Siukum Balala Siukum Balala
3823
BLOG

Historia motoryzacji w naszym bloku ( 1 )

Siukum Balala Siukum Balala Motoryzacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 58

image

Czytelników zainteresowanych motoryzacją z góry przepraszam. To nie będzie notka dotycząca motoryzacji w naszym bloku, bo to już było. Notka będzie o motoryzacji w naszym bloku przy ul. Ł...ckiej 4A.

Sam nie wiem czy nasz blok był awangardą postępu, czy może ariergardą, czy byliśmy maruderami, czy forpocztą. Byliśmy osiedlem w osiedlu. Trzy bloki. Dwa z okresu późnego Gomułki z piecami i jeden blok zakładowy dla pracowników kombinatu budowlanego, z własną kotłownią, z okresu wczesnego Gierka, tam mieszkała elita. Dość powiedzieć, że pod blokiem parkował Ford Escort i Opel Ascona kupiony w Reichu za 200 DM, z odtworzonymi przez właściciela progami i dolnym pasem we wszystkich drzwiach. Wszystko z pomocą blachy miedzianej, kwasu, cyny, kolby lutowniczej i lutlampy do grzania kolby. Polak potrafił kiedy chciał mieć własne auto. Tym blokiem zajmować się nie będziemy ponieważ dla zilustrowania problemu motoryzacji w PRL nie jest reprezentatywny. Blokiem przy Ł...ckiej 4B też nie będziemy się zajmować, bo oni nie mieli aut i mieć nie zamierzali. Tam można było zrobić co najwyżej dwa doktoraty z polityki penitencjarnej PRL - u w latach 1944 - 89. W naszym bloku ledwie jedną magisterkę z socjologii. Byliśmy trochę porządniejsi i mieliśmy ambicję. Nie dać się komunie, walczyć o własne cztery kółka. Nasz blok był przekrojem socjalnym PRL : pierwsza klatka - inteligencja, nasza klatka - proletariusze. Jak wspomniałem, nie wiem czy byliśmy awangardą czy siłami wstecznymi. Do naszego sub - osiedla jechało się z miasta dwoma równoprawnymi drogami. Jeśli ulicą Bieruta i Fornalskiej to byliśmy awangardą, bo najpierw nasze osiedle, a potem główne osiedle z wielkiej płyty i ogrzewaniem z sieci miejskiej. Tam mieszkała prawdziwa elita, nimi też zajmować się nie będziemy.

image

Porównując ówczesne relacje do czasów dziesiejszych to oni byli jak mieszkańcy osiedla Wilanów, a my jak mieszkańcy kamienicy róg Ząbkowskiej / Brzeskiej. Jadąc do nas ulicą Prymasa Wyszyńskiego to byliśmy kompletnie zacofanym ciemnogrodem, mieszkaliśmy na szarym końcu osiedla. Patologia. Do bloku przy Ł...ckiej 4A trafiłem zupełnym przypadkiem, z eksmisji. Byłem jak wydziedziczony z majątku, decyzją PKWN, dziedzic. Ponieważ wcześniej mieszkałem w bloku z wielkiej płyty, miałem lentex, meblościankę, kaloryfery, gaz i balkon, a przez pierwsze trzy lata nawet pianino. Windą chwalić się nie będę bo z powodu 20 stopnia zasilania była pułapką dla lokatorów. No nie dziedzic Pruski ? Mój znajomy, koncertmistrz miejscowej filharmonii wyjechał na wakacyjny wypad do Wiednia wraz ze swoimi skrzypcami i tam w tych kawiarenkach nad schönen blauen Donau zaczął zdatnie wygrywać rozmaite kawałki.

image

Kiedy jednak przyszło do płacenia to zwątpił w jakąkolwiek wartość muzyki. A na muzyce znał się nie najgorzej był bowiem absolwentem AM uznawanej za jedną z najlepszych w kraju. Nie powiem co to za akademia, dla ułatwienia mogę jedynie powiedzieć, że włodarz tego miasta zbiera pieniądze na WOŚP w kamizelce kuloodpornej. Dlaczego nie używa hełmu z kevlaru, nie wiem. Może jest lekkomyślny. 

Okazało się, że za dwa miesiące Johanna Straussa - syna, mógł sobie kupić używane Audi 80 ( B1 ) To był prawdziwy szok. Aby kupić taki używany samochód w Polsce, musiałby w miejscowej filharmonii męczyć Pendereckiego minimum 5 lat, nic nie jedząc. Skrzypek zasadniczo nie pracuje ciężko, nadgarstki - jak się to mówi - jeść nie proszą, ale wypadałoby dwa, trzy razy dziennie coś przegryźć, nawet skrzypkowi. Postanowił dalej męczyć Johanna Straussa - syna, a ja wziąłem jego mieszkanie w opiekę, żeby nikomu nie przyszło do głowy zająć pustostanu. Lokal był w zasobach wydziału kultury, jednak prawnym właścicielem był wydział lokalowy miejscowego ratusza. Potem był stan wojenny i mój dobroczyńca nie wrócił, a żona z synem przezornie wyjechała do Austrii via Jugosławia, tuż przed stanem wojennym. 

image

Problemów z asymilacją nie było, bo austriackie nuty są takie same jak polskie, nie było żadnej różnicy. Nawet nuty na pianino są identyczne, więc i żona - pianistka również dość szybko znalazła sobie zajęcie. A ja szczęśliwie przez pięć lat wyprowadziłem dzieci z niemowlęctwa i wprowadziłem w komforcie w wiek dziecięcy.

image

Wtedy wydarzyła się eksmisja, bo mnie zachciało się stałego meldunku, a znajomy prawnik powiedział mi o respektowaniu przez PRL tzw. prawa zasiedzenia. Od tego czasu bardziej wierzę muzykom niż prawnikom. Trafiłem na Ł...cką 4A, na piece, Junkersa i kartę opałową 1200 kg. Junkers jak sama nazwa wskazuje był mocno wybuchowy. Czasem kiedy spadało ciśnienie w sieci ten " płomyk dyżurny " słabł, a kiedy się już wzmocnił, to ze ściany wypadało kolanko, a starsi ludzie w bloku myśleli, że znowu jest 1939 i Luftwaffe operuje w powietrzu. A to był tylko Junkers w łazience i kilogram sadzy w wannie, bedący skutkiem przypadkowej eksplozji.

image

Niczego jednak nie żałuję, bo nigdy nie poznałbym ciekawych ludzi, nie poznałbym prawdziwego życia i nigdy nie zostałbym blogerem. Bo co to za życie jak masz CO na gotowo, ciepłą wodę w kranie i lentex na podłodze. Nuda, nic się nie dzieje, a w naszym bloku działo się naprawdę wiele i smacznie. Początkowo siły zmechanizowane między klatkami były wyrównane.

image

Pod naszą klatką parkowała Zastava 750 Mietka - fazy, a pod klatką inteligentów Duży Fiat, w kolorze koralowym, pana Zdziśka Wachnika. On według kryterium PRL - u nie był inteligentem, ale pracował jako kierowca w Orbisie, więc do pracy chodził w białej koszuli i krawacie, dzierżąc w ręku dyplomatkę. Jego inteligenckie aspiracje brały się z tego, że naprzeciwko jego mieszkania mieszkał mgr. inż Krzemieniecki, dyrektor miejscowego technikum elektrycznego... i to był jedyny, faktyczny inteligent z pierwszej klatki i całego naszego osiedla. Do grona inteligencji zaliczała się jeszcze pani Wandzia, kioskarka z kiosku Ruchu, róg Fornalskiej / Bieruta. Pani Wandzia również samozwańczo zaliczyła się do inteligencji, bo nie pracowała fizycznie, a jej ulubionym powiedzeniem było stałe powtarzanie, że Bóg nie poskąpił jej urody i inteligencji. 

image

Była dość ładna, jednak metrykalnie, jako 35 - latka, zaliczała się już do starych panien. W PRL stare panny były dużo młodsze niż obecnie. Z panią Wandzią była ta wygoda, że całemu blokowi załatwiała kioskowe przydziały. Mężczyznom Polsilvery, krem Pollena do golenia i wodę Wars, a kobietom krem Nivea i perfumy " Być może " Polleny Miraculum. Dodatkowo mgr. inż Krzemienieckiemu trzymała w teczce " Politykę " i " Kulisy " typowe czasopisma dla inteligencji. Gazety Wyborczej jeszcze nie było, a red. Michnik dopiero terminował, uczył się jak wydawać prawdziwą trybunę dla prawdziwego inteligenta. Kobiety w PRL - u były w pewnym sensie pokrzywdzone, bo się nie depilowały, więc nie przysługiwały im Polsilvery. Czytelnicy mogą mi tu zarzucić, że mgr. inżynier nie mógł mieszkać na osiedlu patologii. W PRL mógł, bowiem pan mgr. inż Krzemieniecki był ofiarą starokawalerskiej dobroci i męskiej, urażonej dumy. Jako osoba całkowicie oddana pedagogicznym ideom nie zadbał o to aby mieć żonę i dzieci. Dzieci nie chciał mieć, bo był jednocześnie rzeczoznawcą sądowym i wiedział ilu młodych mężczyzn ginie porażonych prądem podczas robót pajęczarskich, swoim ewentualnym synom chciał zaoszczędzić tego losu. Kiedy jednak wszedł w wiek dość poważny zapragnął tego ciepła jakie daje kobieta w domu. Pal licho wypłatę. Po co starzejącemu się mężczyźnie M - 3 na drugim piętrze, kaloryfery, meblościanka i ciepła woda w kranie, kiedy nie ma z kim dzielić tych przyjemności. Kiedy w technikum elektrycznym pojawiła się nowa siła pedagogiczna 25 - letnia absolwentka Politechniki Białostockiej, mająca objąć etat profesora elektrotechniki, wiedział że teraz albo nigdy. Na jakiejś szkolnej wycieczce odseparował ją od stada co nie było trudne, był dyrektorem z tytułem inżynierskim. Profesor Wioleta R. też swoje kalkulacje miała. W końcu dyrektor, więc jakieś nagrody jubileuszowe, wolne w chwili dowolnej, plan lekcji bardzo elastycznie ustawiony na początku roku. Taki mąż choć starszy ma same zalety. Jednak kiedy małżeństwo okrzepło zaczęły się schody. Pani Wioleta powiedziała 

- Wiesz co Krzemieniecki, ty nie jesteś już taki elektryczny jak kiedyś, brak ci tej fazy która kiedyś w tobie drzemała, nie ma między nami już tych prądów wirowych i tych prądów zwarcia. 

Instalacja małżeńska zaczęła się sypać i zwarcia były na porządku dziennym. Mimo wszystko trwali złączeni M - 3 i meblami dokupionymi już w trakcie trwania związku. Do momentu aż zepsuł się dzwonek do drzwi, potwierdzając przysłowie : szewc bez butów chodzi. Normalnie mgr. inż Krzemieniecki wracając z pracy dzwonił do drzwi dwa razy i młoda żona otwierała, witając swojego tygryska, początkowo dość energetycznie, potem, z upływem każdego miesiąca napięcie słabło. Kiedy rozegrał się małżeński dramat relacje między małżonkami były takie jak między carem, a proletariatem, przed rewolucją i wielką elektryfikacją. Były to relacje wrogie i napięte i już bez tego specyficznego między zakochanymi napięcia. Kiedy mgr. inż Krzemieniecki przekręcił patentowy klucz w zamku i wszedł do przedpokoju ujrzał swoją żonę, ze swoim podwładnym, profesorem WF - u, któremu pani Wioleta tłumaczyła na czym polega wzbudzanie prądu podczas tzw. indukcji elektromagnetycznej. Czyli detalicznie tłumacząc : objaśniała jaki powinien być ruch przewodnika względem pola magnetycznego, aby wzbudzić prąd. Inżynier Krzemieniecki był fachowcem i biegłym sądowym, więc od razu zorientował się o co chodzi... i jak stał tak wyszedł. A tydzień później mając koneksje uzyskał przydział na kawalerkę na Ł...ckiej 4A, w bloku komunalnym. Znowu był kawalerem z tym że już bez mebli i M - 3.

Tu znowu czytelnicy mogą mi zarzucić, że to są czyste fantazje. Takie były czasy, a o wszystkim wiedziała i wszystkich o wszystkim informowała pani Wandzia, w końcu była pracownikiem PUPiK" Ruch " * Inteligenckość  Wachnika była innego rodzaju, to był nie tylko inteligent z racji białej koszuli, ale i swiatowe panisko. Te wszystkie opowieści o wycieczkach do Pragi, Budapesztu, do Warny. To był wielki świat i z byle kim on się tymi opowieściami nie dzielił. Znaliśmy to tylko z relacji pani Wandzi. Ona była łącznikiem naszej robotniczej klatki z klatką inteligencji. Wachnik czuł się inny, szczególnie kiedy mógł podwieźć Dużym Fiatem dyrektora Krzemienieckiego do pracy. Mówił wówczas 

- My inteligencja musimy trzymać się razem i sobie pomagać

image

Wachnik miał prawo tak się czuć, bo w hierarchii kierowców, jako kierowca Orbisu stał najwyżej. Był najwyższą kastą, bardziej niż dziś sędziowie. Oddawanie honorów wśród elit, czyli kierowców autobusów wyglądało następująco. Najpierw oddawano honory kierowcy Orbisu w Ikarusie - wersja turystyczna. Kierowcy Orbisu nie mieli obowiązku oddawania honorów nikomu. Potem należało oddać honory innym kierowcom biur podróży o zasięgu krajowym : Gromada, Almatur, PTTK. Oni musieli oddawać honory tylko kierowcom Orbisu. Potem już szła drobnica, regionalne biura podróży. Ci oddawali honory Orbisowi i kierowcom z krajowych biur podróży. Byli zwolnieni z oddawania honorów kierowcom PKS. Kierowcy PKS oddawali honory Orbisowi, Almaturowi, Gromadzie, PTTK i krajowym biurom podróży. Nie oddawawali honorów kierowcom MPK, ci stali w hierarchii najniżej, oddawali honory wszystkim, a im nie oddawał honorów nikt, bowiem pośród nich byli kierowcy, którch nazywano kamikadze. Nie posiadali żadnego prawa jazdy poza kategorią D i często pracowali jako niemal przymusowy zaciąg w ramach odbywania służby wojskowej. Praca w MPK nie cieszyła się żadnym szacunkiem, a oferty pracy dla kierowców autobusów były kwitowane wzgardliwym 

- Po....bało cię, co 150 metrów robić psyk ! psyk ! na przystanku. 

Dlatego nasz pan Wachnik miał prawo czuć się inteligentem i kimś naprawdę ważnym. U nas w klatce proletariackiej panowały bardziej familiarne relacje. Poza Filipiakiem, który na żonę miał już finalizowane papiery na wyjazd do Reichu, zasadniczo byliśmy zintegrowani przez wspólne pasje, wspólnotę losu i klub w piwnicy, gdzie zawsze były ogórki i grzybki, a i sklep Społem tuż za rogiem. Głównym integratorem były piece węglowe i rozpoczynający się sezon grzewczy. Z łezką w oku wspominam epokę sprzed antywęglowej epoki Grety. Byliśmy jak karbonariusze, wspólny wyjazd na skład opałowy po węgiel. Mistyczne przeżycie. Piece to było to. Nawet mój syn, stary koń wspomina dziś

image

- To było takie przyjemne i bezpieczne, piec nagrzany, kołdra od pieca nagrzana i szybki sen, po obowiązkowej bajce. A kto dziś nagrzewa kołdry od ogrzewania podłogowego ? Zacofanie rodzinne, nie ma integracji. Działania karbonariuszy to był jedyny moment kiedy nasze żony musiały nam finansować zakup flaszki. Przez cały rok kupowaliśmy za własne zasoby, a ten jeden raz żony. To była sprawa honoru.

- To co mam z siebie dziada robić ? wszyscy pomagali wnosić węgiel do piwnicy i nie postawisz flaszki ? Żony też mieliśmy honorowe. Każda realizacja karty opałowej kończyła się zawsze imprezą klubową, bo kulturę trzeba umieć reprezentować, nawet jeśli jest się przedstawicielem klasy robotniczej, a nawet szczególnie wtedy. Oczkiem w głowie i pretekstem do spotkań integracyjnych naszej kalatki było grzebanie przy Zastavie 750 przez Mietka - fazę. Mietek - faza też był elektrykiem jak inż. Krzemieniecki, ale w przeciwieństwie do niego był elektrykiem - praktykiem i edukację zawodową zakończył, jak sama nazwa wskazuje na szkole zawodowej. Przydomek " faza " wziął się stąd, że niektórzy wygodniccy montowali w piecach wkładki akumulacyjne, więc kiedy były awarie wszyscy biegli do Mietka - fazy z prośbą, by ratował marznące dzieci. Mietek szedł do tablicy rozdzielczej, a potem jak była potrzeba do trafostacji, bo miał specjalistyczny klucz i albo usterkę usuwał, albo informował, że nie ma fazy. Mietek - faza był posiadaczem 50% akcji w jednej z pierwszych w Polsce spółek joint venture. Drugie 50% miał jego kierownik w firmie zajmującej się elektryfikacją wsi polskiej. Kierownik wypisywał materiały elektryczne, a Mietek - faza jechał z nimi na instalacje, czyli do naszej piwnicy. Kiedy kabli, gniazd, opraw i przełączników oraz tablic uzbierała się odpowiednia ilość obaj brali tydzień wolnego i jechali " na adresy " Położenie instalacji, z użyciem własnych materiałów pozwalało na zarobek w wysokość półrocznej pensji. Ten okres PRL - u był naprawdę dobry dla spółek polonijnych i joint venture. Mietek - faza był pierwszym przedstawicielem klasy robotniczej w naszej klatce, który kupił rodzinie kolorowy telewizor. Firma się rozwijała, Zastava była mała, więc wspólnicy zakupili do firmy Warszawę 223, póki nie została wyremontowana w naszej klatce było już dwa samochody versus jeden Duzy Fiat z klatki inteligentów.

image

Potem ja pojechałem do Francji i wróciłem Ładą " sześciorką " było już 3:1 dla naszej klatki. Po czym Zastava poszła " do żyda " i różnica między inteligencją, a robotnikami wydawała się być krucha, bo chodziły plotki roznoszone przez panią Wandzię, że inż. Krzemieniecki lada dzień dostanie asygnatę na Malucha. Nawet to rozumieliśmy, bo każdy ma prawo do podbudowania męskiego ego nawet Maluchem i nawet w realnym socjalizmie. Owszem podbudował ego, ale tylko po to żeby sprzedać z dużym zyskiem, bo się meblował. Mężczyzna, nawet kawaler z recyklingu nie może przecież reszty życia spędzić na materacu. A od pani Wiolety inż. Krzemieniecki wyszedł tylko z dyplomatką, nawet kapelusza nie zabrał. Inteligent, ale swój męski honor miał. 

Dalej było 2:1 dla naszej klatki. Ostatnią " bramkę " jeśli można mi tak napisać - używając futbolowej nomenklatury - zdobył dla nas Roman Wąsik i była to Syrena 105 Lux... i to był dopiero prawdziwy początek rozwoju motoryzacji w naszej klatce... i prawdziwa uciecha. 


                                                                  CIĄG DALSZY NASTĄPI 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie