seaman seaman
7295
BLOG

Marskość Platformy

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 67

Wyniki mam lepsze, ale czuję się gorzej – mógłby skomentować Donald Tusk zwycięstwo wyborcze swojej partii, powtarzając kwestię pewnego typa z filmu Stanisława Barei. I warto dodać, że tamten gość sikał zielonym moczem w następstwie zażywania lekarstw, co może być piękną alegorią zwycięstwa Platformy Obywatelskiej w wyborach do Parlamentu Europejskiego 2014. Bo właśnie po tej zwycięskiej narracji premiera, po tej szalonej uldze aż nadto widocznej po ogłoszeniu ostatecznych wyników, widać wyraźnie, że partia obywatelska w piętkę goni, a sam szczery przywódca robi dobrą minę do złej gry.

Faktem niezbitym jest bowiem, że PO te wybory wygrała, jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę zdobytych głosów – uzyskała procentowo największe poparcie, mniejsza o wysokość wygranej. Ale faktem oczywistym jest także, iż PO te wybory zremisowała, jeśli chodzi o liczbę zdobytych mandatów poselskich, a przecież o to przede wszystkim chodzi w każdych wyborach parlamentarnych. No i nikt nie zaprzeczy, że PO te wybory zdecydowanie przegrała, jeśli porównać rezultaty z wyborami poprzednimi.

Co ciekawe w kontekście tego ostatniego faktu, dokładnie ci sami zwolennicy PO, którzy zapewniali, iż wybory europejskie stanowią w gruncie rzeczy coś w rodzaju najważniejszego sondażu przed wyborami krajowymi, ani słowem się nie zająknęli, że w sondażach liczy się tendencja, co przedtem było ich mantrą. A tendencja jest nieprzychylna partii Tuska, zaś sprzyja PiS. Partia Kaczyńskiego zwiększyła stan posiadania w PE i powiększyła swoje terytorium wyborcze w Polsce, dosłownie i w przenośni. Dokładnie odwrotnie jest w przypadku partii Tuska. I to jest tendencja, nie wypadek przy pracy.

A teraz powrócę do wspomnianej zwycięskiej narracji, która jest szyta bardzo grubymi nićmi, żeby nie powiedzieć, że chamską dratwą za pomocą szewskiego szydła. Mamy więc Platformę, która zwyciężyła o włos, ale cała partia jak jeden mąż i z ogromną determinacją przekonuje, że liczy się wyłącznie zwycięstwo, nie ma znaczenia wysokość wygranej, koniec, kropka! Gdy ktoś próbuje bąknąć, że w gruncie rzeczy był remis, zostaje zakrzyczany, wyszydzony i okrzyczany żałosnym kombinatorem.

Z góry się zastrzegam, że mnie to nie dotyczy, bo ja nie mam wątpliwości, że PO wygrała wybory, jeśli bowiem uznamy inaczej, to całe określenie „wyborcze zwycięstwo” traci sens. Wygrywa ten, kto wygrał, wszyscy pozostali przegrywają. Jakie to zwycięstwo jest - gorzkie, pyrrusowe; słodkie albo druzgoczące; dające władzę lub jedynie splendor, albo zgoła nic nie dające – to osobna bajka. Dlatego ja się zgadzam, że Platforma wygrała, nieważne jaką przewagą i nieważne co z tego ma. Kto zdobył najwięcej głosów, ten wygrywa, inaczej zwariujemy z kretesem.

Mamy jednak także casus Michała Kamińskiego, świeżo zwerbowanego spin doktora, który odszedł z PiS i po peregrynacjach z inną partią ostatecznie „padł łupem” Tuska. Podobnie jak wielu innych, jak Sikorski, Arłukowicz, Rosati albo Kluzik-Rostkowska. No i tenże Kamiński został jedynką Platformy w Lublinie, co musiało być decyzją samego szczerego przywódcy, więc stał się niejako symbolem wyhaftowanym na partyjnym sztandarze. Ogłoszony także wielką nadzieją PO na przełamanie PiS w regionie, genialnym posunięciem samego Tuska i biczem bożym na Kaczyńskiego.

Po czym Kamiński, owiany sławą zwycięskich kampanii w poprzednim pisowskim wcieleniu, niespodziewanie pod flagą PO  przerżnął wybory w Lublinie i mandatu nie zdobył. I tu mamy olbrzymi dysonans poznawczy, bowiem cała Platforma, jak jeden mąż i z ogromną determinacja przekonuje, że Kamiński też odniósł wielki sukces, właściwie zwyciężył!

Bo – jak tłumaczą działacze partii obywatelskiej - przecież przegrał nieznacznie, właściwie na początku wygrywał, dopiero dokładne i ostateczne przeliczenie głosów wykazało minimalną porażkę – przekonują żarliwie. Kamiński wykonał olbrzymią pracę – mówią – i o to chodziło, a nie o jakieś ułamki. Ludzie, nie dzielmy włosa na czworo, liczy się ogólny efekt a nie jakieś promile czy setne procentów! - grzmią zniesmaczeni taką drobiazgowością przywódcy Platformy.  A sam delikwent także opowiada na prawo i lewo, że zdał egzamin, w gruncie rzeczy pogromił rywali; że gdyby nie jego wkład...i w ogóle nie ma żadnego gadania – zwycięstwo. O tym, że w wyborach chodziło o zdobycie mandatu poselskiego nikt nawet nie wspomina.

Czyli podsumowując: kiedy PiS przegrywa o włos, to jest bezapelacyjna porażka i nie ma o czym gadać, kiedy to samo spotyka wybrańca premiera Tuska, to mamy do czynienia z oczywistym zwycięstwem. I też nie ma o czym gadać. Zderzenie tych dwóch przeciwstawnych narracji, odnoszących się przecież do analogicznych przypadków jest tak wyraźnie przeniewiercze, niewiarygodne i głupie, że chyba każdy orientuje się natychmiast, że gdzie indziej jest wyborczy pies pogrzebany.

A jest on pogrzebany w długotrwałym procesie przekonywania elektoratu, że Tusk  nie robi błędów, a co za tym logicznie idzie, jego partia zawsze jest zwycięska. No, bo skoro wódz nie myli się nigdy, to partia musi być zwycięska, to oczywiste. Chyba, że wódz jest Konradem Wallenrodem, ale wtedy trzeba Mickiewicza, żeby ludzie uwierzyli. W każdym razie ta bezwstydna sprzeczność w narracji jest konsekwencją przyjęcia takiej strategii. I to zaczyna Platformie ciążyć kamieniem młyńskim, do tego stopnia, iż gubi się we własnych krętactwach.

Ale cały problem tkwi w tym, że nie jest to sprzeczność doraźna, dotycząca jednego przypadku Kamińskiego. Zaklęcie, że przywódca ma zawsze rację, nie myli się nigdy, poza tym, że żywcem wyjęte z bajek o azjatyckich władcach (w rodzaju Kim Ir Sena), stało się zasadą Platformy, oczywiście odpowiednio ufryzowaną i zamaskowaną. Dosłowne przejęcie azjatyckich norm na razie nie wchodzi w grę w naszym społeczeństwie. I w miarę, jak Platforma traci poparcie (a traci ciągle i systematycznie) coraz trudniej tę zasadę stosować, a zarzucić nagle nie można, bo czar nagle „pryśnięty” może być zabójczy. Stąd wszystkie głupoty na temat „zwycięstwa” Kamińskiego.

To jeden z czynników, z powodu których partia Tuska stała się zakładnikiem własnej propagandy, jeśli bowiem przez wiele lat Tusk siał byle co wśród ciemnego ludu, to dzisiaj zbiera plewy. Dzisiaj Platforma jest w takiej sytuacji, że gdy jakiś platformiany buc puści bąka w zapadłej dziurze(co się zdarza w każdej partii) to natychmiast oczy kierują się w stronę Warszawy, a konkretnie na Tuska. Tusk tyle razy przekonywał, że za wszystko bierze odpowiedzialność; tyle razy ludzi przekonywano, że partia to Tusk i na odwrót; że szczery przywódca ma rację nawet, gdy jej w oczywisty i niezaprzeczalny sposób nie miał, że dzisiaj nie może sobie pozwolić na przyznanie się do błędu.

Ale to mało jeszcze, Platforma znalazła się w takiej sytuacji, że nie może sobie pozwolić na jedną choćby przegraną w wyborach, nawet nieznaczn porażka wyborcza rujnuje cały wizerunek partii i Tuska. I to jeszcze nic, bo ta jedna przegrana bitwa może spowodować przegraną wojnę o wszystko. Bo przegrane wybory partii szemranego biznesu to sygnał, że interes się kończy, sygnał dla poputczyków, żeby złazić z tej cieknącej krypy. 

Zresztą ten sygnał już poszedł po tych wyborach. Można szydzić z PiS, że przegrał siódme wybory, ale PiS może sobie na to pozwolić, dowodem rosnące poparcie. A Platforma nie może sobie pozwolić na przegranie żadnych wyborów, bo potem przegra już wszystkie następne, aż do całkowitego uwiądu. Taka jest sytuacja i to właśnie Tusk sobie i partii zgotował ten los. Nikt inny. Musi więc brnąć w kompletny idiotyzm, w żywe oczy zaprzeczać faktom i po prostu rozpaczliwie kłamać. To na pewno się okaże  za półtora roku, chociaż w przeinaczaniu faktów Platforma ma dużą wprawę, graniczącą z biegłością. Ale tutaj już w grę wchodzi łgarstwo totalne, jeśli ma być skuteczne, zatem ryzyko pokazania, że król jest nagi i na dodatek załgany, jest w zasadzie stuprocentowe.

Dzisiaj  wiadomo z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że PSL już nie wystarczy do koalicji przeciwko PiS, nawet gdyby PO nie przegrało całkiem sromotnie w 2015. Poległa palikociarnia, która zadławiła się własną nienawistną hucpą. Wraz z palikociarnią poległo sromotnie lewactwo genderowe, ćpuńskie, prosowieckie i inne. Odeszli w niesławie pisowscy odstępcy, przegrał swoją szansę Gowin. Na placu boju pozostał sponiewierany SLD z Millerem i Korwin. Korwin to klęska sama w sobie, jałowy jak pustynia Mojave i rozwojowy jak Stan Tymiński, więc tu nie będę się zatrzymywał.

Nie wierzę, żeby Tusk na serio rozpatrywał koalicję z Millerem i SLD w obecnej postaci. Ryzyko prostego skojarzenia przez wyborcę moskiewskiej pożyczki Millera z niemieckimi pieniędzmi Tuska jest zbyt duże. Poza tym Miller, który co prawda wyszedł zwycięsko z pojedynku z palikociarnią, został jednak solidnie zdemolowany i jego udawana radość z trzeciego miejsca nie może przesłonić konfuzji jednocyfrowego wyniku. A tak dygresyjnie – które to już z rzędu wybory przegrywa SLD? – to pytanie kieruję do mistrzów rachunkowości wyborczej. A pamiętać trzeba, że Miller jest znienawidzony przez całą michnikowszczyznę, gdyż stanął kością w gardle drogiemu Olkowi, Rysiowi, nie wspominając już o Czarzastym, na widok którego krew zmieszana z żółcią zalewa całą ulicę Czerską z okolicami.

Zatem jedyna szansa na przyszłość dla Tuska jest taka, żeby spiknąć się z wrogami Millera, z pohańbioną palikociarnią, resztkami popłuczyn spod lewackiego stołu i rozwścieczoną michnikowszczyzną, i uciąć łeb Millerowi, ewentualnie jeszcze spuścić do kanału Czarzastego. W SLD jest paru młodych kandydatów na Brutusów, choćby przysłowiowy Napierniczak lub Olejarski, którzy chętnie dopełnią krwawego rytuału. Potem już gładko – wyprowadzić sztandar SLD, wprowadzić sztandar z nowym znakiem, zwołać sabat, czarownicom kazać odprawić demokratyczne zaklęcia i koalicjant jak malowanie, gotowy do wzięcia. Z tym, że trzeba to zrobić szybko, aby był czas przekonać ludzi, że Kalisz, Siwiec, Nowicka, Olejniczak, Hartman, Grodzka, Kwiatkowski, Środa i Kwaśniewski to są młode nadzieje naszej młodej demokracji.

To wszystko jeszcze jest możliwe, pod warunkiem, że marskość* Platformy nie posunie się do tego stopnia, że pacjent w roku 2015 będzie już w stanie beznadziejnym, czyli terminalnym. Tak bywa w tej przypadłości, że człowiekowi nawet do głowy nie przyjdzie, że to piwo, które teraz pije jest jego ostatnim piwem w życiu. Wtedy to wszystko na nic, urządzić tylko trzeba pogrzeb z asystą honorową i jakiś sympatyczny nekrolog zamówić w Gazecie Wyborczej.

A co z PiS? - ktoś zapyta. PiS ma co zbierać po prawej stronie, w zasadzie wszystko, co przegrało w tych wyborach jest do wzięcia i duża część wyborców Korwina, którzy za półtora roku będą pukać się w czoło na jego widok w telewizorze – razem jakieś 10 procent, a może i więcej. Już tylko z tego fragmentu kalkulacji wynika, że PiS powinien interesować jedynie wielki numer, zagrać va banque, o całą stawkę. O większość bezwzględną. O ludzi z tej połówki Polski, która nie chodzi na wybory. Żadnych koalicji, koalicje w obecnym układzie sił w Polsce służą wyłącznie do maskowania nicości programowej i merytorycznej.

Tendencja długofalowa jest korzystna dla opozycji, Platformę toczy marskość, palikociarnia drga w agonii, michnikowszczyzna w panice, pisowscy apostaci pełni skruchy. Pogoda dla Polski.

*Marskość, czyli postępujące zwłóknienie miąższu niszczące strukturę narządu, doprowadzające do upośledzenia funkcji metabolicznych, utrudnienia odpływu żółci oraz powstania nadciśnienia wrotnego. A potem do impotencji, dysfunkcji, niewydolności. Przyczynami marskości mogą być m.in. toksyny (w tym alkohol), choroby autoimmunologiczne, zapalenie, choroby metaboliczne, zakażenie wirusem. Wielu pacjentów nie ma objawów, więc występują powikłania, które nieodwracalnie niszczą strukturę narządu. A potem się umiera....

PS. Na portalach wPolityce oraz wSumie litery L-Ł Alfabetu Szczerego Przywódcy. Zapraszam – L-Ł jak jak Lasek, Lewandowski, Libicki, Lisek Tomuś, Łukacijewska: http://wpolityce.pl/polityka/198499-alfabet-szczerego-przywodcy-l-l-jak-lasek-lewandowski-libicki-lisek-tomus-lukacijewska

 

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka