Staszek Krawczyk Staszek Krawczyk
1244
BLOG

„W kieracie ubojni”: raport z trzewi przemysłu mięsnego

Staszek Krawczyk Staszek Krawczyk Praca Obserwuj temat Obserwuj notkę 32

„Jedna z osób z Ukrainy przez długi i nienormowany czas pracy nie była w stanie pójść na pocztę, by zarejestrować swój numer telefonu komórkowego, przez co nie miała kontaktu z rodziną od paru tygodni. Pozwoliłam jej zadzwonić z mojego”. Oto warunki panujące w ubojni drobiu, w której zatrudniła się Ilona Rabizo – autorka książki „W kieracie ubojni. Zwierzęta i ludzie w przemyśle mięsnym”, wydanej rok temu przez poznańską Oficynę Trojka. Autorka planowała pracować przez trzy tygodnie, wytrzymała szesnaście dni.


Zanim dotrzemy do relacji z badań terenowych Ilony Rabizo, zapoznamy się z szerszym spojrzeniem na przemysł mięsny. Autorka wskazuje, że w ostatnich kilkudziesięciu latach malał odsetek ubijanych świń i bydła, a wzrastał udział ptaków i potem ryb. Uśmiercanie mniejszych zwierząt łatwiej poddaje się automatyzacji oraz wymaga mniejszej siły, w związku z czym pracę mężczyzn chętnie zastępowano tańszą pracą kobiet. Oszczędzanie na płacach stało się leitmotivem przemysłu mięsnego – na przykład w USA w XX wieku po białych i czarnych Amerykankach na coraz większą skalę zatrudniano imigrantki, uchodźców lub nawet więźniów. 

A było i jest kogo zatrudniać, bo skala zjawiska oszałamia. W tej chwili tylko w jednej z polskich ubojni (szczecińskim Drobimeksie) uśmierca się rocznie ponad 40 milionów kur – to liczba większa niż ludność Polski. Nasz kraj zresztą do dziś jest największym wytwórcą drobiu w Unii Europejskiej. Z kolei w skali świata jedynie trzy największe koncerny (JBS, Brasil Foods, Tyson Foods) zabijały ostatnio 8,4 mld sztuk drobiu na rok – więcej, niż jest ludzi na Ziemi.

*

W książce znajduje się jeszcze wiele danych statystycznych, lecz najbardziej poruszające są opisy realiów ubojni. Zaczynają się od rozdziału, w którym autorka na podstawie literatury przedmiotu ukazuje proces produkcji drobiu. Tak, produkcji, ponieważ „przy obecnej technologii i rozwiązaniach zastosowanych w chowie zwierzęta stają się surowcem, którego parametry można odpowiednio kształtować”. Czytamy więc o tym, że załadunek kurczaków do przewozu odbywa się w niezwykłym tempie, szacowanym na średnio 1550 sztuk na godzinę (czyli jedna na 2,3 sekundy). O tym, jak część ptaków umiera w transporcie ze względu na brak tlenu i wysoką temperaturę. O tym, jak przy rozładunku kurczaki wieszane są głową w dół, po czym oszałamia się je prądem przed maszynowym podrzynaniem gardeł (niestety – zwłaszcza w USA – nie zawsze ogłuszanie to jest skuteczne). I tak dalej, i tak dalej.

Następnie czytamy o ludziach. Najpierw o tych, z którymi Ilona Rabizo rozmawiała jeszcze przed pójściem w teren (to m.in. dwaj więźniowie pracujący w Koziegłowach oraz dwoje imigrantów), a potem o jej towarzysz(k)ach pracy i o samej autorce. Dowiadujemy się, jak fingowane są badania zdrowotne („lekarz wskazał jedynie, gdzie mam podpisać odpowiedni dokument; nie zadał mi żadnych pytań”) i jak w biurze kadr traktuje się zatrudniane osoby (jak anonimowych petentów). Czytamy o braku szkoleń dla początkujących („Gdyby nie obecność innych pracownic i ich pomoc, nie wiedziałabym, co robić”), który w takim miejscu jest wręcz niebezpieczny („Pokazywała kilka razy, jak używać noża, żeby się nie przeciąć, że to jest bardzo ważne, bo potem będzie się długo goić”). I przekonujemy się, że „na hali większość pracowników stanowią migranci z Ukrainy i Mołdawii”.

*

Sposób traktowania przybyszów to odrębny problem. Wiąże się on z utajnianiem wysokości wypłat (zgodnie z informacjami autorki „Ukrainki zarabiają zawsze mniej”), z czasem pracy (Polki od razu wiedzą, kiedy mniej więcej opuszczą stanowiska, imigrantki – nie wiedzą i oczywiście trzymane są dłużej) czy też z podejściem innych kobiet („Ukrainka ośmieliła się jej odpowiedzieć, że nie rozumie po polsku. W odpowiedzi usłyszała, parokrotnie powtórzone: «To po chuj tu przyjechałaś?». Część pracowników swoje frustracje przenosi na osoby będące w jeszcze gorszym położeniu, a nie na tych, co są tego położenia przyczyną”).

Ale Polkom również nie jest łatwo. Podczas pobytu autorki w ubojni przydzielano im dwunastogodzinne zmiany w dzień, a czternastogodzinne – w nocy. Któregoś dnia Ilona Rabizo zapisała w dzienniku: „Nie zrobię śniadania, bo szkoda mi minut. Wolę je zaoszczędzić na sen”. Niezwykle wyczerpujące było też dla niej tempo pracy (jak w notce o wielogodzinnym skórowaniu mięsa: „Mogłam jedynie pomyśleć, czy zdążę wyciągnąć chusteczkę do nosa – na razie mi się to nie udało”). Do tego krzyki nadzorców, ptasie wydzieliny i konieczność pilnowania własnego bezpieczeństwa (skoro to praca, w której łatwo zrobić sobie fizyczną krzywdę). I jeszcze taki fragment, tym bardziej przygnębiający, im dłużej o nim myślę: „[Jedna z pracownic] po czternastu godzinach pracy wróciła do domu i pojechała z dzieckiem do lekarza. Czekając na nie, zasnęła w samochodzie. […] Wiele moich współpracownic miało rodziny, dzieci. Po pracy, w przeciwieństwie do mnie, miały jeszcze obowiązki w domu, jak choćby pomoc przy odrabianiu lekcji”.

*

Nie będę ukrywał, że tę część książki czyta się jak raport z piekła. W zakończeniu Ilona Rabizo mówi: „Patrzymy na Chiny i Bangladesz, gdzie zmusza się kobiety do niewolniczej pracy przy produkcji odzieży dla renomowanych marek, a to samo, a może gorsze rzeczy, dzieją się pod naszym nosem w rodzimym przemyśle mięsnym”. Gdyby zaś kto wyrażał wątpliwość co do tego, czy przypadek opisany przez autorkę jest reprezentatywny, być może przekonają go odniesienia do takich opracowań, jak raport Oxfam America „Lives on the Line: The Human Cost of Cheap Chicken”. Nie tylko Ilona Rabizo na świecie o tych sprawach pisze, choć w Polsce z pewnością robi to jako jedna z pierwszych.

Nie jest to jednak książka wyłącznie pesymistyczna. Ostatnie zdanie napisane przez autorkę brzmi: „Wierzę, że na końcu tej drogi jest pracowniczy opór, strajk i odmowa pracy”. Wątek ten podejmuje w posłowiu Jarosław Urbański, wskazując na trzy grupy, których wspólne działanie może przynieść zmianę: pracownice i pracowników przemysłu mięsnego, społeczności lokalne dotknięte przez jego działalność, a także ruchy konsumenckie i prozwierzęce. Końcówka posłowia również warta jest przytoczenia: „Pamiętajmy że zaprzestanie spożywania mięsa niestety nie wystarcza. Musimy dać z siebie więcej, jeżeli chcemy, aby koszmar kapitalistycznego wykorzystywania zwierząt i ludzi się skończył”. (Od siebie dodam, że jednostkowe ograniczenie spożycia mięsa może być dobrą decyzją, ale nie ma potrzeby się tym zadręczać. Znacznie ważniejsze jest oddziaływanie na przemysł mięsny poprzez wspólne, społeczne i polityczne działania. Żadna indywidualna inicjatywa nie da tyle, co dobrze przygotowana ustawa).

Praca Ilony Rabizo ma swoje słabości; przede wszystkim w części poświęconej badaniom terenowym szwankuje redakcja i korekta. Są to jednak kwestie trzeciorzędne w porównaniu z demaskatorską wartością książki, wydobywającej na światło dzienne niesprawiedliwość, która dzieje się dosłownie tuż obok nas. Ponadto „W kieracie ubojni” to tekst krótki, z posłowiem i bibliografią liczący jakieś 140 stron, toteż powinien się nadać, jeśli szukacie zwięzłego wstępu do współczesnego losu zwierząt – i ludzi.

Wpis ukazał się również na moim fanpage’u.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo