Jedno z siedemdziesięciu sześciu wezwań do Kolegium ds. Wykroczeń
Jedno z siedemdziesięciu sześciu wezwań do Kolegium ds. Wykroczeń
echo24 echo24
3238
BLOG

Buńczuczny Giertych i niepokorny „dysydent”. Tragikomiczna opowieść z morałem

echo24 echo24 Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 155

UWAGA! Trudny przekaz, tylko dla kumatych

Motto: Jako były wykładowca uczelniany z blisko czterdziestoletnim stażem pragnę podzielić się z Państwem autopsją, iż te wszystkie lata pracy dydaktycznej nauczyły mnie, że mniej kumatym studentom trzeba było po kilka razy powtarzać, zanim cokolwiek zajarzyli, - a w niektórych przypadkach i to nie pomagało. Zaś niniejsze motto dedykuję pisowskim oszołomom, którzy w komentarzach do tej notki mi wytkną, że zbyt często swoje teksty powtarzam (Krzysztof Pasierbiewicz, Echo24)

Portal internetowy TVN24 - https://tvn24.pl/polska/roman-giertych-ukarany-grzywna-przez-izbe-dyscyplinarna-sn-deklaruje-ze-nie-zaplaci-bo-nie-jest-to-sad-3953037 informuje:

Giertych ukarany grzywną przez Izbę Dyscyplinarną. "Ponieważ nie jest to sąd, nie zapłacę". Nieuznawana przez Sąd Najwyższy Izba Dyscyplinarna ukarała we wtorek Romana Giertycha grzywną. Mecenas stwierdził, że izba ta nie jest sądem i w związku z tym nie zapłaci kary. "Zgodnie z przepisami nieopłacona grzywna zamienia się na areszt do siedmiu dni. Będzie to bezprawne pozbawienie wolności" - napisał…

Mój komentarz:

Najpierw coś Państwu opowiem. Jak nam bezpieka wykończyła Ojca, Mama chcąc wychować dwóch dorastających synów sprzedawała kolejno biżuterię, srebrne zastawy, obrazy, dywany… a gdy i to się skończyło, nie była w stanie utrzymać naszego wielkiego mieszkania pod Wawelem i dała ogłoszenie do gazety o zamianę na mniejsze. Na nowym mieszkaniu okazało się, że za ścianą mieszka ubek. Na domiar złego, ten ponury człowiek miał na parterze kolesia, a jakże by inaczej również pracownika Urzędu Bezpieczeństwa. Dopóki mama żyła dawali mi spokój, ale jak zmarła, z początkiem lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku ów ubecki duet zaczął się domagać bym się wyprowadził, bo, cytuję: „Oni w swoim bloku inteligenta nie potrzebują”. Na pomoc reszty sąsiadów nie miałem co liczyć, gdyż byli tak zastraszeni, że się przemykali jak duchy po klatce schodowej, a większość mi doradzała, żebym z ubecją nie walczył, gdyż z nimi nie wygram. Rad tych wszakże nie posłuchałem, bo by się w grobie przewrócił mój kochany Tata, zasłużony Akowiec i odważny człowiek.

Chcąc mnie wykurzyć z mieszkania, ubecy zawarli przymierze z niejaką panią Genowefą, mieszkającą pode mną kompletnie nawiedzoną dewotką. Wybrali znaną w tamtych czasach ubecką metodę robienia z ludzi nauki chuliganów. A jak? Przy pomocy kolegium orzekającego. Ich plan był prosty. Zawsze, gdy miałem gości, po dwudziestej drugiej ubek zza ściany dzwonił po milicję, a przybyły patrol spisywał obecnych w moim  mieszkaniu i nie stwierdziwszy niczego zdrożnego jechał dalej. Jednak po dwóch tygodniach dostawałem wezwanie na rozprawę w Kolegium ds. Spraw Wykroczeń, w oparciu o treść załganej notatki służbowej tychże milicjantów, którzy u mnie byli dwa tygodnie wcześniej.

Kolegium składało się zwykle z trojga aktywistów, najczęściej ormowców. Wszyscy w przedziale wiekowym typu leśny dziadek. Świadków obrony w ogóle nie przesłuchiwano i po krótkiej naradzie składu orzekającego, dostawałem czapę, czyli karę zasadniczą w najwyższym wymiarze. Była to grzywna pieniężna trzech tysięcy złotych, co przy mojej pensji asystenta Akademii Górniczo – Hutniczej sięgającej w porywach do dziewięciu stówek, stanowiło sumę nie do przeskoczenia. Zasądzanych mi grzywien, zatem nie płaciłem domagając się by mi te grzywny zamieniono na areszt, czego nie uczyniono, lecz nękano mnie coraz to nowymi sprawami przed Kolegium Orzekającym. I choć Wam pewnie będzie trudno w to uwierzyć, po kilku latach nalotów na moje mieszkanie, wydano takich wyroków siedemdziesiąt sześć, co jak niektórzy twierdzą daje wynik lepszy od Jacka Kuronia. Do dzisiaj mam w domu pożółkłą książeczkę zrobioną z oprawionych wezwań na kolegium – vide zdjęcie tytułowe.

W miarę upływu czasu moje sprawy w kolegium, zyskiwały sobie coraz większy rozgłos, zmieniając się zwolna w rodzaj odcinkowego serialu z „niepokornym dysydentem” w roli głównej, który konkurował z ówczesną superprodukcją sensacyjnych przygód kapitana Klossa. Przebieg rozprawy był zawsze mniej więcej podobny. Najpierw zeznawali ubecy, potem milicjanci, którzy w pozycji na baczność z paskami pod brodą łgali w żywe oczy, jak to w dniu zajścia stwierdzili na miejscu libację obywateli, w większości niepracujących. Co było nawet w pewnym sensie prawdą, albowiem część moich przyjaciół jeszcze studiowała nie mając w dowodach stosownej pieczątki. Następnie, wkraczała do akcji wspomniana pani Genowefa. Była to kobieta nad wyraz puszysta, leciwa acz w pretensjach, która w trakcie zeznań, co chwilę mdlała, a milicjanci wachlowali ją czapkami. Po spektakularnym cuceniu, niedoszła denatka czerwieniała jak indor i z wyreżyserowanym wytrzeszczem oczu zanosiła się szlochem i rwąc włosy z głowy łgała jak najęta, co też ten inteligent wyprawia po nocach. A kolegium bez zastanawiania dawało mi czapę. Te odlotowe spektakle ściągały do kolegium gromady znajomych, głównie naukowców, artystów i ludzi palestry, którzy przychodzili, żeby się zabawić, a również, dlatego, by mieć, co opowiadać w krakowskich kawiarniach. Z czasem relacje z tych rozpraw zaczęły docierać do Warszawy.

Pewnego dnia zadzwonił telefon od bardzo znanego redaktora „Szpilek” imieniem Teodor. Na umówionym spotkaniu poprosił, żebym mu szczerze wyznał, czy to wszystko prawda, gdyż chciałby o tym napisać artykuł do swojej gazety, bo mu trudno uwierzyć, iż w okresie odwilży schyłkowego Gierka, tak bezprzykładne bezprawie jest jeszcze możliwe. Poradziłem mu wówczas, by jako dziennikarz poszperał w stosownych aktach urzędowych. Idąc za tą radą, zdolny żurnalista dotarł między innymi na moją uczelnię, gdzie w teczce osobowej z klauzulą „Poufne” odnalazł autentyczny dziennikarski diament. Był to donos, który do dziś pewnie jeszcze leży w Rektoracie, w którym ubecy z panią Genowefą opisali mnie, jako nałogowego pijaka, hulakę, erotomana, sadystę…, i Bóg wie co jeszcze. Najcenniejsze jednak było ostatnie zdanie tego dokumentu, gdzie stało napisane, jak Boga kocham nie ściemniam, cytuję dosłownie: „PASIERBIEWICZ JEST W POSIADANIU PSA RASY SPANIOL, KTÓRY SYSTEMATYCZNIE LEJE PO SCHODACH, CO NIE PRZYSTOI PSOWI NAUKOWCA”.

Wytrawny publicysta natychmiast wysmolił artykuł do „Szpilek” pt. „Pies naukowca”. Na ten tytuł czekało niecierpliwie całe środowisko. Niestety pan Teodor zapomniał o wszechmocnym wówczas Urzędzie Kontroli Publikacji, Prasy i Widowisk, który tę perełkę sztuki dziennikarskiej schował do szuflady. Ale tekst tego artykułu, krążył w po salonach, w tak zwanym drugim obiegu.

Gdy ilość orzeczeń kolegium zaczęła mi zagrażać wyrzuceniem z pracy stawiając mnie w jednym rzędzie z recydywistami, postanowili mi pomóc lokalni prawnicy, których w ówczesnym Krakowie znałem prawie wszystkich. Sprawę wziął w swoje ręce prawdziwy tuz tamtych czasów Stanisław Warcholik, ówczesny dziekan Izby Adwokackiej. Po serii narad postanowiono wykonać w Kolegium Orzekającym coś w rodzaju wejścia smoka, w oparciu, o jak się zdawało, niepodważalne zeznania świadków obrony wyselekcjonowanych starannie z grona najbardziej szanowanych krakowskich prawników. Na nadchodzącej rozprawie miałem mieć tedy za świadków, oprócz dziekana krakowskiej Izby Adwokackiej, tak wielkich oligarchów ówczesnej palestry jak super mecenas od spraw karno kryminalnych, śp. profesor Karol Buczyński i znany cywilista, śp. profesor Franciszek Studnicki. I jeszcze na dobitkę wzięto ówczesnego szefa Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych. Wszyscy, a jakże by inaczej, z Jagiellońskiej Wszechnicy. Więc musicie Państwo przyznać, że jak na sprawę w kolegium mocne uderzenie. W końcu nadszedł pamiętny dzień mojej rozprawy mającej się rozpocząć o trzynastej. Moi zacni świadkowie, ludzie nader solidni i obowiązkowi, przybyli punktualnie. Po godzinie czekania w mrocznym korytarzu, profesor Studnicki senior odważył się spytać jak długo jeszcze mamy czekać, co zostało uznane za bezczelny wybryk. Wreszcie mnie wywołano. Zgodnie z zaplanowanym scenariuszem, mój osobisty adwokat śp. mecenas Parzyński poprosił Wysokie Kolegium, żeby przesłuchało zgłoszonych świadków obrony. Na to przewodniczący składu orzekającego, który nie miał pojęcia z kim ma do czynienia, obrzucił moich świadków wzgardliwym spojrzeniem i odpowiedział krótko, że, cytuję: „nie obchodzą go kłamliwe zeznania przygodnych obywateli zebranych z ulicy”. Tego mecenas Buczyński nie był w stanie zdzierżyć i zgłosił formalny protest, na co przewodniczący kolegium, bez uzasadnienia, nakazał moim świadkom opuszczenie sali. A gdy się zaczęli sprzeciwiać, poprawił się w siodle i władczym tonem zagroził, że jeśli natychmiast nie wyjdą zawezwie milicję. I wtenczas nastąpiła rzecz niewiarygodna. Otóż moi świadkowie, profesorowie prawa i mężowie stanu, przywykli do brylowania w najznamienitszych świątyniach Palestry, podwinęli pod siebie ogony, zbili się w stadko przestraszonych ludzi i bez szemrania opuścili salę, jak grupa niesfornych uczniów wyrzuconych z lekcji.

I pewnie bym wtedy skończył jak recydywista pozbawiony pracy i środków do życia. Uratował mnie jednak śp. mecenas Jerzy Parzyński, znany krakowski adwokat, dziennikarz, gorący polski patriota wciągnięty głęboko w sprawy niepodległościowe, harcmistrz, a jeszcze do tego wrażliwy krytyk muzyczny. Ten wspaniały facet bronił mnie za darmo gdyż rozumiał, że to co robię jest moim odważnym protestem przeciwko ówczesnemu czerwonemu reżimowi. Więc, żeby mnie jakoś ratować załatwił tak zwane dojście do pana profesora Piotra Perkowskiego. Ten znany kompozytor, komponował również dla generała, który później wytoczył narodowi wojnę. W wyniku interwencji pana profesora zrobiono mi sprawę zbiorczą poprzednich spraw i darowano winę na mocy amnestii, jaka się akurat nadarzyła. Tyle opowieści, która wcale nie jest taka śmieszna jak może się zdawać, bo gdyby mi nie pomógł nieoceniony mecenas Parzyński, wylaliby mnie z uczelni i kończyłbym na ulicy, jako wielokrotnie karany recydywista.

Dlaczego Państwu opowiedziałem tę historyjkę? Ano z tej przyczyny, że mnie się udało nie pójść do aresztu za niepłacenie zasądzonych mi grzywien, - ale zżera mnie ciekawość, czy upiecze się także panu Giertychowi?

A resztę dopowiedzcie już sobie Państwo sami. Niekumatym wszakże podpowiem, że chyba wróciło stare.

UWAGA!  Z góry zapowiadam, że komentarze hejterskie, insynuacyjne, wulgarne i niedorzeczne, - będę kwitował milczeniem, bądź przemiennie frazami: "Następny, proszę!"  lub  "Srali muszki do pietruszki, idzie wiosna, będzie lepiej trawka rosła"

Krzysztof Pasierbiewicz  (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka