Stary Prokocim Stary Prokocim
5321
BLOG

Pamiętnik z piekła

Stary Prokocim Stary Prokocim Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

image


image

Miriam Chaszczewacka urodziła się w 1924 roku w Radomsku w rodzinie żydowskiej. Jeszcze przed wojną zaczęła pisać pamiętnik, co wśród nastolatek nie jest niczym nadzwyczajnym, a wręcz przeciwnie. Niestety, nie dane było jej pisać o problemach dorastających dziewcząt, bo do Radomska zawitała nagle Historia, ciekawe czasy, w najbardziej przerażającym tego słowa znaczeniu.. Obszerne fragmenty tego pamiętnika, które można znaleźć takżetutaj pozwoliłem sobie wkleić.

21 kwietnia 1941

Powinniśmy jeszcze bardziej zaangażować się w to, co robimy. Nie wystarczają przecież dwie ulotki, które wydaliśmy i rozdajemy ludziom podtrzymując ich na duchu hasłami: „głowa do góry” czy „przeżyjemy to”. Niezbędne są nam książki, gazety i inne wydawnictwa, ale są one nieosiągalne. Nie tak dawno podzieliliśmy się na dwie grupy. J. Wspólnie ze mną postanowiła, że nadal będziemy udzielać lekcji hebrajskiego. Cieszymy się, bo praca ta daje nam dużo satysfakcji, radości i zadowolenia. Pozwoliła odwrócić naszą uwagę od strasznych warunków, w jakich przyszło nam żyć. Pomniejszenie przez okupanta obszaru getta odcięło nas od wiejskiego krajobrazu. Nie chcemy wiedzieć nic z polityki, nie obchodzi nas okupacja niemiecka w Jugosławii. Jesteśmy zajęte i to jest najważniejsze. Ale dzisiaj przypomniano nam o sytuacji, w której się znajdujemy. Sąsiedzi ostrzegli nas, że organizowane przez nas spotkania są zbyt hałaśliwe i powinniśmy uważać. Czy mamy zaprzestać uczenia się hebrajskiego? Obiecujemy sobie, że nie będziemy myśleć o sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się. Postanowiliśmy też, że będziemy wolny czas przeznaczać na naukę, na samokształcenie. Powtarzamy więc piosenki śpiewane po hebrajsku i to dodaje nam otuchy i odwagi. Trudno jest jednak zapomnieć o naszej rzeczywistości, strasznej i gorzkiej sytuacji.

Obiecałam Rózi, Frani i Poli, że nadal będę udzielała im korepetycji i uczyła hebrajskiego. To dobrze, bo będę wtedy zajęta, a zarazem pozwoli mi to zapomnieć o tym czasie, w którym przyszło mi żyć. Strasznym czasie. Na ostatnim spotkaniu naszej grupy atmosfera była przytłaczająca. Było smutno. Nie mogliśmy śpiewać. Siedzieliśmy cichutko wsłuchując się w wiersz, który recytowała J.

To był utwór o „płaczących dniach”. Utkwiły mi w pamięci jego fragmenty. Bez przerwy powtarzałam: „Mimo wszystko, przeciw wszystkim przeciwieństwom - kraj Izraela”.

29 kwietnia 1941

Pogoda jest paskudna. Bez przerwy leje deszcz. Błoto opanowuje nasze dusze. Do tego wszyscy w koło mówią, że zabraknie chleba i ziemniaków. W mieście pojawia się paniczne zakłopotanie. Kto wie, czy nie grozi nam głód ? Ja zaczynam wierzyć, zresztą wierzę od dawna, że młodość to skarb, którego na nic nie da się zamienić. Moja młodość przebiega w okropnych warunkach, a kto, jak kto, ale ja wierzyłam jak nikt w przyszłość. W czasie spotkań wracamy często do starych i pięknych piosenek o lepszym jutrze. Ostatnio przewija mi się w myślach wiersz

„Niech słońce zawita w twoim sercu”. W ostatniej zwrotce czytam:

usłyszeć melodię z twych ust

z odwagą dźwigaj ciężar

niech słońce zawita w twoim sercu

i pokona wszystkie przeciwności

W ostatni piątek rozśmieszyłam wszystkich, którzy przesiadywali w moim mieszkaniu, mówiąc: „Ja mam 16 lat, a on (mowa o Hitlerze) ma ponad 50, więc z pewnością będę dłużej żyć od niego”. Kto to może wiedzieć?...

13 maja 1941

Franię, Rózię i Polę uczę hebrajskiego. Obiecały mi płacić za naukę. Będę więc miała pieniądze na opłacenie lekcji u pani H. Może mi nawet trochę reszty zostanie. Znowu odczuwamy brak chleba. Tata prawie nic nie je. Żywność bardzo podrożała. Codziennie wysyłane są z Radomska do innych miast paczki z żywnością. W listach, które przysyłane są do nas, ludzie opisująstraszne historie. W Warszawie ludziemasowo umierają, padają jak muchy. Przepaść między miastami powiększa się coraz bardziej. Dni są piękne, wiosna w pełni, tylko w naszych sercach ciężko i nie są przygotowane do tej pory roku, nie budzi się w nich życie.

22 maja 1941

Mama zaczęła w mieszkaniu pani B. prowadzić przedszkole. Wróciła do swojego zawodu i zamiłowania. Całe nieszczęście w tym, że córeczka pani B. zachorowała i mama dzisiaj nie mogła pójść do pracy. Nie mamy kart zatrudnieniowych, ale nie mają one żadnej wartości i znaczenia. Ela ma rozpocząć naukę u Wandy G. Będzie uczyła się kroju i szycia. Jej marzenia były zupełnie inne. Nie spełnią się, bo nie ma żadnych możliwości na ich zrealizowanie. Siostra jej wyszła za mąż. Rodzice są w podeszłym wieku, ktoś musi ich utrzymywać. Nie martwię się o mamę, że chwilowo nie chodzi do pracy, mam inne swoje problemy i na nich skupiam myśli. Powinnam skupić się trochę na polityce i dotknąć tych właśnie problemów. Proszę bardzo. Hess uciekł do Anglii. Polskie gazety piszą, że nie był w pełni rozumu. Ameryka żąda, żeby Francja nie oddawała swoich obozów w Syrii. Sytuacja między Ameryką a Francją może doprowadzić do zderzenia. Aprowizacja w mieście cokolwiek poprawiła się, ale ceny pozostały bardzo wysokie.

12 czerwca 1941

moje lenistwo wiąże się z okropną sytuacją, jaką nam stworzono. Sama nie wiem, czy to, co robię, ma sens w związku z tym, co się wokół mnie dzieje. Jeśli chodzi o wydarzenia polityczne, to będzie można je ocenić dopiero po zakończeniu wojny. Niemcy wylądowali na wyspie Kreta. Anglicy zajęli Syrię. Co do Rosji panuje cisza, ale ruch granicznywe wschodnim kierunku jest duży.Cena żywności trochę spadła, tylko nikt nie wie, na jak długo. Bochenek chleba kosztował już 30 złotych, kilogram kartofli 3 złote. Dzisiaj kartofle kupuje się za 2 złote osiemdziesiąt groszy. Chleb kroimy na niewielkie porcje, tak jakby to było ciasto. Tatuś nie chce go nawet spróbować. Na śniadanie gotujemy kaszę albo proso – 20-21 złotych za kilogram. Na kolacje jemy ziemniaki. Często zmieniamy kolejność. Rano jemy to, co na kolację, wieczorem to, co na śniadanie. Na obiad ziemniaki z kefirem lub zsiadłym mlekiem. Dzienna porcja mleka dla naszej rodziny wynosi półtora litra.

Jestem teraz bardzo zajęta. Przed obiadem pomagam mamie w przedszkolu, dlatego lekcje, które udzielam Heńkowi, przeniosłam na piątą po południu, po mojej lekcji u panny Eli. Róźka, Frania i ja

stałyśmy się wiernymi przyjaciółkami, nierozłączną trójką. Spotykamy się codziennie i czytamy razem z Felikiem i Dulikiem opowiadania po żydowsku z jubileuszowego zbioru „Hajnt”. Przed tygodniem tatuś wysłał list do Rosji, do swojej siostry. Czekam z niecierpliwością na odpowiedź.

10 lipca 1941

Bardzo trudno przychodzi mi opisanie zdarzeń minionego tygodnia i przekazania historii ostatnich dni. Przede wszystkim muszę napisać, że w niedzielę 22 czerwca wybuchła wojna z Rosją. Z pewnością wybuch wojny niemiecko-rosyjskiej ma wpływ na sytuację, która ma miejsce w Polsce. Niedzielę 22 czerwca przeżywaliśmy jako dzień świąteczny. Pragnęliśmy wybuchu tej wojny, chociaż byliśmy cały czas przekonani, że kraje te pozostają ze sobą w wielkiej przyjaźni. Na drugi dzień rozeszła się wiadomość w formie plotki, że Niemcy rozpoczęli aresztowania wszystkich tych, co nie mają obywatelstwa rosyjskiego, nawet uchodźców z Rosji.

Tej nocy ojciec spał w domu. Pochodzi z Litwy i ma rosyjskie obywatelstwo. Na drugi dzień przed naszym domem zatrzymał się osobowy samochód. Stałam w mieszkaniu jeszcze nieuczesana i nieprzygotowana do jakichkolwiek wizyt. Uciekłam. Do mieszkania weszli policjanci, ale nikogo nie zastali. Narobili hałasu, ale po paru minutach, kiedy przekonali się, że nie ma nikogo, opuścili dom. Po pół godziny podjechali ponownie, żeby sprawdzić, czy tata jest w domu. Nie mogliśmy wrócić do domu, bo baliśmy się, że gdy nie znajdą taty, nas zaaresztują. Ojciec natomiast opuścił miasto i po dwóch dniach dotarł do Częstochowy. Nachum ukrywał się u rodziny Sz., mama u R. Zamieszkałam więc u Antosi. Byłam bardzo przygnębiona. Bałam się, że już nigdy nie będę mogła wrócić do swojego domu i zawsze będę musiała mieszkać u obcych. Mimo naszych próśb i braku zgody z naszej strony, tata wraca z Częstochowy w poniedziałek do domu. Po powrocie zgłasza się na policję. Zwalniają go w czwartek pod warunkiem, że dwa razy w tygodniu będzie się dobrowolnie zgłaszał do komisariatu. Niewiele napisałam, co przeżyliśmy w tym czasie. Strach był

tak wielki i tylko same troski, że ciężko to wszystko przelać na papier.

31 sierpnia 1941

Znów przeżyłam czas apatii i do tego stopnia stałam się leniwa, że uznałam za wystarczające pisanie w tym pamiętniku raz w miesiącu. Dzisiaj nie mam nic ważnego do przekazania, a to, co chcę przekazać, nie jest wesołą nowiną. Ostatnio zachorowała mi mama. Przeziębiła się, a do tego dostała rozwolnienia. Bardzo źle wyglądała na twarzy. Zbliżał się czwartek - dzień otwarcia przedszkola po wakacyjnej przerwie, a z czegoś przecież trzeba żyć. Nie tak dawno sfotografowałam się z koleżankami. Muszę się przyznać, że cały czas myślałam tylko, aby dobrze wyjść na fotografii. Bardzo lubię dostawać listy. Teraz koresponduję z Elą. Przeprowadziła się i zamieszkała w Gorzkowicach. Nasza trójka – Frania, Róźka i ja wymieniamy listy z Baśką, drużynową Frani z obozu letniego. Piszemy też listy do dwóch koleżanek z tego letniego obozu, które mieszkają w Częstochowie. W Częstochowie mieszka też wujek Dawid, który ożenił się z dziewczyną z tego miasta. Bardzo pragnę poznać moją nową ciocię.

18 września 1941

Nasze codzienne życie - polowanie na ludzi i porywanie ich z ulicy do przymusowej pracy.

Wczoraj odbyły się zaręczyny cioci Rózi z A. G. Dzisiaj wieczorem wrócił wujek z Radoszewic. Uciekł stamtąd, ponieważ codziennie organizują tam łapanki na Żydów i kierują ich do przymusowej roboty. Po drodze przeszedł piekło. Złapali go i strasznie pobili. Gdy opowiadał, nie wytrzymałam i zaczęłam bardzo płakać. Nikt mnie nie mógł powstrzymać. Mam żal do siebie. My przygotowujemy się do zabaw i rozrywek wieczornych. Czy ludzie innych narodów byliby w stanie

cierpieć w tak trudnych warunkach i złym czasie i jednocześnie bawić się ? My wierzymy, że gdzieś daleko od nas na świecie żyje wolna młodzież żydowska nieskazana na cierpienia i obelgi. Niejeden raz zadaję sobie pytanie, czy jest taka moc, żeby zatarła dwa lata naszych strasznych przeżyć, jakich doznaliśmy? Ile czasu będziemy musieli jeszcze żyć w tak trudnej rzeczywistości? Czy dożyjemy takiej chwili, że sytuacja nasza ulegnie poprawie i czy ktoś zrekompensuje nam

te ogromne cierpienia?

23 listopada 1941

Gdyby nie to, że jestem przeziębiona i leżę w łóżku, prawdopodobnie zaprzestałabym pisania tego pamiętnika. Staram się z braku pieniędzy mądrze gospodarować czasem. Szkoda mi nawet tych parę minut, które poświęcam pamiętnikowi. Jestem bardzo zajęta. Kilka godzin dziennie poświęcam pracy w przedszkolu. Do lekcji, które pobieram, dochodzi dodatkowo samokształcenie w zakresie nauki stenografii z samouczka. Dodatkowo całą naszą trójką (Astosia, Frania i ja) uczymy się języka angielskiego. Dołączyła do nas siostra Astosi Roma. Języka angielskiego uczy nas Żyd pochodzenia niemieckiego. To dziwny człowiek, bardzo roztrzepany. Raz zapomniał okularów, drugi raz rękawiczek. Nie dziwię mu się. Przeżył wspólnie z żoną ogrom niepowodzeń, tułaczkę z upokorzeniami, zanim trafił do Radomska.

Teraz żałuję, że już dawno nie napisałam nic w pamiętniku. Minęło tyle czasu i ciężko jest mi sobie przypomnieć, co się wydarzyło. Dlatego to, co było, opiszę skrótowo. Około miesiąca temu w moim mieście odbyło się polowanie na podejrzanych politycznie. Gestapo chodziło od domu do domu z wykazem osób podejrzewanych o sprzyjanie komunistom. Aresztowano nie tylko tych, których nazwiska znalazły się na listach, ale także kobiety i mężczyzn, których na nich nie było. Przeważnie, gdy kogoś z list nie było w domu, w zamian i zastępstwie aresztowano innego. Z niczym się nie liczono. Zabierano młodych i starych, nawet takich, którzy ledwo mogli utrzymać się na nogach. Aresztowali ciotkę Marka R. Podejrzewano ją o to, że sprzyjała komunistom. Jej ojca i wujka aresztowano bez podania powodów. Aresztowanych wywieziono z Radomska w nieznanym kierunku. Według plotek do Częstochowy. Przez pewien czas od zatrzymanych nie mieliśmy żadnych informacji. Przed tygodniem zaczęły od aresztowanych przychodzić listy, a najczęściej telegramy już po ich śmierci. Zawiadomienia o śmierci podpisywał komendant obozu w Oświęcimiu. To jest z miejsca, z którego się nie wraca. Według pogłosek, zatrzymane kobiety mają być zwolnione, ale oficjalnego potwierdzenia na te plotki nie ma.

Całe miasto jest pogrążone w żałobie. Prawie z każdej rodziny ktoś został zabrany. Albo ojciec, albo brat, siostra lub matka. Aresztowano też małżeństwo, pozostawiając małedziecko bez jakiejkolwiek opieki. Mamy jednak niewielką nadzieję, że telegramy o śmierci bliskich nam osób nie są prawdziwe. Pojawiają się plotki, że kilku z tych, co nazwiska pojawiły się w telegramach, powróciło do domu. Nie wierzę w te plotki. Przeżywamy łańcuch nieszczęść. Ale w łańcuchu tym pojawiają się również słuchy, że Niemcy zdobyli polskie rejony zajęte poprzednio przez Rosjan, wdarli się w głąb Rosji i stoją u bram Moskwy. Z takich wiadomości nikt z naszych się nie cieszy, co jest zrozumiałe. Mimo tego znalazł się jeden Żyd, który skakał z radości, że Niemcy zajęli Lwów. Był bardzo szczęśliwy, ale była to przedwczesna radość. Historia, którą opiszę, potwierdza to. Dosłownie na kilka dni przed wybuchem wojny Bronka, córka Dormana i nasza przyjaciółka wyjechała w góry, w Beskidy. Stamtąd uciekła i przedostała się do Lwowa, który został zajęty przez Rosjan. Po zajęciu Lwowa przez okupanta hitlerowskiego rodzice Bronki ucieszyli się, że będzie łatwiej ich córce połączyć się z nimi. Nie dziwię się, że w sercu ich zapanował egoizm. Próby odzyskania córki nie były łatwe. Miesiącami trwały formalności uzyskania pozwolenia na wyjazd do Lwowa. Przed tygodniem pani D. wreszcie wyjechała do Lwowa i bardzo szybko z tego

miasta powróciła, oczywiście bez córki. Bronka została zamordowana. Jakże strasznie jest pisać mi te słowa. We Lwowie miały miejsce okrutne mordy. Niemcy wspólnie z Ukraińcami dopuścili się potwornych pogromów na ludności żydowskiej. W istnej rzezi zamordowano również Bronkę. Czy znajdzie ktoś jakieś lekarstwo na broczące krwią serca rodziców w żałobie ? Dniami i nocami myślę o Bronce. Patrzę w jej twarz na zachowanej fotografii i pytam siebie, czy można ją zaliczyć do szczęśliwych ? Nie jest znana wola boska, nie są znane drogi wyznaczone przez Boga. Bronka

od dziecka chorowała na płuca. Nieraz myśleliśmy, że umrze w dzieciństwie, a tu czekała na nią straszna śmierć. W ubiegłym miesiącu skończyłam siedemnaście lat. Są to moje trzecie urodziny w czasie trwania tej wojny. Ile urodzin jeszcze przeżyję, a może dni od ostatnich urodzin?

24 grudnia 1941

Aktualnie u pani Almy przerabiamy wiersze polskiego poety XIX wieku Adama Asnyka. Uwielbiam jego poezję i wiele utworów tego poety znam na pamięć. Bardzo bliski mojemu sercu jest wiersz „Baśń o zaczarowanej tęczy”: Od kołyski idzie za mną Baśń o zaczarowanej tęczy I szepcze mi do uszu. Słowa zatrzymujące oddech Wspaniały jest ten wiersz. Znalazłam go jeszcze w pierwszej klasie i do dzisiaj jestem nim oczarowana. Okazało się, że nasz nauczyciel angielskiego, jest poetą. Czytał nam swój wiersz poświęcony kobietom. Miły i sympatyczny. Obiecał, że napisze coś dla nas.

Ten nasz nauczyciel jest bardzo dziwny. Jeszcze później powrócę do niego.

Teraz o polityce. Od 8. grudnia Ameryka jest w stanie wojny z Japonią. Według tego, co piszą w gazetach, Japończycy odnoszą w niej same sukcesy. Na wschodzie zaczynają ujawniać się pierwsze klęski niemieckich wojsk. Mówi się, że wojska rosyjskie z determinacją atakują hitlerowców i odbijają wcześnie zajęte przez nich ziemie. Póki co, nie mato wpływu na naszą sytuację. Jednak żydowski optymizm bierze górę. Żydzi obiecują sobie złote góry.

28 grudnia 1941

Ukazało się rozporządzenie, że Żydzi mają przekazać władzom okupacyjnym futra i futrzane kołnierze. Wyraźnie napisano, że jeżeli Żyd nie przekaże do 6 stycznia 1942 roku tych rzeczy, zostanie rozstrzelany. Pod karą śmierci zabroniono ludności żydowskiej sprzedawanie lub darowanie futer i kołnierzy komukolwiek, bo jeżeli takie zdarzenie będzie miało miejsce, to rozstrzelany zostanie zarówno przekazujący te dobra, jak i przyjmujący. Natychmiast wśród nas zaczęła obowiązywać nowa moda. W miejsce futrzanych kołnierzy wszywano białe lub szare, atłasowe, chociaż zanosi się w tym roku na ciężką zimę. Po mieście chodzą plotki, że będziemy musieli okupantowi przekazywać również wełniane rzeczy. Jeśli to prawda, będzie strasznie przeżyć zimę. To rozporządzenie świadczy o tym, że oni (Niemcy) jedzą gówna na wschodnim froncie i to ożywia nas oraz daje nadzieję. Z Afryki już ich prawie przegonili.

Tydzień świąt Hanuka już się zbliża. Staramy się coś przygotować na zbliżającą się sobotę. Mam nadzieję, że to nam się uda. Oby tylko zamiar nie pozostał w teorii.

13 stycznia 1942

Choruję. Wczoraj przeleżałam w łóżku. Dzisiaj wprawdzie wstałam, ale nie mogę jeszcze opuścić mieszkania i wyjść na powietrze. Zabawa w wieczór Hanuka była udana. Cały sobotni wieczór tańczyliśmy. Barak śpiewał piękne piosenki. Szczególnie przypadło mi do gustu tango po żydowsku. Słowa bardzo spodobały mi się. Kilka dni po zabawie poszliśmy złożyć kondolencję Beli P., która przeżywa żałobę po śmierci swojego ojca zmarłego na tyfus. Był człowiekiem jeszcze bardzo młodym i pełnym życia. Z wizyty wróciłam załamana, wpadłam w depresję. Bela nie wyglądała na wstrząśniętą i załamaną po stracie ojca. Czy można jej się dziwić w takich warunkach i sytuacji, w której przyszło nam żyć ?

15 czerwca 1942

Nie staram się specjalnie przestrzegać zasad chronologicznego zapisywania faktów w moim pamiętniku. Nie wydaje mi się najważniejsze co zdarzyło się wcześniej, a co później. Nie zachowuję więc kolejności. Prowadzę was według moich spontanicznych odruchów i spostrzeżeń.

Zastanawiam się, co jest ważniejsze – czy opisać moje przeprosiny z Irką, czy wydarzenia które dotyczą wielu nas? Rozum podpowiada, by opisać te drugie, to znaczy wydarzenia z miasta i okolic. Ale mówiąc prawdę, bliższe dla mnie są intymne sprawy, z którymi chcę się podzielić, to znaczy sprawy, które dzieją się wokół mnie w wąskim gronie przyjaciół, chociaż nie jestem pewna, czy to ma akurat jakieś większe i głębsze znaczenie.

Polityką przestałam się interesować. Przecież i tak nie widać końca tego, co się dzieje, poza tym, że sytuacja nasza pogarsza się z dnia na dzień. W ostatni czwartek na żydowskim cmentarzu zastrzelono kilka kobiet i mężczyzn. Jakiś czas temu aresztowano ich, ponieważ znaleziono w ich domach futra, które zobowiązani byli przekazać Niemcom stosownie do rozporządzenia z grudnia ubiegłego roku. Wśród zamordowanych były dwa młode małżeństwa z tej samej rodziny. Pozostawiły one po sobie małe dzieci. Była też jedna Żydówka, która opuściła teren getta bez specjalnej przepustki. Nie mam już siły tego wszystkiego przeżywać i opisywać. Pragnę, by na tym skończyły się te wszystkie tragedie, które nas dotykają.

Z Bełchatowa i innych miast Rajchu wysiedlani są Żydzi. W czasie tego rodzaju akcji wielu z nich bestialsko okupanci mordują. Część wysiedlonych trafiło do naszego getta w Radomsku. W mieście pojawiło się zaniepokojenie, a nawet strach przed podwyżkami cen artykułów żywnościowych. Są obawy, że drożyzna będzie nasilała się aż do okresu dożynek. Jednak obawy okazały się płonne, ceny nie zmieniły się na naszą niekorzyść, a nawet niektóre produkty potaniały. Będzie nam się żyło odrobinę łatwiej. Między wysiedlonymi, którzy dotarli do Radomska, znalazł się brat cioci Mani L., młody 21-letni mężczyzna. Skończył tylko 7-mio klasową szkołę podstawową i bardzo słabo mówi po polsku. Podoba mi się bardzo, ale również przypadł do gustu innym dziewczętom. Muszę panować nad sobą i uważać na siebie, by się w nim nie zakochać, bo byłaby to duża porcja głupoty. Tylko, że o miłości nie decyduje rozsądek, a na uczucie nie ma rady. To, że mi się podoba, traktuję jako ogromną tajemnicę i nie mam zamiaru podzielić się nią z nikim.

27 czerwca 1942

Godzina 22.30. Dni są teraz długie i męczące. Mimo tak późnej pory, jeszcze wielu nie śpi, a mnie zachciało się pisać, więc piszę w swoim pamiętniku, siedząc przygotowana do snu w łóżku. Już od kilku dni chciałam sięgnąć po pamiętnik, by w nim opisać wszystko to, co w sposób szczególny przeżywam. Mam jednak ograniczony czas i dopiero dzisiaj udało mi się sięgnąć po pióro.

W czwartek o 20-ej tuż po godzinie policyjnej stałam jak co dzień na balkonie naszego mieszkania. Ulica była pusta. Nikt nie spacerował. W pewnym momencie uwagę moją zwróciło dwóch mężczyzn ubranych po cywilnemu. Patrząc na nich łatwo wywnioskowałam, że mogą to być Niemcy. W oknie sąsiedniego domu stała ciocia Mani i to ona dała mi znak, że zna tych dwóch panów. Jeden to W. A., a drugi Sz. Odsunęłyśmy się od okien, ja wcześniej opuściłam balkon. Przestraszyłyśmy się. Był moment, że miałyśmy okazję poznać te dwa typki. Przyszła nam na myśl śmierć Heli Fainer i to znów przypomniało nam naszą sytuację, w której żyjemy i tkwimy. Hela Fainer zamieszkała w naszym mieście jako wysiedlona z Łodzi. Zaprzyjaźniłam się z nią, często spacerowałyśmy. Była sierotą. Rodzice zmarli na tyfus. Żal mi było tak pokrzywdzonej przez los dziewczyny, mimo że o tym, iż ona też przeszła ciężką chorobę, dowiedziałam się później, gdy stałyśmy się wiernymi przyjaciółkami. Po chorobie i szczęśliwym uzdrowieniu zamieszkała u swojej

siostry. Utrzymywała się z handlu jeżdżąc od wsi do wsi. Nie miała wyglądu, jaki charakteryzuje urodę żydowską. Urodą zbliżona była do aryjki. Bardziej kojarzono ją z Polką. W minioną środę Antosia powiedziała mi, że wśród społeczeństwa żydowskiego krążą plotki o zastrzeleniu poza terenem getta kobiety. Plotka okazała się prawdziwa. Po powrocie z kolejnej lekcji dowiedziałam się, że tą kobietą jest moja koleżanka Hela. Nawet wtedy nie brałam poważnie tego, co mówiono. Pomyślałam o czasowym zatrzymaniu Heli przez okupacyjnych policjantów. Wierzyłam, że Hela wkrótce zostanie zwolniona z aresztu. Około trzeciej po południu w drodze na lekcję rozmawiałam

z przyjaciółkami o zdarzeniu, jakie miało miejsce w Toruniu, gdzie została zamordowana krewna jednej z moich koleżanek. Zbliżała się do nas Hela Kampel, która pracowała w zarządzie gminy. Kiedy doszła, zauważyłyśmy, że jest czymś bardzo wstrząśnięta. Okazało się, że potwierdziła to, o czym już było głośno w Radomsku. Jeden z hitlerowskich sługusów o nazwisku Sz. zastrzelił moją przyjaciółkę, którą to dopiero wczoraj widziałam i z nią. rozmawiałam. Ja też doznałam wstrząsu, bo nie mogłam pogodzić się ze śmiercią mojej młodej przyjaciółki. Dzień w dzień spotykam się z coraz to nowymi potwornościami. W czwartek do pani H. przyjechała wraz z dzieckiem z Tarnowa jej siostrzenica. Tam dopiero miały miejsce niekontrolowane wręcz pogromy. Uratowała się tylko dlatego, że razem z dzieckiem ukryła się na strychu. Cztery dni leżała wraz z dzieckiem pod odwróconą wanną bez jedzenia i bez picia. Jej matka i siostry zostały zamordowane. Opowiadała nam straszne historie o potwornych mordach, jakie miały miejsce w Tarnowie. W pewnym momencie przerwała swoje opowiadanie. Nie mogła już wykrzesać z siebie ani jednego słowa. Ja zaś nie mam siły, by o tym wszystkim pisać. Frania opowiadała mi szczegóły śmierci Heli Fainer. Kiedy zatrzymana została przez policję, zdawała sobie sprawę z tego, co ją czeka. Rzuciła się na kolana i zaczęła całować ręce oprawców, błagając o litość. Na nic to się zdało. Z premedytacją i zimną krwią została zastrzelona. Czy mordercy zostaną kiedyś osądzeni i ukarani ? Jesteśmy zamknięci w klatce bez wyjścia i nie ma dla nas ratunku. Każdy nowy dzień jest bardziej okrutny od

minionego. Dowiadujemy się o nowych mordach i nowych trupach. Mimo to, my jednak żyjemy, w naszych sercach bije nadzieja, że pokonamy przeciwieństwa, przeżyjemy ten koszmar i będziemy żyć.

Tak, to prawda. Trzyma nas instynkt życia. W okropny

dla mnie dzień, kiedy dowiedziałam się o śmierci Heli Fainer, spędzałam go wspólnie z S. Dużo o tym chłopcu myślę i boję się, że zaczynam go kochać. Nie mogę zrozumieć, dlaczego on mi się tak podoba. Może dlatego, że jest kimś nowym w naszym mieście. Może dlatego, że nie jest przemądrzały jak inni chłopcy, tylko skromnym i sympatycznym chłopakiem. Rozmawiając z nim to ja jestem butna i zgrywam się na kogoś, kto najbardziej ceni sobie wolność i samodzielność. Na jego widok przestaje bić mi serce. To takie głupie. Kiedy wychodzę z domu, marzę by go spotkać. Najbardziej jednak denerwuje mnie i złości to, że on nie wykazuje mną żadnego zainteresowania. Dostrzegam swoje wady i staram się przed nim ukrywać je, ale to wcale nie pomaga. Chciałabym wyleczyć się z tej choroby zapatrzenia się w niego. A może to nieprawda, może chcę w tym nie do opanowania uczuciu tkwić. Czasem siebie sobą zaskakuję. Uważają mnie wokół za mądrą, rzeczową i roztropną dziewczynę, a do tego ostrożną w okazywaniuswoich przeżyć i uczuć. Pierwszy raz wyrzucam z siebie wszystko o czym myślę.

6 sierpnia 1942

Głupia sprawa. Okazuje się że obie, to znaczy ja i Astosia jesteśmy w S. zakochane. Dwie serdeczne koleżanki zakochane w tym samym chłopcu. Co jest w tym wszystkim najdziwniejsze? Ano to, że nadal pozostajemy serdecznymi przyjaciółkami, a sytuacja nie wpływa ujemnie na naszą przyjaźń. Odwrotnie, miłość do niego i wspólne rozmowy na jego temat jeszcze bardziej nas zbliżyły. Wydaje mi się, że S. bardziej interesuje się Astosią niż mną. Często też podchodzi do Mani, zaś w stosunku do mnie wykazuje obojętność. Trudno, z tego powodu płakała nie będę.

Z okazji swoich urodzin Rózia w sobotni wieczór zorganizowała u siebie w domu bal. Było bardzo przyjemnie. Ja zachowywałam się natomiast jakbym nie była sobą. Nie byłam dziewczyną jak zwykle zrównoważoną.

Na drugi dzień znów bawiliśmy się u Astosi. Dużo tańczyliśmy. Tańczył też S., który na poprzedniej zabawie nie tańczył. Jego mama nie tak dawno została zamordowana. Jednak dał się namówić. Już od miesiąca chodzę na kursy krawieckie. Ostatnio uszyłam dla siebie bluzkę. Prawdę mówiąc zepsułam materiał.

10 sierpnia 1942

Tym razem opowiem o takim niewinnym żarciku, takim figlu jaki przyszedł nam do głowy by zrobić naszym przyjaciółkom i S. Mania, Rózia i ja napisałyśmy trzy listy do trzech dziewcząt, do: Astosi, Frani R. i Eli. Czwarty wysłaliśmy do S. Treść listu do dziewcząt była następująca: „Mam do ciebie prośbę. Od kilku tygodni chcę ciebie o coś zapytać ale nie mam odwagi bo ciągle ktoś koło ciebie się kręci. Będę bardzo wdzięczna jeżeli odpowiesz pozytywnie na moją prośbę i spotkasz się dziś

ze mną o 19.30 przy bramie koło rogu ulicy Polnej. Będę oczekiwać”. A do S. napisałyśmy: „Nie staraj się domyślać tożsamości piszącej ten list. W każdym razie pewne jest że należę do jednej z twoich wielbicielek. Jeśli masz ochotę poznać autorkę tego listu to przyjdź do bramy na rogu ulicy Polnej dziś o godzinie 19.30. Nieznajoma”.

Nie chciałam w ten żart wciągać swojej serdecznej przyjaciółki Astosi a Mania z kolei Frani. Więc napisałam te listy sama. List do S. napisałam podrabiając charakter pisma Rózki a do dziewcząt podrabiając pismo Leibki. W czasie lekcji u panny Eli nie wzbudzając podejrzeń Astosi podłożyłam go jej do przeczytania. Szybko go przeczytała i pokazała go mnie. Udałam zaskoczoną.

Przez cały czas trwania lekcji byłam zakłopotana i podniecona bardziej od Astosi która uwierzyła w wiarygodność treści otrzymanego listu. Bardzo chciałam by wymyślony przez nas żart udał się. Z drugiej strony miałam wyrzuty sumienia że Astosia uwierzyła w treść listu, uznała go za autentyczny a ja jej wierna przyjaciółka wprowadzam ją w taką zasadzkę nie uprzedzając. Już miałam zamiar wyjawić jej całą prawdę ale z drugiej strony chciałam zachować lojalność wobec koleżanek które w tej farsie uczestniczyły. Po lekcji nasz przyjaciel Leibek oznajmił że wszystkie listy zostały adresatom dostarczone. Przed wyznaczoną

na spotkanie godziną poszłam z Astosią i Manią w kierunku umówionego miejsca na rogu Polnej. Za nami szła Ela która swoją obecność na Polnej wytłumaczyła tym że szuka swojej młodszej siostry. O 19.30 S. nie pokazał się. Już byłam pewna że żart nie udał się kiedy zauważyłam szybko podążającego S. i to w kierunku rogu ulicy Polnej. Zauważył nas i zboczył z drogi kierując się do umówionego miejsca. Szybko podbiegłam do Astosi do domu, bo ona w międzyczasie pożegnała

nas, by powiedzieć jej że S. pojawił się na rogu Polnej. Poprosiłam Leibke by pozostał i obserwował co będzie się dalej działo.

15 sierpnia 1942

Boże mój. Wokół nas dzieją się same okropności a my zabawiamy się w jakieś tam bzdurne żarty i figle. To niepoważne z naszej strony i należy tylko nam współczuć że nie umiemy się w tak trudnej sytuacji odnaleźć. Z miasteczek pobliskich dochodzą słuchy o masowych wysiedleniach żydów i mordach jakie im towarzyszą. Obawiamy się o siebie i swoje życie. Boimy się i ogarnia nas strach, że straszne dla nas chwile mogą nadejść w każdym momencie. Nie uda nam się uciec od czekającego nas losu. Boże, co nas czeka?

Z Bełchatowa wysiedlili wszystkich Żydów. Nasz przyjaciel S. otrzymał list od kolegi. Pisze w nim, że zebrali Żydów w jedno miejsce i załadowali na ciężarówki. Nie wie, gdzie ich wywieźli. Dziwne, że w liście nie ma nutki rozpaczy, desperacji, nie zauważa się załamania niecodzienną przecież sytuacją. Pisze on o bliskim spotkaniu. Mimo wszystko ludzie nie tracą nadziei.

W Radomsku też pojawiła się jakaś nadzieja. Postanowiono otworzyć warsztaty pracy. Wezwano wszystkie kobiety, które ukończyły kursy krawieckie, do gminy na godzinę 11.00. Może będzie dla nas praca, może się uratujemy.

Powracam do naszego żarciku z listami. Leibek opowiedział mi, że po otrzymaniu listu S. spotkał się z nim i zapytał, czy warto pójść na to spotkanie. Powiedział mu, że nie tylko warto, ale należy, bo taka propozycja ze strony dziewczyny to złoty towar. Śmiałam się, ale zbliżała się godzina policyjna i musiałam szybko udać się do domu. Za około piętnaście minut młodsza kuzynka Mani przyniosła mi od niej karteczkę, że wszyscy adresaci listów spotkali się w bramie na rogu Polnej i wszyscy śmieją się do rozpuku z udanego żartu.

Ucieszyłam się i ja, bo czułam się nieswojo, szczególnie wobec Astosi. Na drugi dzień śmiechu nie było końca. Wszyscy podejrzewali Rózkę, bo charakter pisma

w listach najbardziej podobny był do jej charakteru. Nikt nie podejrzewał ani mnie, ani Mani o ten figiel im spłatany. Tak się zakończyła ta zabawna historia. Napisałam o niej, gdyż nie jestem pewna, że dożyję kiedyś czasów, że wezmę do ręki ten pamiętnik z młodzieńczych lat i przypomnę sobie zdarzenia mojej młodości. Jeżeli nie, to niech przeczyta go nawet Niemiec i pozna, jak żyła młodzież żydowska w tych najtrudniejszych latach. Kto wie, co może stać się z tym pamiętnikiem?

2 września 1942

Już trzy lata minęło od pierwszego bombardowania i jak na razie nie ma żadnego znaku o końcu wojny. Ale koniec żydów najprawdopodobniej nieuchronnie się zbliża. Nie jestem w stanie opisać okrucieństw, jakie nam codziennie towarzyszą. Nastają gorące dni. Gorące w dwóch znaczeniach. Panuje upał nie do wytrzymania. Może to jest rekompensata za deszczowy miesiąc, który minął. Z drugiej strony życiu naszemu towarzyszy gorąca atmosfera. Napięcie wzrasta z dnia na dzień. Żydzi wyrzucani są ze swoich mieszkań z ulic: Limanowskiego, Konarskiego, Wilsona. Wyrzucani są także Polacy z: Rolnej, Stodolnej, Wąwozowej. Niemcy postawili sobie za cel, by oddzielić mieszkańców żydowskich od polskich. Nie wróży to nic dobrego. Polacy są zdenerwowani, bo obok ich domów są działki uprawne, na których mają posiane jarzyny i warzywa,

ogrody z owocami i miejsca do wypoczynku. Niemcy obiecują, że będą mieli możliwość dojścia do działek i ogrodów. Mówi się w mieście, że Polacy sami są sobie winni tej sytuacji, bo zwrócili się do Niemców, aby oczyścili Radomsko z Żydów. Nie wiem, czy to jest prawda.

W ostatnim okresie trochę ucichły głosy doprowadzające wszystkich do stanów depresji, że zbliża się koniec z nami. Mówi się, że Ameryka wstawia się za nami, że władze amerykańskie w drodze rewanżu będą się mściły nad Niemcami, którzy tam mieszkają. Mówi się, że rozwiązane zostały jednostki specjalne „Ojttrojtungs Komisjen”, których zadaniem była likwidacja Żydów. Ale nikt nie wie, ile w tym jest prawdy. Do jednostek tych rekrutowano hołotę wywodzącą się z łotyszów. Byli to straszni ludzie wyróżniający się szczególnym okrucieństwem, często przewyższającym , jeżeli to w ogóle możliwe, samych oprawców niemieckich. Na czele tych grup stali esesmani ubrani w czarnych mundurach z czapkami, na których tkwiły trupie czaszki. W ubiegły piątek i w niedzielę znów pojawiły się głosy, że Łotysze wkroczyli do akcji likwidacji Żydów. W Radomsku zapanowała panika. Wkoło mówi się, że Łotysze są już w Kielcach i Włoszczowie. Z Warszawy nadchodzą wiadomości, od których włosy dęba stają. Kaci zbliżają się do naszego miasta i pętla wisielcza zaciska się coraz bardziej na naszych szyjach. W pobliskich wsiach powstały obozy pracy i ludzie z chęcią godzą się do pracy w nich, mimo że czeka tam mordercza i katorżnicza niewolnicza praca. Lekcje u Heli zostały przerwane. Nikt już nie ma głowy do nauki. Kto wie, czy przyjdzie jeszcze taki czas, że sytuacja się uspokoi, a my będziemy mogły się uczyć. S. dostał list z łódzkiego getta od swojego przyjaciela.. Jest to znak, że jego kolega żyje. S. nie kontaktuje się z nami. Przebywa w towarzystwie męskim, a między nim a nami pojawiły się układy i stosunki, które można określić jako obce. Ja i Astosia jesteśmy złe, bo posądzają nas, że jesteśmy w nim zakochane. Tymczasem i S., i Astosia zostali wyrzuceni ze swoich mieszkań i zostali zakwaterowani w jednym domu. Mają szczęście.

10 września 1942

Nie wiem od czego zacząć. Nie wiem jak opisać strach i panikę jaka zapanowała w mieście. Właściwie to pożegnam się z moim pamiętnikiem. W tym, co piszę, jestem bardzo dziecinna. Nie wiem, czy nie ostatni raz piszę. W całym powiecie rozpoczęła się masowa deportacja. Niemcy nazywają to „humanitarisze ibroizidlung”, czyli masową przeprowadzką. W czasie tej przeprowadzki morduje się tysiące ludzi, reszta wpychana jest siłą do bydlęcych wagonów. W każdym mieście pozostają tylko nieliczni żydzi. O tych przeprowadzkach w bydlęcych wagonach wokół opowiadają straszne, wręcz potworne, historie. Jeden z warszawiaków, któremu udało się uciec z transportu, opowiadał, że do jednego wagonu wpychano do dwustu ludzi. Dusili się i umierali. Nawet nie było możliwości usunąć z niego martwych. Nieliczni, których dowieziono do celu, zostali zagonieni do obozu i po trzech dniach zlikwidowani.

Do większości wokół Radomska miast podana już została szklanka trucizny. W Radomsku jeszcze panuje cisza. Ale jest jasne, że to cisza przed burzą, że to kwestia zaledwie kilku dni. Jeszcze trochę i nieszczęście przyjdzie do nas. Coś się już zaczęło dziać. Wszystkich wysiedleńców z okolicznych miasteczek sprowadza się do naszego miasta. Do nas należy obowiązek zapewnienia im niezbędnej pomocy, zwłaszcza znalezienia mieszkań. Na szczęście wysiedlani mają ze sobą dosyć dużo żywności, tak że i nam w najbliższym czasie nie zagraża głód.Nasza sytuacja jest bardzo zła, towarzyszy nam gorycz , niepokój i zmartwienie. Nie wiemy, co będzie jutro. Często zazdroszczę Bronce Dorman, że ma już to wszystko za sobą, że została zamordowana – tam daleko we Lwowie, i nie musi żyć strachem w oczekiwaniu na pewną śmierć. Czy może być coś straszniejszego od pewności, że zbliża się śmierć? Jak nędzną i dziecinną staje się w moich oczach bajka o wiszącej nad głową Damoklesa szablą. Rozmawiałam z S. o zorganizowaniu grupy bojowej sprzeciwiającej się deportacji. Nie powinniśmy pozwolić na prowadzenie nas na rzeź tak, jak to miało miejsce w innych miastach. Obiecał, że porozmawia z chłopakami i przyjdzie jutro o trzeciej po południu powiedzieć mi, co ustalą. Dzisiaj mnie odwiedził. Przyszedł ubrany na czarno. Bardzo się wystraszyłam. W pierwszej chwili przyszło mi na myśl, że to gestapo przyszło po mnie.

W ostatnim czasie stałam się bardzo nerwowa. Czy można się temu dziwić?

22 września 1942

Nasze dni są policzone. Wysiedlenia zaczęły się w Częstochowie. Za trzy, cztery dni ta historia zacznie się u nas. Wtedy

pewność o zbliżającej się śmierci niczym już nie zostanie zakłócona. Ale czy śmierć jest czymś najgorszym? Gorszy jest korytarz prowadzący do niej, a więc znęcanie się nad nami w wagonach,

brak powietrza. Wczoraj w Jom Kipur (Sądny Dzień) większość moich przyjaciółek i ja pościłyśmy. Tylko nie wiemy po co. Jeżeli nasze modlitwy i nasz płacz nie wstrząsnęły tą najwyższą siłą, to już nic i nikt nie może nam pomóc. O jakiej ja najwyższej sile mówię? Siła Najwyższa, która obojętnie patrzy na to, co się dzieje i na to co z nami wyprawiają jest siłą najwyższą ? Dzisiaj przyszedł do nas Marek, żeby się z nami pożegnać. On wyjeżdża do obozu pracy w Częstochowie. Jest to obóz pracy dla tych, którzy budować będą linię kolejową. Możliwie, że dzięki pracy na ochotnika, uratuje się od śmierci. Trudno mi jest sobie wyobrazić, że będzie zdolny do tak ciężkiej pracy przy strasznych warunkach, jakie panują w obozie. U dziadka pojawiły się trzy małżeństwa. Poprosiły o udzielenie im rozwodu. Uważam tę decyzję za bardzo mądrą. Któż może wiedzieć, co może się stać z małżonką lub małżonkiem. Jeżeli na przykład po mężu zniknie ślad, to jego żona nie będzie mogła drugi raz wyjść za mąż. W żydowskiej religii jest zapisane, że żona, by wyjść ponownie za mąż, musi udowodnić, że jej prawowity małżonek nie żyje. Musi mieć świadków, którzy potwierdzą jego zgon. Kto wie, czy będzie w stanie znaleźć takich świadków. Może to dziecinada albo głupota, że ja z kolei martwię się, co stanie się z moim pamiętnikiem.

Chciałabym, żeby nie skończył marnie w jakimś piecu. Chciałabym, żeby go ktoś znalazł, nawet Niemiec, i przeczytał. Chciałabym, żeby to co napisałam, a co jest kroplą w morzu w porównaniu do tego, co przeżyłam razem z moimi bliskimi i przyjaciółmi, stało się świadectwem naszych tragedii, jakie miały miejsce. A właściwie czy jest sens? Co mnie to wszystko będzie obchodzić jak umrę? Wczoraj na spotkaniu ktoś zaproponował, byśmy wyszli na ulicę z hasłami „My chcemy żyć”

i „Nie damy siebie zabić”.

4 października 1942

Jestem chora i leżę w łóżku, chyba ze strachu przed zbliżającą się śmiercią. Nie słyszę najnowszych plotek pojawiających się w mieście i nie ma na mnie wpływu żydowska ulica. Mimo tego nie jestem spokojna, bo przecież zagrożenie nie ominęło nas. Cały czas jesteśmy jakby w oczekiwaniu, kiedy się pojawią, kiedy po nas przyjdą i co z nami będzie. Na razie kończy się wszystko na strachu. Niestety, nikt z nas nie jest w stanie temu złu, co nas czeka, zapobiec. Wiemy o tym dobrze, że nie da się nam od tego uciec. Nie wiemy jaka sytuacja jest w Częstochowie. Czy już „praca” barbarzyńców została zakończona? We wszystkich gazetach opublikowano wystąpienie „przywódcy” miasta. Oświadczył, że do niedawna Żydzi śmiali się z niego. Jeżeli jeszcze teraz któryś z Żydów nadal się z niego śmieje, to już nie będzie się długo z niego śmiał i wkrótce nie będzie w mieście żadnego Żyda, który będzie się z niego śmiał. Oby on przestał się wcześniej śmiać. Wszyscy opuszczają miasto. Wyjeżdżają pracować przy zbiorze ziemniaków. Zarząd gminy wskazuje miejsca, gdzie można pojechać do pracy. Nie mamy chęci wyjeżdżać. Taki wyjazd to żaden dla nas ratunek. Właściciele gospodarstw zmuszeni zostali do pilnowania Żydów i uczyniono ich odpowiedzialnych za Żydów pod karą śmierci. Ucieczka więc jest niemożliwa, a poza tym, nie ma gdzie uciekać. Z naszej grupy do pracy wyjechała Ela. Pracuje u gospodarza w Kobielach. Pojechała sama. Z pewnością samej jest jej tam źle. Życzę jej jednak wszystkiego dobrego.

5 października 1942

Stan zdrowia jeszcze mi się nie poprawił. Nadal leżę w łóżku. Obawiam się, że wyzdrowieję dokładnie na akcję. To będzie straszne. Przyjaciółki odwiedzają mnie często. Siedzą przy łóżku. Rozmawiamy. Tematów do rozmów nie brakuje. Jesteśmy przecież przyjaciółkami całym sercem i duszą, i nie mamy przed sobą żadnych tajemnic. Szczególnie Astosia mi najwięcej towarzyszy w chorobie. Mania wraz z rodzicami opuściła miasto. S. spędza teraz wieczory u Astosi. Nie ukrywa tego faktu i zwierza mi się, o czym rozmawiają i jak wobec niej zachowuje się S. Dzisiaj opowiadała mnie i Frani że ją wczoraj pocałował. Powiedziała nam, że wcale się na niego za to nie obraziła. Trochę się zawstydziła, ale w ogóle było jej przyjemnie. On też był przez moment jakby nie swój. Frania zaś na to powiedziała nam, że wszyscy chłopcy tak się zachowują jak S. bez wyjątku i że ona coś wie na ten temat. Warunki, jakie w tym czasie zostały nam stworzone, jednak nie wpływają na nasze zachowanie. Staramy się być nadal normalnymi dziewczynami, mimo że zbliża się szybkimi krokami śmierć, staramy się z życia chociaż w ostatnim momencie coś mieć, coś poznać z jego smaku. Na mnie opowiadanie Astosi nie zrobiło żadnego wrażenia. Dlaczego nie wpłynęło na moje samopoczucie? Nie wiem. Być może zmieniły się moje uczucia do S. Sama bardzo jestem zdziwiona moją obojętnością do niego. W mieście dzieją się straszne sceny. Nie wiemy, co dalej robić. Możliwe jest że ojciec mógłby wystarać

się o przepustkę na opuszczenie miasta, ale gdzie się udamy, z czego będziemy żyć ? Nie mamy żadnych zgromadzonych oszczędności.

Znów biorę do ręki swój pamiętnik. Leżę sama w łóżku. Wchodzi mama Awnera i panna W. Wujek

wychodzi. Zaraz potem wchodzi Astosia. Mówię do niej, że te odwiedziny związane są z wiadomościami od mojej cioci z Częstochowy. Panna W. mówi, że brat Róźki pracuje po drugiej stronie getta. Dostał kopertę od polskiego robotnika z adresem dziadka, z prośbą, by ją przekazał pod wskazany adres, a moi rodzice za to przekazanie zapłacą. Gdy Wojtek wrócił z kopertą, okazało się, że jest tam w środku list od obcego nam człowieka do sąsiada, który mieszka w naszym domu na parterze. List napisała kobieta. Powiadomiła, że razem z dzieć-mi znajduje się w wagonie. Prosi, by tę wiadomość przekazać jej mężowi, który pracuje u Rakowera. Nie widzieliśmy żadnego listu od wujka. W pewnej chwili dostrzegliśmy na wewnętrznej stronie koperty kilka zdań napisanych ręką wujka. Napisał, że jeszcze wczoraj w Święto Tory (Simchat Tora) byli u siebie w domu. I ostatnie zdanie: „Piszę te słowa w wagonie. Oni nas wykryli”. Zrozumieliśmy, że znaleźli ich w ukryciu i zostali zabrani. Rozwiały się nasze wszystkie nadzieje. Nie mamy już do kogo pisać listów, tylko że to jest już najmniej ważne i nie ma znaczenia.

7 października 1942

Dzisiaj poczułam się nieco lepiej, ale nadal leżę w łóżku i korzystam z czasu, jaki mi pozostał pisząc w swoim pamiętniku. Wczoraj przyjechali Żydzi z Kamieńska. Musieliśmy się podzielić z nimi mieszkaniami. U nas zamieszkała pani W., jej siostra, mama i obca kobieta. Biedni. Nie wiem, czy wiedzą i czy zdają sobie sprawę, jaki czeka ich los. My jednak pozostaliśmy w dotychczasowym mieszkaniu i śpimy nadal na swoich łóżkach. Chętnie oddałabym im te łóżka razem z pchłami. Ale nam nie pozostaje już wiele czasu spać w swoich łóżkach. Przygotowujemy się do ukrycia. Mamy odpowiednie miejsce. Będzie tam przebywało około 70. Żydów w różnym wieku - i młodzi, i starzy, i dzieci. Chciałabym zabrać ze sobą swoje rzeczy, ale nie wiem czy mi pozwolą. Pamiętnik muszę zabrać, choćby nie wiem co, ale nie wiem, czy uda mi się jeszcze coś w nim napisać. Wczoraj dotarł do mnie list od Eli. Pisze, że ciężko pracuje od rana do wieczora, ale nie chodzi głodna, bo nie ma problemów z żywnością. Śpi w stodole. Wokół mówią, że wszyscy z obozów pracy muszą wrócić dzisiaj lub jutro. Jest to znak, że niebezpieczeństwo czyha za progiem. Niektórzy uważają, że mordercy przyjdą po nas w piątek, ale tata twierdzi, że po sobocie. Codziennie natomiast hitlerowcy pojawiają się w judenracie. Zabierają stamtąd pieniądze i nagromadzone rzeczy. Według tego, co przy okazji szepną, akcja wywózki Żydów ma być przeprowadzona w Radomsku w przyszłym tygodniu po sobocie. Tylko, że im akurat wierzyć nie można.



W tym miejscu pamiętnik pisany ręką Miriam się urywa. Między 9 a 12 października 1942 getto żydowskie w Radomsku przestaje istnieć. Ale Miriam Chaszczewackiej wśród zagazowanych w Treblince nie będzie, wbrew temu, co napisałem w jednej z poprzednichnotek, przepraszam. W pamiętniku znajduje się bowiem jeszcze jeden wpis z datą 24 października, pisany inną ręką:


24 października 1942 r. wieczorem do strażnika przy ulicy Limanowskiego zgłasza się autorka pamiętnika Miriam wraz z matką, z prośbą, by doprowadzić kobiety do judenratu. Mówiły, że przez tydzień ukrywały się w ubikacji i prawie od trzech dni nic nie jadły. Obie natychmiast zabrano na posterunek, a na drugi dzień wywieziono je samochodem do Częstochowy”.

Tam już na pewno dopadła je śmierć, w końcu „nielegalnie” uciekły z getta…

Po wojnie Radomsko odwiedziła urodzona tam Żydówka, Stefania Heilbrunn, nauczycielka Miriam, która wyemigrowała Radomsko jeszcze przed wojną i już po wojnie, podczas wizyty w Radomsku, na cmentarzu (nie wiem, którym, ale chyba żydowskim) spotkała Polkę, która dała jej ten pamiętnik zaklejony w kopercie i powiedziała: „Mój syn kazał to Pani dać. Nie wiem, co jest w środku” - po czym odeszła. Heilbrunn przywiozła go do Izraela, opublikowała i na jego podstawie napisała książkę „Dzieci Mgły i Nieba”. Sam pamiętnik został zdeponowany w muzeum Yad Vashem. Miriam nie przeżyła Zagłady. Ale odniosła w swym krótkim życiu wielki sukces. Zostawiła świadectwo przerażającej mocy, a na tym jej zależało. Bo żadnego pamiętnika nie pisze się do szuflady. Zawsze pisze się go do Czytelnika…

Na koniec jedna kwestia. Pamiętnik pisany jest po polsku. Zadziwia wysokiej jakości polszczyzna u nastolatki, która w domu rozmawiała w jidysz, a uczyła się hebrajskiego. Tak wysokiej, że rodzą się podejrzenia co do jego autentyczności. Ale to jest autentyk. W mieście braci Różewiczów Żyd piszący pięknie po polsku to nic nadzwyczajnego.






Коммунизм победил!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura