Kostas Manolas po strzeleniu gola na 3:0 Barcelonie. Fot. PAP/EPA/ETTORE FERRARI
Kostas Manolas po strzeleniu gola na 3:0 Barcelonie. Fot. PAP/EPA/ETTORE FERRARI

Szok w Rzymie. Barcelona straciła przewagę i sensacyjnie odpadła z Ligi Mistrzów

Redakcja Redakcja Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Niemożliwe nie istnieje - to dewiza, przyświecająca drużynom, które zamierzają odrobić straty z pierwszych meczów. Romie to się udało, choć skazana była na pożarcie. Włosi wyrzucili za burtę Ligi Mistrzów faworyta FC Barcelonę. Manchester City ponownie przegrał z Liverpoolem w drugim ćwierćfinale rozgrywek.

W pierwszej potyczce Barcelony z Romą, Rzymianie zaaplikowali sobie aż dwa samobóje. Grali dobrze, atakowali bramkę Katalończyków, natomiast niemal za darmo oddali trafienia ekipie Leo Messiego. Dwa samobóje, podanie we własnym polu karnym do Samuela Umtitiego - jedynie gol Luisa Suareza na Camp Nou był nie do uniknięcia dla Romy. Włosi strzelili gola za sprawą Edina Dżeko, przegrali 4:1. I to okazało się punktem wyjścia do "remontady" drużyny, która nie ma co marzyć o tytule mistrzowskim w swojej lidze.

To właśnie Dżeko dzielił i rządził we wtorek na Stadio Olimpico. Wygrywał niemal wszystkie pojedynki z obrońcami Barcelony. Pierwsze trafienie dla Romy przyszło już w 6. minucie, gdy Dżeko wyprzedził Umtitiego i strzelił obok bezradnego golkipera Marca-Andre Ter Stegena. Jednak wówczas chyba nikt nie przypuszczał, poza najbardziej zagorzałymi fanami Romy, że dojdzie do cudu. Rzymianie potrzebowali jeszcze dwóch trafień, by wyeliminować Barcelonę, a w dodatku nie mogła stracić bramki. A grała przeciwko najskuteczniejszemu duetowi w Europie: Suarez-Messi.

Katalończycy pierwszą połowę przestali, nie mieli ani chwili kontroli, Roma spokojnie wyprowadzała ataki. Gdyby nie interwencje niemieckiego bramkarza, faworyci schodziliby na przerwę z wynikiem, który wyrzuciłby za burtę z Ligi Mistrzów. Wydawało się, że po przerwie coś drgnie, Barcelona ruszy do przodu i jednym golem załatwi kwestię awansu do półfinału Champions League. Kibice przecierali oczy ze zdumienia, bo Katalończycy byli bezradni. Nie potrafili wymienić kilku składnych podań na połowie gospodarzy, nie atakowali - zwyczajnie stali. Roma to znakomicie wykorzystała. Gerard Pique nieodpowiedzialnie powalił na ziemię Dżeko, a jedenastkę pewnie wykorzystał Daniele De Rossi. Zrobiło się gorąco, ale zachowanie piłkarzy Barcelony wskazywało, że nie spodziewali się najgorszego. Grali na czas przy każdej okazji, próbowali długich wykopów pod bramkę Romy, wyczekując na błąd Rzymian.

Tymczasem ci coraz śmielej atakowali i wyraźnie uwierzyli, że można odrobić stratę 1:4 z pierwszego meczu. Wrzutkę z rzutu rożnego wykorzystał Kostas Manolas w 82 minucie i doprowadził Rzymian do ekstazy. Oni już wtedy wiedzieli - nie dadzą sobie wyrwać historycznego awansu do 1/2 finału Ligi Mistrzów.

            

image
    Piłkarze Barcelony w szoku po straconej kolejnej bramce w starciu z Romą. Fot. FC Barcelona 
 


Zobacz skrót historycznej remontady Romy z Barceloną


To był prawdopodobnie ostatni mecz w barwach Barcelony w Lidze Mistrzów Andresa Iniesty, który rozważa odejście z klubu po sezonie. - Dlatego ta porażka boli. Ja pie... - komentował rozgoryczony Hiszpan po spotkaniu z Romą.

- Biorę porażkę na siebie, to moja odpowiedzialność. Nie mogliśmy nic zrobić. Trzeba pogratulować Romie, to świetny zespół - mówił trener Barcelony, Ernesto Valverde. To właśnie on przez katalońskie media jest obarczany winą za blamaż Barcelony.

- Skłamałbym, gdybym powiedział, że to nam pomoże i się do czegoś przyda. W zeszłym roku odpadliśmy w podobny sposób z Juventusem. Różnica jest taka, że wtedy 0:3 przegraliśmy w pierwszym spotkaniu - przyznał Sergio Busquets, środkowy pomocnik Barcelony.

Nie mniej emocji było na początku drugiego wtorkowego spotkania, Manchester City - Liverpool. Drużyna Pepa Guardioli w pierwszej potyczce doznała wysokiej porażki 0:3 i musiała odrobić straty. Od pierwszej minuty najdroższa drużyna świata grała tak, jakby chciała Liverpoolczyków zmieść z powierzchni ziemi. Każdy piłkarz rzucał się na piłkę, nie zostawiał milimetra wolnej przestrzeni, tłamsił rywala. Efekt? Druga minuta, Raheem Steerling w polu karnym zagrywa do Gabriela Jesusa, a Brazylijczyk dopełnia formalności. Guardiola spodziewał się pójścia za ciosem. I tak było, bo gola na 2:0 zdobył Leroy Sane, ale kontrowersyjny hiszpański sędzia, Mathieu Lahoz, dopatrzył się spalonego. Spalonego oczywiście nie było, bo w zamieszaniu w polu karnym ostatni piłki dotknął zawodnik Liverpoolu. Do przerwy City schodziło z jednobramkową przewagą, ale mogło wierzyć w odrobienie strat, bo Liverpool zdolny był tylko do przeprowadzenia jednej groźnej akcji.

Po zmianie stron Manchester atakował, ale bez takiej pasji i werwy jak na początku spotkania. Dla Liverpoolu wyrównał w 56. minucie niesamowity Egipcjanin Mohamed Salah. Uciszył nie tylko kibiców City, ale tak naprawdę zamknął dwumecz. Żeby awansować, gospodarze musieli strzelić Liverpoolowi jeszcze cztery bramki. I znowu - masa podań, kilka szybkich wymian, nieśmiałe próby szturmu zostały brutalnie skarcone akcją Roberto Firmino. 1:2 dla Liverpoolu i po zawodach.

Zobacz skrót hitu Manchester City-Liverpool

Roma - Barcelona 3:0

Manchester City - Liverpool 1:2


Do półfinałów Ligi Mistrzów awansowały zatem zespoły, skazywane raczej na porażkę przez bukmacherów i ekspertów. Jak będzie w środę?

Real Madryt - obrońca trofeum - podejmuje na własnym stadionie Juventus Turyn. Włosi mieliby większe szanse na powrót do gry po porażce 0:3, gdyby w ich szeregach mógł wystąpić najlepszy napastnik, Paulo Dybala. Po czerwonej kartce zastąpi go jednak doświadczony Mario Mandżukić. Real 7 razy z rzędu awansował do półfinałów Ligi Mistrzów, jest jedyną drużyną, która obroniła puchar od początku lat 90. Turyńczycy swoją szansę mogą upatrywać w brakach defensywnych "Los Blancos" - nie zagrają Sergio Ramos i Nacho, Zinedine Zidane wystawi prawdopodobnie eksperymentalny środek defensywy. Juventus nękać zamierza za to Cristiano Ronaldo, który trafiał bramki w każdym meczu tej edycji Ligi Mistrzów.

Bayern Monachium z Robertem Lewandowskim w składzie podejmie hiszpańską Sevillę. Andaluzyjczycy wierzą w awans, chociaż przegrali w dramatycznych okolicznościach 1:2 z faworytami w pierwszym meczu. Inny wynik, niż ten, gwarantujący dalszą grę mistrzów Niemiec, byłby sensacją na miarę wyczynu Romy.

- Nie zdziwię się, jeśli po ewentualnym awansie do półfinałów trafimy na Bayern Monachium. Gramy z nimi najczęściej - przyznał prezes Realu Madryt, Florentino Perez. Początek ostatniej partii ćwierćfinałów najlepszych rozgrywek piłkarskich w środę o godzinie 20.45. Transmisja spotkania Bayern-Sevilla w Canal Plus i TVP. Real-Juventus obejrzymy na Nsport+.

GW

© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.




Komentarze

Inne tematy w dziale Sport