Romuald Szeremietiew Romuald Szeremietiew
383
BLOG

Powstań Polsko (cz. 3)

Romuald Szeremietiew Romuald Szeremietiew Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Na początku 1986 r. oficyna Polskiej Partii Niepodległościowej działająca w tzw. II obiegu (Wydawnictwo im. Jerzego Łojka) ogłosiła tekst „POWSTAŃ POLSKO! Zarys Myśli Programowej Nowej Prawicy Polskiej”. Autor Witold Skidel – to był wtedy mój pseudonim.

Rada Naczelna PPN przyjęła tekst jako programowy, przedstawiający czym jest PPN, ku czemu dąży, jak widzi przyszłość Polski.

Poniżej część 3. tego opracowania (Podziały polityczne; Lojaliści, Reformiści).

=================

image

Podziały polityczne.

 Przedmiotem tych rozważań jest próba klasyfikacji wszystkich grup politycznych, które zdecydowały się podjąć taką lub inną rywalizację z partią komunistyczną. Nie rozpatrując w tej chwili spraw personalnych, organizacyjnych czy programowych możemy stwierdzić, że cała działalność niezależna mieści się w trzech nurtach.

 1) LOJALIŚCI. Nazwa ta nie powinna sugerować niczego pejoratywnego. Nie oznacza ona lokajstwa i nie ma nic wspólnego z postawami służalstwa charakterystycznego dla ZSL, SD czy tzw. katolików postępowych. Jest to po prostu koncepcja zakładająca, że w systemie komunistycznym, w Polsce mogą istnieć sfery społecznej aktywności w miarę autentyczne i reprezentatywne dla dążeń społeczeństwa. Uważa się, że warunkiem zachowania takiej autonomii musi być odcięcie się od polityki i uznanie, iż komuniści muszą rządzić Polską. Dlatego należy szczerze traktować zapewnienia o uznaniu „kierowniczej roli” PZPR i „sojuszu” z Sowietami. W zamian – jak się sądzi – reżim PRL przyzwoli na jakieś formy niezależności. Byłoby to powtórzenie pozycji Kościoła w świeckim wariancie. Ponadto głoszony jest pogląd jakoby komuniści byli też Polakami, którym zależy na pomyślności ojczyzny. Byłaby to więc patriotyczna postawa do takiego kompromisu z władzą.

 Pomysł tej koncepcji narodził się w kręgach inteligencji katolickiej skupionej w KIK-ach i przy „Więzi”. Po rejestracji „Solidarności” „Lojaliści” uważali, że dla dobra Związku trzeba z niego wyeliminować wszystkich awanturników domagających się niepodległości. Zwolennikiem takiej linii działania był i jest Wałęsa.

 Przed grudniem 1981 r. reżim dość skutecznie mamił „Lojalistów” możliwościami ustępstw na rzecz demokracji w zamian za okazanie tzw. realizmu i rozsądku przez „Solidarność”. Szczytowym objawem tych manipulacji było spotkanie Jaruzelskiego z prymasem Józefem Glempem i przewodniczącym Wałęsą. W szczerość reżimu uwierzył ówczesny przewodniczący Stowarzyszenia PAX Ryszard Reiff, który wystąpił z pomysłem tzw. wielkiej koalicji czyli współrządów PZPR, Kościoła katolickiego i „Solidarności”. Linia ta mimo rzetelności „Lojalistów” całkowicie zawiodła. W dniu 13 grudnia zostali oni zaliczeni do kontrrewolucji i znaleźli się w obozach dla internowanych.

 Mimo tego doświadczenia „Lojaliści” nie wyzbyli się złudzeń. Ciągle usiłują doprowadzić do tzw. dialogu z władzami. Teraz jednak komuniści stanowczo odrzucają te propozycje rozmów. Czasem tylko sięgają do „Lojalistów” kiedy sądzą, że pomoże to im w rozwiązaniu jakiejś drobnej, ale kłopotliwej sprawy, np. udział doradców z grona „Lojalistów” w rokowaniach mających na celu deportację aresztowanych przywódców KOR i „Solidarności” za pośrednictwem ONZ. O aktualności tej koncepcji świadczy też zachowanie Wałęsy. Takie było przecież źródło listu „kaprala Wałęsy” do Generała, oświadczenie „socjalizm tak, wypaczenia nie” podczas spotkania z Mieczysławem Rakowskim na terenie stoczni gdańskiej, czy apelu do USA o cofnięcie sankcji. Każdy taki krok Wałęsy był poprzedzany zarzutami komunistów, że przewodniczący „Solidarności” nie akceptuje socjalizmu, czy też popiera sankcje, czyli nie jest patriotą.

 Błąd „Lojalistów” polega na tym, że zapominają oni czym jest system komunistycznych rządów. To prawda, że dyktaturze Jaruzelskiego daleko do tego co robili Hitler i Stalin. Represje mają łagodniejszy charakter. Morduje się niektórych, a nie miliony jak to było niegdyś w ZSRR. Więzi i internuje tysiące ludzi, a nie setki tysięcy, gdy w PRL dopiero „umacniano podstawy władzy ludowej”. Wynika to jednak ze stopnia rozkładu reżimu, jego słabości i braku możliwości wymordowania wszystkich niezadowolonych. Stefan Kisielewski powiedział niegdyś, że żyjemy w państwie dyktatury totalitarnej łagodzonej przez powszechny bałagan. Bałagan jest niewątpliwy. Ale niewątpliwa też jest dyktatura. Totalitaryzm komunistyczny nie zmienił się ani na jotę – „kierownicza rola” PZPR to świętość, której nie wolno kwestionować pod rygorem trafienia do więzienia. Totalitaryzm może przeżywać kryzys i wówczas nie zawsze jest w stanie wszystko i wszystkich kontrolować. Powstają w nim szczeliny wypełniane niezależną inicjatywą społeczną. Jest to jednak sytuacja nienormalna i zwykle krótkotrwała. Komuniści nie spoczną zanim nie opanują całego społeczeństwa, wszystkich przejawów jego aktywności. Dowiodły tego następstwa wszelkiego rodzaju porozumień i układów zawieranych z komunistami, począwszy od Lenina, a na Jaruzelskim kończąc. Dyktatura komunistyczna nie jest wcale rodzajem dyktatury autorytarnej znanej z Hiszpanii, Grecji czy Argentyny. Dyktatura prawicowa nie likwiduje wszystkich sfer niezależności. Pozostawia chociażby ważną sferę jaką jest działalność gospodarcza w rękach prywatnych. Dlatego zazwyczaj dyktatury autorytarne prędzej czy później ustępują przed demokracją. Nie było przykładu aby totalitaryzm komunistyczny uległ przemianie w system demokratycznych rządów. Wskazywał na to między innymi wybitny ekonomista amerykański Milton Friedman, kiedy porównywał rządy wojskowych w Chile z dyktaturą komunistyczną w Chinach. Całkiem niedawno uznawany za dyktatora prezydent Filipin Ferdynand Marcos ustąpił ze stanowiska po przegranych wyborach. Nie trzeba tłumaczyć, że takiego zachowania trudno oczekiwać od przewodniczącego Rady Państwa PRL Jaruzelskiego.

 Tych różnic nie dostrzegają lewicowcy na Zachodzie zawsze pełni potępień dla dyktatur prawicowych i dziwnie pobłażliwi wobec nieporównanie bardziej represyjnych reżimów komunistycznych. Willy Brandt bez oporów ściska ręce Michaiła Gorbaczowa i Jaruzelskiego. Byłby pewnie urażony, gdyby ktoś go namawiał do spotkania z Augusto Pinochetem. Postawa taka wynikająca ze ślepoty czy też udawania ślepoty może nas słusznie denerwować. Cóż jednak powiedzieć o ludziach mieszkających w PRL i idących w ślady Brandta.

 Bezspornie reżim chciałby mieć Wałęsę po swojej stronie. Zapewne posłuszny Wałęsa otrzymałby bez porównania więcej zaszczytów niż szef reżimowych związków Alfred Miodowicz. Niestety, niestety dla komunistów, Wałęsa nie daje żadnej gwarancji, że będzie posłuszny. Przewodniczący „Solidarności” jest demokratą i liczy się z głosami tych, którzy go wybrali. Ma liczne słabości, ale nigdy nie dopuszczał myśli, że może coś wytargować od władz kosztem interesu społecznego. Był i pozostał lojalnym wobec członków Związku. Tym samy dowiódł, że nie może być gwarantem rozwiązań wymyślonych przez kierownictwo PRL – wmontowania fałszywej „Solidarności” w system.

image Mimo to koncepcja prowadzenia polityki „jak Polak z Polakiem” tli się ciągle w głowie Wałęsy i w głowach jego doradców politycznych, pobrzmiewa w mowie sądowej oskarżonego Moczulskiego. Straciła ona jednak na nośności wśród działaczy, zwłaszcza tych ze środowisk robotniczych.

 Nie ulega wątpliwości, że w razie kolejnego kryzysu reżim znowu będzie mamić „Lojalistów”. Znowu usłyszymy o wypaczeniach i słusznym proteście, o odnowie i o tym, że nie wolno pogrążać ojczyzny w anarchii, a należy łagodzić napięcia, bo tylko w spokoju ... itd., itp. Przed laty mistrz Jaruzelskiego Stalin wyłożył komunistyczny sposób na sojuszników. Mówił on, że powinien to być sojusz żelaznego garnka (komuniści) z garnkami glinianymi (sojusznicy). A realizacja sojuszu? Wszystkie garnki włożyć do jednego worka i mocno potrząsnąć. Z sojuszników mają zostać skorupy. Nie dajmy się oszukać komunistom i nie dajmy się mamić Lojalistycznymi mrzonkami. Skutki, jak dowiódł 13 grudnia 1981 r. są zbyt bolesne.

 2) REFORMIŚCI. Kierunek zakładający możliwość reformowania systemu ku demokracji przy zachowaniu zasady, że reżim nie będzie przyciskany do ściany i zmuszany do stanowczych reakcji w obronie tzw. Pryncypiów ustrojowych. Twórcami tego pomysłu byli rewizjoniści w PZPR z czasem usunięci z partii. Wraz z nimi koncepcja trafiła do działalności niezależnej, do kręgów KOR-owskiej „opozycji demokratycznej” nazwanej precyzyjnie przez Adama Michnika lewicą laicką. Najpełniej wyraził ją główny ideolog tej grupy Jacek Kuroń w programie tworzenia „ruchów społecznych”. Zwolennikami tego programu są głównie intelektualiści i inteligenci lewicowi, ale także niektórzy działacze robotniczy jak chociażby Zbigniew Bujak.

imageWydarzenia z sierpnia 1980 r., powstanie spontanicznego ruchu „Solidarności”, Niezależnego Związku Studentów i przekształcenie wielu stowarzyszeń twórczych w autentyczne instytucje służące społeczeństwu „Reformiści” uznali za realizację ich programu. W końcu 1981 r. Ogłoszono – rewolucja dokonała się! Jednocześnie pojawił się termin „samoograniczającej się rewolucji” jako program działania. „Reformiści” przekonani, że są panami sytuacji zapewniali iż nie chcą sprowokować interwencji sowieckiej i dlatego pozostawiają komunistom „czerwoną czapeczkę” tj. Resorty spraw wewnętrznych, zagranicznych i obrony. Zdaniem „Reformistów” wydarzenia zaszły tak daleko, że „władza leżała na ulicy”. Zwolennicy Kuronia, Karola Modzelewskiego zamierzali podnieść tylko część tej władzy, dotyczącej gospodarki. Należało powoli, etapami doprowadzić do sytuacji, gdy rządy PZPR będą tylko atrapą i następnie dogadać się z Moskwą w celu zagwarantowania jej jakichś bliżej nieokreślonych interesów nad Wisłą. Oczywiście ZSRR byłby tym skłonniejszy do rozmów im trudniejsza byłaby jego sytuacja wewnętrzna i międzynarodowa – stąd Posłanie do Narodów Europy Wschodniej wzywające do pójścia w ślady „Solidarności”.

 Do grudnia 1981 r. reżim tolerował „Reformistów”. Czynił to bez entuzjazmu, ale nie mógł atakować tej grupy skoro oznaczałoby to atak na „Solidarność”. „Reformiści” byli przecież doradcami Związku, działaczami, organizowali różne komórki funkcyjne. Decydowały tu oczywiście kwalifikacje zawodowe kolegów Kuronia. Dodatkowym czynnikiem powstrzymującym reżim było poparcie dla „Reformistów” zer strony kół lewicowych na Zachodzie. Politycy tacy jak wspomniany już Brandt, Helmut Schmidt, Bruno Kreisky, Olaf Palme czy Papandreu zawsze byli potencjalnymi partnerami reżimu na Zachodzie skłonnymi do ustępstw i współpracy. (Wpływ ten działa zresztą do dziś. Przypomnijmy, że naciski kół lewicowych Zachodu nie pozwoliły na proces przywódców KOR, gdy kierownictwo KPN uważanej za prawicową, skazano na wieloletnie więzienie).

 Słabość koncepcji „Reformistów” polegała głównie na tym, że z góry rezygnowano w niej z wpływu na aparat przymusu. (Cóż by osiągnęli bolszewicy w Rosji, gdyby zrezygnowali z agitacji w wojsku i pozostawili nienaruszoną policję!) Sukcesy po Sierpniu mogły przyprawić „Reformatorów’ o zawrót głowy, ale politycy powinni być uodpornieni na takie stany. W końcu czołówka tego ruchu to ludzie bardzo dobrze znający komunizm i metody działania PZPR – wielu z nich było przecież przez wiele lat aktywistami tej partii. Część tkwiła nadal w PZPR tworząc „struktury poziome”. Co gorsza zapomniano też o wyciągnięciu wniosków z historii.

image Jak wiadomo po II wojnie światowej Stalin instalował swoje agentury w całej Europie Środkowej. Sytuacja Polski w tamtym okresie mogła się wydawać nieskończenie lepszą od tej z okresu 1980-1981. Istniała wówczas duża i wpływowa opozycja polityczna mająca realny udział we władzy. Przypomnijmy, że przywódca PSL był jednym z dwu wicepremierów, a lider KOR ledwie doradcą Wałęsy. Były partie polityczne z realnymi szansami na wygraną w zapowiadanych wyborach do Sejmu. Nie trzeba było rokować „jak Polak z Polakiem” i zarzekać się polityki. A do tego istniało podziemnie, które nie zajmowało się drukowaniem ulotek, ale walką zbrojną z okupantem sowieckim i kolaborantami. A mimo to demokraci przegrali. Komuniści zdusili opór.

 Odmiennie, można sądzić korzystniej niż w Polsce kształtowała się sytuacja w Czechosłowacji. Prezydent Edward Benesz prowadził politykę zgodną z wolą Stalina. Wraz z armią sowiecką do Czech wkraczał korpus czechosłowacki podległy rządowi w Londynie. Ten rząd wrócił po wojnie do kraju i nie miał problemów z objęciem władzy. Prezydent RP Władysław Raczkiewicz nie mógł o czymś takim nawet marzyć. Rząd Czechosłowacji włączył wprawdzie ministrów komunistycznych do swego składu, ale sprawy zagraniczne i wojsko były nadal w rękach demokratów. Czesi nie zdołali jednak uratować niepodległości. Spotkał ich taki sam los jak „antyradzieckich” Polaków, może nawet gorszy bo stalinizm zbierał tam obfite żniwo i praktycznie trwa doi dziś.

 Na Węgrzech można było sądzić, że komuniści mieli jeszcze mniej szans. Węgierska partia komunistyczna w przeciwieństwie do czechosłowackiej bardzo słaba. W wyborach do parlamentu komuniści zdobyli około 17% głosów. Ich przeciwnicy, Partia Drobnych Rolników, ponad 60%. Nie zmieniło to w niczym sytuacji Węgrów i nie opóźniło ich zniewolenia.

 W podobny sposób możemy analizować sytuację w Rumunii i Bułgarii. Wszędzie demokraci mieli zda się duże szanse na wygraną i wszędzie przegrali. Czy tylko dlatego, że istniała groźba interwencji sowieckiej? Przegrywali dlatego, że w każdym z tych krajów komuniści już mieli „czerwoną czapeczkę”, którą „Reformiści” tak wspaniałomyślnie zostawili PZPR. Okazywało się, że wystarczył im wpływ na policję. Siły tzw. Bezpieczeństwa wewnętrznego wszędzie były głównym instrumentem w walce o władzę. Komuniści wiedzą doskonale jak ważna to sprawa. Zapomnieli o tym ich „reformistyczni” antagoniści. Jak się wydaje nie wiedzą tego nadal, mimo pomstowania na SB i ogłaszania list osób prześladowanych.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura