Ted Cruz Ted Cruz
259
BLOG

Bankructwo? - Czyje? Kościoła czy Katolików?

Ted Cruz Ted Cruz Kościół Obserwuj temat Obserwuj notkę 3
Nie Kościół bankrutuje, jak by tego pan Tusk sobie życzył, ale bankrutują katolicy, właśnie tacy jak on i jemu podobni.

Przytoczę na wstępie wypowiedź Donalda Tuska. Czynię to z oporami, gdyż pan ten wielokrotnie dowiódł, iż jego wynurzenia, czy to polityczne czy prywatne nie mają pokrycia, a wiadomo, że taka waluta nic nie warta. Ale w tym przypadku stwarza on okazję, by zastanowić się nad tym, co właściwie oznacza czyjeś wyznanie, że jest się katolikiem?

W więc Tusk oświadcza:

„Wydaje mi się, że czas przywilejów finansowych dla Kościoła kończy się i tak nieuchronnie. Moim zdaniem prawdziwym, problemem - i mówię to jako katolik, ba - jestem do końca maja liderem europejskiej chrześcijańskiej demokracji - mamy dzisiaj do czynienia z Kościołem w Polsce jako instytucją polityczną, która nie finansowo, ale politycznie właśnie na naszych oczach bankrutuje, bo cała, prawie bez reszty zaangażowała się w złą politykę po stronie władzy, bardzo często przeciwko ludziom”.

O wątpliwej wartości wypowiedzi Tuska, jakie by one nie były, najlepiej świadczy przytoczony tekst. Bo o jakich to przywilejach finansowych Kościoła tu mowa? Dalej: w czym upatruje Tusk polityczny charakter Kościoła jako instytucji? Tutaj nie mógł się wykręcić o rozwinięcia tematu. Zatem, jego zdaniem, Kościół jako instytucja bankrutuje ponieważ, jak sądzi Tusk, „bez reszty zaangażowała się w złą politykę po stronie władzy, bardzo często przeciwko ludziom”. Mógłby przytoczyć choćby jeden przykład. Ale woli strzelać bez prochu, jak zawsze, bo w ten sposób można bezkarnie gadać bzdury.

Owszem, Kościół jest po stronie władzy, w takiej samej mierze, jak opozycja, ta totalna, sprzeciwia się każdej inicjatywie tej władzy, balansując stale na krawędzi zdrady i sabotując korzyści, jakie są udziałem samego Tuska i, w sposób wręcz skandaliczny, także tej części społeczeństwa (ok. 25-30 %) głosującej na totalnie wypaloną PO. W dodatku „czarna sotnia” z ramienia opozycji małpująca targowicę w PE wali w Polskę w interesie owych, zdaniem Tuska, dobrych rządów, które już kiedyś pod jego wodzą prowadziły Polskę w kierunku niemieckiego Siedlungsgebietu, czy wyzbytego z własnej tożsamości Landu Unii Europejskiej. Jeśli ktoś działał przeciwko ludziom, to właśnie on i jego ferajna. A to, że Tusk argumentuje swój katolicyzm faktem, „że jestem do końca maja liderem europejskiej chrześcijańskiej demokracji” zakrawa już na żart. Europejska Chrześcijańska Unia i katolicyzm, to jak ogień woda.

Tak więc ani Kościół nie zbankrutuje z powodu swej lojalności wobec rządu, który okazał się dobry dla kraju i właśnie dla ludzi, ani z racji braku przywilejów finansowych. Ale z katolicyzmem sprawa nie jest już tak prosta. Gdyby większość Polaków okazała się takimi katolikami jak Tusk, to rzeczywiście słowo katolik tak by się zdewaluowało, że bankructwo byłoby tu właściwym słowem. Tak na szczęście nie jest. Ale nie cieszmy się zbytnio, bo są pewne symptomy nie wróżące niczego dobrego.

O niektórych warto podumać.

Powołania. Pomijam zjawisko kurczenia się liczby kleryków od strony ilościowej. Jest znaczne. Przyczyny są złożone, ale istota ich tkwi w materiale ludzkim; nie w powabach obecnego świata. One raczej wielu odstręczają. Młodzi dzisiaj boją się decydować o swoim losie. Boją się małżeństwa, rodziny, boją się podejmowania decyzji, wielu tkwi w marazmie, a jednocześnie marzy o samodzielności. Wystawianie się na wyzwania sięgające w głąb ich światopoglądu, podatność na wzorce zachowań, na hasła, których wspólnym mianownikiem jest indyferentyzm: gdyż każda opcja jest rzekomo równie dobra, zatem co ty zrobisz także będzie dobre bez względu na jakiś cenzus moralny. To pułapki czyhającego na człowieka zwłaszcza młodego. Bo wmawia się mu, że moralne jest to co sam wybiera. Duże i niebezpieczne obciążenie.

Przy takim zawirowaniu i to w momencie, kiedy człowiek formuje swą osobowość, trudno o decyzję tak dalekosiężną jak kapłaństwo. Stąd też jej podejmowanie następuje częściej niż było kiedyś, dopiero w czasie pobytu w seminarium. Nie wszyscy przychodzą z przekonaniem, że mają powołanie. Ostatnio mówi się, że w Olsztynie nie będzie w tym roku święceń kapłańskich, bo cały kurs sukcesywnie wystąpił z seminarium. To o czymś świadczy. Łatwo powiedzieć, że należy zadbać o dalsze przygotowanie kandydatów do stanu duchownego. Trudniej znaleźć odpowiednią metodę. Zwłaszcza, że w życiu publicznym lansowany jest różnymi sposobami pogański styl życia. Nawet systematyczne szerzenie ateizmu nie jest tak wydajne jak to. Swego czasu pewien wiekowy kapłan, kiedy spytałem go czym się na emeryturze zajmuje, odpowiedział: oglądam seriale telewizyjne. Zdziwiłem się. A on na to: nigdzie nie zobaczysz lepiej lekcji współczesnego pogaństwa jak właśnie tam. Nie mam zbytnio czasu i ochoty na seriale, ale zacząłem częściej i dokładniej jeden czy drugi oglądać. Najczęściej: Lombard. Życie pod zastaw. Pozornie nic specjalnego. Ale wziąłem pod lupę wartości promowane tam w postaci sytuacji życiowych. I okazało się, że jest to model pogaństwa w najczystszej formie, bo nawet z domieszką takiego trochę ckliwego altruizmu. Przecież to działa skuteczniej niż najlepiej przeprowadzona katecheza lub agitacja ateistyczna. Nie mam porównania z innymi produkcjami. Może niekiedy z filmami policyjnymi. Tam jest to samo, tylko nie tak wyraziście artykułowane. Mniej groźne są tzw. kabarety. Nie chcę mówić o ich poziomie artystycznym, wystarczy jeden choćby obejrzeć, by mieć zgagę na dłuższy czas. Tam w dodatku pojawia się takie chamskie i chałowate przedstawiania księdza, Kościoła, wiary. Słyszałem wiele wypowiedzi, że telewizja fastryguje swój program tymi produkcjami, w których zabawne jest tylko zachowanie widowni. Myślę, że jest ona starannie dobrana. Normalny człowiek nie wiedziałby z czego się śmiać.

Kapłaństwa mają też odstręczyć nagłaśniane nieproporcjonalnie do ich występowania delicta duchownych, zwłaszcza seksualne. Gdyby zbadać rzecz od strony socjologicznej okazałoby się, że jest to znikoma ilość w stosunku do podobnych zaszłości w innych grupach społecznych. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest ich za dużo, podobnie, jak to, że ich nagłaśnianie ma jeden cel. Nie jest nim sanacja tego stanu rzeczy, lecz wyłącznie poderwanie autorytetu Kościoła.

Osobna wyrzutnia pocisków godzących w Kościół, to produkcje ekskleryków lub eksksięży. Ostatnio jest wysyp książek, wywiadów przeprowadzanych przez dziennikarzy wiadomego autoramentu z eksksiężmi, byłymi klerykami mających jeden cel: nie są nim realia seminaryjne, ale taki obraz tej instytucji, że młody człowiek powinien unikać jej za wszelką cenę. Dziwna rzecz, ale nawet władze komunistyczne za taki proceder się nie chwytały. Nie chodzi w tej chwili o to, na ile to jest skuteczne. Plucie do zupy podawanej komuś się zdarza, oczywiście w wykonaniu kogoś chorego, ale nie znaczy to, że przestajemy jadać w jadłodajniach. Te wynurzenia sfrustrowanych niedoszłych lub wykolejonych duchownych, to właśnie takie plucie do zupy. Kiedyś się ją jadało, ale coś lub ktoś ją obrzydził. A więc trzeba napluć do własnej zupy, w nadziei, że zmniejszy się frustrację z powodu niepowodzenia życiowego. Dziwne to i pozbawionej logiki, jak zawsze, kiedy człowiek działa pod wpływem emocji. Albo po prostu nicość charakteru, mentalność szczurka.

To trudny kawałek chleba i nie jest on jadalny dla maminsynków, polujących na łatwą karierę – że ona nie jest łatwa przekonuje się adept już w seminarium lub po jego opuszczeniu – albo, powiedzmy sobie bez ogródek, dla ludzi małej lub żadnej wiary. Co tacy robią w seminarium? O to już każdego z osobna trzeba zapytać. Z tych sensacji o seminariach dobrych na sezon ogórkowy, lub jako materiał dla mniej rozgarniętego reportera, wynikać ma jedno: seminarium, to źródło zgnilizny moralnej, perwersji i dekadencji umysłowej. Ktoś powie, że przecież to wynika z wypowiedzi eksów, zatem tak musi być. Niech więc wie, że corruptio optimi pessima. (zepsucie najlepszego najgorsze). Gdyby więc ci panowie pisali to, co sami noszą za kołnierzem, byłoby znacznie ciekawiej, z zwłaszcza prawdziwiej. Szkody jednak wyrządzają, tego nie da się ukryć. Trudno natomiast w to wszystko uwierzyć, zważywszy, ilu ludzi przez seminaria przeszło i to bez takich urazów, o jakich przywołani tu autorzy tej dzisiejszej literatury użytkowej opowiadają.

Coś, co jednak bardziej może sprawić, że trudno z przekonaniem nazwać siebie lub kogoś katolikiem, to typowe dla pewnego gatunku ludzi rozdwojenie: deklaracji od postępowania. Kiedyś w Niemczech zapytałem pana, który, jak sam mówił, że w kościele nie był od I komunii św., czy jest chrześcijaninem? Oburzył się. Jak można w to wątpić? Na podstawie pańskich słów, bo co w końcu dowodzi pańskiego chrześcijaństwa? Jestem zapisany w parafii i płacę podatek kościelny. Przynajmniej tyle, ale czy wystarczy? U nas nawet taki dowód trudno by przytoczyć. Najtragiczniejsza jest jednak absencja dzieci w kościele. Dla wielu pierwsza spowiedź jest często ostatnią, podobnie z Eucharystią. Oczywiście to sprawa rodziców, niekiedy nawet takich, którzy od czasu do czasu sami bywają w kościele. Ale są przekonani, że dzieci „zmuszać” nie można. I tu mają rację, z tym, że wychowanie, to nie stosowanie przymusu, ale przykład i zachęta. Odwróciły się w ciągu kilkudziesięciu lat proporcje między religijnym przeżyciem, a jego celebracją w rodzinie. Kiedyś to pierwsze było jedynie ważne i starano się o utrwalenie tego przeżycia. Natomiast uroczystość domowa była skromna i nie zagłuszała tej religijnej. Dziś jest odwrotnie. Wielki fest w knajpie, a w kościele pokaz mody. Dziecko raduje się bogatym prezentem, a o tym, co przeżyło w czasie mszy św. zapomina po wyjściu z kościoła. Ludziom tak ukształtowanym trudno później nazywać się katolikami, bo po prostu nie wiedzą oni co to konkretnie znaczy. Którejś niedzieli zapytałem dzieci bawiące się na podwórzu czy były w kościele? Patrzały na mnie zdziwione, któreś się nawet uśmiechało. A przecież rodziny ich uchodziły za katolickie. Czy takimi faktycznie są? Nie zaszkodziłoby od czasu do czasu takie pytanie sobie postawić i szczerze na nie odpowiedzieć.

Nie Kościół bankrutuje, jak by tego pan Tusk sobie życzył, ale bankrutują katolicy, właśnie tacy jak on i jemu podobni. Rzecz jasna, że to boli, ale u niejednego wywołuje radość z czyjegoś niepowodzenia – schadenfreude. Nazbyt jednak cieszyć się nie warto. A katolicy, nie tylko z nazwy, mają o czym dumać. Swoją drogą, gdyby Tusk wiedział kim jest Chrystus, nie mówiłby o bankructwie Kościoła. Ale bankructwo polega właśnie na tym, że mówi się o sprawach, o których nie ma się pojęcia.


https://niepoprawni.pl/blog/zygmunt-zielinski/bankructwo-czyje-kosciola-czy-katolikow

image


Ks. Zygmunt Zieliński (ur.1931) profesor zwyczajny, dr hab. emeryt, były kierownik Katedry Historii Kościoła w XIX i XX wieku w Instytucie Historii na Wydziale Teologii KUL, wykładowca Akademii Polonijnej w Częstochowie i Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Chełmie (germanistyka), w Seton Hall University (USA), autor lub redaktor 48 książek, ogólnie ok. 760 publikacji, promotor 45 doktoratów. Obszar zainteresowań: historia Kościoła powszechnego i w Polsce w XIX i XX wieku, dzieje papiestwa (4 wydania: Papieże i papiestwo dwóch ostatnich wieków), dzieje Niemiec i stosunki polsko-niemieckie, czasopiśmiennictwo, filologia niemiecka.



Ted Cruz
O mnie Ted Cruz

Jestem patriotą nie cierpię chamstwa , obłudy i zdrajców Ojczyzny

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo