tech tech
1029
BLOG

Zamachowcy na tropie ( PiSowskie brednie )

tech tech Polityka Obserwuj notkę 15

Jedni mówią, że Jarosław Kaczyński wierzył w zamach od 10 kwietnia 2010 r. Inni twierdzą, że uwierzył jesienią 2011 r. I wtedy coś w nim pękło. Ten moment można wskazać bardzo dokładnie: prezes zobaczył wyliczenia prof. Biniendy i zrozumiał, że brzoza nie mogła urwać skrzydła, że to były wybuchy. Wcześniej nie miał pewności, czasem nawet mówił: „Zabili mi brata”, ale nie należało brać tego dosłownie. Może zabili, a może zaszczuli. Dziś wiadomo, że zabili. Fizycznie wyeliminowali.

Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Polityk PiS: – Zdaniem prezesa to robota Putina. Pytanie tylko, czy wespół z Tuskiem, czy nie. Może nie. Ale jeśli nie, to dlaczego rząd pozwala Ruskim zacierać ślady? Dlaczego partaczy śledztwo? Dlaczego tak kłamie?To był cios w serce, zmroziło mnie  

 

Zdaniem Jarosława Kaczyńskiego jedynym wiarygodnym źródłem wiedzy o Smoleńsku jest Antoni Macierewicz wraz ze swoimi ekspertami. Owszem, może czasem myli się w niuansach, momentami może za bardzo szarżuje, ale intencje ma słuszne i mimo drobnych wpadek posuwa sprawę do przodu.

Wszystko zaczęło się 5 lipca 2010 r., dzień po przegranych wyborach prezydenckich. Wspomina jeden z członków sztabu wyborczego, dziś już poza PiS: – Na Nowogrodzką przyjechałem po południu. U prezesa akurat trwało spotkanie, więc usiadłem w sekretariacie. Po piętnastu minutach drzwi się otworzyły i z gabinetu wyskoczył pan Antoni. Prezes chciał się ze mną przywitać, ale Macierewicz niemal zastawił go ciałem. Powiedział: „Jarek, ty zapomniałeś o Lechu”. To był cios w samo serce, w miłość do brata. Mnie aż zmroziło.

Kaczyńskiego chyba mniej. Kiedy Macierewicz wyszedł, prezes zaprosił swojego sztabowca do środka i powiedział, patrząc mu prosto w oczy: – Kampania się skończyła, trzeba umyć twarz. Kilka tygodni później powtórzył to innymi słowami i w obecności całego klubu parlamentarnego PiS: – Strategia pomijania tej sprawy się nie sprawdziła, cnotę straciliśmy, a rubla nie zarobiliśmy. Brzmiał jak człowiek, który został zmuszony do zdrady własnych ideałów.

Opowiada jeden ze współpracowników Kaczyńskiego: – Do czasu badań Biniendy nastawienie prezesa jeszcze falowało. Raz skłaniał się do koncepcji Macierewicza, potem na kilka tygodni go odsuwał i zaczynał dopuszczać do siebie inne wersje. Dziś już nie dyskutuje. Mówię mu, że biegli prokuratury mają wiarygodniejsze wyliczenia, że to nie jedna osoba, ale kilka. Że gdyby coś było nie tak, to ktoś by się wyłamał, bo przecież wszystkich przekupić się nie da, ale to jak grochem o ścianę. On wtedy odpowiada: „Kiedyś też w to nie wierzyłem, ale dziś wiem już na pewno. To nie była brzoza, to był zamach”.

To mogła być zemsta za Możejki

W PiS i jego okolicach zwolenników teorii zamachu nie brakuje. Jednym z nich jest Stanisław Pięta, poseł z Bielska-Białej, członek smoleńskiego zespołu parlamentarnego. Pięta to człowiek żelaznych zasad: tak w polityce, jak i w życiu. Kilka miesięcy temu zobaczył w „Gazecie Wyborczej” reklamę piwa Paulaner i zaraz ogłosił jego bojkot. Decyzja była niełatwa, bo poseł lubił to piwo i często pijał do obiadu. Podczas naszego spotkania też się zmaga. Co wziąć: colę czy pepsi. Cola, jak mi wyjaśnia, wspiera homoseksualistów i innych dewiantów, ale znowu Pepsi podobno dodaje do napoju komórki z abortowanych płodów.

– Zna pan przyczynę katastrofy? – pytam. Na stole od kilku minut jest pepsi. Jednak.

– Samolot rozpadł się w wyniku wybuchu. Wiele wskazuje na to, że materiały wybuchowe podłożono podczas remontu tupolewa w Samarze.

– Czyli jednak Rosjanie?

– W atak terrorystyczny nie wierzę. Najbardziej prawdopodobna hipoteza to morderstwo zorganizowane przez rosyjskie służby specjalne. Motyw – zemsta za Gruzję i nauczka dla innych. Komunikat dla świata: „Możecie wygrać raz czy drugi, ale Rosja was zawsze dopadnie”.

Do zespołu smoleńskiego należy też Marek Suski. To poseł z Radomia i wierny współpracownik Kaczyńskiego, od lat zasiada w komitecie politycznym PiS. Słowem, partyjna czołówka. Podobnie jak Pięta nie wierzy w wypadek, ale trochę bardziej waży słowa. Tylko trochę: – Jedna z zasad prawa rzymskiego mówi, że winnych trzeba szukać wśród tych, którzy mieli w przestępstwie interes. A mieli go ci, którzy mogli skorzystać na śmierci prezydenta. W pewnym sensie taki interes miał również polski rząd.

– A gdyby się okazało, że w Smoleńsku był zamach, to kto mógł być jego zleceniodawcą? – dopytuję.

– Świat nie składa się z samych niewiniątek. Są państwa, których doktryny przewidują fizyczną likwidację ich wrogów. A prezydent Kaczyński dbał o polski interes i mógł być przez niektórych uważany za wroga.

 

I Suski, i Pięta dwa tygodnie temu uczestniczyli w posiedzeniu sejmowej komisji spraw zagranicznych, na której przesłuchiwano kandydata na ambasadora w Hiszpanii Tomasza Arabskiego, byłego szefa Kancelarii Premiera. Obrali jednak różne strategie. Suski był aktywny – zabierał głos, zadawał pytania, stawiał zarzuty, a Pięta milczał.

Suski: – Widać, że Arabskiemu grunt pali się pod nogami. Dlatego daje nogę z kraju. Na szczęście w Hiszpanii obowiązuje europejski nakaz zatrzymania.

Pięta: – Przyszedłem bez pytań, bo chciałem poobserwować delikwenta. Usiadłem naprzeciwko i patrzyłem mu prosto w oczy. Był przestraszony, zdradzały to reakcje organizmu. Gesty i mimika. Po pytaniu o samobójstwo Grzegorza Michniewicza, dyrektora Kancelarii Premiera, zaczęły mu latać ręce, a oczy biegały po sali. Gdybym był śledczym, poszedłbym tym tropem.

To, gdzie poseł Pięta by doszedł, z grubsza wiadomo. Dwa lata temu wątkiem śmierci Michniewicza zainteresował się „Nasz Dziennik”. Wyszło mu, że samobójstwo miało miejsce w dniu powrotu tupolewa z Samary.

Oczywiście, nie wszyscy zwolennicy teorii wybuchu są tak radykalni jak Suski i Pięta. Są tacy, którzy wierzą w zamach, a uchodzą za przedstawicieli liberalnego skrzydła PiS. Ba, można znaleźć i takich, którzy wierzą, a są już poza partią. – Moim zdaniem to była zemsta za Możejki. Po ich zakupie do jednego z szefów Orlenu zadzwonił prezes Gazpromu Aleksiej Miller i powiedział: „Gratuluję, ale to się tak nie skończy”. To wtedy Leszek trafił na krótką listę osób niebezpiecznych dla Kremla – mówi jeden z PiS-owskich dysydentów. Nazwiska nie ujawnia, bo boi się, że media zrobią z niego wariata.

Chce pan, żeby nam biegłego zamknęli?

W PiS oczywiście są także wątpiący, ale i oni się boją. Tyle że nie dziennikarzy, ale Macierewicza. Jeden z moich rozmówców, który kilka miesięcy temu wszedł w szkodę kontrowersyjnemu posłowi, opowiada, że szef zespołu w rozmowach z innymi parlamentarzystami zaczął nazywać go piątą kolumną i agentem Tuska. Drugi podał w wątpliwość sens ekshumacji wszystkich pasażerów tupolewa, po czym usłyszał, żeby się nie wtrącał, bo się nie zna. Jeszcze inny, bardzo aktywny i zaangażowany członek zespołu, gdy zakwestionował jedną z decyzji Macierewicza, zaczął być przez niego sekowany. Najpierw dostał zakaz występu podczas sejmowej debaty w sprawie Smoleńska, a potem został zignorowany podczas posiedzeń zespołu. Macierewicz najpierw udawał, że nie widzi jego podniesionej ręki. A kiedy poseł wreszcie dał za wygraną i wyszedł z sali, zza stołu prezydialnego padło pytanie: – Jak to go nie ma? Przecież się zgłaszał.

Mówi jeden ze sceptyków: – Nie kwestionuję teorii zamachu definitywnie, ale uważam, że Antoni dopiął ją za wcześnie. Teraz wygląda to tak, jakby szukał dowodów na jej potwierdzenie. Kolejność powinna być odwrotna.

Inny opowiada: – Kilka miesięcy temu prokuratorzy chcieli zaprosić na spotkanie Biniendę, ale okazało się, że jedyną osobą, która ma z nim kontakt, jest Macierewicz. Najpierw wszystkich zwodził, nie odbierał telefonu, mówił, że profesor ma zaplanowany objazd kraju, a potem nastraszył profesora, że może dojść do zatrzymania. Kiedy jeden z senatorów zapytał go wprost, o co chodzi, Macierewicz na niego napadł: – Na kawę do prokuratury? Nie ma mowy. Chce pan, żeby nam biegłego zamknęli?

Może Chińczycy zrobią ruch

30 października 2012 r., dzień publikacji o trotylu we wraku tupolewa w „Rzeczpospolitej”. Jeszcze przed konferencją prasową prokuratury Jarosław Kaczyński zwołuje nadzwyczajne posiedzenie komitetu politycznego PiS w Sejmie. Doproszony na to spotkanie Macierewicz mówi, że temat trotylu jest mu dobrze znany. Twierdzi, że dysponuje nagraniem specjalisty, który był w Rosji i brał udział w badaniu wraku. Człowiek ma potwierdzać wszystkie ustalenia gazety. Po Macierewiczu głos zabiera prezes. Mówi o tym, co będzie, jak PiS dojdzie do władzy.

– Wojny nikomu nie wypowiemy – uśmiecha się jeden z członków komitetu, wspominając tamten dzień. – Prezes powiedział, że w naszym zasięgu będzie dokładne rozliczenie i ukaranie winnych po polskiej stronie.

– A co z ewentualnymi zleceniodawcami z zagranicy?

– W tej sprawie musimy się uzbroić w cierpliwość. Może w Rosji zmieni się władza i nowy prezydent sam zechce rozliczyć dorobek Putina. Może po odejściu Obamy Amerykanie pokażą swoje zdjęcia satelitarne, bo przecież na pewno je mają. A może Chińczycy zrobią jakiś ruch? Przecież ich wywiad też działa globalnie.

– To nie jest kapitulanckie podejście?

– Taka jest polityka, przecież Brytyjczycy też nie pomścili Litwinienki. Jak na słowo „przepraszam” za Katyń czekaliśmy pół wieku, to i teraz poczekamy.

Na razie pewne są tylko dwie rzeczy. Jeśli PiS dojdzie do władzy, to z placówki w Madrycie ściągnięty zostanie Tomasz Arabski – taką deklarację złożyli posłowie PiS podczas posiedzenia komisji spraw zagranicznych. Dowiemy się też, „czyim ministrem jest Radosław Sikorski” – to z kolei obiecał prezes PiS w wywiadzie dla portalu „Gazety Polskiej”.

– Trybunał Stanu nie zostanie uruchomiony? – pytam Suskiego.

– Trybunał brzmi groźnie, ale jego wyroki są symboliczne. To byłby za mały wymiar kary. W Smoleńsku zginęli ludzie, tu trzeba normalnych wyroków karnych, z odsiadkami.

– A kto powinien pójść siedzieć?

– Na tym etapie nie chcę wymieniać nazwisk. Zresztą od skazywania jest sąd.

– Pana zdaniem zleceniodawca ewentualnego zamachu mógł działać w porozumieniu z polskim rządem?

– Wydaje mi się to mało prawdopodobne, zamachowcy raczej nie dzielą się swoimi planami.

– Czyli gdyby to był zamach, to rząd Tuska jest poza podejrzeniem?

– Chęć ukrycia prawdy jest mocno zastanawiająca i może sugerować winę kogoś z kręgów władzy, ale jeśli zamachu nie było, to tym gorzej dla rządu. Bo to by oznaczało, że tam nie było żadnej odpowiedzialności, że myślano: „A niech prezydent leci na złamanie karku”. W takim wypadku całkowitą winę za zaniedbania ponosi rząd.

Poseł Pięta widzi sprawę nieco inaczej: zamach był, Donald Tusk mógł o nim nie wiedzieć, ale i tak swoje za uszami ma. Przecież gdyby mu zależało, to prokuratorzy nie odstawialiby takiej fuszerki. – On w Polsce jest już skończony i dobrze o tym wie. Sądzę, że podobnie jak Arabski będzie szukał jakiegoś stanowiska za granicą – mówi.

– Boi się pan, że chce uciec przed odpowiedzialnością?

– Nie ucieknie. O to jestem spokojny.

Zauważam, że ze skazaniem Tuska może nie pójść tak łatwo, bo przecież w sądzie trzeba twardych dowodów. Poseł Pięta nie reaguje na te zaczepki, spogląda na mnie z pobłażaniem: – Więcej wiary, panie redaktorze.

 

http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/zamachowcy-na-tropie,1,5458765,kiosk-wiadomosc.html

 
tech
O mnie tech

Zdrowym, bez PiSowskich majaczeń.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka