Siukum Balala Siukum Balala
11565
BLOG

Tabletki dla Wałęsy i spółki

Siukum Balala Siukum Balala Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 81

image

Obudziłem się w Antwerpii. Tego byłem pewien, tego jak i kiedy się tam znalazłem, już nie. Niezwykle użyteczne są te wszystkie gadżety na smartfonach. Wciskasz ikonkę " Znajdź mnie " i jeśli masz zasięg, bądź w pobliżu " sieje " jakieś wi - fi, lokalizacja natychmiast pokaże gdzie się znajdujesz. A jeśli nie masz zasięgu to idziesz do baru McDonald's i się zlokalizujesz dokądkolwiek bezwiednie trafiłeś. Bo teraz takie czasy, że zasięgu może nie być, a bar McDonald's być musi. Super są te appki. Oczywiście wgrywamy wersję uboższą, bez zakładki " Gdzie jest mój mąż ? " do której dostęp - poprzez hasło - ma nasza żona. Nie wyobrażam sobie jak kiedyś funkcjonowaliśmy bez tego wszystkiego, o wiele łatwiej było się zgubić. Pamiętam jak w 1979 roku jechałem do Torunia na przysięgę kolegi. Przesiadkę miałem w Malborku. Pociąg ruszył, kurtyna w Warsie poszła do góry i pani zaczęła sprzedawać te kartacze, takie pękate piwka, poza Warsem trudno dostępne. Jakaś krakowianka była na butelce, Okocim, Żywiec ? Rozmowa się kleiła, czas wartko płynął, szyny postukiwały i nagle bez podania przyczyny zostałem wyrzucony z pociągu przez konduktora i kierownika pociągu. Niby wszystko się zgadzało, szyny były, perony były, ławki drewniane z wyrzeźbionym napisem PKP także, tylko ten zamknięty dworzec jakiś inny niż w Malborku. Jednak za Gierka tak wiele się w Polsce zmieniło, więc myślałem, że i dworzec w Malborku przebudowali, bo ten z czasów krzyżackich nie wyglądał już zbyt świeżo. Wszystko inne się zgadzało, nawet ostatnia sylaba w nazwie stacji. Połowa jarzeniówki była nadpalona. Dopiero rano zauważyłem, że jestem w Lęborku. Dziś nie do pomyślenia. Dziś pytam konduktora, o której jesteśmy w mieście X, ustawiam w aplikacji alert i mogę spkojnie pić te kartacze w Warsie. Nie ma jednak tego złego, bo wróciłem do Gdańska, pojechałem tramwajem do Wrzeszcza, do kolegów, którzy akurat nie składali przysięgi wojskowej, bo akurat pili w akademiku Politechniki Gdańskiej. Tak czy siak, mimo braku życzliwości ze strony kierownika pociągu, zaplanowaną imprezę odbyłem. Bo w dążeniu do celu potrzeba konsekwencji.

image

Wiedziałem, że piwo Duvel w żargonie antwerpskim znaczy diabeł, ale żeby tak bożą istotę sponiewierać ? Choć jest w tym trochę i mojej winy. Od lutego miałem odnowę moralną, czyli " suchyj zakon " przez ponad 3 miesiące nawet koło alkoholu nie stałem, więc organizm musiał się zbuntować w zderzeniu z 9% piwem. Nigdy już tak długich okresów abstynencji nie będę robił, bo to się niestety odbija na zdrowiu. Tymczasem głowa bolała mnie jakbym co najmniej miał migrenę w wersji Barbara Niechcic. Zszedłem do apteki, jako że byłem we Flandrii to apteka była flamandzka. Dziwne są w polszczyźnie te reguły tworzenia przymiotników. Powinno być flandryjska, a nie flamandzka. Nie ma się co jednak dziwić Flamandom ( powinno być Flandryjczykom ) u nas też jest Wolne Miasto Gdańsk, jest przymiotnik gdański, a mieszkańcy Gdańska od jakiegoś czasu chcą, aby nazywać ich Danzigerami. Dziwne to wszystko, od tego też trochę głowa boli. Apteka była flamandzka dlatego - jak sądzę - na kontuarze leżały  jakieś materiały propagandowe Vlaamse Volksbeweging, czyli flamandzkiego ruchu narodowego. Za flamadzkim ruchem narodowym, ani za Flamandami nie przepadam, wcale nie dlatego, że poprzednim razem jakiś Flamand na parkingu zlekeceważył mój kulawy francuski i oznajmił, że we Flandrii rozmawia się po flamandzku. To doprawdy drobiazg. Niedawno, okrężną drogą, w baskijskim lewackim piśmie, wydawanym po angielsku, przeczytałem wywiad z jednym z liderów VVB i jakoś do mnie to wszystko o co walczy VVB nie trafia. A dlaczego wywiad aż w baskijskim piśmie ? Wyjaśniono na wstępie. Wspólnota celów. Baskowie walczą o własne państwo w ramach Hiszpanii, a Flamandowie w ramach federacji belgijskiej. To też wszystko drobiazg w moich sympatiach i antypatiach flamandzkich. Jest jeszcze paskudna karta z okresu II wojny światowej. Jest legion flamandzki SS, jest splądrowanie dwóch antwerpskich synagog i spalenie domu rabina, są dwa pogromy w kulturalnej i spokojnej flamandzkiej Antwerpii. Są wreszcie deportacje flamandzkich Żydów do Auschwitz czynione z ochotą rękami samych Antwerpczyków. Ciekawie wyglądają statystyki. We Flandrii wyłapano i deportowano do komór gazowych dwa razy więcej ukrywających się Żydow niż w sąsiedniej Walonii. Wniosek ? Chyba inny charakter obu narodów. Flamandowie : etos niderlandzki, solidność, bezwzględne przestrzeganie prawa państwowego. Widać to do dziś w bardziej gospodarnej i schludnej Flandrii. Walonowie : bardziej olewacka francuska natura, bałaganiarstwo, lekceważenie prawa. Nade wszystko chyba jednak katolicyzm : miłosierdzie i prymat miłości bliźniego nad prawem ustanowionym przez człowieka, które czasem jest zwykłym bezprawiem, a bywa, że i zbrodnią. A prawo niezgodne z Dekalogiem powinno być, mimo rozmaitych obiekcji, lekceważone.

W Belgii działało podczas wojny tzw. Devisenschutzkommando. Nie było to komando jakichś brutalnych esesmanów. Raczej wykształconych, solidnych bankierów akredytowanych przy belgijskich bankach. Zadaniem tych panów w zarękawkach była inwentaryzacja stanu posiadania belgijskich Żydów. Śledzono bankowe transfery, lokalizowano bankowe skrytki ze złotem i kosztownościami, przejmowano za bezcen żydowskie majątki i firmy, a wszystko co zrabowane, szerokim strumieniem transferowano do Banku Rzeszy. Z funduszu denuncjacyjnego korzystano dość ochoczo. Za wskazanie majątku Żyda, bądź za wskazanie samego ukrywającego się Żyda płacono od 100 do 200 franków belgijskich. Ponad 80 % zatrzymań i przejęć majątków odbyło się za sprawą donosów samych Flamandów. Czy zatem szmalcownictwo to tylko - jak chcieliby niektórzy - nasza, polska specjalność ? Pozostawiam bez komentarza.

My mamy nieco spaczony, przez filmy, obraz wojny. Wojna to nieprzerwana kanonada, natarcia, bombardowania z powietrza itp. Tymczasem wojna to przede wszystkim podbój ekonomiczny. W czasie kampanii 1940 roku za Wehrmachtem posuwały się komanda wykształconych menadżerów przemysłu, finansistów, muzealników, historyków sztuki, marszandów i uznanych kolekcjonerów. Niemieccy menadżerowie przemysłu pruli sejfy holenderskich i belgijskich konkurentów i przejmowali technologie, finansiści przejmowali aktywa w bankach, a marszandzi, historycy sztuki oraz muzealnicy inwentaryzowali muzea i prywatne kolekcje bogatych Żydów, w związku z czym na rynku sztuki był wówczas niesamowity ruch, spora podaż, więc naprawdę można było wyhaczyć niezłe rarytasy. Wojna wygląda również tak. Nawet tak uczciwy Niemiec jak Albert Speer miał swojego prywatnego marszanda. W Antwerpii, mieście Rubensa i van Dycka można było naprawdę nabyć fajne obrazki.

image

Antwerpia, pomnik van Dycka 

image

Antwerpia, w domu Rubensa

image

No ale to takie okołoantwerpskie dywagacje związane z wojną. Tymczasem głowa bolała mnie dalej, jakby nigdy nic. Poprosiłem o tabletki, były dość drogie. Pomyślałem więc, że za te pieniądze miałbym dwa Grimmbergeny, gdybym sklinował tym ból głowy może byłoby lepiej. Przyjmowanie leków czasem szkodzi bardziej niż pomaga. Ulotki bardzo wyraźnie to podają : nie przyjmować więcej niż 3 tabletki na dobę i w przypadku braku efektu skontaktuj się z lekarzem. Nigdy nie natknąłem się na takie zalecenia na etykiecie piwa. Po co więc obciążać lekami żołądek, nerki i wątrobę ? Bez sensu. W pudełku z materiałami propagandowymi VVB leżały jakieś tabletki. Spytałem panią farmaceutkę po ile te tabletki. Okazało się, że darmowe. Zrezygnowałem, więc z kupna leków płatnych, a wziąłem te darmowe. Skoro dają za darmo na ubezpieczenie to po co przepłacać ? Nie wiedziałem na co są te leki, to było jednak bez znaczenia. Efekt placebo naukowa medycyna uznaje i tego się trzymałem.

image

Niestety efekt placebo nie nastapił mimo przyjęcia aż trzech tabletek. Wówczas moją uwagę przykuła ulotka załączona do leku. Mimo, że była napisana w bardzo nieprzyjemnym, zgrzytającym flamandzkim zauważyłem parę słów, które w zapisie bardzo przypominały niemieckie. Za pomocą translatora ( cóż bylibyśmy warci dziś bez tych gadżetów ) przetłumaczyłem ulotkę. Rewelacja ! takich leków nam potrzeba w Polsce. Tabletki MaxiFlandria to tabletki na konstytucyjne zatwardzenie. Przyjmowanie ich może doprowadzić do uchwalenia konstytucji dla Flandrii i do powstania wolnej Flandrii w ramach federacji belgijskiej, ze stolicą w Brukseli, która wszak leży we Flandrii. Wszystko oczywiście z poszanowaniem praw i kultury ludności frankofońskiej. Łaskawcy. Tabletki można przyjmować do woli, systematycznie zwiększając dawkę aż do uzyskania pożądanego efektu. W razie wątpliwości skontaktować się z VVB.

image

Olśniło mnie ! ! takie tabletki są potrzebne w Polsce. Lech Wałęsa i jego otoczenie, reliktowy KOD oraz totalna opozycja od czterech lat cierpią na nieprzerwane konstytucyjne zatwardzenie. Jeśli komuś te tabletki mogą pomóc to na pewno im. Lech Wałęsa w leczeniu przypadłości poszedł nawet w szamanizm i oddał się we władzę indiańskiego bóstwa OTUA. Wyznał, że ma aż sześć talizmanów typu t - shirt z napisem OTUA. Dwa na uroczystości oficjalne takie jak pogrzeby, wesela i chrzciny, cztery na codzień i jeden dla wnuczka, oraz półgolf OTUA na sezon jesienno - zimowy. Mnie tabletki nie pomogły, więc zszedłem na dół, minąłem flamandzką aptekę i przy stoliku zamówiłem najpierw jednego Grimbergena blonde, a potem poprawiłem drugim. Okazało się, że medycyna naukowa nigdy się nie mylo. Dżumę zwalczaj osłabioną bakterią dżumy, ospę słabiutkim wirusem krowiej ospy, a skutki wywołane szatańskim działaniem antwerpskiego Duvela tylko łagodnym, klasztornym Grimbergenem. Każdy niech wybiera sobie takie świętości, które służą mu najlepiej.

Wieczorem, wypoczęty, zrelaksowany, bez bólu głowy i wyzwolony z flamandzkich nacjonalistycznych miazmatów, wróciłem do arabskojęzycznej Brukseli, na Schaerbeek. O co oni się spierają ? o przywileje wynikające z procentowego zasięgu języka flamandzkiego ? O co walczą ? o zwiększenie demokratycznych swobód w jednym z najbardziej demokratycznych krajów świata, dawanym za przykład wzorowej koegzystencji dwóch całkowicie różnych narodów. Nieprawdopodobne, że dzieje się to w czasach kiedy czas już zacząć zgłębiać arabską kulturę i uczyć się zamiast flamandzkiego i francuskiego, arabskiego. Przy okazji belgijscy politycy powinni zainteresować się cóż to za nauka ta demografia i jak zachowuje się w określonych warunkach jej przedmiot badań. Być może - po namyśle - tabletki MaxiFlandria zastąpią zupełenie innym medykamentem. Przystającym do czasów.

image

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości