Stany.blog.pl Stany.blog.pl
994
BLOG

Prosty sposób na polską służbę zdrowia...

Stany.blog.pl Stany.blog.pl Rozmaitości Obserwuj notkę 3
Pisząc pół roku temu artykuł o absurdach polskiej medycyny, nie miałem pojęcia, że zaledwie kilka miesięcy później dostanę namacalne dowody na jej skuteczność, a przede wszystkim wspaniałomyślność. Okazuje się, że w Polsce na wszystko są sposoby. Tylko, kto za to płaci...?
 
W Polsce, jak nigdzie indziej liczą się znajomości, koneksje, czyli tzw. "chody" i "plecy". Dobrą pracę można dostać zazwyczaj z czyjegoś polecenia, albo za pokaźną łapówkę, a zostać wyleczonym poza kolejnością w państwowej placówce zdrowia można po zaledwie jednej, krótkiej, płatnej wizycie w prywatnym gabinecie państwowego lekarza. Im lekarz bardziej znany, z większą ilością tytułujących go literek przed nazwiskiem, tym droższa wizyta, ale jednocześnie tym mniej dni będzie się czekało na miejsce w szpitalu i na operację...
 
Moja kobieta zmagająca się z opisanym w jednym z poprzednich artykułów bólem gardła, płacąca składki zdrowotne od kilku już lat, miała wyznaczoną wizytę u specjalisty (laryngologa) za około 5 tygodni od zgłoszenia się do lekarza pierwszego kontaktu. Mój wujek, przebywający od przeszło 30lat za granicą, nie płacący nigdy w życiu comiesięcznego haraczu do ZUS (a co za tym idzie, także i żadnych składek zdrowotnych), gdy tylko zdrowie zaczęło szwankować (a posiadane przez niego amerykańskie ubezpieczenie nie gwarantowało mu bezpłatności operacji), wrócił na stare, polskie śmieci, by tutaj poddać się skomplikowanemu zabiegowi. Polskiego dowodu osobistego nie posiada, bo wyjechał z Polski w czasach, gdy tenże dokument należało oddać w momencie odbierania w PRL-owskim urzędzie paszportu. Jego polski paszport już dawno stracił ważność, bo wujek przyjął obywatelstwo kraju swojej nowej ojczyzny i lata po świecie jako Citizen of The United States of America. Wracając do Polski, wyrobił sobie w polskim konsulacie tymczasowy paszport z orzełkiem i było to jedyne, co "papierkowo" łączyło go z Polską...
 
Polski paszport oznacza... życie!
Wielu wyjeżdżającym za granicę na stałe, osiedlających się z rodziną np. w Anglii, Irlandii czy USA wydaje się, że polskie obywatelstwo to coś zbędnego. Że posiadanie czerwonego paszportu ze złotym orzełkiem to obciach, i jak najszybciej trzeba wyrobić sobie dokumenty nieodróżniające się od tych, jakie posiadają pozostali mieszkańcy państwa do którego wyjechali. Dlatego swojskobrzmiąca Izabela Olchowicz wolała się wszędzie przedstawiać jako za Isabel (to ta od Marcinkiewicza...).
Problem zaczyna się wtedy, gdy za granicą pracuje się na czarno, czy też legalnie ale bez ubezpieczenia zdrowotnego, a nadmiernie eksploatowany lub starzejący się organizm postanawia "zastrajkować". Oczywiście można się profilaktycznie lub z pełną premedytacją ubezpieczyć, ale ubezpieczenia mają to do siebie, że nigdy wszystkiego nie pokrywają, a czasami wręcz niczego nie gwarantują. A zatem najtaniej i najpewniej jest spakować niezbędne rzeczy, kupić bilet do Polski i... wyleczyć się na koszt polskich podatników!
Wujek przybył do Polski po ponad 10letniej nieobecności od ostatniego tu pobytu. Ależ tak Polska piękna. Samochody tu na ulicach droższe niż u nich, gdzie zarabia się na takie auta 3-4 razy szybciej. Apartamentowce, biurowce, galerie handlowe tu tak piękne (i drogie) - jakim cudem Was na to wszystko stać?! A opieka medyczna...
 
Panie doktorze, jak to zrobić za darmo?
Wujek w zagranicznymi wynikami badań poszedł do polskiego lekarza. Czas naglił, więc poszedł oczywiście prywatnie. Mając do dyspozycji prywatną konsultację u doktora za 100zł, czy u renomowanego profesora za 150zł za wizytę, wybrał oczywiście tego droższego. Ten jednym rzutem oka na przywiezione przez wujka dokumenty potwierdził diagnozę nimi wystawioną i... dał skierowanie na operację. 
Kolejki? Jakie kolejki! Wizyta miała miejsce w piątek, skierowanie było na najbliższy poniedziałek. Czas oczekiwania - 2dni!
- Ale ja nie mam ubezpieczenia - powiedział zaskoczony tempem działania polskiej służby zdrowia wujek.
- Jak to pan nie ma ubezpieczenia? - zapytał wyraźnie zaskoczony pan profesor.
- A tak jakoś wyszło...
 
Jako, że to ja jestem tym, który w tej rodzinie potrafi załatwić wszystko na drodze zarówno prawnej, jak i bezprawnej, postanowiłem przeprowadzić wujka przez gąszcz polskich przepisów, papierków, absurdów.
Dzwoniąc do szpitala przekonałem się, jak ważne są "słowa klucze". Wystarczyło tylko odpowiednio zacząć rozmowę, by pani w rejestracji wiedziała, o co chodzi...
- Dzień dobry. Mój wujek ma skierowanie do państwa szpitala na operację. Doktor Judym kazał nam przyjechać w najbliższy poniedziałek i chciałem potwierdzić termin - zacząłem niepewnie.
- PROFESOR Judym, tak? - poprawiła mnie pani w rejestracji, odnośnie tego, że użyłem złego tytułu naukowego pana Judyma. I gdy padło już to magiczne nazwisko, reszta rozmowy była już tak miła, jak obsługa pasażera w Biznes Klasie...
- Ależ tak, najbliższy poniedziałek jest jak najbardziej aktualny. Proszę zabrać ze sobą wyprawkę szpitalną i stawić się o 8:00 - świergotała milutko do słuchawki szpitalna pani.
- Ale jest jeden problem. Wujek nie ma ubezpieczenia i co mamy z tym począć? - zapytałem zatroskany.
- Ale jak to nie ma?! - zapytała pani niepewnie.
 
Mając świadomość tego, że w Polsce jedynie bezdomni menele nie mają ubezpieczenia, domyślałem się zdziwienia pani w rejestracji.
- Wujek mieszka za granicą, i jest gotowy pokryć koszty tej operacji. Czy może mi pani przedstawić jej przybliżone koszty? - ciągnąłem niestandardową rozmowę.
 
Pani zaczarowana brzmieniem nazwiska profesora Judyma była tak miła, że zostawiła stanowisko pracy i pobiegła do działu finansowego szpitala, by ten, specjalnie dla mnie przeliczył koszty operacji i hospitalizacji. Po 30 minutach wiedziałem już, że całkowity koszt zoperowania wujka wyniesie 16200zł. 
 
5tys. dolarów piechotą nie chodzi...
Wujek był gotowy zapłacić za operację nawet 10tys. dolarów, bo dobrze wiedział, że USA kosztowałaby go ok. 50-100tys. $. Byłby po niej spłukany do zera. Musiałby oddać szpitalowi swój wielki dom lub wszystkie swoje oszczędności. Utrata dobytku całego życia za zaledwie kilka rutynowych badań, za 2-3godzinną operację, i kilka dni pobytu w szpitalu - to jakoś nie teges... Ale to na szczęście jest Polska. Tu państwowe szpitale (zadłużone na dziesiątki milionów złotych każdy!) stać jest na prezenty typu darmowe leczenie i operacje. Tzn. nie darmowe, a należne każdemu obywatelowi, który odżałuje te 150zł na wizytę u kogoś, kto ich do takiego szpitala w majestacie prawa skieruje. Jakie kolejki? Jakie limity? Jakie co?!
 
Jako, że 5tys. $ na ulicy nie leży, wujek zapytał, czy dałoby to załatwić za darmo? 
- Spróbujemy!
 
Zadzwoniłem do działu finansowego szpitala i oniemiałem, jakie to wszystko proste, łatwe i przyjemne...
- Dzień dobry. Dzwonię w imieniu pacjenta, któremu chwilę temu kalkulowaliście panie koszt leczenia. - zacząłem pewnie.
- Dzień dobry, panie doktorze. - odpowiedziała mylnie mnie tytułując pani ekonomistka medyczna.
- Wyszło paniom 16200 zł, tak? A dałoby się to jakoś zrobić za darmo? - zapytałem.
- A czemu pacjent nie ma ubezpieczenia? - pytała pani ekonomistka 
- Bo jest z USA... I jak to zrobić, by za to nie musiał płacić?
- No przecież pan doktor wie, jak... - powiedziała z przekąsem pani z działu finansowego. 
- A jeśli nie wiem? - pytałem nieufnie.
- Trzeba pacjenta zameldować u kogoś z rodziny, zapisać w Urzędzie Pracy jako bezrobotnego i tuż po wydaniu opinii o tym, że ów człowiek został uznany za bezrobotnego objęty jest ubezpieczeniem medycznym - podpowiedziała standardową procedurę wyłudzania ubezpieczeń pani ekonomistka.
 
Tak też uczyniłem. Zaledwie 1,5godziny po owym telefonie wujek był już zameldowany, zapisany do urzędu pracy i... ubezpieczony. Miła pani w Urzędzie Pracy pytała, czy wujek zna może panią X, która także przyleciała z USA i która kilka dni wcześniej też zapisała się jako bezrobotna. Nie, wujek nie znał tej pani, ale dowiedział się, że przynajmniej raz lub dwa razy w tygodniu kolejny Hamerykanin lub Hamerykanka polskiego pochodzenia ucieka przed kryzysem do polskich Urzędów Pracy. Na koniec jeszcze rozbrajające pytanie, czy chcemy dostać tak "od ręki" dowód posiadania przez nas ubezpieczenia, czy poczekamy i wyrobimy sobie książeczkę ubezpieczeniową? Wujek poprosił o ten papierowy dowód, który przesłany faksem do szpitala zaoszczędził wujkowi 5.000$. 
 
Na sali pooperacyjnej wujek poznał kolegę po takiej samej operacji, jak ta wykonana jemu. Polski 55latek, który przepracował w Polsce ponad 30lat, który przez wszystkie te lata płacił składki ubezpieczeniowe, ale którego nie stać było na prywatną wizytę u profesora Judyma, czekał na "państwową" wizytę u niego ponad 4miesiące, a na miejsce w szpitalu kolejne 3miesiące. 210 dni z chorobą, która każdego dnia się rozwija i przybliża pacjenta do śmierci...
 
Polska służbo zdrowia, jesteś wspaniała!
I pozostaje tylko pytanie: co się stanie za te 20-30lat, gdy powrócą wszyscy ci, którzy dzisiaj wyjechali do pracy do UK, Niemiec, USA, itd. Gdy zaczną się "sypać" i trzeba ich będzie składać na nowo, operować, leczyć - rozbiją w drobny mak nasz system zdrowotny. Przez ostatnie dziesiątki lat nie zapłacili tu ani grosza żadnych składek, a dostaną wszystkie należne im świadczenia. Bo ich będzie stać na prywatną wizytę u Profesora... podczas gdy za 30lat statystycznego polskiego emeryta nie będzie stać nawet na aspirynę!

Cudowny

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości