Romuald Szeremietiew Romuald Szeremietiew
724
BLOG

Sojusz i Obrona Narodowa

Romuald Szeremietiew Romuald Szeremietiew Wojsko Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

imageWiesława Lewandowska rozmawia z prof. Romualdem Szeremietiewem

Polska historia NATO

Rozmawiamy w dniu 20. rocznicy obecności Polski w NATO; 12 marca 1999 roku ministrowie spraw zagranicznych Czech, Węgier oraz Polski podpisali dokumenty akcesyjne Paktu Północnoatlantyckiego. Pan Profesor miał swój udział w doprowadzeniu do tego historycznego wydarzenia. Jak Pan wspomina atmosferę polityczną tamtych lat?

Kiedy dziś zastanawiamy nad drogą Polski do NATO, to często słyszymy z ust osób znanych ze świata polskiej polityki, a nawet od ludzi uznawanych za ekspertów obronności, że członkostwo Polski w Sojuszu jest zdarzeniem, którego nikt nie mógł przewidzieć. Tak, jak ponoć nikt nie przewidywał, że rozpadnie się Związek Sowiecki.

Pan do tego zdumionego grona nigdy się nie zaliczał? image

Nie tylko ja. Należałem do niewielkiej, ale przecież obecnej w Polsce grupy osób, które właściwie rozpoznawały nadchodzący upadek komunizmu i rosnącą szanse wyzwolenia Polski. Stąd w 1979 roku wraz z grupą przyjaciół zakładałem Konfederację Polski Niepodległej, antykomunistyczną partię dążącą do odzyskania przez Polskę niepodległości. Tak też było, gdy w roku 1985 stworzyliśmy konspiracyjną Polską Partię Niepodległościową, a w jej programie zawarliśmy wizję przyszłej niepodległej Polski przedstawiającą m.in. obecność Polski w NATO. Dobrze pamiętam jak to zostało przyjęte w kręgach ówczesnej opozycji nazwanej przez szefa bezpieki Kiszczaka „konstruktywną”. Uważano, że program PPN to rojenia oderwane od rzeczywistości, jakieś polityczne science fiction bez szans na realizację. Śmiano się ze mnie, gdy mówiłem o prawdopodobieństwie bliskiego zjednoczenia Niemiec… Tak więc należałem do grona tych, którzy przewidzieli to, czego podobno przewidzieć nie można było.

Mówił Pan później "a nie mówiłem"?

imageW polityce zdolność przewidywania przyszłości jest istotna. Dlatego nie byłem zaskoczony, czy zdziwiony, gdy w 1992 roku rząd Jana Olszewskiego – w którym przez pewien czas pełniłem obowiązki ministra obrony narodowej – postawił kwestię członkowstwa Polski w NATO jako zadanie dla polityki państwowej. Ale nawet wtedy wielu „rozsądnych” wątpiło, czy to jest realne… Nasz rząd został zresztą szybko unicestwiony, więc nie mogliśmy wprowadzić Polski do NATO, ale ziarno już zostało zasiane.

Ale na początku lat 90. sceptyków i nawet zdeklarowanych przeciwników ewentualnego uczestnictwa Polski w NATO nadal nie brakowało?

Było ich rzeczywiście sporo. Ukazywały się artykuły w których np. dowodzono, że wojska rosyjskie powinny zostać w Polsce bowiem chronią nam granice na Odrze i Nysie. Pojawił się nawet zamiar tworzenia jakiegoś NATO-bis. Nie tylko ludzie związani z dawnym reżimem nie wyobrażali sobie funkcjonowania Polski bez Rosji, ale i ich oponenci też nie zakładali, że Rzeczpospolita może być w innym układzie geopolitycznym niż była „Polska Ludowa”. Dopiero w 1997 roku - zostałem wtedy sekretarzem stanu w MON w rządzie AWS - rozpoczęły się konkretne przygotowania do uzyskania członkostwa w NATO. Wykonaliśmy tę pracę.

imageNa czym ona wtedy polegała?

W moim przypadku - odpowiadałem wówczas za kwestie techniczne, za infrastrukturę i uzbrojenie - wraz z moimi współpracownikami pracowaliśmy nad celami natowskimi w zakresie modernizacji naszych sił zbrojnych, a sprawą bardzo pilną było włączenie Polski do natowskiego systemu obrony przestrzeni powietrznej – polskie samoloty przynależne dotąd do bloku sowieckiego i uznawane za „obce” miały być rozpoznawane w NATO jako samoloty własne.

Były trudności?

imageByło ich wiele, ale i polska determinacja była wtedy ogromna. Kiedy w marcu 1999 roku w składzie delegacji rządowej znalazłem się w Brukseli i widziałem naszych żołnierzy wciągających polską flagę na maszt przed kwaterą główną NATO, to czułem wielką dumę i wielką satysfakcję, że nie tylko programowo, ale także w bardzo konkretny sposób mogłem się do tego przyczynić. No i świadomość, że staje się faktem wizja PPN z lat 80-ych, która wtedy została wyśmiana, także przez tych, którzy teraz stali obok mnie i też byli dumni…

I nawet żarliwie przekonywali, że teraz Polska będzie bardziej bezpieczna niż kiedykolwiek wcześniej.

Członkowstwo Polski w NATO z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego było i jest bardzo ważne, co nie oznacza, że usuwa wszystkie zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego. Takie zagrożenia rysują się, ale nie wiem czy warto o nich mówić – znowu ktoś zarzuci, że opowiadam o czymś, co jest nieprawdopodobne.

Jakie było NATO w 1999 roku?

Znalazło się w momencie wielkich geopolitycznych przemian, kierownictwo NATO nie wiedziało, czym powinien być Sojusz Północnoatlantycki. Powstał on w 1949 roku, aby zagwarantować bezpieczeństwo państwom demokratycznym obawiającym się sowieckiej agresji. Zachodnia Europa schował się wtedy pod parasolem amerykańskiej potęgi; Stany Zjednoczone przyjęły rolę gwaranta jej bezpieczeństwa. Gdy Stany Zjednoczone i NATO wygrały zimną wojnę, a Rosja sowiecka się rozpadła, pojawiło się pytanie, jak teraz zdefiniować wroga skoro ZSRR już nie ma. A po stronie Zachodu pojawiła się nadzieje, że uda się ułożyć dobre relacje z Federacją Rosyjską, że będzie ona konstruktywnym elementem nowego ładu międzynarodowego; Amerykanom chodziło o to, aby Rosja stała się jednym z normalnych państw w strefie bezpieczeństwa międzynarodowego stworzonej przez NATO.

I były wtedy realne szanse, by tak się stało?

imageŻadnych. Rosja była za rządów Borysa Jelcyna w stanie głębokiego kryzysu, przechodziła okres kolejnej tzw. wielkiej smuty więc Kremlowi nie w głowie była agresywność. Ale pod rządami prezydenta Putina kryzys opanowano i Rosja wróciła w dawne imperialne koleiny - nie zamierzała być takim państwem, jak to wyobrażał sobie Zachód. Mimo to politycy wielu państw zachodnich nie wyzbyli się złudzeń, że jednak z Rosją uda się dojść do ładu. NATO ustanowiło nawet specjalny rodzaj relacji z Moskwą; powstała Rada Rosja–NATO i Rosja została włączona do programu Partnership for Peace (Partnerstwo dla Pokoju), który był uważany za "przedsionek" do członkostwa w NATO. Były więc duże, ale nierealne nadzieje, ale też obawa, czy Sojusz w ogóle przetrwa.

W pozimnowojennym świecie mógł się on po prostu rozpaść?

Tak, wystarczyłoby, żeby państwa członkowskie stwierdziły, że skoro nie ma sowieckiego zagrożenia, to Sojusz jest niepotrzebny - takie głosy wówczas pojawiały się, nawet w USA.

Dlaczego zatem NATO się nie rozpadło się?

imageDlatego, że pojawił się międzynarodowy terroryzm i ekspansjonizm świata islamu. Na początku lat 90-tych ukazała się praca amerykańskiego politologa Samuela Huntingtona "Zderzenie cywilizacji" pokazująca to zagrożenie, a która odegrała istotną rolę w kształtowaniu poglądów elit Zachodu - stała się niejako intelektualną podstawą do zdefiniowania na nowo roli NATO. Okazało się, że sojusz militarny państw zachodnich jednak będzie miał co robić. Zaczęto angażować się w różnego rodzaju misje zbrojne – na Bliskim Wschodzie, w Afganistanie (w następstwie terrorystycznego ataku na WTC w Nowym Jorku). Polska, będąca już członkiem NATO, również podejmowała zadania w ramach walki z międzynarodowym terroryzmem.

I polska armia wprost zaczęła się specjalizować w działaniach misyjnych lekceważąc możliwość zagrożenia i obrony własnego terytorium?

W polskich strategiach tamtego czasu wyraźnie stwierdzono, że nie ma zagrożenia wojną w Europie. Był wprawdzie konflikt zbrojny na terenie rozpadającej się Jugosławii, ale miał on ograniczony, lokalny charakter, a po pewnym czasie powstały tam odrębne państwa narodowe i zagrożenie zniknęło. Sądzono, że Sojusz Północnoatlantycki w ustabilizowanej i pokojowej Europie nie będzie musiał strzec jej bezpieczeństwa.

Nic nie wskazywało na to, że musimy już bać się Rosji?

Bać się Rosji to chyba zbyt wiele, ale powinna istnieć świadomość, że Rosja nie będzie lojalnym partnerem Zachodu. Było widoczne, że relacje rosyjsko-zachodnie inaczej wyobrażano sobie na Zachodzie, a inaczej w Moskwie, gdzie z racji na imperialne pragnienia pojawiła się chęć powrotu do polityki, gdzie Zachód ustępuje Rosji. Podobnie jak dyktator Stalin w Jałcie dostał od prezydenta USA Roosevelta Europę Środkową, tak prezydent Putin uważał, że powinien dostać od Zachodu te kraje, które niedawno należały do Związku Sowieckiego. Szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow mówił wyraźnie, że trzeba zorganizować "nową Jałtę".

imageKiedy było już jasne, że odżył stary konflikt rosyjsko-zachodni?

To powinno być oczywiste, gdy Władimir Putin w 2007 roku na konferencji bezpieczeństwa w Monachium zapowiedział, że Rosja nie zaakceptuje nowego ładu międzynarodowego i ma ambicje, żeby go zmienić. Putin zakwestionował wtedy rolę Stanów Zjednoczonych jako gwaranta uformowanego porządku światowego i mocarstwa decydującego o relacjach międzynarodowych. Moim zdaniem, to wtedy powinno być oczywiste, że konflikt na osi Rosja-Zachód staje się znowu faktem.

Czy jednak został wtedy przez wszystkich dostrzeżony?

imageNieliczni politycy Zachodu to dostrzegli, większość nie. Niepokój pojawił się głównie w państwach, które przedtem były w bloku sowieckim i obawiały się, że Rosja znów zechce je sobie podporządkować. I rzeczywiście, wkrótce doszło do wojny na Kaukazie; Rosja w 2008 roku użyła siły zbrojnej przeciwko Gruzji. Miała wówczas miejsce zorganizowana przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego wyprawa środkowoeuropejskich przywódców do Gruzji, która prawdopodobnie uniemożliwiła Rosji ponowne zajęcie tego kraju. To wtedy w Tbilisi prezydent Kaczyński ostrzegał, że po Gruzji Rosja napadnie na Ukrainę, później będą państwa nadbałtyckie i w końcu także Polska.

W Polsce zaczęto wówczas już poważnie myśleć o zagrożeniu ze strony Rosji?

Ówczesny rząd premiera Donalda Tuska inaczej niż prezydent Kaczyński oceniał sytuację. Nadal uważano, że zagrożenia zewnętrzne są mało prawdopodobne. A moim zdaniem, to był już najwyższy czas, by opracować nową strategię obronności i zacząć budować system obrony państwa, który by gwarantował Polsce bezpieczeństwo. Niestety, w kolejnych latach w polskich strategiach wciąż obowiązywało założenie, że wojny nie będzie, a gdyby jednak jakimś cudem do niej doszło, to Polska natychmiast otrzyma pomoc NATO. Przyszedł 2014 rok i Rosja zajęła Krym, nikt już nie powinien był mieć złudzeń.

imageNastąpiło nagłe przebudzenie w MON?

Można tak powiedzieć. Nawet niezbyt rozgarnięty prezydent Bronisław Komorowski dostrzegł, że Polska nie ma armii zdolnej do obrony swoich granic i że przesadzono z zaangażowaniem wojska w misje zagraniczne. Komorowski mówił przy tym, że przeznaczyliśmy środki na cele z punktu widzenia naszej obronności niekoniecznie najważniejsze.

Jednak za tymi słowami nie poszły czyny, nie przystąpiono do nadrabiania zaległości?

Niestety, proces tracenia czasu nie skończył się; nie powstała nowa strategia obronności, nie zaczęto budować systemu obrony, który zapewniłby Polsce bezpieczeństwo. Podjęto działania w ramach tego co było, aby dzięki NATO zyskać jakąś możliwość obrony; pojawił się projekt stworzenia tzw. flanki wschodniej Sojuszu. Ogłoszono też program dozbrojenia armii, który premier Tusk nazwał "Polskie kły".

Co kryło się za tą odstraszającą nazwą?

Wojsko Polskie miało być uzbrojone w środki ofensywne, którymi mogłoby boleśnie uderzać w ewentualnego agresora (np. rakiety zdolne niszczyć cele na terenie Rosji). Za pomocą takiej groźby zamierzano powstrzymywać agresora, „Polskie kły” miały napastnika odstraszyć. Gdy po wyborach w 2015 roku w miejsce koalicji PO-PSL przyszła kierowana przez PiS Zjednoczona Prawica minister obrony Antoni Macierewicz deklarował, iż zbuduje armię zdolną obronić nasze granice, ale w praktyce okazało się, że zamierza cel osiągnąć – nie przyznając się do tego – realizując program "Polskie kły".

imageMa Pan na myśli kolejne zakupy coraz nowocześniejszego uzbrojenia?

Tak, bowiem tym nowoczesnym uzbrojeniem są bardzo drogie środki ofensywne, co do których nie wiadomo na ile sprawdzą się w obronie państwa. Aby zbudować siły zbrojne skuteczne w obronie i odpowiednio do tego je uzbroić, niezbędne jest posłużenie się właściwą strategią obronności, której Polska wciąż nie ma i co gorsza – nie pracuje się nad nią.

Potrafi Pan wytłumaczyć, dlaczego?

Nie mogę tego zrozumieć. I bardzo się dziwię, bo przecież opracowano rządową Strategię Zrównoważonego Rozwoju (Mateusza Morawieckiego), bez której wszystko, co dzieje się dobrego w gospodarce nie byłoby możliwe. Dlaczego nie dostrzega się, że strategia jest też niezbędna w przypadku polskiej obronności?

„Polskie Kły” nie wystarczą

Podczas rocznicowych uroczystości z okazji wstąpienia Polski do NATO mówiono wiele o dokonującej się już modernizacji polskiej armii, o ambitnych planach jej rozwoju. A Pan Profesor przy tej samej okazji przypomina o konieczności stworzenia Strategii Obronności Polski, bez której nie jest możliwe ani zbudowanie skutecznej armii, ani stosowne do potrzeb jej uzbrojenie. Twierdzi Pan, że obecne zakupy uzbrojenia to tylko niegroźne pokazywanie "polskich kłów"?

imageUbolewam, że do tej pory nie mamy nowej strategii, tego zasadniczego dla obronności dokumentu. Wprawdzie min. Macierewicz stworzył "Koncepcję Obronności Rzeczpospolitej Polskiej", w następstwie przeprowadzonego Strategicznego Przeglądu Obronnego, ale – w moim przekonaniu – wyznaczone w tym dokumencie kierunki działania tylko niewiele różnią się od obowiązujących w poprzednich latach; znowu mówi się, że podstawą naszej obrony będą wojska operacyjne, a więc siły ofensywne, gdy potrzebne są zdolności obronne, defensywne. Ponadto minister obrony nie zauważył, że „Koncepcja” jest dokumentem niższej rangi od strategii i będzie obowiązywać zależnie od woli szefa resortu, następny minister nie musi jej respektować. Natomiast każdy szef MON musi realizować strategię obronności, która jest dokumentem rządowym najwyższej rangi podpisywanym przez prezydenta RP.

Czy strategia obronności państwa to konkretny plan działania?

To wskazanie w jaki sposób zamierzamy się bronić i z tego wynikają konkretne tajne plany działań w tym programy uzbrojenia, modernizacji armii. A w przypadku Polski strategia powinna też zawierać rozwiązanie niezwykle trudnego problemu: na ile możemy liczyć na gwarancje bezpieczeństwa dane Polsce przez NATO, a na ile powinniśmy liczyć na siebie samych. Moim zdaniem, trzeba już dziś przewidzieć sytuację, w której Sojusz nie zadziała i jak mamy zachować się, co robić, aby mimo to zapewnić Polsce bezpieczny byt.

Premier Morawiecki przy jednej z rocznicowych okazji, że " NATO nie jest uniwersalnym lekarstwem".

Jeżeli premier to dostrzega, to mam nadzieję, że może z czasem resort obrony także dostrzeże ten problem.

imageDlaczego tak trudno to dostrzec?

Zapewne także dlatego, że w naszej obronności zbyt dużo zostało z „tradycji” Układu Warszawskiego - zawsze trzeba słuchać sojusznika i wykonywać jego rozkazy. Widziałem jak tuż po wstąpieniu do NATO czekano, że Sojusz powie nam, co mamy w wojsku zrobić. Kiedy otrzymaliśmy cele natowskie dla sił zbrojnych RP, to wielu uważało, że trzeba je po prostu w całości bezkrytycznie przyjąć i wykonywać.

Można było nie przyjąć?

W przeciwieństwie do Warszawskogo Dogowora NATO jest sojuszem suwerennych państw i każde z nich dochodzi swoich spraw, można więc i trzeba to robić. W Polsce zapomina się, że sojusze zawiera się po to, żeby realizować własne, a nie cudze interesy. Panuje infantylne przekonanie, że skoro tylko NATO – a przede wszystkim najważniejsze w nim Stany Zjednoczone – gwarantuje Polsce bezpieczeństwo, to im bardziej Polska będzie spolegliwa wobec tego sojusznika, tym większa jest gwarancja, że on nas nie zostawi w biedzie. A tymczasem jeśli sami nie zadbamy o nasze interesy to obcy za nas tego nie zrobi.

A sojusznik może zostawić?

Niestety, znamy przecież takie przypadki z naszej własnej historii. A co do kwestii interesu narodowego - przypomnijmy sytuację z II wojny światowej; premierowi Anglii Winstonowi Churchillowi bardzo zależało na akceptacji Polski dla porozumienia ze Stalinem; wtedy premier polskiego rządu gen. Władysław Sikorski zażądał, aby Stalin zagwarantował nienaruszalność terytorialną Polski i zwolnił więzionych w ZSRR polskich obywateli. Stalin tego nie chciał zrobić i doszło do sporu. Churchill wtedy poprosił Sikorskiego, aby Stalinowi ustąpił. Premier Anglii obiecał, że po wygranej wojnie z Niemcami Zachód Polski nie zostawi i polskie interesy zostaną zabezpieczone. Gen. Sikorski się zgodził, ustąpił Churchillowi, który chciał mieć Rosję po swojej stronie w wojnie z Hitlerem. A po jej zwycięskim zakończeniu ten sam Churchill powiedział gen. Andersowi: „może pan zabrać te swoje dywizje, już nie są nam potrzebne”…

Możemy się wciąż obawiać powtórki z historii?

imageFilozof George Santayana ostrzegał: „ Ci, którzy nie pamiętają przeszłości, skazani są na jej powtarzanie”. Na pewno trzeba wyciągać wnioski z przeszłości. Naszą obronność opieramy obecnie na Stanach Zjednoczonych, ale przecież nigdy nie można mieć pewności, czy życzliwy Polsce obecny prezydent wygra kolejne wybory, czy Biały Dom nie zmieni swojej polityki wobec naszej części Europy. Wydaje się, iż za mało bierzemy pod uwagę ten oczywisty fakt, że przywódcy sojuszniczych krajów zawsze i przede wszystkim mają na względzie własny interes narodowy. A w interesie Stanów Zjednoczonych przecież nie zawsze musi być to, żeby chronić Polaków. Na razie mają taki interes, ale to się może zmienić.

W jakiej np. sytuacji?

Trzeba pamiętać, że Stany Zjednoczone prowadzą politykę globalną, a Polska tylko uczestniczy w globalnych przedsięwzięciach amerykańskich na tyle, na ile ją na to stać. W polityce międzynarodowej zachodzą zmiany, czasem nawet bardzo szybkie i daleko idące. Ostatnio widzimy rosnącą siłę Chin w kontrze do USA, jest też kwestia sporów Indii z Pakistanem. Korea Północna nie jest zbyt entuzjastycznie nastawiona do pomysłu denuklearyzacji przedstawianego jej przez prezydenta Trumpa… Pojawia się pytanie co mogą zrobić Stany Zjednoczone, czy wystarczy im sił na opanowanie pojawiających się pól konfliktów na Dalekim i Bliskim Wschodzie, i jak to odbije się na wojskowej obecności USA w Europie?

imageCo z tego wynika dla bezpieczeństwa naszego regionu?

Stany Zjednoczone mają obecnie większe zadanie niż tylko utrzymanie NATO, a tymczasem widzą słabe zaangażowanie militarne wielu członków Sojuszu. USA zaczęły domagać się wywiązywania przez państwa członkowskie z wydawania ustalonych nakładów na obronność w wysokości 2 proc. PKB Państwa Zachodniej Europy nie dochowują tego zobowiązania. To ma negatywne skutki dla bezpieczeństwa europejskiego bowiem USA same nie są w stanie utrzymywać siły Sojuszu. Musimy więc w Polsce być przygotowani także na negatywne scenariusze.

Także na to, że NATO będzie zupełnie nieskuteczne?

Taką sytuację należy przewidywać. Może się zresztą zdarzyć, że pojawią się w świecie konflikty, które odciągną siły amerykańskie z Europy Środkowej.

Wtedy pozostaniemy zupełnie bezradni wobec agresji z zewnątrz?

Nie możemy dziś zapewnić Polsce bezpieczeństwa inaczej jak tylko uwzględniając sojuszniczą pomoc: NATO jest jedynym gwarantem naszego bezpieczeństwa, a bez wojsk USA NATO jest bezsilne. Gen. Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych mówił jakiś czas temu, że w razie rosyjskiej agresji polska armia tylko przez trzy dni mogłaby bronić kraju. Pytanie: czy wtedy przyda się to nowoczesne uzbrojenie ofensywne, na które teraz zamierzamy wydać ogromne pieniądze? Przypomnę znów pewne doświadczenie z historii: w latach 30. Polska zakupiła w Czechach moździerze wielkiej mocy przeznaczone do działań ofensywnych – zamierzano przy ich pomocy niszczyć niemieckie fortyfikacje na terenie Prus Wschodnich. Tymczasem we wrześniu 1939 roku Polska musiała się bronić na własnym terytorium i te moździerze okazały się zupełnie nieprzydatne, wystrzeliły tylko raz i zostały zniszczone przez obsługę. Zastanawiam się więc, czy zakupione dzisiaj uzbrojenie ofensywne przyda się jeśli, nie daj Boże, dojdzie do wojny…

Jeśli nie Stany Zjednoczone, to kto nam pomoże, Panie Profesorze? Może sojusznicy europejscy?

Na to bym raczej nie liczył.

Dlatego, że jak podczas rocznicowych uroczystości mówił premier Orban, "bezpieczeństwo Europy jest dziś na chwiejnych nogach"?

Premier Orban ma rację. Rzeczywiście siła obronna poszczególnych państw europejskich wygląda marnie. Wystarczy popatrzeć, w jakim stanie jest Bundeswehra, która teoretycznie powinna być najpotężniejszą siłą w Europie, a jest w zatrważającym stanie, nie ma żadnej liczącej się gotowości bojowej.

A tymczasem mówi się o potrzebie stworzenia specjalnej armii europejskiej…

W Brukseli hołubione są pomysły, aby Unia Europejska stała się jakimś tworem quasi państwowym, a skoro ma już wspólną walutę euro, to uznano, że powinna też mieć wspólną armię. Takie tam są ambitne zamiary.

Czy jest to możliwe, zważywszy na stan zachodnioeuropejskich społeczeństw, które skutecznie zarażono chorobą lewactwa objawiającą się m.in. niechęcią do armii?

imageTo rzeczywiście będzie trudne; dominująca w elitach unijnych liberalna lewica, propagująca rozwiązłość obyczajową, nie kreuje warunków do tworzenia silnego wojska, np. niedawno podano, że w Bundeswehrze jest pułkownik, który przez całe życie był mężczyzną, aż nagle uznał, że jest kobietą i… został/została dowódcą jednostki wojskowej. Nic dodać, nic ująć.

Prawdą jest zatem, że bez Stanów Zjednoczonych, obrona Europy nawet przed samym tylko terroryzmem, jest niemożliwa?

W I wojnie światowej, gdyby nie pomoc USA i bezpośredni udział wojsk amerykańskich w walkach, to Niemcy by tę wojnę prawdopodobnie wygrały. W II wojnie światowej było to jeszcze bardziej widoczne. A III wojny światowej jak dotąd nie było dlatego, że Stany Zjednoczone nie wycofały się z Europy; zostały tu politycznie i wojskowo, zagwarantowały zachodnim Europejczykom bezpieczeństwo tworząc NATO, a poprzez Plan Marshalla pomogły im zbudować dobrobyt. O tym w Berlinie i Paryżu zdaje się zapomniano, ale nie sądzę, żeby także dziś Europa, w razie zagrożenia, dała sobie radę bez pomocy USA.

A jeśli Amerykanie z jakichś ważnych powodów zdecydowali się jednak na opuszczenie Europy?

Tak się dziwnie składa, że najbardziej zależy na tym Rosji… Cóż, wtedy nie tylko skonfliktowana Europa, ale żaden z jej krajów, zważywszy na przewagę wojskową Rosji, po prostu nie obroni się.

Mimo to premier Orban nie traci nadziei: podczas rocznicowych uroczystości wyznał, że marzy o takiej armii, która mogłaby obronić Węgry i bardzo liczy na węgierską młodzież. Podobne marzenie wyraził również polski Minister Obrony.

imageMarzenia trzeba przekształcać w konkretne struktury obronne. Moim zdaniem, rzecz polega na tym, że ludzie zaangażują się w sprawę, którą uznają za bardzo ważną dla nich samych, a tym jest zapewnienie bezpieczeństwa własnych domów i rodzin. Jeżeli Polakom pokazywano, że służba wojskowa to „zawód” i „przygoda” - misje zbrojne w odległych krajach, to nic dziwnego, że stronili oni od wojska. Dlatego proponowałem, aby oprzeć nasz system obronny na wojskach Obrony Terytorialnej tworzonych „od dołu”, w gminach i powiatach, aby mieszkający tam ludzie sami organizowali własne oddziały do ochrony i obrony swoich domostw. W systemie obronnym państwa oczywiście potrzebne są nowocześnie uzbrojone wojska operacyjne, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że one same nie obronią kraju. Przerobiliśmy te warianty obrony w 1939 roku; okazało się, że nie zawiedli tylko ludzie, którzy po klęsce wrześniowej stworzyli konspirację i potrafili długo stawiać opór najeźdźcom – Niemcom, a potem Rosjanom.

Powstaje jednak dość uzasadniona wątpliwość, czy "europejscy" Polacy byliby dziś do tego zdolni?

Żeby Polacy chcieli bronić Polski to trzeba – jak to wspomniałem wyżej - wskazać zadanie, które będzie dla nich najważniejsze, czyli przygotowanie się do obrony własnego domu. Polacy powinni być do tego dobrze przygotowani, a resort obrony ma im w tym pomóc. Tymczasem państwo polskie usypia obywatelską odpowiedzialność obronną przekonując, że zapewnimy Polsce bezpieczeństwo za pomocą niewielkiej armii zawodowej, a przeszkolenie wojskowe, dostęp do broni nie są Polakom potrzebne.

I tylko ostrzy zbrojne kły?

 A tymczasem Rosja ma takich „kłów” nieporównanie więcej. Dlatego przekonywanie Polaków, że kilkudziesięcioma rakietami, czy jakimś dywizjonem rakietowym odstraszymy rosyjskie mocarstwo jest niemądre i można to rzeczywiście nazwać "potrząsaniem szabelką". .. Można zresztą założyć, że potencjalny agresor zechce nam te „kły” wcześniej, prewencyjnie, wybić, aby Polska nie miała żadnych zdolności atakowania celów na jego terytorium.

A więc jednak, mimo wszystko, pozostaje nam liczyć na dobre sojusze?

Musimy umacniać jak najlepsze relacje polityczno-wojskowe ze Stanami Zjednoczonymi, a jednocześnie trzeba poszukiwać własnych zdolności obronnych budując też silną pozycję Polski w Europie Środkowo-Wschodniej.

Jednak jesteśmy dziś nieco bezpieczniejszy niż 10 lat temu?

imageNie tylko „nieco”, ale dzięki członkostwu w NATO ogromnie poprawił się stan bezpieczeństwa naszego kraju w porównaniu z latami, gdy Polska, po rozpadzie bloku sowieckiego znalazła się w swoistej szarej strefie bezpieczeństwa Europy, z której wojska rosyjskie wprawdzie wyszły, ale nie mieliśmy wątpliwości, że w przyszłości będą chciały tu powrócić. Uzyskanie członkostwa w Sojuszu oddaliło to zagrożenie. Od nas zależy, czy znajdziemy sposoby, aby tak było zawsze.

Wywiad ukazał się w tyg. Niedziela, cz. I., nr 14  (7 IV 2019), cz. II., nr 15 (14 IV 2019).


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo