echo24 echo24
2650
BLOG

Też się tak żyć mogło, tylko się nie umiało! Słowo do @Siukum Balali et consortes

echo24 echo24 Obyczaje Obserwuj temat Obserwuj notkę 142

UWAGA! Niezwyczajnie trudny przekaz, tylko dla wybitnie kumatych!

Motto I

Nie ukrywam, że tę prowokacyjną notkę napisałem licząc na komentarze, które pokażą niezbicie, jakie niedorzeczności mogą się rodzić w głowach "ortodoksyjnych pisowców"

Motto II

W Krakowie, Paryżu, Nowym Jorku...
są otoczeni zawsze gromadą „przyjaciół”
znający wszystkich „wybrańcy”
mający za sobą życie piękniejsze i lżejsze od snu.

Lecz za tę butną fanaberię musieli zapłacić na starość ceną samotności
gdyż ci łakomie zachłanni na życie koryfeusze luzackiej istoty szczęścia
„tracili czas” na tyle szaleńczo, wartko i beztrosko
iż nie zdążyli, a może nie chcieli spostrzec
że lato się kończy, a słońce zaczyna powoli zachodzić
a oni zostali na plaży sami.

Ale ta „samotność”, była ich własnym, świadomym wyborem
bowiem ci z natury krnąbrnie wolni mężczyźni
mieli charaktery zbyt harde by się dać oprawić
w zbyt ciasne dla nich ramy zaściankowych konwenansów
którymi buńczucznie gardzili
i niefrasobliwie, nie bacząc na utarte kanony
czerpali z życia samo piękno i radość.

I choć zawsze wiedzieli
że za to La Dolce vita
trzeba będzie zapłacić
mieli się za bogaczy
gdyż w głębi duszy czuli
że skarbu świadomości życia przebytego pięknie
nikomu odebrać nie sposób.

Dlatego warto pomyśleć
czy owi „samotnicy”
nie byli de facto mniej samotni
 niż ci
których w bogobojnych, roztropnych i bezpiecznych stadłach
przez całe życie męczyło
skwapliwie skrywane przed samymi sobą poczucie dokuczliwej duszności     (Krzysztof Pasierbiewicz. 2006. Epopeja helskiej balangi - GRUPA)

UWAGA! Ta notka nie jest niczyją krytyką, lecz obroną przed watahą zawsze tych samych pisowskich oszołomów, którzy chcą mnie uczyć co mam pisać i jak w życiu postępować, namolnie mi wytykając to, że żyłem inaczej niż oni. To nie ja, lecz rzeczeni uważają, że każdy, kto myśli bodaj odrobinę niż oni, - jest gorszym od nich Polakiem. I dlatego właśnie tę notkę napisałem.

Moja dzisiejsza notka to odpowiedź na zaczepkę usiłującego zaszpanować na Salonie24 blogera piszącego pod nickiem @Siukum Balala, który na moim punkcie dostał fixum dyrdum i znowu na mnie napadł ze sforą zawsze tych samych oszołomów w notce pt. „Żądam zakazu blogowania dla 70 – latków” – vide: https://www.salon24.pl/u/siukumbalala/966127,zadam-zakazu-blogowania-dla-70-latkow.

Otóż w latach 70., kiedy byłem jeszcze studentem, a w polskich sklepach był głównie ocet, jedną z top-modelek Mody Polskiej była moja wielka miłość Ewa. Zacytuję tedy rzeczonym nienawistnikom tylko mały fragment z mojej książki wspomnieniowej pt. „Magia namiętności”, w którym opisałem pokaz Mody Polskiej dla zachodniej dyplomacji odbywający się w Pałacu w Jabłonnej pod Warszawą:

„Przybyli do Jabłonny. Z dala wyłaniał się piękny kompleks pałacowy otoczony angielskim parkiem. Podjechali na przestronny dziedziniec wypełniony drogimi limuzynami najprzedniejszych marek. Dobrze, że mi nie przyszło do głowy przyjechać tu moim garbusem! – rozmyślał oszołomiony widokiem stojących w kilku rzędach kosztownych wozów. Kiedy wchodzili do holu, majordomus zapowiedział konsula argentyńskiego z małżonką, Bernarda, po czym spojrzał pytającym wzrokiem na Krzysztofa, któremu serce podeszło do gardła. Na szczęście, majordomus przedstawiał już kolejną parę. Zewsząd dały się słyszeć gorące pozdrowienia. Stało się jasne, że Bernard jest w tym towarzystwie znany i lubiany. Bez ustanku się z kimś witał przedstawiając Krzysztofa ambasadorom, konsulom, attaché kulturalnym, attaché wojskowymi i sekretarzom ambasad ze wszystkich kontynentów. Gości poproszono do sali balowej. Całe szczęście, że zabrałem z Krakowa garnitur pomyślał obserwując przybyłych notabli w smokingach, w towarzystwie małżonek strojnych w wieczorowe suknie. – Czy mogę zerknąć na zaproszenia? – zapytał jakiś miły, młody człowiek, a po sprawdzeniu, kto zacz, skłonił się szarmancko: – Bardzo proszę za mną! Zaprowadzę państwa na miejsce. Jak się okazało, czekały już na nich miejsca w pierwszym rzędzie przy wybiegu. Wiało wielkim światem. Sącząca się dyskretnie muzyka mieszała się z gwarem podnieconych ludzi. Okrągłej, barokowej sali przydawały dostojeństwa osiemnastowieczne portrety, strojne ornamenty, kwieciste rozety, wzorzyste arabeski i przebogato zdobione sztukaterie. Pośrodku ustawiono podest dla modelek w oszałamiającej scenografii.

Olśniony rozmyślał: Trzeba przyznać, że komuniści potrafią dbać o wizerunek. W kraju piszczy bieda, wszędzie kolejki, straszą puste sklepy, naród się buntuje, robotnicy na granicy strajku, a tu – wielki świat niczym nieustępujący słynnym domom mody Paryża, Londynu, Mediolanu i Nowego Jorku. W ludowej ojczyźnie ludziom nie starcza do pierwszego, a tutaj impreza, jakiej by się nie powstydzili nawet najsłynniejsi kreatorzy mody. Gierek wie, co robi promując na salonach urodę nadwiślańskich dziewcząt. Bo po takim występie wszyscy przez chwilę zapomną, jaka u nas bryndza, a Polska im się wyda mniej brudna, bogatsza i nie taka szara. Sprytne sukinsyny!

Raptem zgasło światło, rozbłysły tęczowe snopy reflektorów, rozbrzmiała muzyka i show się rozpoczął. W pokazie brało udział osiem najbardziej wziętych dziewczyn w kraju terminujących u takich ikon świata polskiej mody jak Jadwiga Grabowska i Grażyna Hase, która paroma ruchami piórka potrafiła z tkaniny wyczarować więcej niż niejeden maestro, a jeszcze do tego miała nadprzyrodzony talent wynajdywania rasowych modelek. Dziewczyny dobrano nie tylko podług ich urody. Każda z nich musiała być nie tylko pięknością, lecz jeszcze do tego miała prezentować odmienny typ charakteru kobiecej urody. Bo ówczesne pokazy Mody Polskiej to nie były jakieś banalne prezentacje babskich fatałaszków, ale wyrafinowane rewie kobiecych osobowości, podkreślonych stosownie dobranym strojem. To były bez cienia przesady czarodziejskie spektakle magicznej mocy kobiecych kreacji. Pierwsze wyjście miała Marta, córka Jeremiego Przybory z Kabaretu Starszych Panów – piękna i wyniosła brunetka o urodzie chłodnej, lecz zapierającej oddech. Tak było i tym razem. Kiedy się ukazała w jedwabnej sukni w barwach jesiennego złota sala dosłownie zamarła, a oklaski gruchnęły dopiero, jak kończyła wyjście. Po niej wychodziła cała w ciepłych beżach słynna Elka Grabacz – pełnokrwista blondynka, która była uosobieniem kobiecej dyplomacji, gdyż ta urodzona modelka potrafiła tak chodzić, że się z nią mogła utożsamić w zasadzie każda kobieta. Trzecie wyjście przypadało Ewie. Kiedy wyszła na wybieg w blasku reflektorów, na sali dał się słyszeć pomruk fascynacji. Ewa była, bowiem uosobieniem seksu. A kiedy w tabaczkowym mini kroczyła na swych czaplich nogach kołysząc zmysłowo wąskimi biodrami Krzysztof zauważył, że Bernard zacisnąwszy dłonie, aż mu pobielały kostki wpatruje się w nią z nieskrywanym uwielbieniem. Belg był zaszokowany. Pamiętał ją, bowiem jako szarą petentkę swojej ambasady. Nie wiedział, że tajemnica sukcesu prawdziwej modelki polega na tym, że jej, na co dzień nie widać, a dopiero po wyjściu na wybieg, w pełnym makijażu i stosownym stroju, przemienia się w diament o amsterdamskim szlifie. – She is simply wonderful! – szepnął Krzysztofowi do ucha zafascynowany dyplomata. – Przesadzasz – odparł z udawaną obojętnością pękający z dumy krakowski student. Po Ewie wychodziły jeszcze: zawadiacka Kalina, kapryśna Karin, filuterna Ewka i wyzywająco zgrabna Iza. Wszystkie jednakowo piękne, choć kompletnie różne. Pokaz olśnił gości, albowiem pani Grabowska zaprezentowała iście czarowną kolekcję jesiennych kreacji, w większości szytych ręcznie ze szlachetnych jedwabi w odcieniach ciepłego złota i jasnego beżu. Kiedy nadszedł finał, zebrani na sali dyplomaci, warszawscy notable i baronowie świata finansjery rzęsistymi brawami na stojąco trzy razy wywoływali na podest dziewczęta, a także kreatorów pokazu.

Potem gości poproszono do sali mauretańskiej na bankiet, gdzie suto zastawione stoły uginały się od półmisków pełnych homarów, ostryg, krewetek, kawioru, najprzedniejszych wędlin, sałat i sałatek, nie mówiąc o wyszukanych deserach, szlachetnych trunkach i koszach pełnych egzotycznych owoców. Wszystko podane według dworskiej etykiety, w okresie, kiedy polskie sklepy świeciły pustkami, a ludzie cieszyli się, jak się im udało zdobyć ochłap mięsa i rolkę toaletowego papieru. – Hej! Hej! Hallo! – rozległo się wołanie modelek, które już zdążyły się przebrać. – Hallo! – rozpromienił się Bernard. – Cześć, Krzysiu! Jak miło cię widzieć w stolicy – krzyczały jedna przez drugą. – Nigdy nie zapomnimy – przekrzykiwały się dziewczyny – jak w tym twoim maleńkim krakowskim mieszkaniu tańczyłeś z Kaliną na parapecie, bo tylu ludzi się zeszło! Pamiętasz? W radio Skaldowie śpiewali „Gęsi już wszystkie po wyroku”– wspominały dziewczyny, nie zwracając uwagi na Bernarda. – Może panie coś zjedzą – zachęcał dyplomata usiłując zwrócić uwagę na siebie. – Musimy trzymać dietę – podziękowały dziewczyny przyzwyczajone do takich bankietów odbywanych po każdym pokazie w różnych częściach świata, jako że Moda Polska była wtenczas polską wizytówką i komuniści nie żałowali pieniędzy na zagraniczne pokazy. Otoczonego modelkami studenta z Krakowa opadła chmara zachodnich dyplomatów przybyłych na pokaz solo, a także tych, którym się udało na chwilę oderwać od swoich małżonek. Wszyscy się przedstawiali wciskając mu wizytówki. Posypały się zaproszenia na rozmaite cocktaile, kolacje i bankiety. Zorientował się, że wyniesiony z domu ułańsko luzacki styl i znajomość tych przepięknych dziewczyn sprawia, ze stał się dla tych wszystkich dyplomatów swoistym autorytetem. Ich otaczał przepych i pieniądze, jego zaś najpiękniejsze kobiety Warszawy.

– Wiesz, Bernard, jeśli macie ochotę, zapraszamy cię z przyjaciółmi do Ewy na parę drinków – zaproponował Krzysztof. – Gwiazdy dzisiejszego wieczoru chętnie się rozerwą.– Great!!! – wykrzyknął zachwycony dyplomata i wyraźnie podekscytowany spytał: – Co mamy ze sobą zabrać? – No, przydałoby się trochę alkoholu i dużo lodu, bo Ewie nawaliła lodówka. – No problem!!! Zahaczymy po drodze o hotel Victoria – wykrzyknął Bernard. Zaaferowany dyplomata pobiegł do swoich kamratów z radosną nowiną, a Krzysztof z rozbawieniem obserwował ich reakcję. Młodsi pracownicy korpusu dyplomatycznego, którzy byli na pokazie sami, aż podskakiwali z radości, a ci wyżsi rangą, którzy przyszli na pokaz z żonami odmawiali nie kryjąc zazdrości. O północy w stronę Warszawy ruszyła kawalkada luksusowych samochodów. Przez uśpione miasto zniewolonych, umęczonych i pozbawionych nadziei na jutro ludzi jechała gromada wesołych birbantów. Każdy z dyplomatów chciał czymś zaimponować i zakupione w Victorii drogie alkohole, kartony soków, coca-coli i amerykańskich papierosów mogłyby wystarczyć na dziesięć bankietów. W hotelu wykupiono również cały zapas lodu. Na Jezuicką podjechał sznur limuzyn.

W ciasnym mieszkanku zebrał się spory tłumek. Gospodarzy zarzucono stosem utytułowanych wizytówek. Alkohol robił swoje i impreza rozkręcała się z siłą huraganu. Krzysztof kochał muzykę. Ze Stanów przywiózł najmodniejsze longplaye. Na wysłużonym „Bambino” wyczarowywał z winylowych płyt istne cuda. Dobierając stosowne przeboje otwierał serca, podgrzewał krew w żyłach, a jak było trzeba, przyprawiał o łezkę. I raptem, ci sami dygnitarze, którzy na pokazie byli sztywni i nudni jak flaki z olejem okazali się wyluzowanymi facetami spragnionymi zabawy. Przy rytmicznej muzyce, na kilku metrach kwadratowych, w tropikalnej aurze przepojonej dymem z papierosów towarzystwo szampańsko się bawiło i wszyscy byli szczęśliwi, choć nie było tlenu.


Zauroczony Bernard pokrzykiwał, co chwila: You are great Chris!!! My dear friend!!! I have never been to such wonderful party!!!Krzysztof, po paru głębszych wpadał w rodzaj transu. Budziła się wtedy jego kresowa natura, jaką odziedziczył po pradziadku, który pod Drohobyczem przebalował ponoć kilkanaście wiosek. Z kresowym akcentem pokrzykiwał dziko: – Dawaj! No, dawaj! Heja! Heja! Juppa! Juppa! Jego dzikość udzieliła się balującym. Zaczęły się szalone tańce przy brzęku tłuczonych kieliszków. W tym bułhakowskim pląsie gospodarze odreagowywali swe nieszczęście, a zesłani na Wschód dyplomaci banicję w egzotycznym kraju. O piątej nad ranem rozbawione towarzystwo wsiadało z głośnym śmiechem do swoich limuzyn, a stójkowy milicjant udając, że tego nie widzi zniknął za rogiem.

Wieczorem zadzwonił Bernard z podziękowaniami za wspaniały bankiet. W rewanżu zapraszał do siebie na garden party. Nie omieszkał napomknąć, że byłoby miło, jakby również wpadły koleżanki Ewy.  Jak się okazało, Bernard wynajmował okazałą willę z basenem i wielkim ogrodem. – Całkiem niezła chatka! – chichotały modelki. – I popatrzcie tylko na te fury! – Teraz pełna kultura, dziewczyny! – przywołał je do porządku Krzysztof. W ogrodzie było już pełno gości. Słychać było podniecający szmer wielojęzycznych rozmów. Widok nieznanego młodzieńca wkraczającego w asyście zjawiskowo pięknych dziewcząt sprawił, że na moment zrobiło się tak cicho, że słychać było popiskujące jaskółki. Po chwili zebrani wznowili rozmowy, lecz czuło się, że wszyscy mówią o nich. Bernard, z dumą przedstawił przybyłych gości:
 – Mój przyjaciel Christopher w towarzystwie topowych warszawskich modelek! Rozległy się ochy i achy. Krzysztof nie bardzo wiedział, jak się znaleźć, lecz na szczęście, tłum ruszył w kierunku bufetu. Kiedy się dokładniej przyjrzał, w świetle ogrodowych lampionów wyłowił wśród gości prawie wszystkich dyplomatów, którzy tydzień wcześniej bawili się wesoło u Ewy. Wśród gości zwijali się galowo ubrani kelnerzy wynajęci z najlepszych warszawskich hoteli. Kucharze w zawadiackich czapach obracali na rusztach prosięta, przewracali na grilu płaty polędwicy, szaszłyki, królewskie krewetki, pikantne kiełbaski, pilnując jednocześnie ogromnej patelni z dochodzącą paellą. Na wykwintnie nakrytych stołach czekały na gości wymyślne sałatki, ryby, małże, ostrygi, wędliny, wszystko przystrojone pryzmami egzotycznych owoców. Specjalnością wieczoru były faszerowane kwiczoły ustrzelone ponoć osobiście przez Bernarda. W rogach ogrodu ustawiono bary serwujące gościom szlachetne alkohole.

Jednakże, mimo całej gali z lekka wiało nudą, a towarzystwo zajmowało się głównie wyrażaniem wzajemnych zachwytów. Zewsząd było słychać wyświechtane komplementy, wyrazy aplauzu i gratulacje. Wprawny obserwator mógł jednak bez trudu zauważyć, że to wszystko było udawane. Rzucało się też w oczy, że ci sami faceci, którzy na bankiecie u Ewy byli wyluzowani i radośni, tutaj byli dziwnie usztywnieni, poważni i wyraźnie spięci. Bernard stawał na głowie, by jakimś sposobem rozkręcić imprezę. Ciągle zmieniał muzykę, zachęcał do tańców. Niestety, zabawa się nie kleiła. Koleżanki Ewy szybko się znudziły i jeszcze przed zmrokiem opuściły party.

Na prośbę Bernarda Krzysztof z Ewą zostali do końca. Jak już goście się rozeszli, Bernard przyniósł Krzysztofowi drinka. Długo ważył słowa, aż w końcu zapytał: – Chris! Wytłumacz mi proszę! Dlaczego u Ewy, gdzie nie było nic do jedzenia i zabrakło szklanek, zabawa była tak wspaniała. A u mnie – westchnął. – Sam widziałeś. Po chwili namysłu Krzysztof odpowiedział: – Bo tu, za żelazną kurtyną żyją zniewoleni ludzie, którzy zarabiając grosze nie szanują pracy. Ale dzięki temu nie boją się jutra. Dlatego my, choć żyjemy w niewoli jesteśmy de facto weselsi niż wy, w waszym „lepszym” świecie. Bo my, w przeciwieństwie do was na Zachodzie, możemy sobie pozwolić na bezkarną beztroskę ludzi szczęśliwych chwilą. Popatrzył Bernardowi w oczy i spytał: – Rozumiesz, o czym mówię? – Chyba zaczynam rozumieć – odparł dyplomata i powiedział: – Chciałbym, żebyśmy od dzisiaj zostali przyjaciółmi, Chris!

Służba zaczynała sprzątać po gościach. Chciałbym wam jeszcze coś zaproponować – powiedział Bernard.
Spojrzeli na niego pytającym wzrokiem, a Bernard przeszedł do rzeczy.
– Ja teraz muszę wyjechać na dwa miesiące do Brukseli. Nie chcę zwalniać służby, bo to bardzo mili i solidni ludzie, którzy mogą u mnie solidnie zarobić. Więc, jeśli nie macie nic przeciwko temu, byłbym rad, jakbyście pod moją nieobecność zamieszkali u mnie. – Tutaj? – zdumiał się Krzysztof. – Tak. – Jak to? – Zwyczajnie – odpowiedział dyplomata i ciągnął dalej: – Niczym się nie będziecie musieli przejmować. Sprzątaczka, kucharka i ogrodnik przychodzą codziennie. Raz w tygodniu dowożą z Brukseli świeże mięso, warzywa i owoce. Macie do dyspozycji gościnne pokoje, kuchnię, salon, ogród i basen, jak będzie pogoda. – Nie, to wykluczone! – obruszyła się Ewa. – Nie nalegam – rozłożył ręce dyplomata. Krzysztof, podniecony wizją zamieszkania w luksusowej willi w samym sercu Warszawy odpowiedział: – That’s a good idea, Bernard! If you wish, we can stay here. – Great! – ucieszył się dyplomata i klasnąwszy w dłonie kusił: – Zobaczycie, że nie będziecie się nudzić! Powiem znajomym z korpusu dyplomatycznego, by o was nie zapominali. Po tym przyjęciu u Ewy bardzo was polubili. Wpadnijcie jutro po szóstej na kawę, to was oprowadzę po domu!

Umęczone miasto powoli budziło się do życia. Brudnymi ulicami snuli się do pracy smutni, szaroburo odziani ludzie, słychać było szurgot ciągnionych po chodnikach kontenerów z mlekiem…”, koniec cytatu.

To tylko maleńki wycinek z mojego wartkiego życia.

A teraz już na koniec pytam blogera @Siukum Balala i jego sforę komentujących na moim blogu zgorzkniałych zawistników.

Kochani! Co wy wiecie o życiu?

Krzysztof Pasierbiewicz

Post Scriptum

@Siukum Balala  ----- Stosowne badania wykazały, że w blogosferze pisze i komentuje relatywnie mała ilość normalnych osób, natomiast znakomita większość to ludzie bardziej lub mniej sfrustrowani, albo nieudanym życiem rodzinnym, albo niepowodzeniami w pracy, albo niepowodzeniem w miłości, albo po
prostu problemami z samymi sobą, z którymi sobie nie radzą. Tacy ludzie charakteryzują się bezinteresowną zawiścią o sukcesy innych, która z czasem przeradza się w nienawiść do wszystkich, którzy mają inne zdanie niż oni, objawiającą się tym, że jak wściekłe psy kąsają każdego blogera, który pisze nie po ich myśli. Ich blogi i komentarze są zazwyczaj nieprzyjazne innym ludziom, a ciemną stronę podświadomości owych nieszczęśników znakomicie oddał Adaś Miauczyński w „Modlitwie Polaka”, cytuję:

Gdy wieczorne zgasną zorze, zanim głowę do snu złożę, modlitwę moją zanoszę, Bogu Ojcu i Synowi. Dop...cie sąsiadowi! Dla siebie o nic nie proszę, tylko mu dosrajcie, proszę! Kto ja jestem? Polak mały! Mały
zawistny i podły! Jaki znak mój? Krwawe gały! Oto wznoszę swoje modły do Boga, Marii i Syna! Zniszczcie tego sk...na! Mojego rodaka, sąsiada, tego wroga, tego gada! Żeby mu okradli garaż, żeby go zdradzała stara, żeby mu spalili sklep, żeby dostał cegłą w łeb, żeby mu się córka z czarnym i w ogóle, żeby miał marnie! Żeby miał AIDS-a i raka. Oto modlitwa Polaka
!" ( A tu wersja filmowa: https://www.youtube.com/watch?v=vUpSGI1fQq8 )

Post Post Scriptum

Nagle urwały się komentarze oszołomionych pisowskich ortodoksów, więc jest nadzieja, iż się wreszcie skapowali, że głupków z siebie robią. To dobry znak na przyszłość i mój blogerski sukces. Przyznacie Państwo, że mam zdolności dydaktyczne. Ale to dzięki blisko czterdziestoletniej pracy na uczelni.

A teraz, licząc na opamiętanie i głębszą refleksję rzeczonych pisowskich nienawistników, przypomnę Państwu wywiad, jakiego udzieliłem portalowi ARCANA, wydawnictwa, które wydało moją książkę pt. „Magia namiętności”, - w którym opowiedziałem, dlaczego napisałem tę patriotyczną książkę.

Portal ARCANA: Panie Doktorze, pierwsze, co uderza Czytelnika pańskiej książki, to drastyczny kontrast między Wschodem a Zachodem przełomu lat 60. i 70., między komunistycznym światem PRLu, a rzeczywistością zza żelaznej kurtyny. Główny bohater wsiadłszy na kultowy transatlantyk „Batory” czuje się zawstydzony naszą polską biedą. Pojawia się tedy refleksja: czy ten świat po wschodniej stronie żelaznej kurtyny był aż tak szary?
Krzysztof Pasierbiewicz: I tak i nie. Bo choć w tamtych czasach w Krakowie było zaledwie kilka sklepów na krzyż, parę kawiarni i restauracji, to paradoksalnie, mimo tej całej nędzy, brzydoty, szarości i odrażającego wyglądu ulicy, moje życie już nigdy później nie było tak ciekawe intelektualnie jak wtedy. Wówczas, gdy brakowało wszystkiego, ludzie umieli się cieszyć małymi rzeczami. To był ów kazus komuny. Ponieważ pieniądz nie miał wartości, Polacy nie szanując pracy rzucali się na oślep w wir bezkarnie desperackiego szaleństwa ludzi szczęśliwych chwilą. Ponieważ literatura zachodnia była trudno dostępna, byliśmy jej głodni. Ludzie mieli tematy do rozmowy. Ileż w tym było żaru, arcyciekawych dysput, polemik, debat, wymiany stanowisk. Mówiło się o polityce, o modnych wtenczas pisarzach, o teatrze, o światowym kinie, o muzyce... A wszystko przy winie patykiem pisanym, a od święta przy flaszeczce czystej i koreczkach z żółtego sera, posypanych mieloną papryką.
Dziś wszystko jest w zasięgu ręki. I dlatego w młodych ludziach nie widzę tego żaru. Bo wszystko zbyt łatwo przychodzi. Kto dziś rozmawia o literaturze światowej jak my wtedy o Stainbecku czy Hemingwayu? Dominuje łatwa konsumpcja. Wszystko się spłaszczyło i przepraszam za wyrażenie spsiało.
Pyta pan o nazbyt drastycznie opisany kontrast między Wschodem, a Zachodem. Otóż, pragnąc moją powieść ożywić, na obrazy czarno-białe, symbolizujące mroczne czasy komuny, nałożyłem zrodzone z mrzonek zniewolonych ludzi, przesadnie kolorowe pejzaże ówczesnego Zachodu. Stąd ten kontrast. Bo wtedy zachód marzył nam się rajskim ogrodem.

Portal ARCANA: Porusza też Pan bolesny temat Polonii amerykańskiej. My sobie ich wyobrażamy jako gorliwych patriotów marzących o szklanych domach nad Wisłą, a tymczasem...
K. P.: Tak, Ameryka była dla bohatera książki wielkim szokiem. Bowiem przekonał się naocznie, że nasze narodowe przekleństwo nazywane „polskim piekłem” wisi również nad Polakami w Stanach. Krzysztof na własnej skórze odczuł zapiekły konflikt pomiędzy starą i nową Polonią. Starzy Polonusi nie potrafią wybaczyć tym nowym, że przyjeżdżając do USA z dobrym wykształceniem i niezłą znajomością angielskiego, dorabiają się niewspółmiernie szybciej niż niegdyś oni. To wzbudza ich zawiść, gdyż – tyrając całymi latami w koszmarnych warunkach – dorobili się mniej. Amerykę znaną przeciętnemu Polakowi z filmów i kolorowych folderów Krzysztof zobaczył od kuchni, od tej gorszej, acz prawdziwszej strony. Losy bohatera książki pokazują jak przerysowane było wyobrażenie o „cudownej” Ameryce Polaków zniewolonych komuną.

Portal ARCANA: Nakreślił Pan dość ponury obraz rodaków zza oceanu... Ale z drugiej strony wuj, do którego przyjeżdża Krzysztof prosił o „ptaka”, o drzeworyt Orła Białego. Więc coś polskiego tliło się jednak w sercach Polonusów?
K. P.: Ależ oczywiście, że się tliło. Bo w tych ludziach polski patriotyzm jest zakorzeniony w genach. Niestety często przegrywa z zawiścią dnia codziennego.

Portal ARCANA: A jak się pisze powieść autobiograficzną, która zawiera trudne i często bolesne tematy?
K. P.: Moim zdaniem, udana książka to taka, którą ludzie chcą czytać, bez oglądania się na opinie, mody, czy też trendy.
„Magię namiętności” napisałem z dwóch powodów.
Pierwszy to chęć opisania pewnej niezwykłej miłości, która wydarzyła się naprawdę.
Noblista Isaak Singer powiedział, że nie sposób napisać dobrej powieści, w której nie byłoby wątku miłosnego, a ci, co próbowali doznawali zawsze porażki. Właśnie w myśl tego genialnego spostrzeżenia pisałem „Magię namiętności”, powieść niepoprawnie romantyczną, w której na przekór temu, co obecnie modne, opowiedziałem o pewnej szalonej miłości, jaką Pan Bóg kiedyś podarował parze wybranych przez siebie kochanków. Powiem Panu więcej. Tę niewiarygodną historię opisałem ze strachu, że świat mógłby się o niej nigdy nie dowiedzieć. A jak mi zarzucą, że bohaterowie to para szaleńców, pozwolę sobie przypomnieć, że „Magia namiętności” to romans, a miłość kończy się bezpowrotnie, gdy któreś z kochanków powraca do racjonalnej wizji postrzegania świata.
Mądry noblista, o którym wspomniałem, odważył się też powiedzieć, że literatura powinna być głównie rozrywką, a sztuka zbyt wnikliwa i długa jest nudna nawet, gdy jest dobra. Bacząc na to cenne spostrzeżenie bardzo się starałem, żeby nie zanudzić Czytelnika wydłużaniem akcji oraz analizą nikogo nie obchodzących problemów.
Wyrzekłszy się wygórowanych ambicji literackich tę napisaną prostym językiem książkę podzieliłem na szereg krótkich opowiadań, pilnując by każde z nich wnosiło coś nowego, generowało napięcie, zawierało jakąś niespodziankę i konkretną puentę. W tym aspekcie „Magia namiętności” to prawie gotowy scenariusz do sensacyjnego filmu. To taki polski „Doktor Żywago” – tam był tragiczny romans z rewolucją w tle, a tu perypetie miłości, która na swej drodze natrafiła na rafy siermiężnego PRL-u.
W myśl opinii Isaaka Singera, że cała sztuka zajmuje się emocjami, a kiedy zaczyna być zbyt intelektualna traci wszystko, pisałem głównie o tym, co wzbudza ludzkie namiętności – stąd pozornie pretensjonalny tytuł książki. Ale jeśli tytuł „Magia namiętności” czytać w liczbie mnogiej, a więc w odniesieniu do namiętności naszych polskich, sprawa nabiera znacznie głębszego wymiaru.
Moja powieść jest areną ustawicznej walki pomiędzy emocjami i intelektem, w której bez wstydu przyznaję, emocje często biorą górę. Lecz pytam. Cóż, jeśli nie namiętność, wzmaga bardziej czytelniczy apetyt i radość z lektury?

Portal ARCANA: A więc „Magia namiętności” to nie tylko romans?
K. P.: Zdecydowanie nie tylko. Był, bowiem też drugi powód napisania książki. Widzi Pan przecież, co się dzieje z Polską. Tak źle z kondycją moralną Polaków jeszcze nie było. Jest tak, jak pisze Profesor Andrzej Nowak, w książce „Od Polski do post-polityki”, że należy rozważyć koniec polskiej historii. Polska spalikociała i trzeba ją z tej moralnej zapaści wyrwać, póki nie jest za późno na naprawę Rzeczypospolitej. Trzeba Polakom przypomnieć o wartościach, które stanowiły od wieków naszą narodową siłę.
W „Magii namiętności” pokazałem grzechy i draństwa PRLu. Ale co bardzo ważne, stało się to niejako przy okazji, bez zbędnego patosu i nuty przesadnej martyrologii, co obecnie drażni i zniechęca młodych. Dlatego opisałem Polskę mojej młodości wysuwając na plan pierwszy osobiste przygody i wielką miłość, a nie chcąc spłoszyć młodego Czytelnika, tragiczne dzieje kraju stanowią drugi plan książki, są jakby muśnięte piórkiem. Słowem wątek miłosny stał się chwytliwym pretekstem, bym mógł pomiędzy wierszami przemycić swoje refleksje o Polsce. Tak, tak, do tego już doszło, że pewne wartości trzeba w literaturze przemycać w obawie, że młodzież odrzuci książkę zbyt przesyconą polskością, zbyt jednoznaczną w swoim wyrazie. Bardzo mnie to boli.
Pisząc o śmiertelnych grzechach komuny starałem się sprawiedliwie opisać tamte czasy. I ani się obejrzałem, jak z tego romansu wyszła bardzo polska i patriotyczna książka, która mam nadzieję, dzięki lekkiej formie sprawi, że sięgną po nią chętnie również Czytelnicy, którzy nie pamiętają, czym była komuna. Więcej, że ta książka będzie dla nich rodzajem przestrogi, by w dobie wyścigu szczurów w ich życiu nie zabrakło miejsca na uczciwą miłość. Myślę, że to ważne, ponieważ ostatnio, w sferze przyzwoitości w ogólnym wymiarze, dzieje się nie najlepiej. Wierzę, że ta powieść uświadomi im również, że życie bez namiętności wyjaławia duszę i kaleczy intelekt.

Portal ARCANA: Warto więc było?
K. P.: Z pewnością było warto. Potwierdziła to wypowiedź Pani Profesor Gabrieli Matuszek, prezes krakowskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, która o „Magii Namiętności” powiedziała:
„Po dwóch swego rodzaju dokumentujących książkach Krzysztof Pasierbiewicz sięgnął po formę literacką, fikcjonalną, choć materiał jej jest autentyczny, oparty na własnym życiu autora. Myślę, że to pisanie wyrasta z potrzeby dawania świadectwa własnego życia: jego zapisu, rozliczenia, nadania sensu. Ale jest także głosem pokolenia, którego młodość przypadała na lata 60. i 70. Jest to romans, który może mieć duże powodzenie u czytelników, bo zawiera te elementy, które czytelnicy lubią: jest to opowieść o wielkiej namiętności, rozgrywająca się w atrakcyjnych przestrzeniach, prowadzona w sposób żywy, barwny, wciągający suspensami. Autor prowadzi czytelnika przez zawikłane meandry niepowszedniego romansu, w którym konkurują ze sobą baśniowy książę zza żelaznej kurtyny i ubogi krakowski student, luksus zachodniego świata i słońce Brazylii skonfrontowane jest z szarością PRLu. Kto wygra? A może wszyscy tu przegrywają? Czy romantyczna miłość przetrwała próbę czasów, w konfrontacji ze szpetotą i perfidią komuny? Czy szalony romans może udać się w bloku z wielkiej płyty, pośród nienawistnych ludzi. I wreszcie, jaką cenę płaci się za dar wielkiej miłości? Tego Państwo dowiedzą się po przeczytaniu tej książki...”
To była wypowiedź fachowca. Ale dla mnie równie ważne są opinie szeregowych Czytelników.
Wczoraj był u mnie mój były student, który dopiero, co przeczytał „Magię namiętności”. Wcześniej zadzwonił z prośbą o dedykację. Był tą książką autentycznie poruszony. Zadał mi wiele pytań o Polskę z okresu PRLu. A więc chyba udało mi się osiągnąć swój cel, porwać ludzi młodych, zafascynować ich wątkiem miłosnym, a przy okazji opisać rzeczywistość Polski Ludowej. Bo wielu ludzi dzisiaj nie zdaje sobie sprawy, że dorosło już całe pokolenie, które PRLu nie pamięta i zna jego historię, jeśli w ogóle, to tylko z wyrywkowych, nie zawsze prawdziwych opowieści.
Także liczni goście mojego bloga przeczytali książkę i byli nią szczerze poruszeni, czemu dali wyraz w swoich wzruszających komentarzach, które można przeczytać w Internecie. Znakomita większość z nich napisała, że przeczytali „Magię namiętności” jednym tchem.

Portal ARCANA: A więc książka podoba się wszystkim?
K. P.: Z dotychczasowych reakcji Czytelników wnoszę, że prawie wszystkim. Obruszyli się, bowiem niektórzy fundamentaliści salonu III RP, którzy się w mig zorientowali, czym jest naprawdę „Magia namiętności”. Że w mojej książce jest wątek dworujący sobie z poprawności politycznej pojmowanej opacznie przez niektórych Polaków oszołomionych wejściem do Europy. Że to książka przywracająca Czytelnikom wiarę w odnowę wartości, które zostały ostatnio zdeptane. Mam na myśli bohatera książki, który, jak tysiące mu podobnych przyzwoitych Polaków zdobył się za młodu na „małe bohaterstwo” nie zapisując się do ZMSu, później do PZPRu, a w dojrzałym życiu nie dał się uwieść ubecji poświęcając dla Ojczyzny karierę finansową i życiową miłość. Że to książka o „bezimiennych Polakach” tworzących szeregi polskich patriotów. Że kto sięgnie po tę powieść zrozumie jej wydźwięk w odpowiedni sposób…

A tu całość wywiadu – vide: http://www.portal.arcana.pl/Te-niewiarygodna-historie-opisalem-ze-strachu-ze-swiat-moglby-sie-o-niej-nigdy-nie-dowiedziec-rozmowa-z-krzysztofem-pasierbiewiczem-autorem-powiesci-magia-namietnosci,1455.html


echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości