Foto: Internet
Foto: Internet
Rebeliant Szmarowski Rebeliant Szmarowski
46875
BLOG

Straż Graniczna bez Dobrej Zmiany

Rebeliant Szmarowski Rebeliant Szmarowski Policja Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

[Uwaga, w obecnej lokalizacji tekst obejmuje więcej, niż jedną stronę]

Od dwóch lat Polska dźwiga się z gruzów kondominium i pręży pracowite muskuły w ożywczym blasku Dobrej Zmiany. Nowy porządek wdrażany jest we wszystkich dziedzinach. Edukacja, przemysł, gospodarka, rynek pracy, ochrona zdrowia, sądownictwo, obronność, sprawy wewnętrzne. Gdzie nie spojrzeć, tam zmiana. Na ogół dobra i głęboka.

Pewne obszary pozostają jednak dziewiczo nietknięte, niczym ostępy Puszczy Białowieskiej, liźniętej ledwie przez ludzką interwencję, a i to głównie z przyczyn sanitarnych.

Jednym z takich obszarów jest Straż Graniczna. Nie można powiedzieć, od objęcia władzy przez nowy obóz, w formacji zdarzyło się wiele na plus. Przywrócono oddział na Południu, wpompowano dużo pieniędzy w nowoczesny sprzęt, ludzie dostali podwyżki. Obecnie zarzut o nieprzygotowaniu SG do odparcia fali muzułmańskich imigrantów, byłby nieuzasadniony. Dwa lata temu było pod tym względem znacznie gorzej.

No to o co chodzi? Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Niestety nic nie zmieniło się w polityce kadrowej. Podczas gdy Policja doczekała się błyskotliwego, pojętnego szefa, faceta na poziomie, umiejącego odnaleźć się merytorycznie i medialnie, Straż Graniczna wciąż pozostaje prywatnym folwarkiem skonsolidowanego klubu. Czynnik kompetencyjny, jako kryterium obsady kierowniczych stanowisk, zajmuje odległe miejsce na liście wymogów kadrowych.

Poniżej cztery opowieści i morał.

Opowieść pierwsza - Placówka

Placówka w pięknym portowym mieście, tworzącym aglomerację z Gdańskiem i Sopotem. Kto tam dowodzi? Taki jeden mroczny facio, wcześniej komendant placówki w Gdańsku, do której trafił prościutko z ekspozytury Biura Spraw Wewnętrznych. Był to okres, gdy gdański wydział BSW przechodził gruntowny przeciąg kadrowy i dotychczasowa załoga postanowiła przedsiębiorczo roztasować się na lukratywnych posadkach w jednostkach liniowych. Można sobie wyobrazić, jaki był skutek, gdy naczelnikami wydziałów i komendantami placówek nagle zostały miernoty, zdolne głównie do prześladowania funkcjonariuszy. Mocne słowa? Ale prawdziwe. W tamtym czasie pion wewnętrzny, zarówno w Straży Granicznej, jak i Policji, zamiast chronić funkcjonariuszy przed zagrożeniem korupcją, szantażem, czy groźbami bandytów, brał na celownik ofiary tych zagrożeń. Przy czym nigdy miecz BSW nie zawisł nad głową żadnego komendanta, czy zastępcy. W całym Resorcie najwybitniejszą postacią epoki był Marek Działoszyński, późniejszy komendant główny Policji. Do czego to środowisko było zdolne, pokazała rozprawa z inspektorem Majem.

Mroczny facio trafił z BSW na placówkę w Gdańsku. Z „obiektowego”, który wcześniej tchórzliwie przemykał pod ścianami, a odwagę miał tylko w stosunku do obwinionych strażników, stał się nagle potężnym sułtanem. Człowiek, który znał granicę głównie z książki Zofii Nałkowskiej, dostał władzę nad funkcjonariuszami liniowymi. Musiał się wykazać. Jak to wyglądało? Oto garść świadectw:

Stemple

Jest na placówce tzw. książka wykorzystania stempli kontrolerskich, gdzie funkcjonariusze odprawieni do służby odbijają pobrane stemple. Chodzi o to, żeby kierownik zmiany ocenił, czy są właściwie nastawione (data, kierunek: wjazd / wyjazd, cyfra kontrolna). Kiedyś się zdarzyło, że ktoś błędnie odbił stempel, ktoś po tej osobie też i tak było kilka błędów. Te stemple nie były wykorzystywane w tym czasie w trakcie odprawy granicznej, więc nie było żadnych szkodliwych następstw nieuwagi tych trzech osób. Każdy inny komendant zwróciłby tylko uwagę (tak bywało wielokrotnie za poprzedniego komendanta). Ale mroczny facio z BSW nie jest z tych, co by przeoczyli tę ogromną szansę pokazania, kto tu rządzi. „Sprawcy zbrodni” stracili na kilka miesięcy dodatek służbowy. Jeden z nich odwołał się do Komendy Głównej i tam uznali jego rację, twierdząc, że takie "wykroczenie" nadaje się tylko do ustnej reprymendy. Jednak kości zostały już rzucone i mroczny facio w gaciach namokłych wodami Rubikonu zagiął parol na podwładnych. 

Księga

Komendant PSG (Placówki Straży Granicznej) prowadzi tzw. Książkę służby, za którą odpowiada osobiście. Mroczny facio nie zamierzał kłopotać się detalami i prowadzenie Księgi powierzył osobie planującej grafik służb. Pewnego dnia kontrola wykazała pewne nieprawidłowości w Księdze i mroczny facio wystąpił do komendanta oddziału z wnioskiem o obniżenie dodatku na 4 miesiące funkcjonariuszce planującej grafik. Komendant MOSG (Morskiego Oddziału Straży Granicznej) nie uznał wniosku, bo odpowiedzialnym za Księgę jest osobiście komendant PSG, czyli mroczny facio, i to jemu należy się obniżenie dodatku. Wieść gminna głosi, że tak się stało. Sułtan zaliczył kolejnego prztyczka, co pogłębiało chęć pomsty.

Tropiciel

Mroczny facio postanowił zapolować na jednego z kierowników zmiany, który nie przypadł mu do gustu. Wiedział, że funkcjonariusz po skończonej służbie dosypia na kanapie na placówce. Dacie wiarę? Taka zbrodnia. Ale jak dorwać sprawcę na gorącym uczynku? Mroczny facio przeprowadził skryte podejście. W tym celu najpierw wszedł na teren komendy oddziału, z którą placówka sąsiaduje przez płot. W takiej sytuacji służba dyżurna komendy powiadomiłaby dyżurnego placówki, że jej komendant jest na obiekcie. Wnet obudzono by chłopaka i całe polowanie psu na budę. Ale Tropiciel wręcz zastraszył dyżurnych i zabronił im kontaktu z placówką. Potem przedostał się na teren placówki i przez piwnicę (!) cichaczem podszedł do pomieszczenia kierownika zmiany. Wpadł tam z wrzaskiem, najgłośniejszym na jaki stać jego wątłe ciało. Upolowany wróg stracił dodatek na kilka miesięcy, ale mroczny facio o mało nie stracił życia, bo zaalarmowani pogranicznicy chwycili za broń. W końcu takie debilizmy o czwartej nad ranem nie należą do rutyny służbowej.

Chrobry

Pieniądze, potrącane funkcjonariuszom ukaranym zabraniem dodatku, zasilają pulę, z której środki przyznaje się innym funkcjonariuszom, wyróżnionym podwyższeniem dodatku służbowego. Na pytanie z komendy oddziału, komu te pieniądze przydzielić, mroczny facio odpowiedział, że na jego placówce takich osób nie ma.

Oficer i dżentelmen

Mroczny facio żywi niepohamowany wstręt do kobiet. A już gdy napotyka na te wykształcone i rozgarnięte, ich los jest przesądzony. Mobbing, to najłagodniejsze określenie. Zdarzyło się, że funkcjonariuszka, matka trojga dzieci, przedłożyła zwolnienie lekarskie na dziecko. Pan seksista skwitował to przy świadkach następująco: „Narobią sobie bachorów, a potem chorują”.

To tylko mała próbka talentów mrocznego facia z BSW. Z okresu gdańskiego. Potem go przenieśli i teraz dowodzi inną placówką. Stylu zapewne nie zmienił. I takich ludzi trzyma się na wysokich stanowiskach. Jak wysokich? Pułkownik z zaszeregowaniem o grupę wyżej, bo zachował warunki wyniesione z BSW. Jak to jest możliwe, że czujne oko dowództwa formacji nie widzi takich indywiduów? Czy naprawdę nie ma na ich miejsce kogoś dla odmiany z mózgiem? Policja przeszła proces czystki, więc tam stara kadra poszła w odstawkę. Kiedy Straż Graniczna się doczeka?

Opowieść druga – Szkoła

Szkoła znajduje się na gościnnym Pomorzu Środkowym. Od kilku lat dowodzi nią inny mroczny facio, który trafił tam z pionu szkolenia w komendzie głównej Straży Granicznej. W odróżnieniu od mikrego bohatera pierwszej opowieści, ten ma posturę słuszną, jest bowiem zapalonym wszechstronnym sportowcem.

Sportowcy na start!

W początkach dowodzenia szkołą, sportowiec robił jak najlepsze wrażenie. Rozbił klikę dotychczasowych kapłanów i wprowadził dawno zapomniane zwyczaje mundurowe. Niestety miesiąc miodowy urwał się nagle i boleśnie, gdy sportowiec zabrał się do reorganizacji. Dostał z centrali misję, aby maksymalnie zredukować stan etatowy. Pod nóż poszły połówki etatów, niezwłocznie rozwiązano umowy z emerytami, dorabiającymi jako wykładowcy. Kosa nie ominęła nawet sprzątaczek, które nie dość, że podle opłacane, ostały się w kilka, mając do ogarnięcia cały teren szkoły, czyli pokaźną kubaturę dydaktyczną i hotelową. Centrala była zadowolona, bo do Warszawy szły stachanowskie meldunki. Nie wiedziano, że w wyniku reorganizacji po kilku tygodniach pion dydaktyczny wymagał wzmocnienia kadrą, przeniesioną wcześniej do pionu technicznego.

Inne następstwo zmian, to kuriozalne nazwy komórek dydaktycznych. Wieloczłonowe językowe potworki, trudne do zapamiętania nawet przez pracujących w nich wykładowców. Przykład: Zespół Rozpoznania Operacyjnego Zakładu Operacyjno – Rozpoznawczego. Zakładu, dodajmy, który składa się tylko z tego jednego zespołu.

Pomysłowy Dobromir

Sportowiec zamieszkał w służbowym apartamencie, bo pochodzi z Warszawy. Najpierw kazał zakupić supernowoczesną płytę indukcyjną do aneksu kuchennego. I kosztowny zestaw garnków. Zrobił to oczywiście dla dobra Szkoły.

Przez dłuższy czas przedsiębiorczo oszczędzał na paliwie. Wyjeżdżając do domu, nie nadużywał swojego samochodu. Po prostu dosiadał się do pojazdów służbowych, którymi przyjechali kursanci. Z powrotem, do Szkoły, zabierał się z kimś, kto akurat na kurs wyjeżdżał. Łowy na jelenia wyglądały tak, że komendant kazał obdzwaniać wszystkie kursy, aby wykładowcy na zajęciach pytali słuchaczy, czy ktoś nie przyjechał z Warszawy pojazdem służbowym. W ślad za sygnałem telefonicznym, ruszał kurier, podpułkownik. Zaglądał do wszystkich sal, przerywał zajęcia i zadawał pytanie w imieniu pana komendanta. Dopiero, gdy sprawa rozniosła się po kraju i zrobił się wielki obciach, sportowiec niechętnie przerzucił się na własny transport.

Panienka z okienka

Bardzo szybko sportowiec ujawnił swoje instynkty zamordysty. Któregoś razu na widok grupy oficerów, mających czelność przebywać na zewnątrz bloku szkolnego minutę przed fajrantem, sportowiec otworzył okno swojego gabinetu i w obecności kilkudziesięciu osób, zmierzających po pracy na biuro przepustek, zaczął się wydzierać. Nie znacie się na zegarku, ja was nauczę etc. A na drugi dzień kazał sobie przynieść oświadczenia tych oficerów. Trafiło na inteligentnych, więc treść oświadczeń rozsierdziła sportowca.

Na kursach, jak to na kursach. Po zajęciach ludzie piją piwko, czy flaszkę, w granicach rozsądku. Ci, którzy zostają na weekend, świętują tradycyjny piątunio. Trzeźwy masz być do służby, czyli w tym wypadku, do zajęć. Dopóki nie zakłócasz ciszy nocnej i nie demolujesz pomieszczeń, komu przeszkadza, że spożywasz alkohol? Przeszkadza sportowcowi. Nie należą do rzadkości sytuacje, że gdy wraca do swego apartamentu w hotelu, potrafi dopaść starego wygę, w którego siatce dostrzegł zarys kilku puszek piwa. Sam mieszka w strefie odgrodzonej, można powiedzieć vipowskiej. Wolnej od kontaktu z gawiedzią, zacisznej. Ale potrafi w weekendy patrolować korytarze, w poszukiwaniu sprawców picia.

Jestę oficerę

Sportowiec nie podaje ręki chorążym i podoficerom. No chyba, że naprawdę musi, bo asystuje delegacji z centrali. Swego czasu wyraził pogląd, który w mig nabrał mocy dekretu, że nie do pomyślenia jest, aby na stołówce oficer siedział przy jednym stole z chorążym. Co gorliwsi z podległych mu dowódców niezwłocznie porozsadzali do osobnych pomieszczeń kadrę dydaktyczną, gdy jedną kancelarię dzielił oficer i podoficer.

Sportowiec mimo woli


Któregoś roku sportowiec odwalił taki oto numer. Listopad, to okres nerwowy, bo roczne rozliczenia są finalizowane właśnie wtedy. Uprawniony do kluczowych decyzji jest wyłącznie komendant Szkoły. A co zrobił sportowiec? Wyjechał na turniej, organizowany przez inną szkołę SG. Hen, pod rosyjską granicę. Turniej halowej siatkówki. W składzie reprezentacji Szkoły grał właśnie komendant, bo sam tak postanowił. Turniej jest turniej, nie chciał, ale musiał. Pion finansowy Szkoły znalazł się na krawędzi katastrofy, sport zwyciężył.

Ojciec

Do Szkoły przyjechał kiedyś syn sportowca. Na egzaminy do Straży Granicznej. Czyli zdawał u podwładnych komendanta. Procedura, jak widać, transparentna. Żadnego konfliktu interesów. To i nie dziwota, że syn zdał.

Wielka Gra

Właściwie od początku obecności na Północy, sportowiec zabiega o powierzenie mu dowództwa nad oddziałem liniowym. Najlepiej, żeby to był Nadwiślański Oddział Straży Granicznej, bo ma siedzibę w Warszawie. Blisko do domu i nie trzeba używać własnego samochodu. Po „udanej” reorganizacji sportowiec już witał się z gąską. Głośno było o tym, jak sporą część urlopu poświęcił na pielgrzymowanie po gmachu komendy głównej. Tu zajrzał, tam odnowił znajomość, gdzie indziej podle się przymilił. Ale nie dał rady. Podobno deklarował, że od biedy zadowoli się Morskim Oddziałem, ale i tu konkurenci go ubiegli.

Oto sprawa powraca. Z centrali nadchodzą wieści, że sportowiec kolejny raz przystąpił do Wielkiej Gry. Znowu chodzi o Nadwiślański Oddział. Cały impet idzie na komendę główną, wszyscy krewni i znajomi uruchomieni. Teraz albo nigdy.

No właśnie. Może jednak nigdy. Podobno sportowiec, trudno w to uwierzyć, cieszy się pewną popularnością na dworze komendanta głównego. Z drugiej strony, gdy szefem formacji zostaje gryzipiórek, wyciągnięty z rezerwy kadrowej w stopniu kapitana, to taki krzepki wysportowany pogromca podwładnych może mu imponować. Ale niech ten i ów głęboko się zastanowi. Jeśli nie w komendzie głównej, to szczebel wyżej, w ministerstwie.

Szkoła, to jest ważna jednostka. Kuźnia kadr. Ale jednak to tylko szkoła. Co innego liniowy oddział, gdzie ludzie wyjeżdżają na działania uzbrojeni, stając do konfrontacji z bezwzględnymi bandytami. Jeśli taki sportowiec zawładnie liniową jednostką, to przecież nie zrobi nic innego, niż robił w Szkole. Nadal będzie upokarzał podwładnych, gardził ludźmi, kombinował na paliwie, a w kluczowym momencie, zamiast dowodzić, pojedzie haratnąć w halową gałę. Czy naprawdę ktoś wyobraża sobie personę o tym potencjale, jako dowódcę pograniczników, wysyłanych do walki?

Opowieść trzecia – BSW

Jak pamiętamy, z tej struktury wywodzi się mroczny facio z pierwszej opowieści. Bohater drugiej także ma pewne związki z BSW. Otóż przez kilka lat jago pracę, jako komendanta Szkoły, nadzorował mąż podwładnej sportowca. Jak łatwo się domyślić, raporty męża raczej nie zagrażały przełożonemu małżonki.

Kim był ten mąż podwładnej? Do BSW trafił jako nominat Mirosława Hakiela, z którym znali się jeszcze z służby na południu Polski. Czy to ważne? Może i nie. Ale kim jest Mirosław Hakiel? To jest były funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa, w której odpowiadał za właściwy poziom rewolucyjnego zapału funkcjonariuszy. Jest też bliskim kumplem Bartłomieja Sienkiewicza, jednego z ojców założycieli Urzędu Ochrony Państwa. Jako naczelnik zarządu w krakowskim CBŚ pozytywnie zaopiniował pozwolenie na broń dla znanego bandziora, który niedługo później zastrzelił swoją żonę.

Jako dowódca zawsze gardził ludźmi. Pomiatał. Jeden był dla niego zbyt niski stopniem, a inny miał czuwać godzinami w oczekiwaniu na jego telefon w najbłahszej sprawie. Bóg własnej religii, kumpel najważniejszych ludzi w państwie, kryty i promowany.

Taki człowiek został dyrektorem Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Straży Granicznej. Miał wpływ na obsadę kadrową w wydziałach zamiejscowych, czyli tych ekspozyturach, które funkcjonują przy każdej jednostce organizacyjnej SG. Potem zniknął. Z radarów, ale nie ze Straży Granicznej. Długo egzystował w oddelegowaniu do innych zadań. Między innymi został pełnomocnikiem Sienkiewicza do spraw kibicowskich. Potem zaszył się pod jeszcze inną listwą. Ale wciąż formalnie jako funkcjonariusz SG. Mówimy już o naszych czasach, o czasach dobrej zmiany.

Jeśli ustawa dezubekizacyjna miałaby się w ogóle na coś przydać, to powinna w pierwszej kolejności objąć Mirosława Hakiela.

To jest BSW. Minister Błaszczak i wiceminister Zieliński zadeklarowali, że Resort musi dysponować własną służbą kontroli, takim resortowym BSW, żeby te BSW w podległych formacjach nie mogły wodzić ministra za nos. Idea słuszna, ale gdy czytam, że to resortowe BSW ma się opierać na funkcjonariuszach oddelegowanych z BSW w formacjach, to ogarnia mnie pusty śmiech.

Opowieść czwarta – Na Zachodzie też bez zmian

Dochodzą przykre słuchy, że nowy komendant pograniczników strzegących linii Odry, lubi pokazać, kto tu rządzi. Zaczął od ogłoszenia koncepcji drakońskich reform systemu służb. Na razie nie ma sensu wchodzić w detale, może facet jeszcze się opamięta. Dość powiedzieć, że gdy przedstawiciele funkcjonariuszy pojechali, aby ubłagać jego majestat o ponowne przemyślenie sprawy, bo dotychczasowy system po prostu sprawdza się od lat, a nowy makabrycznie uderzy po kieszeni setki ludzi, Władca Zachodu oświadczył: - Kto nie ze mną, ten przeciwko mnie.

Panie generale brygady Straży Granicznej, ja chętnie spróbuję. Skoro tak pan stawia sprawę. Komendant może bardzo dużo, ale nie może wszystkiego. Każda decyzja dowódcy musi wynikać z przesłanek opartych na pragmatyce służbowej. Jeśli dowódca wydaje edykty, kierując się kaprysem, dopuszcza się rażącego nadużycia. Służba w mundurze wiąże się z akceptacją warunków szczególnej dyscypliny. To oczywiste. Funkcjonariusz wie, na co się decydował, wstępując do formacji. Ale jednym z najistotniejszych elementów, determinujących efektywną realizację zadań, jest czynnik ludzki. Ludzi trzeba szanować. To nie znaczy pobłażać, czy rozpieszczać. Jest jednak różnica między pryncypialnością, a gnojeniem. Gnojenie, to już domena zupactwa.

Morał

Straż Graniczna wciąż czeka na Dobrą Zmianę. Sprzęt już jest, kasa też w miarę przyzwoita. Nietknięte pozostają kadry, a jak mówił klasyk, kadry są najważniejsze.

AKTUALIZACJA

Sportowiec z opowieści drugiej ma w październiku zostać komendantem Karpackiego Oddziału Straży Granicznej. Siły ciemności jak widać mają się dobrze.


LISTOPAD 2018

Większości bohaterów tych historii już nie ma w formacji. Bez zmian pozostają mechanizmy, dzięki którym takie zdeformowane moralnie indywidua dochodzą do decyzyjnych stanowisk.

Ten ostatni facio, z opowieści czwartej, nazywa się Skowronek. Istny chwast na umęczonej glebie Straży Granicznej. Trzyma się cholernik tak, że nawet Roundupem nie wyplenisz. Co nie znaczy, że nie warto próbować.

[]

Przeczytaj także: Straż Graniczna - kadrowy zsyp miernot

[]

To jest kontynuacja bloga, dostępnego pod tym adresem: https://www.salon24.pl/u/mundurowi/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo