Stefan Oleszczuk Stefan Oleszczuk
4567
BLOG

A zaczęło się tak

Stefan Oleszczuk Stefan Oleszczuk Rozmaitości Obserwuj notkę 4

 

 

Odcinek I:

Urodziłem się 22.04.1958 r. w Kamieniu Pomorskim, jestem żonaty ( Żona Danuta- biolog, chemik, fizjolog żywienia), mam czworo dzieci ( Anna- ur. 1982 – biotechnolog; Kasia- ur.- 1986 - filolog angielsko – rosyjski; Michał- ur. 1992 - uczeń klasy maturalnej LO w Kam. Pom., zainteresowania: organizacja państw i społeczeństw, asg, sztuka wojny, taniec towarzyski; Marcin- ur.- 1997- uczeń Gimnazjum w Kam. Pom., zainteresowania: koszykówka, taniec towarzyski, gry komputerowe).

Dziadek od strony ojca był sierżantem u Piłsudskiego, a w II Wojnie żołnierzem AK w W-wie, gdzie wówczas mieszkali. Zajmował się handlem. Sąsiad – Żyd wprowadził go w interesy. Gdy sąsiada zamknęło gestapo wykupił go za wszystkie swoje pieniądze. Mojemu ojcu w czasie Powstania Warszawskiego wszywał w czapkę grypsy powstańcze i wkładał granaty do plecaka. Po wypędzeniu przez Pruszków, Babimost trafili na tzw. ziemie odzyskane. Osiedlił się na gospodarstwie rolnym w Kłodzinie k/ Golczewa. Zmarł w 1955 r.

ojciec jako jedyny żywiciel nie trafił do Ludowego Wojska Polskiego.

Po uderzeniu milicjanta w obronie kolegi wylądował w areszcie w Szczecin – Dąbiu.

Rodzina została bez jedynego żywiciela.

Po dwóch tygodniach wujek Antoni Chorążewicz - sekretarz PZPR zaproponował mu, że jeżeli wstąpi do Partii, wyjdzie z więzienia. Wyszedł.

Gdy miałem niespełna 3 latka rodzice zamieszkali w Stepnicy nad Zalewem Szczecińskim pośród lasów Puszczy Goleniowskiej, gdzie ojciec Aleksander, pasjonat stolarstwa i ciesielstwa, pracował m.in. w Zakładach Drzewnych i Urzędzie Morskim jako latarnik.

Matka Jadwiga z wielodzietnej rodziny kolejarskiej z okolic Kadzidła na Kurpiowszczyźnie, po śmierci swojego ojca spowodowanej ciężkim pobiciem przez bandy ukraińskie doświadczyła skrajnej biedy i bardzo ciężkiej pracy od dziecka.

Ojca poznała na wakacjach u Wujostwa w Kłodzinie. Po wyjściu za mąż w 1957 roku prowadziła dom.

Mam dwóch braci ( Bogdan- ur. 1959- rencista- latarnik, Andrzej – ur. 1963- pracownik Dróg Powiatowych w Kam. Pom.).

Ojciec, bardzo dużo czytający, zaraził mnie bakcylem czytania. Od pierwszych lat szkoły podstawowej uczestniczyłem w konkursach polonistycznych, recytatorskich, marynistycznych, wiedzy o świecie, geograficznych, fizycznych, grałem w teatrzykach dramatycznych, kukiełkowych, sportowych.

Grałem w piłkę nożną i ręczną, pływałem i biegałem długie dystanse. Od najmłodszych lat zarabiałem - czasami więcej od ojca - zbierając zioła, jagody, grzyby, kasztany, żołędzie, pracując u chłopów przy pracach polowych oraz czyszcząc sieci u rybaków czy przebierając 2-3 skrzynki dziennie 2,5 km sznurów węgorzowych a 80,-/ skrzynkęJ

Byłem niezwykle dynamicznym, bezkompromisowym i dociekliwym dzieckiem mającym wiele marzeń. Dzieckiem o ogromnym umiłowaniu prawdy i sprawiedliwości, o poczuciu obowiązku, rycerskości. Od dwunastego roku życia byłem przewodniczącym samorządu szkolnego, walczącym nieraz bardzo twardo ( włącznie ze skargami do dyrekcji na nauczycieli) z nieprawidłowościami w szkole. Zawsze stawałem w obronie pokrzywdzonych, kimkolwiek byli.

Jeszcze za Gomółki, jako najstarszy z braci, pomagając matce robiłem zakupy do domu, a gdy stojąc w kolejce zabrakło mięsa czy kiełbasy, nikt z dorosłych kolejkowiczów nie miał odwagi, a ja potrafiłem iść na skargę do naczelnika gminy... i mięso „rzucali”J

W grudniu 1970 r. na wiele lat straciłem przyjaciela i pokłóciłem się z większością szkoły o „ wypadki grudniowe” w Polsce. Stałem się żarliwym krytykiem socjalizmu, a moja matka zamykała okna, by nikt nie słyszał co mówię...

Choć byłem humanistą, matka wraz z dyrektorką szkoły (której byłem ponoć ulubieńcem, chyba również z powodu zamiłowań historycznych) nakłoniły mnie dla zdobycia „konkretnego zawodu”, do pójścia do prestiżowego Technikum Mechaniczno-Energetycznego im. T. Hubera w Szczecinie, zamiast do LO.

 

Odciek II

 

Gdy w piątej klasie technikum robiłem testy psychologiczne, specjaliści poradni byli zszokowani tym jak udało mi się, przy kompletnym beztalenciu technicznym a wybitnych zdolnościach humanistycznych, dotrzeć do maturyJ

Przez te pięć lat, jak się w późniejszym życiu okazało, bardzo przydatnej nauki życiowej, poznając ciekawych ludzi i świat, jednocześnie grałem w piłkę, grałem w szkolnej orkiestrze, biegałem, zostałem ratownikiem wodnym i dorabiałem w Teatrze Współczesnym. Od 1976 r. byłem zaangażowany w działania opozycyjne, unikając jednak zarówno podejrzanego dla mnie KOR jak i KPN.

Będąc przewodniczącym Samorządu Uczniowskiego w Internacie, po dużym publicznym wystąpieniu na Zjeździe Szkół Technicznych m.in. z krytyką systemu funkcjonowania oświaty, decyzją nadzwyczajnego posiedzenia Rady Pedagogicznej, zostałem wyrzucony kilka miesięcy przed maturąJ

Pomimo utraty stypendium i pomimo namowy sympatyzujących ze mną nauczycieli, będąc przekonany o swoich racjach, nie zgodziłem się przeprosić. A to miało być warunkiem przywrócenia praw ucznia.

Byłem rozczarowany brakiem oparcia w kolegach, których tyle razy dzielnie broniłem i niektórych nauczycielach, łącznie z wychowawczynią, która nie lubiła mnie i zaniżała mi oceny, bo będąc sekretarzem PZPR dowiedziała się, że utrzymuje kontakty ze znanym w Szczecinie opozycyjnym historykiem.

Po kilku tygodniach okazało się jednak, że niespodziewanie, dowiedziawszy się o kulisach sprawy, stanęło w mojej obronie kilku nauczycieli i mój dyrygent orkiestry, wnioskując o kolejną radę w mojej sprawie.

Po latach dopiero dowiedziałem się, że moja polonistka (która wraz z kierownikiem warsztatów i dyrygentem byli liderami tej grupy) i jej rodzina, byli obiektem szykan ze strony władz i ,zapewne nie tylko z powodu piątki z polskiego, mocno zaangażowała się ona do przywrócenia mi praw .

Gdy po wielu stresach związanych z ta sytuacją i dwóch tygodniach bezsennych nocy dostałem ciężkiej wysypki na skórze, lekarze nie potrafili znaleźć przyczyny świądu. Badali mnie m.in. na choroby weneryczne, a sanepid kontrolował internatJ. Okazało się, że była to reakcja na stres.

Na ulubioną przeze mnie historię, w tymże 1978 r. się nie dostałem. Wróciłem więc do Stepnicy gdzie pracowałem na warsztacie w tartaku.

Chcąc się usamodzielnić, wiosną 1980 roku zamieszkałem na stancji w Szczecinie i podjąłem pracę w księgowości Przedsiębiorstwa Robót Czerpalnych i Podwodnych.

Tam zastał mnie strajk sierpniowy. Po publicznym pojedynku z zakładowym sekretarzem Partii wybrano mnie do składu Komisji Robotniczej i Delegatem do Regionu.

W Zarządzie Regionu, najpierw w Straży na ul. Firlika, a później na ul. Małopolskiej, poznałem praktycznie wszystkich szczecińskich działaczy opozycji. Pomimo młodego wieku szybko poznano się na moich umiejętnościach i wysyłano jako Delegata Regionu na zebrania założycielskie „Solidarności”.

 

Odcinek III:

Ożeniłem się1 sierpnia 1981 r. z Danutą z domu Skiba- nauczycielką biologii w LO w Kamieniu Pomorskim.

Nasz ślub odbył się w upalny dzień w kościele w Golczewie, a weselisko w którym uczestniczyła, oprócz rodziny i znajomych cała wieś, w rodzinnym domu Panny Młodej w Drzewicy. Po urlopie, od września 1981 r. za porozumieniem zakładów przeniosłem się do pracy na stanowisku kierownika ds. magazynów i zaopatrzenia w Centrali Nasiennej w Kamieniu Pomorskim.

Natychmiast zaangażowałem się w działalność opozycyjną.

Reprezentowałem tą część środowiska opozycyjnego, które słowami dziennikarza ówczesnej ogólnowojewódzkiej gazety „Jedność” głosiło nie -miłą PZPR winę ludzi, nie potrzebę reform niereformowalnego systemu- ale mocno antysocjalistyczne, i do dziś dla wielu niezrozumiałe, przekorne idee zobrazowane w wymownym i zmuszającym do myślenia haśle : „Socjalizm Nie, wypaczenia - Tak!”. 

Gdy kierownictwo kamieńskiej „Solidarności” powierzyło mi organizację obchodów dnia 11 listopada i zaproszenie najbardziej znanych szczecińskich opozycjonistów, nie znało jeszcze moich publicznych możliwości przemawianiaJ

Zabrałem głos jako pierwszy, a następni, choć znakomici działacze, jak i niektórzy wykładowcy szczecińskich uczelni, publicznie rozpoczynali tezą: „ po takim wystąpieniu trudno już utrzymać emocje wypełnionej ponad wszelkie normy Sali Widowiskowej...J

Tak zabłysnąłem w Kamieniu...J

Gdy SB w towarzystwie ZOMO i żołnierzy przyszła na rewizję do biura „CN” 17 grudnia 1981 r., a następnie do domu, gdzie pod eskortą luf czekała już moja żona, nie szukała dowodów, by mnie zamknąć. Za to oficerowie SB usilnie poszukiwali rękopisu mojego listopadowego przemówienia- tak ich ono bolało pomimo upływu czasu...

W kajdankach prowadzano mnie po ośnieżonych ulicach Kamienia do prokuratora. Ten, pod nieobecność SB-ka udał sprzymierzeńca, co o mało nie doprowadziło do pogorszenia mojej sytuacji prawnej. Po latach okazało się, że na ochotnika zgłosił się on do prowadzenia spraw opozycjonistów w Szczecinie...J

Po dwóch dobach „ na dołku” odwieziono mnie do więzienia w Nowogardzie, gdzie spędziłem, najpierw w „kabarynie”, a później na bloku aresztanckim, ponad miesiąc. Później przewieziono mnie na tzw. oddział II SB-cki do Aresztu w Szczecinie na ul. Kaszubskiej.

Tam spotkałem Jurka Hołubinkę, którego zgarnięto w czasie ukrywania się. Wygrałem z nim zakład, że wyjdzie po wyroku, bo komuniści nie zdążyli jeszcze wyczyścić wszystkich składów sędziowskich z „niepewnych” elementów.

Po otrzymaniu przeze mnie wyroku w „zawiasach” prokuratura, mając odpowiednie instrukcje, złożyła apelacje do Sądu Najwyższego.

Mój adwokat, mecenas Michał Domagała, po 5 minutowej „ rozprawie” i wyroku w Warszawie powiedział na korytarzu: „Zastanawiam się czy w tych warunkach nie założyć straganu z warzywami...”.

Rozpoczęliśmy jednak batalię o „odroczki” wyroków oczekując amnestii.

Z pomocą wspaniałych, sympatyzujących ze mną lekarzy kamieńskich (a szczególnie śp. Marii Podhorskiej- byłej łączniczki AK na Wileńszczyźnie, śp. Witolda Urbańskiego- Ordynatora Oddz. Wew., jego małżonki dr Barbary Urbańskiej, małżeństwa dr Marii i Janusza Kołeckich, dr Janusza Teodorczyka, dr Andrzeja Chmiela, dr Andrzeja Brzezińskiego i wielu innych, dzielnie broniących opinii lekarskich nawet przed obliczem oficerów SB i w gmachu Partii) udało się, pomimo „wilczego biletu” grożącego podpadnięciem pod nowy paragraf o „pasożytnictwie społecznym”, utrzymać mnie na zwolnieniach lekarskich, turnusach uzdrowiskowych. Ponadto Witold Urbański, przez koneksje, załatwił mi pracę KA-owca w Międzyzdrojach.

Ogromną pomoc uzyskiwała moja Małżonka od Kościoła Katolickiego, a szczególnie ks. Andrzeja Steckiewicza, Roberta Budrewicza, Ewy Teodorczyk i wielu lokalnych działaczy opozycyjnych pozostających na wolności

Pierwszą „odroczkę” dostaliśmy, oczywiście do czasu, gdy władza „ludowa” nie przygotowała „niezawisłych” szeregów sędziowskich.

Gdy leżałem „ciężko chory” pod druga „odroczkę” w kamieńskim szpitalu dr Urbański dostał cynk, że szczecińskie SB kazało „zdjąć” mnie z łóżka szpitalnego. Jeszcze tego samego wieczoru, nie czekając na poranne przyjście pielęgniarki oddziałowej, osobiście przygotował mi wypis szpitalnyJ

Nie pomogła też rękojmia śp. Tadeusza Marksa – Dyrektora Biblioteki i działacza SD.

Wbrew opinii części mojej rodziny oraz adwokata (z którym, nota bene, po amnestii w 1983 roku, wypiłemJ wygrany zakład o to, że amnestia musi wkrótce nastąpić) postanowiłem się ukrywać.

W ukryciu przed kontrolami, w bagażniku poloneza mec Jerzego Konwisarza, wywieziono mnie bocznymi duktami do mieszkania późniejszego V-ce Wojewody Szczecińskiego Grzegorza Jankowskiego.

Po zmianie kilku lokali mieszkalnych i krótkim pobycie w Szczecinie zacząłem ukrywać się i działać w Gorzowie Wielkopolskim.

c.d.n

 

Odcinek IV:

Pomimo trwania stanu wojennego i ogromnych ilości milicji i wojska na drogach, nie tylko wydawaliśmy czasopisma, ale potrafiliśmy w lasach pod Gorzowem dokonywać nielegalnego przerzutu ogromnych beli papieru ze szczecińskiego „Skolwina”.

Doprowadzałem tam też jednak do ciężkich sporów z koleżankami, które były wówczas moimi łączniczkami. Oskarżałem je bowiem, przed kierownictwem tamtejszej opozycji, o brak środków ostrożności, za co one posądzały mnie o współpracę z SBJ

Obawiając się braku podstawowych zasad konspiracji, miejsca spotkań, powrotów do miejsc ukrycia, zawsze długo, czasem nawet godzinami, obserwowałem.

Właśnie dlatego, gdy w Gorzowie nastąpiła wielka wsypa, stałem wieczorem na przystanku pod witryną zamkniętej już tego dnia księgarni. Niby to oglądałem książki w oczekiwaniu na tramwaj pod budynkiem, gdzie jak podejrzewałem mógł być, i jak się później okazało był, wielki „kocioł”.

Gdy odjechały już wszystkie numery tramwajów, jakie chodziły na tej linii, pozostałem tylko ja i jakiś facet...

Wtedy z przerażeniem zrozumiałem, że to obstawa SB. On też musiał się domyślać dlaczego nie odjechałem żadnym z tramwajów. Gdy zaczął do mnie podchodzić i zaglądać w twarz mimo emocji przyszło natchnienie i krzyknąłem bezczelnie, żeby słyszeli przechodnie: „...spadaj pedale!” oddalając się od wyraźnie zszokowanego jegomościa...

Nazajutrz dowiedziałem się, że zgarnięto wtedy wielu ludzi. Do dziś nie wiem wszystkiego ale, z tego czego się dowiedziałem, podstawowym powodem wpadki była nieostrożność.

O ile pamiętam, tego dnia zmieniłem miejsce zamieszkania i wróciłem ukrywać się do Szczecina.

W międzyczasie, omijając główne dworce komunikacyjne, wysiadając zawsze przystanek wcześniej i wędrując dziesiątki kilometrów lasami i polnymi drogami, obserwując dom i zachowanie zwierząt przed wejściem, by nie dać się głupio złapać, po zmroku odwiedzałem rodzinne domyJ

Raz było tak, że stałem za kotarą między szafą, a drzwiami domu teściów, kiedy milicja zapukała do drzwi... Ponieważ byli to swoi milicjanci, a teściowa była dyrektorem szkoły i radną WRN, obyło się wykonaniem rozkazu pro forma i grzecznym pytaniem: „Nie ma Go?”J

Ze względów bezpieczeństwa starałem się przychodzić niezbyt często. Również dlatego, że gdy się zjawiałem domownicy czuwali w niepokoju, cały czas nasłuchując i obserwując, nie mogąc wypocząć...

Po latach znajomi ze wsi, leśnicy i myśliwi mówili mi, że pomimo zapuszczonej brody, wielkiej czapy i przebrania, domyślali się, że to ja. Mimo tego nawet, gdy z rzadka trafiali się przeciwnicy, większość z nich nie donosiła...J

W tym czasie zacząłem rozumieć przeżycia partyzantów, konspiratorów z kart historii...

Pierwszego dnia po amnestii, pomimo braku imiennej decyzji i ostrzeżeń adwokata, że mogą mnie zamknąć, wróciłem do domu teściów w Drzewicy. Tam, z powodu szykan w Kamieniu, musiała czasowo zamieszkać moja żona z córką.

 

 

 

 

- Gdy byłem Małym Chłopcem miałem zawsze głowę pełną marzeń i Duszę Rycerza pragnącego zmienić Świat..., bywałem ministrantem, choć ciągałem Koleżanki za warkocze w pewnym momencie chciałem nawet zostać księdzem marząc o głoszeniu Prawdy jak Apostołowie... - Ludzie mówią, że Grzeszna Cholera, ale też, że Charyzmatyczny Wizjoner o Apostolskiej Duszy i wyglądzie... Chyba mają rację, bo od dziecka oprócz Chrystusa, nie miałem żadnych Idoli, Autorytetów... Z biegiem lat zyskuję...nawet u Przeciwników, szczególnie przy bliższym poznaniu... Mówią, że jestem Twardy i zdolny, ale i bywam trudny oraz kontrowersyjny... Mówią: Człowiek Dobrej Woli, Uprzejmy, Grzeczny, ale i kontrowersyjny, twardy. Dodałbym bez zarozumialstwa, a tylko w poczuciu własnej wartości chwaląc się po amerykańsku: ... z umiejętnością szybkiego reagowania na niegrzeczność, Odważny, Rycerski, wręcz Heroiczny, Świetny jako Szef, otwarty, kontaktowy, bezproblemowy, merytoryczny, bez uprzedzeń, Lojalny do bólu, Sprawiedliwy, choć omylny, Mistrz gubienia z mądrzejszymi od siebie, niekompetentny w tysiącach zawodów, Profesjonalista w kilku życiowych pasjach, Cierpliwy Długodystansowiec, Przeciwnik determinizmu, ale gdy przekonany o słuszności wierny sprawie aż za grób...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości