Stan Swingujący2012 Stan Swingujący2012
215
BLOG

Aftermath (I)

Stan Swingujący2012 Stan Swingujący2012 Polityka Obserwuj notkę 10

Uwieńczone głosowaniem zakończenie jednej kampanii wyborczej w warunkach amerykańskich oznacza przede wszystkim początek kolejnej. Zanim jednak na niniejszym blogu możliwe będzie dalsze opisywanie polityki w USA, konieczne jest podsumowanie wydarzeń do jakich doszło w ciągu ostatnich 4 miesięcy, czyli od dnia wyborów – 6 listopada.

Barack Obama wygrywając reelekcję pozostał 43. osobą, która piastowała urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych (jego prezydentura nosi nr 44, ponieważ dwie kadencje Grovera Clevelanda, który był gospodarzem Białego Domu pod koniec XIX w., były przedzielone czteroletnią przerwą). Obama uważany za prezydenta najbardziej podatnego na porażkę – od czasów Jimmy’ego Cartera – ostatecznie zwyciężył, niejako wbrew sobie. Wydawało się, że szansa na pokonanie byłego senatora z Illinois przez nominata Republikanów – Mitta Romneya – była duża. Ostatecznie Obamie nie zaszkodziło przeforsowanie niepopularnej w społeczeństwie reformie opieki zdrowotnej (co ciekawe częściową aprobatę dla Obamacare po wyborach potwierdziła po wyborach stosownymi decyzjami grupa republikańskich gubernatorów); problemy związane z wdrażaniem pakietu stymulacyjnego dla gospodarki (uosabiane przez kłopoty finansowe dotowanej przez państwo firmy Solyndra); dane z rynku pracy (liczba bezrobotnych wprawdzie ulegał stopniowemu zmniejszeniu, ale równocześnie spadała także wielkość siły roboczej), a także niejasności związane z ataku terrorystycznym na amerykański konsulat w libijskim Benghazi. Mimo tych czynników, a także błędów samego Obamy, który na początku października wypadł bardzo słabo w pierwszej debacie ze swoim bezpośrednim rywalem, prezydentowi udało się przetrwać. Trwające od spotkania w Denver momentum Romneya nie mogło utrzymać się do końca kampanii, a dodatkowo spustoszenie wschodniego wybrzeża przez huragan Sandy i unikniecie przez prezydenta błędów poprzedniej głowy państwa przy okazji przejścia huraganu Katrina, sprawiło, iż w sytuacji klęski żywiołowej mniej koncentrowano się na samej kampanii, co choćby z powodu dysponowaniem administracją federalna premiowało prezydenta.

Dlaczego Obama wygrał, a Romney przegrał?

1) Kampanii prezydenta nie udało się przekonać i zmobilizować do głosowania podobnej liczby wyborców, co cztery lata wcześniej. W liczbach bezwzględnych na Obamę głosowało ok. 3,5 mln wyborców mniej niż w 2008 r., przy frekwencji niższej o ok. 3 pkt. proc. Co ciekawe jednak w 12 kluczowych stanach wahających się, w których zwycięstwo danego kandydata nie było niemal z góry przesądzone, liczba głosujących była minimalnie wyższa niż poprzednio (o ponad 120 tys., czyli ok. 0,3%). Dla zwycięstwa prezydenta najistotniejsze było to, że struktura demograficzna koalicji jego wyborców była bardziej zróżnicowana, niż ta Romneya, a przez to bardziej odpowiadająca realiom współczesnej Ameryki. Gdyby elektorat miał kształt taki jak 30 lat temu, Republikanin odniósłby efektowne zwycięstwo, jednak Romney i jego kapania jakby nie dostrzegła zachodzących na ich oczach zmian społecznych, okazując wobec tego zjawiska zbyt małą elastyczność. W największym skrócie, Partia Republikańska w ubiegłorocznych wyborach okazało się zbyt biała, zbyt prawicowa i zbyt spięta (too white, too right, too tight). W r. 2008 biali wyborcy stanowili 72% elektoratu (o 2 pkt. proc. mniej niż cztery lata temu) i Romney pokonał w tym segmencie Obamę 20 pkt. proc. (59:39). Należy przy tym zwrócić uwagę na to, że prezydent zwyciężył w kilku stanach (m. in. w Maine), w których biali stanowili przynajmniej 75% głosujących. Jednak zyski, które Romney odniósł na tym polu nie mogły dać mu wygranej przy katastrofalnych wyników wśród pozostałych mniejszościowych: Latynosi (w r. 2012 to 10% elektoratu, wzrost o 1 pkt. proc. w stosunku do r. 2008, Obama wygrywa w tej grupie 44 pkt. proc., czyli 8 pkt. proc. więcej niż w starciu z Johnem McCain’em); Amerykanie pochodzenia azjatyckiego (3% elektoratu, wzrost o 1 pkt. proc. w stosunku do r. 2008, Obama wygrywa 47 pkt. proc., o 20 pkt. proc. więcej niż cztery lata temu). Prezydenta nie zawiedli także czarni wyborcy. Choć ich udział w stosunku do poprzednich wyborów nie zwiększył się (stanowili 10% elektoratu), to zagłosowali blokiem na Obamę (93:6). Biorąc pod uwagę wiek wyborców Obama wygrał w grupie do 44 roku życia. Choć jej udział w elektoracie był niższy niż cztery lata temu i przy tym wynik nominata Republikanów kategorii 19-29 lat polepszył się z 32% w r. 2008 do 37% w r. 2012). Romney w stosunku do poprzednich wyborów „odbił” Obamie grupę w wieku 40-64 lata. Pewnie (o 12 pkt. proc.) wygrał również w kategorii wyborców po 65 roku życia. Pod względem wykształcenia wyniki był mieszane, natomiast w kategorii dochodów na Romneya zgodnie z przewidywaniami w większej liczby glosowali wyborcy zarabiający powyżej 50 tys. dolarów rocznie. Obama wygrywał zdecydowanie z średnich i dużych miastach (Obama wygrał w 44. spośród 50. największych hrabstw). Nominat GOP może być rozczarowany tym, że chociaż 40% Amerykanów uważa się za osoby konserwatywne w wyborach, ich udział w elektoracie w r. 2012 wyniósł 35%. Natomiast choć liberałów (czyli osób mających poglądy lewicowe) wg badania Gallupa jest 21%, to wśród głosujących stanowili 1/4 elektoratu (wzrost o 4 pkt. proc. w stosunku do r. 2008). W tej grupie Obama pokonał Romneya 86:11. Podobnie niekorzystnie dla byłego gubernatora Massachusetts rzecz miała się z afiliacją partyjną wyborców. Kampanii George W. Busha w r. 2004 udało się zmobilizować olbrzymią liczbę wyborców republikańskich (37% elektoratu). Już cztery lata później ten udział spadł aż o 5 pkt. proc. i utrzymał się na tym poziomie także w zeszłorocznej elekcji. Z kolei Demokraci nie stracili wielu swoich wyborców, utrzymując niemal poziom z r. 2008. W tej sytuacji Romneyowi nie pomógł tryumf wśród wyborców niezależnych (50:45). Ważnymi składnikami koalicji wyborców Obamy były także osoby nie mające ślubu (40% elektoratu, wzrost o 6 pkt. proc. w stosunku do 2008), a także homoseksualiści (5% elektoratu, brak danych dla r. 2008). Wbrew początkowym obawom o to jak wielkie będą rozmiary klęski Romneya wśród kobiet, w obliczu rzekomej wojny jaką mieli ich prawom wypowiedzieć, zdaniem Demokratów, Republikanie, Obama wygrał w tej kategorii 55:44. Czyli dysponując przewagą o 2 pkt. proc. mniejszą niż w r. 2008. Warto przy tym dodać, że exit polls przeprowadzono w 30 stanach, z których Obama wygrał w 22.

2) Niebagatelne znaczenie dla wyborów miała również przewaga techniczna i instytucjonalna sztabu Obamy. Narzędzia, którymi dysponowała kampania prezydenta, okazały się lepsze i skuteczniejsze niż te, które były w posiadaniu ludzi Romneya. Fundamenty pod kampanię Obamy w r. 2012 zostały położone jeszcze przed wyborami w 2008 r.. Choć osób pracujących na sukces nie było tym razem tak wielu, ich entuzjazm był na pewno porównywalny.

Linki: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7.

Co jeszcze można uchwycić z tych wyborów?

1) Utwierdził się stan wyborczego odwrócenia biegunów. Północno-wschodnie stany, które jeszcze na początku XX w. były twierdzą Partii Republikańskiej, a później wielokrotnie w tym w latach 80. poprzedniego stulecia, padały łupem nominatów GOP, utrwaliło swój niebieski (kolor Partii Demokratycznej) charakter. Od 1992 r., czyli w sześciu kolejnych elekcjach, w swoistym trójkącie, którego boki wyznaczają na północy Maine, na południu Maryland, a na zachodzie Pensylwania, nominaci Republikanów wygrali wybory tylko raz i to tylko w jednym stanie (2000 r. – George W. Bush w New Hampshire). Faktem jest, że w wielu stanach z tego regionu Romney uzyskał lepsze wyniki niż McCain cztery lata wcześniej, jednak oczywiście nie były one na tyle dobre, aby zredukować różnicę między konkurentami do jednocyfrowej (w pkt. proc.). Z kolei Południe (rozumianym jako stany, tworzące w latach 60. XIX w. Konfederację), które od zakończenia Rekonstrukcji (etapu w historii USA mającego miejsce po zakończeniu wojny secesyjnej) do lat 50. XX w. były bastionem Demokratów pozostałe republikańskie. W przeciwieństwie jednak do Republikanów na północnym-wschodzie, Demokratom na Południu w ostatnich dwóch dekadach częściej udawało się dokonywać wyłomów na tym obszarze. Południowiec Blill Clinton wygrywał więc w rodzinnym Arkansas, Tennessee (stan jego kandydata na wiceprezydenta – Al’a Gore’a), Luizjanie, a raz (1992 r.) nawet w Georgii. Barack Obama zmienił geografię wyborczą wprowadzając do gry Wirginię (gdzie mieściła się stolica Konfederacji), wygrywając tam dwa razy z rzędu i definitywnie przestawiając Old Dominion z kolumny stanów czerwonych (kolor Republikanów) do purpurowych (stany wahające się). Romney wygrał wprawdzie w Karolinie Północnej, ale Obama uzyskał w tym stanie (gdzie wygrał cztery lata wcześniej) bardzo dobry wynik. Południowa, ale z racji położenia, a nie historii wyborczej ostatnich lat jest Floryda. Obecnie z uwagi na swoją strukturę demograficzną Sunshine State wygląda tak jak Ameryka będzie wyglądać za kilka, kilkanaście lat. Warto również zauważyć, iż to leżąca na południu Georgia była stanem, z grona tych, w których McCain wygrał cztery tata temu, gdzie różnica, w pkt. proc., między Romneyem a Obamą była najmniejsza (były gubernator Massachusetts wygrał tam 8 pkt. proc.).

Obama wygrał w każdym powiecie (hrabstwie) w czterech stanach (Hawaje, Massachusetts, Rhode Island i Vermont). Romney taki sukces odniósł w trzech: Utah (tam pokonał Romneya największą różnicą w pkt. proc.), Oklahomie i Wirginii Zachodniej.

Z innych ciekawostek: w jedynych trzech hrabstwach (wszystkie leżą w stanie Kentucky) w których ponad połowa dochodu polega na świadczeniach pochodzących z rządu federalnego pewnie zwyciężył Romney; w 59 voting divisions w Filadelfii Romney otrzymał zero głosów; dobrym przykładem obecnych kłopotów Republikanów jest także jego wynik  w Orange County w Kalifornii, gdzie jeszcze w 1988 r. George H. W. Bush otrzymał 67% głosów. Romneyowi do zwycięstwa w wyborach zabrakło około 430 tys. głosów (gdyby w czterech stanach: Floryda, Wirginia, Ohio i New Hampshire, otrzymał ich więcej niż Obama). Z jednej strony przy ok. 130 mln. oddanych głosów, oznacza to niewielką różnicą, z drugiej zaś, tylko przy 12 elekcjach różnica ta (w liczbach bezwzględnych) była większa. Natomiast gdyby we wszystkich stanach, tak jak w Maine i Nebrasce, nie stosowano by zasady „zwycięzca bierze wszystko”, ale przydzielano głosy lektorskie według wyników w poszczególnych okręgach do Kongresu, Romney wygrałby 276:262. Stąd próby części Republikanów modyfikacji zasad wyborczych w niektórych stanach.

2) Przy okazji każdych wyborów w związku z geografią pojawia się pytanie, w których stanach, zachowania wyborców wskazują na możliwa zmianę preferencji wyborców na tyle, aby zmieniła się ich „przynależność” polityczna. Nie jest niespodzianką, że głównym celem Demokratów są stany z błyskawicznie przyrastającą populacją Latynosów, chodzi tu przede wszystkim o Arizonę i Teksas. W perspektywie kilkunastu lat, w związku z jej zmieniającą się demografią, do zmiany może dojść również w Georgii. Inną bramą na Południe, którą Obama otworzył już w 2008 r. jest Karolina Północna. W tych warunkach Republikanie równie mocno co ofensywie, muszą myśleć o zabezpieczeniu stanów tradycyjnie czerwonych. Jeżeli jednak chodzi o próby poszerzenia rywalizacji to  dotyczy to głównie stanów środkowo-zachodnich i Pensylwanii. Dla GOP konieczne jest nawiązanie dialogu z Latynosami, wśród których jeszcze w r. 2004 George W. Bush zdobył 44% głosów.

3) Biorąc pod uwagę nakłady poniesione na kampanię, przede wszystkim ze strony Romneya, można powiedzieć, że czasami, celem zmiany, trzeba naprawdę dużo pieniędzy, aby wszystko zostało po staremu. Obama, jeszcze w orędziu o stanie państwa z r. 2010 krytykował orzeczenie Sąd Najwyższego zezwalające na działalności tzw. Super Pac-ów, teoretycznie niezwiązanych bezpośrednio ze sztabami wyborczymi organizacji, które mogły jednak prowadzić w trakcie kampanii działalność agitacyjną), obawiając się przewagi finansowej Romneya zdecydował się skorzystać z kwestionowanego wcześniej przez siebie mechanizmu. Ogółem kampanie obu kandydatów kosztowały ponad 2,3 mld dolarów, przy czym kampania kandydata GOP była droższa o blisko 140 mln dolarów. Obama zebrał więcej od darczyńców, natomiast Romneya trzy razy bardziej wsparły grupy wewnętrzne.

Zwycięzcy kampanii:

Bill Clinton, Nate Silver.

Bill Clinton – kiedy w 1988 r. ówczesny gubernator Arkansas przemawiał na konwencji Partii Demokratycznej jego wystąpienie trwało tak długo, że zdenerwowani delegaci chcieli go wybuczeć. 24 lata później jego mowa była podobnej długości, ale tym razem fetowanie byłego prezydenta było porównywalne z owacją jaką dostali na konwencji w Charlotte Barack i Michelle Obamowie. Rok 2012 można uznać rokiem ostatecznego „wyczyszczenia” wizerunku polityka, z którego usług własne środowisko polityczne nie korzystało zbyt często na początku XXI w. Clinton okazał się najlepszym surogatem (osobą występującą w imieniu kandydata) jakiego mógł mieć Obama, a to był dla niego dopiero początek. W obecnym roku kolejnym testem jego możliwości perswazyjnych będą wybory gubernatorskie w Wirginii, gdzie kandydatem Demokratów będzie Terry McAuliffe, jego były współpracownik. „Ojciec roku 2012” (tytuł nadany byłemu prezydentowi przez National Father's Day Council) ma także na pewno swoje poglądu na temat r. 2016 i możliwego startu Hillary Clinton w wyborach prezydenckich.

Nate Silver – rolę autora bloga Fivethirtyeight.com w kampanii opisał już Sierkovitz. Można tylko dodać, że błyskawiczna sława Silvera dosięgnęła również Białego Domu, a jego „proroctwa” spełniły się także w przypadku tegorocznych Oscarów. Pewną lekcją w kontekście kolejnych wyborów stanowi ranking dokładności sondaży w stosunku do samej elekcji.

Przegrani kampanii:

Karl Rove, Fox News, Chris Christie (?).

Karl Rove – cieszący się zasłużoną reputacją architekta zwycięskich kampanii prezydenckich George’a W. Busha w r. 2000 i 2004, a także współtwórcy republikańskiej fali, która przyczyniła się do osiągnięcia przez te partię w r. 2010 jednego z najlepszych wyników w wyborach do Kongresu w historii, o elekcji z r. 2012 będzie chciał jak najszybciej zapomnieć. Oprócz porażki Romneya jego grupa Crossroads zanotował także fatalny wynik w wyborach do Kongresu. Podsumowaniem fatalnego pierwszego wtorku listopada było jego wystąpienie w telewizji Fox News, gdy w czasie nocy wyborczej desperacko starał się wyjaśnić, że wynik w Ohio nie jest jeszcze rozstrzygnięty na korzyść Obamy, choć w zasadzie taki już był.

 

Fox News – choć kierowana przez Rogera Ailesa stacja pozostaje najpopularniejszym kanałem informacyjnym w USA, to jednak ubytek liczby widzów do jakiego doszło po wyborach był dal niej znaczący. Telewizja wyciągnęła już z tego wnioski nie przedłużając umów o współpracę z Sarą Palin, a także z Dickiem Morrisem, byłym doradcą Billa Clintona, który przeszedł później na stronę obozu konserwatywnego, a po wyborach w których przewidywał miażdżące zwycięstwo Romneya, utracił część wiarygodności jako analityk. W zamian stacja podpisała kontrakt ze Scottem Brownem, który wprawdzie przegrał zajmowane przez siebie miejsce w Senacie z Massachusetts, ale wciąż pozostaje jednym z najpopularniejszych umiarkowanych Republikanów.

Chris Christie – umieszczenie go w kategorii „przegranych” jest dość ryzykowne i zależy przede wszystkim od tego czy dokonana przez niego entuzjastyczna ocena starań prezydenta Obamy w walce ze skutkami Sandy’ego, co zdaniem wielu sympatyków GOP zaszkodziło w wyborach szansom Romneya, zredukuje jego szanse podczas ewentualnego udziału w prawyborach GOP w r. 2016. Gubernatorowi New Jersey, który w tym „niebieskim” stanie cieszy się aprobatą 74% wyborców, poczyniono w ostatnim czasie despekt nie zapraszając go na doroczną konferencję konserwatystów CPAC. Christie mógł w listopadzie zeszłego roku przegrać swoje szanse na wybór w 2016 r., ale dla GOP rezygnacja z korzystania z usług tego polityka, który miałby poważne szanse na zdobycie Białego Domu, może  okazać się porażką jeszcze większą.

Wybory pokazały, że jeśli Partia Republikańska nie chce pomóc w przebudowie amerykańskiego systemu partyjnego na system partii dominującej (nie trzeba dodawać, że ową stroną dominującą byłaby w tym układzie Partia Demokratyczna) i na lata pozbawić się szansy na zwycięstwo w wyborach, musi zacząć zauważać zmiany do jakich dochodzi w USA. Romney zbytnio uwierzył, że głównym tematem jest ekonomia, a biorąc pod uwagę jego doświadczenie, a także sukcesy jakie odnosił w tej materii, uda mu się przekonać Amerykanów, że pod wodzą „amerykańskie marzenie” zostanie przywrócone. Prąc do zwycięstwa pod hasłem ekonomii, nie przedstawił oferty dla rosnących w siłę polityczną grup mniejszościowych. Wobec Latynosów, dla których jednym z kluczowych zagadnień, jest reforma prawa imigracyjnego, proponował samodeportację, czyli takie utrudnianie życia nielegalnym imigrantom, aby sami zdecydowali się opuścić Stany Zjednoczone. Podczas prawyborów zdecydował się usadowić w tej kwestii na prawo, okrążając z prawej strony prezentującego w tej kwestii bardziej otwarte podejście Newta Gingricha i podważając jednocześnie „twardogłowego” Ricka Perry’ego, gubernatora przygranicznego Teksasu. Rozliczeniom powyborczym w obozie Republikanów, swoistej blame game, będzie częściowo poświęcona także kolejna notka. Faktem jest, że mimo jak się wydawało sprzyjających okoliczności, a także olbrzymiej ilości wydanych środków, które miały na celu to, aby po czterech latach Republikanin powrócił do Białego Domu w roli gospodarza, Romney realnie zyskał niewiele. W stosunku do wyniku z r. 2008, Romney dodał prawie milion głosów, do 24., czyli o dwa, powiększył liczbę stanów w których zwyciężył poprzednio John McCain (były to Indiana i Karolina Północna, z których tylko ten ostatni był uznawany w tej kampanii za stan w którym Obama miał szansę na zwycięstwo) oraz wygłoszenie mowy w której uznał zwycięstwo konkurenta prawie dwie godziny później niż zrobił to McCain. Byłemu gubernatorowi Massachusetts nie pomogło również definiowanie go przez rywala w reklamówkach we wczesnej fazie kampanii, zanim on sam miał taką możliwość oraz postrzeganie go jako przedstawiciela elity, dla którego problemy zwykłych ludzi są zbyt odległe.

Ponieważ Romney w kampanii miał na pieńku z Ulicą Sezamkową (chciał zaprzestania finansowania z budżetu federalnego telewizji publicznej PBS, który nadaje ten program) liczbą, która sponsorowała jego program było ,,47”. O 47% wyborców uzależnionych od pomocy rządu na których głosy nie ma co liczyć mówił na zamkniętym spotkaniu dla darczyńców na Florydzie (w przecieku tego wideo pomógł wnuk Jimmy’ego Cartera, niejako mszcząc się za traktowanie swojego dziadka jak piniatę). Życie dopisało do tej sprawy złośliwy epilog. Romney otrzymał 47% głosów.

Blog poświęcony wyborom w Stanach Zjednoczonych w r. 2012.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka