echo24 echo24
1900
BLOG

Kolesie z tytułami profesora

echo24 echo24 Polityka Obserwuj notkę 105

                      Dedykowane Prezesom Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego
 
"Tak naprawdę zebrał się zespół kolesi, którzy bronią status quo poprzedniej władzy" - powiedziała rzeczniczka klubu PiS Beata Mazurek. W ten sposób skomentowała wtorkową uchwałę Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego o respektowaniu wszystkich wyroków TK, także nieopublikowanych.
 
Po tej wypowiedzi rzeczniczki PIS-u salon III RP wzorem starego prześcieradła rozdarł się z oburzenia i psy się rozwyły.
 
A ja nie dość, że się w pełni zgadzam z wypowiedzią pani rzeczniczki to jeszcze chcę dodać, że de facto prawie wszyscy ci kolesie posiadają tytuł profesora. Więc jako nauczyciel akademicki z blisko czterdziestoletnim stażem chciałbym teraz nieco bliżej scharakteryzować menażerię polskich profesorów tworzących mafię opiniotwórczych instytucji prawnych, na przykładzie tego, co się dzieje na polskich uczelniach i w urzędach o mocy uchwałodawczej, a także, co, do czego nie mam wątpliwości, również w konstytucyjnym trybunale i najwyższym sądzie.

Otóż chciałbym przypomnieć ich magnificencjom rektorom, dziekanom i dozgonnym panom profesorom o naczelnej zasadzie ich posłannictwa, że instytucje, w których pracują mają służyć przede wszystkim studentom i obywatelom, a nie akademickiej biomasie wypasionej na studenckiej i obywatelskiej bryndzy, o czym znakomita większość obrosłych mchem sławy profesorskich tuzów zdaje się na śmierć zapominać. Tak. Tak. Trzeba powiedzieć otwarcie, że nasze kadry profesorskie to od wielu dekad nietykalne święte krowy.

Myślę także, iż już czas najwyższy żeby złamać tabu i powiedzieć na głos, iż gros ludzi zajmujących się nauką wykonuje swoją „pracę” kompletnie na darmo, gdyż albo im brak wyobraźni by spostrzec, że się do tej roboty krótko mówiąc nie nadają, albo, że pływają w środowisku naukowym jak pączuszki w maśle wyłącznie dzięki zespołom kolesi właśnie.

W czasie mojej blisko 40-letniej pracy na uczelni po wielokroć byłem świadkiem, jak tacy delikwenci silą się na „robienie nauki” grzęznąc w coraz to mniej istotnych szczegółach uznawszy, jakże błędnie, to, co robią, za zgłębianie wiedzy. I zaryzykuję tezę, że śmiertelnym grzechem umocowanych urzędowo polskich profesorów jest właśnie pozorowanie działań naukowych, a także wstręt do pracy dydaktycznej, która jest dla nich wyłącznie zawadą w nieustannej pogoni za szmalem. Oczywiście są chlubne wyjątki, lecz jedynie potwierdzające regułę.

Jutro mnie wbiją na pal, lecz cóż, ktoś w końcu musi się odważyć i uchylić rąbka tajemnicy, na jakiej zasadzie się kręci ta zakłamana karuzela.

Otóż trzeba sprawiedliwie przyznać, że prawie na każdej polskiej uczelni jest kilka katedr na prawdziwie europejskim bądź nawet światowym poziomie zarządzanych przez rzeczywiście mądrych ludzi. To dzięki nim nauka polska wciąż istnieje. Niestety te lokomotywy stanowią znakomitą mniejszość uczelnianych sił naukowych ciągnąc wagony pełne nieudacznych darmozjadów.

Jak to możliwe?

Otóż od wielu dekad naszymi uczelniami, instytutami naukowym i urzędami państwowymi o profilu opiniotwórczym rządzą akademickie miernoty z tytułami profesora, w znacznej mierze docenci marcowi o komuszym rodowodzie, bądź ich przefarbowani na różowo wychowankowie. Ludzie ci opletli te instytucje pajęczyną, którą na własny użytek nazywam „interaktywną mafią pseudonaukową”. I nic tu nie pomogła „Solidarność”, bo wtenczas, gdy jedni walczyli o uczciwą Polskę narażając życie i karierę, cwani marcowi dekownicy, obecnie trzęsący uczelniami i urzędami państwowymi, w zaciszu swoich gabinetów „naukowych” tworzyli na sępa obłudne pryncypia Trzeciej Rzeczypospolitej.

Ten para-feudalny system uprawomocniony jeszcze za komuny z powodzeniem prosperuje do dnia dzisiejszego dzięki prostej zasadzie. Zbiera się kilku takich utytułowanych dekowników i zakłada jakieś opłacane z budżetu ciało naukowe. Na uczelniach i w decyzyjnych urzędach państwowych aż się roi od przeróżnych „naukowych” stowarzyszeń, komitetów, komisji, asocjacji, rad… i tak dalej. Beneficjenci tych „szacownych” gremiów produkują, co roku tysiące artykułów „naukowych” na poziomie pism kolorowych dla lemingów, których szeregi, nota bene sami tworzą. Po czym te „dziejowe” prace wzajemnie sobie recenzują, hołdując zasadzie, że opinia jest tym lepsza, im mniej zrozumiałym językiem napisana - vide "Konstytucja 1997" napisana (dlaczego?) w sposób na tyle zawiły i niejednoznaczny by Ją można było w każdej sytuacji wielorako zinterpretować, w czym przodują instytucje prawne z Trybunałem Konstytucyjnym na czele.

Następnie ten kakofoniczny bełkot publikują w przez siebie nadzorowanych monitorach, bo żadna szanująca się witryna by takich bredni do druku nie dopuściła. A potem czytamy: „autor kilkuset publikacji naukowych”. A jakie są te publikacje już nikogo nie obchodzi.

I o zgrozo, te rozbisurmanione stowarzyszenia wzajemnego zachwytu nad samymi sobą przyznają sobie nawzajem nagrody, medale i granty, nierzadko na sumy wielomilionowe, bo zwykle posiadają swoich popleczników w odpowiednich komisjach w Warszawie. A wszystko, jakże by inaczej – z budżetu państwowego, na koszt podatnika. I nie będzie w tym zbytniej przesady jak powiem, że gros polskiej literatury „naukowej” nadaje się wyłącznie na przemiał, czego dowodem są końcowe miejsca w górnej grupie stanów średnich czwartej setki europejskich rankingów, na jakich się plasują najbardziej „renomowane” nadwiślańskie szkoły.

Najgorszym jest jednak, że to właśnie ci profesorzy piastują nadal większość stanowisk decyzyjnych na naszych uczelniach i w co ważniejszych państwowych urzędach spychając rozmyślnie na margines rzeczywiście zdolnych ludzi, szczególnie tych młodych, nie daj Boże z kręgosłupem etyczno moralnym, którzy mogliby coś rzeczywiście pożytecznego zrobić. Obowiązuje szeptana zasada: „im zdolniejszy i młodszy, tym dalej należy go trzymać od stanowisk decyzyjnych”. O nepotyzmie i klanach rodzinnych nawet nie wspominam.

Innym, niemniej ważkim problemem jest powszechna prawidłowość, że zaledwie znikoma część profesorów odchodzi na emeryturę. Niestety, wciąż większość naszych spetryfikowanych „uczonych” z tytułami profesora trzyma się pazurami nieprzebranych fuch nie wiadomo, jakim cudem załatwianych zachowując intratne członkostwo w niezliczonych radach nadzorczych i geszeftach biznesowych. A w tajemnicy wam zdradzę, że, sic! - wcale nie rzadko ci sławni profesorowie bez mała pamiętający jeszcze wczesne zaranie jurajskiej epoki dinozaurów przychodzą do pracy zaledwie kilka razy w roku jedynie po to, żeby sobie za darmo zatelefonować do znajomych. I tak z roku na rok przybywa dożywotnich utytułowanych darmozjadów, którym coraz większą trudność sprawia wciśnięcie guzika od windy.

Słowem żyć nie umierać. Praca lżejsza od snu.

Bo na polskich uczelniach oraz w większości ważnych urzędów państwowych od lat nic się nie zmieniło i akademicy starszej generacji dzień w dzień drepczą do pracy tą samą ścieżyną, a świat bezlitośnie ucieka do przodu. A, sic! – ich notatki są pożółkłe ze starości. Zaś jedynym, co ich rzeczywiście rajcuje to spotkania towarzyskie odbywane, między innymi w specjalnie dla nich budowanych audytoriach i  salach konferencyjnych przy okazji niezliczonych obron prac magisterskich, doktorskich i habilitacyjnych, a także obrzędowych imienin, urodzin i jubileuszy, gdzie można coś na sępa przekąsić i miło pogadać u dupie Marynie. I choć w to trudno uwierzyć, takich imprez wciąż zdarza się więcej niż dni w kalendarzu, a znam rekordzistów, którzy takich jubli potrafią obskoczyć kilkanaście dziennie. Bo nauka nie ucieknie przecież, a uczelnie i urzędy o profilu naukowym nadal pozostaną chronionymi ich autonomią nietykalnymi oazami.

Reasumując ośmielę się stwierdzić, że „praca” znakomitej większości utytułowanych nestorów nauki polskiej niezmiennie od lat przypomina błogą wegetację miło naćpanych i wiecznie zadowolonych z siebie niedźwiadków koala. Z tą jednak różnicą, że gatunek owych sympatycznych misiów zanika, a populacja rzeczonych alf i omeg pleni się w tempie, o jakim filozofom się nie śniło. A jednym, co te misie potrafią rzeczywiście dobrze robić, to tworzyć wokół siebie bombastycznie nadętą atmosferę światowej klasy uczonych i opiniotwórczych ekspertów wiekuiście niezastąpionych.

Tak jest na uczelniach. A w Trybunale Konstytucyjnym i Sądzie Najwyższym jest jak przypuszczam jeszcze gorzej! Bo ostatnie wydarzenia pokazały, jak na dłoni, że jeszcze bardziej bezkarnie nietykalni niż profesorowie są sędziowie z tytułami profesora.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki)

Post Scriptum

Wymiar sprawiedliwości, sadownictwo są fundamentem każdego państwa. Każdy obywatel jest jego beneficjentem, gwarantuje on obywatelom możliwość egzystencji na pewnych stałych i określonych zasadach. Gwarantuje obywatelom pewność realizowania podpisanych umów, rekompensaty za poniesione szkody i krzywdy, realizuje zasadę równości wobec prawa…

Sęk w tym, że jak powiedział minister upadłej władzy Bartłomiej Sienkiewicz: „państwo polskie istnieje tylko teoretycznie”. I tu jest pies pogrzebany. Dlatego uważam, że to państwo należy, czym prędzej od podszewki zreformować od wymiaru sprawiedliwości poczynając.

A tego może dokonać tylko znienawidzony przez upadłą władzę "kurdupel z wiecznie rozwiązaną sznurówką".  Stąd moja notka.

UWAGA!

Proszę również koniecznie przeczytać notkę blogera piszącego pod nickiem @jazgdyni pt. "Wojna została wypowiedziana", gdzie Autor podaje konkretne nazwiska, a nie tylko analizę sytuacji - vide: http://naszeblogi.pl/61709-wojna-zostala-wypowiedziana#comment-1044200

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka