Stefan Dzierżek Stefan Dzierżek
1844
BLOG

WSPOMNIENIE O EWIE CHCIUK-CELT

Stefan Dzierżek Stefan Dzierżek Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 9




4 września 2021 roku w wieku 97 lat zmarła w Planegg pod Monachium Ewa Chciuk-Celt, z domu Lovell. Odeszła od nas jedna z ostatnich osób pamiętających przedwojenny Drohobycz z jego niezwykłą kulturą i mieszanką narodowościowo – religijną.
Zamiast biogramu - kilka kart, wspomnień z jej życia.

image

ANTENACI

Marek Lovell, bratek pani Ewy:
„Jesteśmy przykładem mieszania się różnych nacji - antenatem naszej rodziny był Tom Lovell, który w połowie XIX wieku przybył z Anglii do wschodniej Galicji na kontrakt, jako trener koni wyścigowych. U Jana hr. Tarnowskiego w Chorzelowie układał ogiera imieniem Przedświt. To był jeden z jego największych sukcesów - zwycięstwo w klasycznych Derbach Wiedeńskich w 1876 – zdobył właśnie Przedświt, pod dżokejem Butters. Pamiątką z tego wydarzenia jest grafika wielkiego miłośnika koni - Juliusza Kossaka – jeden z nielicznych wizerunków naszego protoplasty.
I jak to zwykle bywa, Tom zakochał się w pięknej pannie - Henriecie Rieder, którą pojął za żonę w 1855 r. i pozostał w swojej nowej ojczyźnie. Owocem ich miłości był syn Tomasz , który około 1885 roku poślubia Kazimierę z domu Stefanowską. Mają piątkę dzieci, ostatnim urodzonym 6 grudnia 1895 roku jest Stanisław, czyli ojciec Ewy. W czasie I wojny światowej w mundurze austro-węgierskim uczestniczy w kampanii włoskiej i bierze udział w bitwie nad rzeką Piawą. Po wojnie, w odrodzonej ojczyźnie - kończy Politechnikę Lwowską z dyplomem inżyniera leśnika. W 1923 roku żeni się ze Stanisławą Dolińską z Drohobycza i zamieszkuje w domu swojej wybranki. 29 lutego 1924 roku przychodzi na świat córka Ewa, a 1 stycznia 1925 syn Jerzy.

image

MŁODOŚĆ

Ewa Chciuk-Celt:
„ Nasz dom na ulicy Św. Jana nr 11 stał przy ulicy za pierwszym łagodnym zakrętem. Obok nas pod trzynastym mieszkał Piotrowski, rzemieślnik, dalej pod piętnastym Saprunowie. Saprun był księdzem grekokatolickim, i katechetą w gimnazjum oraz proboszczem w cerkwi Św. Trójcy. Z drugiej strony, pod dziewiątką w dużej, bogatej kamienicy mieszkali Steinbockowie, Żydzi zajmujący się finansami.



image

Dom rodzinny Ewy Chiuk-Celt, Drohobycz, ul. Św. Jana 11


Dorcia Sterbach i Alinka Bienstock to były moje dwie najbliższe koleżanki od serca, nigdy o nich nie myślałam, że to Żydówki. Na naszej ulicy nikt nie mówił: a ten to Żyd, a ten Ukrainiec lub Polak, nie różnicowało się w ten sposób, nie było takich podziałów.
Nasz dom był piętrowy, na piętrze było mieszkanie – kuchnia, salon oraz sypialnie, na parterze była piekarnia i sklep, który prowadziła babcia Dolińska. Codziennie rano, gdy otwierałam okno czułam zapach świeżego chleba i czarnuszki, to był zapach mojego dzieciństwa, tego nie można zapomnieć... Chleb i bułki sprzedawane były u nas na miejscu, a także rozwożone specjalnym konnym wozem z budą do sklepów w mieście oraz Rychcic, polskiej wsi oddalonej około siedmiu kilometrów. Była tam polska szkoła, gdzie pracowała ciocia Helenka, siostra mamy, która w każdą sobotę zabierała się z woźnicą i przyjeżdżała do nas. Koń, który rozwoził pieczywo nazywał się Maciek, w niedzielę zaprzęgany był do powozu i wtedy jechaliśmy do kościoła lub na wycieczkę za miasto, np. do Śniatynki. Za domem mieliśmy duży ogród, ojciec sadził ziemniaki, mieliśmy własne truskawki i jabłonie. Oprócz konia, w stajni były dwie świnki, hodowane na święta i drób. Ojciec był zdolnym majstrem, sam zbudował dwa ule i mieliśmy własny miód. W budynku, gdzie mieszkali nasi dwaj piekarze, zrobił ciemnię fotograficzną i robił nam piękne, duże portrety.
Po nim odziedziczałam smykałkę do języków, ojciec był zakochany w łacinie, mówił też po grecku. Ja w szkole uczyłam się także łaciny i niemieckiego, a mama posyłała mnie prywatnie na lekcję j. francuskiego. Potem jeszcze doszły węgierski i angielski. Z greckiego niewiele pamiętam, no, może jeszcze początek Iliady…


image


Tata z wykształcenia był leśnikiem, wcześniej pracował w jakiś dobrach, być może Zamojskich, kiedy poszłam do szkoły mama kategorycznie zażądała, że musi być razem z rodziną i podjął pracę jako inspektor ds. lasów w radzie powiatu Drohobycz. Była to odpowiedzialne stanowisko, do dyspozycji miał samochód z kierowcą.
(….)

image

Gminazjalistki - 1938 - z prawej strony Ewa
„W niedzielę 11 września (1938) była uroczystość w kościele Św. Bartłomieja, ja byłam w trzeciej klasie, werbowali nas, uczennice z Żeńskiego Gimnazjum im. H. Sienkiewicza do harcerstwa. Z przodu po lewej stronie stałyśmy my harcerki, ja w pierwszym rzędzie jako świeżo upieczona, a naprzeciw po drugiej stronie prezbiterium jako chorąży ze sztandarem stał Tadeusz. Boże, z jakim nabożeństwem patrzyłam na tego dzielnego druha!
Wieczorem tego samego dnia za miastem było ognisko harcerskie, które prowadził Tadeusz. Byłam razem z koleżanką z mojej klasy – Janką Koziełłówną. Pod wieczór rozpadał się deszcz, skryłyśmy się obie pod jakimś daszkiem, zrobiło się ciemno i chłodno, bo to już jesień, a ja tylko w cienkim mundurku. Stałyśmy tak, zmartwione, do domu daleko, gdy koło nas przystanęli dwaj starsi druhowie.
    Widzę, że druhenki mają kłopot z powrotem do domu, to my się z wami zaopiekujemy – powiedział Tadeusz
Tadeusz przygarnął mnie pod swoją obszerną pelerynę i tak szliśmy do domu. Tak naprawdę chyba nie wiedział z kim idzie, bo w końcu pod którąś latarnią uchylił pelerynę i mówi:
    No, muszę wreszcie zobaczyć, kogo ja tam właściwie prowadzę...
Uchylił peleryny spojrzał mi w oczy i... zaniemówił...
Potem opowiadała mi jego starsza siostra Stasia:
    Wieczorem przyszedł do nas Dzidek, nie chciał nic jeść, zaszył się w ciemnym kącie i słuchał muzyki.
-    Co ty jesteś dziś taki melancholijny, dobrze się czujesz, stało się coś? - zapytałam
    Stasiu, ja mam takie wrażenie, że właśnie dziś poznałem moją przyszłą żonę...
(…)
Od dnia kiedy się poznaliśmy, Tadeusz jeszcze studiował prawo i pisał pracę magisterską na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, prowadziliśmy korespondencję. Żeby nikt tego nie przeczytał pisaliśmy nasze miłosne listy po… łacinie. I mój profesor nie mógł się nadziwić, że czasem potrzebuję słówek, które nie występują w słowniku, takich zwyczajnych, jak „bułka z masłem”.
Po mszy i uroczystościach z okazji 3 maja (1939) oraz uroczystej defiladzie harcerskiej przed honorową trybuną na ul. A. Mickiewicza, poszliśmy na spacer za miasto na tak zwane dzikie pola i tam właśnie się zaręczyliśmy, a ja zaledwie 15 lat skończyłam. Byliśmy młodzi, szczęśliwi, tego dnia była piękna pogoda, świeciło nam słońce i chyba nikt z nas nie spodziewał się, że to jeden z ostatnich tak radosnych dni w naszym życiu przed nadciągającą burzą.

image
Z Tadeuszem - Drohobycz, 1939
OKUPACJA

Piekarnia babci Dolińskiej funkcjonowała jeszcze na początku wojny, nie zamknięto jej, ponieważ każdy okupant potrzebował chleb. Mój tatuś tuż przed wybuchem wojny został powołany pod broń i już we wrześniu z wojskiem przedostał się na Węgry. W domu została babcia z mamą i dwójką dzieci, więc Sowieci dokwaterowali nam rodzinę rosyjską. Wtedy już zmieniono adres i mieszkaliśmy na ulicy Czkałowa. Pewnego wieczoru, a było to w kwietniu 1940 roku mama podsłuchała rozmowę bolszewików z sąsiedniego pokoju:
-    No, wytrzymamy tu jeszcze jeden dzień, może dwa, a potem ich zabiorą i będziemy już sami.
Oznaczało to, że pozbędą się nas, pewnie groziło to naszą wywózką, tak jak to zrobiono z siostrą Tadeusza - Stasią i jej dziewczynkami. Kilka dni wcześniej przyszedł do nas z poręczenia Tadeusza  z umówionym hasłem wspaniały harcerz , mały Władzio (Ossowski), który przygotowywał grupę do przeprowadzenia na Węgry. Za jego namową i prośbą pisemną Tadeusza dołączyliśmy do tej grupy. Oczywiście zdecydowaliśmy się od razu, to już był ostatni moment na ucieczkę. Razem z grupą poszliśmy ja , moja mama oraz młodszy brat Jerzy. Niestety po drodze zdarzyło się nieszczęście, Mama zasłabła, powodem były problemy z sercem i nie miała siły iść dalej ciężkim marszem przez góry. Musieliśmy zostawić ją w pierwszej napotkanej chacie, na szczęście bez przeszkód wróciła bezpiecznie do naszej rodziny we Lwowie, nie ryzykowała powrotu do Drohobycza. To nie koniec naszych kłopotów, w dalszej drodze Jerzyk zgubił teczkę z kosztownościami, którą dała nam Mama.



WĘGRY

Po przejściu na Węgry zatrzymano nas w areszcie, wtedy to był już taki czas, że Niemcy chcieli, żeby nie przepuszczać Polaków, a odsyłać z powrotem na granicę. W areszcie było nas 11 osób w tym nas dwoje dzieci. Zarządzał i pilnował pan w średnim wieku, bez munduru, a do pomocy miał żonę. My z bratem byliśmy w osobnym pokoju, mieliśmy adres taty, który przebywał w obozie dla oficerów w Nagykanizsa. Żona tego naczelnika nie zgodziła się, żeby nas, dzieci deportować z powrotem, tylko należy wysłać pod opiekę do ojca, który jest już na Węgrzech. I tak dzięki jej wstawiennictwu dotarliśmy koleją pod eskortą żandarma do miejscowości na południu Węgrzech, gdzie przebywał nasz tata. Potem przenieśli nas do innego obozu, 40 km na południe od Budapesztu który był dla oficerów z rodzinami, tj. do Kiskunlacháza. Ja tam razem z bratem trafiliśmy do szkoły i rozpoczęliśmy naukę, a tatuś uczył tam biologii. Tam przebywaliśmy przez okres letni razem z ojcem, a potem przenosili nas do innego obozu w Balatanbolglar, gdzie dalej kontynuowaliśmy naukę.
W tym czasie Tadeusz był w wojsku we Francji, potem przedostał się wraz z wojskiem do Szkocji, ale my straciliśmy ze sobą kontakt. A ja, było to na święta Bożego Narodzenia 1940, dostałam informację przez Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, że ze smutkiem zawiadamiają, iż żołnierz o takim nazwisku poległ pod bitwą pod Falaise. Przez trzy dni nic nie jadłam, leżałam jak koda, ale potem wstałam i powiedziałam sobie – to nie prawda, on żyje. Wreszcie przez rodziny, które miały synów lub mężów w Szkocji próbowaliśmy znaleźć jakieś informacje o Tadeuszu. W kwietniu Tadeusz otrzymał ode mnie list, wspominał później: – stał się cud, otrzymałem wiadomość od Ewy, nie wiem co robić – nauczyć się go na pamięć, czy iść do lasu i krzyczeć z radości!
(…)


image

Z tatą i bratem - Węgry, 1941

A potem w drodze powrotnej z kraju do Anglii spotkaliśmy się z Tadeuszem latem 1942 roku, przyjeżdżał do mnie wiele razy, ponieważ jego pobyt na Węgrzech przedłużał się. Byłam dla niego ”Ewamoja” i inaczej już do mnie nie mówił. Wreszcie dzięki pomocy naszego opiekuna i proboszcza w Balatonboglar, ks. Bella Vargi, Tadeusz dotarł do Szwajcarii w przebraniu księdza, o czym dowiedziałam się dużo później. Cały czas byłam przekonana , że Tadeusz wraca do Londynu przez Turcję.
W 1943 zdałam maturę i rozpoczęłam studia na filologii romańskiej, do momentu wyjazdu z Węgier udało mi się zaliczyć dwa lata nauki.


image
(…)
Było to w listopadową sobotę 1944 roku. Mieszkałam wtedy w Budzie, tego dnia nie było wykładów, jechałam tramwajem do Pesztu przez most Św. Małgorzaty. W rękach trzymałam pięciokilowy słój przecieru pomidorowego. Most był zaminowany przez Niemców, którzy szykowali się do oblężenia przed nadciągającą armię sowiecką. W chwili, kiedy tramwaj znajdował się na moście, nastąpił wybuch, most wyleciał w powietrze i się rozpadł, a tramwaj wylądował w rzece. Wypadłam z tramwaju na resztki betonowego mostu, a słoik rozbił się i całą byłam wymazana przecierem pomidorowym. Wszyscy sądzili, że jestem ciężko ranna. Tak naprawdę cudem ocalałam, doznałam groźnej kontuzji kręgosłupa i trafiłem do szpitala św. Rocha.
(…)
W czasie oblężenia mieszkałam w domu w Budzie blisko Dworca Południowego. W czasie walk siedzieliśmy w piwnicy. Nasz dom trzykrotnie przechodził z rąk do rąk między Niemcami i Sowietami. Wiosną 1945 roku pewnego dnia idąc po mieście dojrzałam wysoką postać drogiego księdza Bella Vargi. I tak skończyły się moje kłopoty, ksiądz Adalbert, który traktował mnie jak najbliższą osobę, jak siostrę Evikę (tak się do mnie zwracał) umieścił mnie w klasztorze i tam w spokoju doczekałam wyjazdu do Polski.



POLSKA 1945 – 48

Ojciec pierwszy przedostał się do Polski, żeby zobaczyć czy może nas ściągnąć, a my z bratem dotarliśmy na przełomie lipca i sierpnia 1945 r. w bydlęcym wagonie – taki był mój powrót do kraju. Trafiliśmy do Wojnicza, gdzie była już moja Mama, oraz rodzice Tadeusza, którzy byli repatriowani z naszych terenów, które straciliśmy. Ja długo nie zabawiłam z rodzicami, bo w październiku wyjechałam na studia do Krakowa. Kontynuowałam naukę na wydziale romanistyki, którą rozpoczęłam w Budapeszcie.
W grudniu otrzymałam telegram następującej treści:
„Najmilsza, będę w Krakowie za kilka dni, przygotuj siebie i księdza na wielką uroczystość, zawiadom rodzinę – Dzidek”
I tak 19 grudnia wzięliśmy ślub w kościele św. Anny w Krakowie. Tadeusz zamierzał jak najprędzej dopisać mnie jako żonę do paszportu dyplomatycznego i zabrać do Anglii. Moi rodzice nie dojechali na ślub, ponieważ telegram, nadany do Strzyżowa, gdzie wtedy przebywali szedł pięć dni! Następnego dnia Mama przyjechała z dwoma walizkami prowiantu, pieczywa, wędlin i innych rzeczy, które musieli sami zjeść. Nas już nie było, my byliśmy w Warszawie, gdzie spotkaliśmy J. Retingera, któremu Tadeusz pomagał w misji ds. demobilu tj. pomocy dla Polski. Mieliśmy razem wracać do Anglii, ale w międzyczasie były niedokładności w dostawie sprzętu, i zostawił Tadeusza, który kontrolował te dostawy, a sam Retinger poleciał do Anglii i wrócił dopiero w marcu. Tadeusz jeździł po Polsce, a ja w międzyczasie byłam u rodziców.
(…)

image

Zdjęcie ślubne - grudzień 1945

W końcu załatwiliśmy formalności na lot na 3 kwietnia 1946, byliśmy już w hotelu i oczekiwaliśmy na wyjazd, a rankiem przyszła bezpieka i zabrała nas do wiezienia. Tadeusza oskarżyli o szpiegostwo na rzecz Wielkiej Brytanii. Trzymali nas w więzieniu dwa miesiące, dzięki w stawiennictwu Mikołajczyka zostaliśmy w końcu zwolnieni. Po wyjściu wróciliśmy do Krakowa, cały czas bezpieka nas nachodziła.
Jesienią 1948 dzięki pomocy Wacka Felczaka, naszego przyjaciela z czasów Budapesztu, który był także ojcem chrzestnym naszej córeczki Oleńki zdecydowaliśmy się na ucieczkę z Polski. Razem z nami i Oleńką jeszcze dwójka przyjaciół. Pamiętam noc i przeprawę przez rzekę już na granicy austriackiej. Była burza , strach i wielkie napięcie między nami, czy się uda. I wtedy słyszymy głos Oleńki – Tatusiu ja chcę siusiu…, emocje opadły natychmiast, córeczka dostała nocniczek, który mieliśmy ze sobą i pełni wiary ruszyliśmy dalej.
W Wiedniu zameldowaliśmy się w części francuskiej, dostaliśmy dokumenty i pojechaliśmy do Paryża. Stamtąd mieliśmy jechać do Wielkiej Brytanii. Anglicy jednak nabrali podejrzenia, że Tadeusza specjalnie wypuścili z więzienia i wysłali na Zachód i nie otrzymaliśmy wizy angielskiej.

image
Ewa z Tadeuszem i Oleńką po ucieczce z Polski - Szwajcaria, 1948

EMIGRACJA

Zostaliśmy w Paryżu, otrzymałam skromne, uczelniane stypendium i kontynuowałam studia na Sorbonie oraz w Alliance Française, które ukończyłam w 1951 roku. Mieszkaliśmy w małym mieszkaniu, w starej kamienicy na czwartym piętrze. Było ciężko, Tadeusz łapał się różnych zajęć, zbierał makulaturę, to były bardzo trudne czasy dla nas. W lipcu 1950 roku przyszedł na świat nasz pierwszy syn – Łukasz, jego chrzest odbył się katedrze Notre Dame. Było nam, naprawdę ciężko, sami już nie widzieliśmy co począć ze sobą. Pamiętam jak dziś, to była  niedziela 1952 roku, poszłam na wieczorną mszę do położonego niedaleko Luwru kościoła Saint Germain l’Auxerrois, który bardzo lubiłam. I tak siedziałam bardzo przybita problemami i słyszę głos z ambony „Wy małej wiary, czy wy nie wiecie, że ja jestem z wami?”. Oprzytomniałam nagle i poczułam, że te słowa były skierowane do mnie. Wróciłam do domu i powiedziałam Tadeuszowi – Nic się nie martw, wszystko będzie dobrze. I następnego dnia dostaliśmy list, że proponują Tadeuszowi pracę w Radiu Wolna Europa.


image

Z księdzem Bella Varga - Paryż, 1950

Przeprowadziliśmy się do Monachium, dostaliśmy służbowe mieszkanie. Tadeusz dostał pracę w redakcji wiejskiej, zajmującej się sprawami polskiej wsi. Ja otrzymałam stanowisko part time typist, czyli maszynistki na niepełnym etacie. Pierwsze moje zadanie to było skatalogowanie wszystkich polskich poloników z tutejszej miejskiej biblioteki. Było tego aż pięć tysięcy zapisów i robiłam to przez kilka miesięcy. Potem przyjęli mnie do Biura Badań i Analiz, początkowo czytałam gazety i co ciekawego znalazłam to wycinałam zbierałam dla programu. Potem zaczęłam już samodzielnie pisać, a swoją pracę zawodową zakończyłam jako senior researcher.
(…)
Byliśmy na wycieczce w Grecji, jesteśmy na Krecie. Pewnego dnia jechaliśmy autokarem do Christom, obok mnie usiadł pan , z którym rozpoczęłam rozmowę. Tak się zgadało, że szukamy większego mieszkania lub domu, bo już mieliśmy czwórkę dzieci, w Monachium urodziła się Maja i najmłodszy Jasio. Mój rozmówca powiedział, że mieszka w Planegg, znałam tę miejscowość , ponieważ mieszkała tam moja koleżanka i kilka razy odwiedzałam ją. Bardzo mi się tam podobało. Okazało się , że pan mieszka w bliźniaku, którego sąsiednia połówka jest wystawiona na sprzedaż. I tak będąc na wycieczce w Grecji nabyliśmy nasz dom w Planegg. Potem przylgnęła do naszej skromnej posiadłości nazwa „Celtowo” i gościliśmy tu wiele osób z nami zaprzyjaźnionych, przebywających tak jak my na emigracji. Bywał tu i Mikołajczyk, i ks. Adalbert, i Franek Moskal a także Rettinger. Po 90-tym roku często gościliśmy mojego wybawcę , który odnalazł się w dalekim Krasnojarsku, czyli Władzia Ossowskiego.
(…)


image

Z Władziem Ossowskim , Planegg lata 90-te

W siedemdziesiątych latach pojechałam pierwszy raz do Indii, min. Kaszmir Dehli. Potem jeszcze odbyłam kilka podróży, tam zaprzyjaźniłam się z Wandzią Dynowską i Hanką Chorążyną, którą poznałam przez Tadzia. Była ona podobnie jak Tadeusz czynną działaczką ludową na uchodźctwie, wspaniała kobieta i przyjaciółka.
(…)
Pamiętam, że kiedyś jechaliśmy z Tadeuszem autokarem, daleko, daleko, ale już nie pamiętam co to był za wyjazd. Było to wczasach, kiedy pracowaliśmy w RWE i o podróży do Drohobycza nie było co marzyć… I tak sobie powiedzieliśmy:
-    Zamknijmy oczy i wyobraźmy sobie, ze idziemy oboje ulicą Św. Jana i przypominamy sobie po kolei, gdzie kto mieszkał, jak te domy wyglądały, aby na końcu dojść do mojego rodzinnego domu, wejść jak dawniej i ogrzać się ciepłem domowego ogniska…

Marynarz, który wiele lat temu zarzucił kotwicę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura