T. Strzyżewski T. Strzyżewski
474
BLOG

XX-lecie likwidacji GUKPPiW, czyli... CENZURA NA CENZURĘ

T. Strzyżewski T. Strzyżewski Polityka Obserwuj notkę 8

ZAŁOŻYŁEM BLOGA, PONIEWAŻ 40-LETNIE KŁAMSTWO O CENZURZE PRL TRWA I MA SIĘ BARDZO DOBRZE.

 

XX-lecie likwidacji GUKPPiW, czyli... CENZURA NA CENZURĘ

 

Pisarz emigracyjny Wojciech Albiński – w cyklu telewizyjnym pt. „Errata do biografii” – tak opowiada o przyczynach, które sprawiły, że przyszło mu spędzać życie w Południowej Afryce: Jednym z powodów była rozmowa mojej matki z dyrektorem Bogdanowiczem, który był dyrektorem Górskiego [liceum – T.S.] jeszcze sprzed wojny. W roku 1952 przed maturą pisaliśmy w wypracowaniu, na jaki kierunek studiów chcielibyśmy się wybrać. Ja napisałem, że na dziennikarstwo. Wtedy dyrektor powiedział mi, że mam przyjść z opieką. Matka przyszła ze mną, a dyrektor Bogdanowicz powiedział jej tak:Proszę Pani, czy Pani chciałaby, żeby Wojtuś całe życie kłamał?

 

Sposób, w jaki zdobyta przeze mnie dokumentacja zaprezentowana została przez londyński „Aneks” w pierwszym wydaniu z 1977 roku – podporządkowany był politycznym interesom środowiska związanego z dysydenckim wobec ortodoksyjnego komunizmu ruchem tzw. „lewicy laickiej”. Wywodzący się z elit totalitarnego systemu ludzie usiłowali tę pod wieloma względami niewygodną dla siebie demaskację systemu cenzorskiego zaadaptować na potrzeby własnej strategii politycznej. Polegała ona na popularyzowaniu takiej wersji historii, w której udział ich własnego środowiska w funkcjonowaniu totalitarnego systemu poddany został zrelatywizowaniu, jawiąc się jako nieokreślony i dla przeciętnego obywatela niedefiniowalny. Dokumenty te, opatrzone odpowiednim komentarzem, ludzie ci wydali w drugim obiegu jako „Czarną księgę cenzury PRL” – zarówno w londyńskim wydawnictwie Aneks, jak i w podziemnej Niezależnej Oficynie Wydawniczej NOWA. Przy okazji jednak bardzo starali się mnie zdyskredytować.

 

Źródłem i przyczyną tego typu zachowań była przeprowadzona na przełomie lat 60 i 70 ubiegłego wieku próba „transformacji” w środowisku tzw. emigracji pomarcowej. Emigracja ta składała się w niemałej części z dziennikarzy, redaktorów oraz innego typu nomenklaturowców zatrudnionych w reżimowych mediach i wydawnictwach. Podstawowym, wręcz niezbędnym warunkiem a zarazem celem owej „transformacji” było uwiarygodnienie się w oczach nowych, antykomunistycznych tym razem pracodawców, a tym samym nowych mocodawców. Na potrzeby tego uwiarygadniania wykreowana została semantyczno-asocjacyjna zbitka słowna umożliwiająca „emigracji pomarcowej” – a poźniej, już po upadku komuny, także pozostałym elitom postpeerelowskim – wykorzystywanie słowa „CENZURA” do ukrycia własnej roli w funkcjonowaniu peerelowskiej cenzury. Wtedy to – od chwili zatem, gdy funkcjonariusze tej komunistycznej Czwartej Władzy znaleźli zatrudnienie w RWE, BBC i gdy otwarły się przed nimi łamy paryskiej „Kultury” – taka właśnie zbitka pojęciowo-skojarzeniowa docierać zaczęła poprzez trzaski zakłóceń radiowych do polskiej opinii społecznej. W rezultacie tej medialnej manipulacji sprzed 40 lat przeciętny Polak po dziś dzień jest święcie przekonany o tym, że CENZURA w PRL tożsama była z pewną instytucją państwową, mieszczącą się przy ul. Mysiej w Warszawie. Peerelowscy zaś dziennikarze, publicyści a także twórcy kultury wraz z pozostałymi animatorami obywatelskich postaw i wyobrażeń o świecie jawią się jako niewinne i szlachetne w swych intencjach ofiary urzędników z ulicy Mysiej.

 

Do nich zaliczał się m.in. Adam Bromberg ze swą córką Doroteą. Przed wyemigrowaniem do Szwecji w 1970 roku piastował w PRL w latach 1953-65 stanowisko szefa PWN. Do Szwecji trafił w wyniku – jak sam to często relacjonował – „antysemickich prześladowań”. Wraz z córką założył tu własne wydawnictwo z siedzibą w Uppsali. Było to pierwsze wydawnictwo, do którego zwróciłem się z prośbą o publikację „Czarnej Księgi Cenzury PRL”. Spotkanie w kawiarni uniwersyteckiej przebiegło w bardzo miłej atmosferze. Adam Bromberg nie podjął się jednak wydania mojej książki, sugerując abym zwrócił się w tej sprawie do braci Smolarów – właścicieli „Aneksu”. Później, w trakcie trwającej już nagonki na mnie, wracałem pamięcią do tego spotkania. Wyobrażałem sobie, jak się wtedy musiały rozdzwonić telefony między co bardziej przesiębiorczymi reprezentantami tej emigracji. Kojarzyło mi się to nieodmiennie ze sławnym skeczem „SĘK” (w niepowtarzalnym, mistrzowskim wykonaniu Dziewońskiego i Michnikowskiego z Kabaretu Dudek w latach 60).

                                                                                                                                               

Nie było mi jednak do śmiechu. Wszak to tym właśnie ludziom oddałem za darmo rezultat mozolnej i z natury rzeczy odpowiedzialnej pracy nad kompletowaniem zbioru dokumentów GUKPPiW. Pracę tę wykonywałem w warunkach nieustającego zagrożenia przez cały okres mojego 18 miesięcznego zatrudnienia w tej instytucji. Ludzie ci zbiór ten opublikowali i następnie... SPRZE-DA-LI go kilkunastu tysiącom Polaków, równocześnie o CHĘĆ ZYSKU (sic!) oskarżając... mnie. Choć zdawać by się mogło, że wymierzeniem tak spektakularnego ciosu cenzurze zasłużyłem sobie raczej na przydomek anty-cenzora, ludzie ci jak na szyderstwo obsypywać mnie zaczęli epitetami w rodzaju: „excenzor”, „były cenzor” czy też „cenzor, który uciekł”. Konsekwencje wszczętej wkrótce przez nich zniesławiającej mnie kampanii – wynikającej z ogólnej strategi uwiarygadniania własnego środowiska – ponoszę do dziś.  Przede wszystkim jednak nadal od 40 lat obowiązuje w obrębie polskich elit opiniotwórczych kanon interpretacyjno-pojęciowy, zgodnie z którym słowo CENZURA kojarzy się wyłącznie z wystającym nad powierzchnię życia publicznego „wierzchołkiem góry lodowej” o nazwie GUKPPiW lub też z samą tylko ulicą Mysią w Warszawie.

W rzeczywistości fakt powołania do życia Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk oraz sprawowana przezeń kontrola wcale nie były ani warunkiem koniecznym, ani przyczyną zapanowania cenzury w peerelowskich mediach. Zasadnicza część brakujących informacji w emitowanych przez reżimowe media wiadomościach i opiniach zatajana była nie przez radców z GUKPPiW, lecz przez samych dziennikarzy, redaktorów, ludzi piszących, reżyserów, a nawet i wielu twórców naszej kultury (vide: „Hańba domowa”Jacek Trznadel). Uważna a zarazem inteligentna lektura materiałów opublikowanych w „Czarnej Księdze Cenzury PRL” dowodzi tego faktu ponad wszelką wątpliwość. Rola GUKPPiW była rolą jedynie uzupełniającą, doskonalącą precyzję dokonywanej w mediach – selekcji. Cenzura funkcjonowałaby zatem nawet bez powołania tego urzędu.  Potrzebny on był władzy dla ujednolicenia kryterium interpretacyjnego w sytuacjach, w których należało rozstrzygnąć, która z informacji czy też opinii, znajdujących się na pograniczu lub w strefie oddzielającej informacje korzystne od niekorzystnych – jest tą pierwszą lub drugą. Cenzura powstaje samorzutnie, jako konsekwencja stosunku zależności pomiędzy pracodawcą a zatrudnionym. Odruch autocenzorski rodzi po prostu każda praca najemna. Wyzwala go właściwie każda uświadomiona sobie zależność w jakimkolwiek – prostym nawet, ale opartym na obopólnej korzyści – układzie wzajemnej zależności, jak choćby wewnątrz sieci kontaktów typu towarzysko-przyjacielskiego, w dwuosobowych uwikłaniach romantyczno-uczuciowych czy nawet tych biorących się z więzi duchowego lub fizycznego pokrewieństwa. Pracodawcą w mediach peerelowskich było totalitarne państwo, więc i kryterium (auto)cenzorskim w tekstach tworzonych przez tych, co świadomie się na pracę tę decydowali, musiało być unikanie wszystkiego, czym totalitarnemu pracodawcy można było się narazić, a prócz tego w wielu przypadkach także pragnienie, by mu się czymś przypodobać.

http://commons.wikimedia.org/wiki/File:G%C3%B3ra_lodowa_cenzury.svg

Utworzenie więc centralnego organu, koordynującego jednolitą w kryteriach selekcję odredakcyjną, było naturalnym posunięciem organizacyjnym dla kogoś, kto zawładnął nie jednym przecież, ani też nie kilkoma, lecz…wszystkimi środkami masowego przekazu. Tę samą rolę pełni przecież każda redakcja, nawet w tzw. „wolnych” mediach, z tą tylko różnicą, że czyni to jednoosobowo lub w gronie kilku osób... no i w miejsce kryterium państwowego interesu stosuje kryterium interesu własnego. Przyznał to nieopatrznie sam Adam Michnik, tak oto ripostując podczas debaty telewizyjnej w kwietniu 2000 roku: „To dobre pytanie! Proszę pani...REDAKCJA TO SELEKCJA!”. Dla osiągnięcia podobnego celu, znajdujące się we władaniu komunistów media wymagały – ze względu na ich gigantyczną obsadę oraz terytorialny rozrzut – pracy kilkuset redagujących urzędników („radców”), skupionych w powołanym do tego celu, centralnie sterowanym urzędzie. Środowisko radców zatrudnionych w GUKPPiW było więc pod wieloma względami tym samym środowiskiem, co środowisko kadr obsługujących reżimowe media. Wielu z tych radców traktowało pracę w instytucjonalnej cenzurze jako rodzaj wstępnego stażu dziennikarskiego, jak „odskocznię” do kariery redaktora lub dziennikarza w mediach komunistycznych. Utrzymywali oni towarzyskie lub koleżeńskie – zażyłe czasem – kontakty z dziennikarzami. Wspólnie korzystali z dziennikarskich stołówek i klubów. Również stopień tzw. „upartyjnienia” zbliżony był do stopnia upartyjnienia dziennikarzy, utrzymując się na poziomie około 40%. Fakt ten potwierdzają różne źródła, jak choćby wywiad udzielony Joannie Pruszyńskiej przez byłego cenzora, który pracował w GUKPPiW do końca, aż do jego likwidacji przed 20 laty („Rzeczpospolita” nr 90, „PlusMinus”, 15-16 kwietnia 2000).

 

Tymże komunistom, którzy cudownie, dzięki okrągłostołowym ustaleniom przepoczwarzyli się w kapitalistów i „miłośników demokracji” – udała się sztuczka niesłychana, a mianowicie utrzymanie we swoich rękach dwóch ośrodków władzy politycznej: Władzy Trzeciej oraz Władzy Czwartej. Opozycja jako całość – zwłaszcza jej część zwana opozycją „niekonstruktywną” – zrobiona została w przysłowiowego „konia”. KADRY bowiem obsługujące te ośrodki władzy nie zostały z nich usunięte. Nie wymieniono ich przecież na kadry nowe.

 

W 1977 roku zdemaskowałem cenzorską działalność GUKPPiW. W 2005 r.otrzymałem z IPN status pokrzywdzonego. W 2006 r. odznaczony przez Prez.RP Lecha Kaczyńskiego krzyżem ofic.orderu Odrodzenia Polski. W tym roku - reedycja "Czarnej Księgi Cenzury PRL"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka