Patrol
Patrol
Republikaniec Republikaniec
771
BLOG

Incydent jampolski

Republikaniec Republikaniec Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Zima 1924/1925 była wyjątkowo lekka. Gen. Jan Romer opisuje ją  w swoich pamiętnikach jako niemal bezśnieżną i bez mrozów. 5 stycznia 1925 roku żołnierze 4 batalionu granicznego Korpusu Ochrony Pogranicza „Dederkały” liczyli na spokojny dzień świąteczny. Nie wszystkim miało się to udać. Dowódca batalionu, mjr Kazimierz Galiński, po otrzymaniu poufnej informacji z „dwójki” polecił dowódcy 2. kompanii wysłanie wzmocnionego patrolu oficerskiego w rejon wsi Sadki, gdzie lasy i rozlewiska dopływających do Horynia rzeczułek ułatwiały przekraczanie granicy. „Myślą, sukinsyny, że się w Trzech Króli pośpimy.  Uważajcie, bo to nie przemytnicy, a dywersanci. Wpuścić na naszą stronę i przechwycić, albo wystrzelać.” Nad ranem 7 stycznia zasadzka, przygotowana przez pluton ppor. Wargockiego rzeczywiście zauważyła  grupę ludzi wyłaniającą się z lasów wsi Bajmaki, już po sowieckiej stronie. Nad rzeczką Kuma, wyznaczającą w tym rejonie granicę, grupa zatrzymała się. Kopiści zauważyli ze zdumieniem,  że ci po drugiej stronie też mają na sobie polskie mundury. Któryś z nich poruszył się zbyt głośno. Dowódca grupy za rzeczką dał ręką znak „padnij”, sam przyklęknął, i z lornetką przy oczach zaczął uważnie lustrować teren po drugiej stronie. Po chwili sześciu Sowietów zaczęło się ostrożnie wycofywać do lasu. Ppor. Wargocki zaklął, postanawiając jeszcze trochę poczekać. Po pół godzinie z tamtej strony dobiegły odgłosy gwałtownej strzelaniny z karabinów i pistoletów, krzyki i jęki. Potem jeszcze kilka pojedynczych strzałów z broni krótkiej, i cisza. Ppor  Wargocki zastanawiał się, co napisać w raporcie.
Nieistotny po naszej stronie incydent, z kategorii tych, jakie na wschodniej granicy zdarzały się wówczas codziennie, nieoczekiwanie wywołał po drugiej stronie burzę i poważne następstwa.

Prawie trzy lata wcześniej, 18 marca 1921 roku Rzeczpospolita Polska i Rosyjska Federacyjna Socjalistyczna Republika Radziecka (z dopisaną po jej stronie Ukraińską Socjalistyczną Republiką Radziecką) z ulgą zawarły traktat pokojowy. Układające się strony, po oświadczeniu, ze stan wojny pomiędzy nimi ustaje, w art. II dokonały dokładnego opisu przebiegu wspólnej granicy. Pozostało tylko fizycznie wyznaczyć ją w terenie. Mimo rozlicznych trudności, przede wszystkim braku na terenie b. Imperium Rosyjskiego map katastralnych mieszana komisja graniczna w ciągu 17 miesięcy fizycznie wyznaczyła linię graniczną w terenie. Problem w tym, że od Łotwy po okolice Ostroga, czyli do dawnej granicy rosyjsko-austriackiej nowa linia dzieliła kraj w miejscu, w którym granicy państwowej z wynikającymi z tego obostrzeniami nie było nigdy. Miejscowym jej zaakceptowanie nie przychodziło łatwo. A kraj był trudny, wieloetniczny, rozkołysany wojną i rewolucjami, z rozbudzonymi świeżo emocjami narodowymi. Toteż przez pierwsze lata istnienia tej granicy nie za bardzo była ona respektowana. Przemyt ludzi i towarów kwitł (szczegóły w autobiograficznych powieściach Sergiusza Piaseckiego „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy” i „Bogom nocy równi”), a wysiłki uszczelnienia linii granicznej przez sowieckie „pogranotriady” i polską formację Bataliony Celne (od 1922 r. Straż Graniczna), wzmocnionej w 1923 roku o specjalne jednostki Policji Państwowej nie przynosiły efektów.  Była one mało skuteczne wobec narastającej fali przestępczości granicznej. Tylko w 1924 roku w pogranicznych powiatach po naszej stronie miało miejsce ponad 200 większych napadów i aktów dywersji, w których wzięło udział ok. 1000 przeciwników, a zginęły co najmniej 54 osoby. Najbardziej spektakularnym aktem tej małej wojny był  atak na miasteczko Stołpce w nocy z 3 na 4 sierpnia, kiedy 54 dywersantów rozbiło powiatową komendę policji, zniszczyło siedzibę starostwa i stację kolejową oraz zajęło więzienie, uwalniając z niego szefa Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi Josifa Loginowicza vel Pawła Korczyka i szefa bojówek KPZB Stanisława Martensa (Stefana Skulskiego), zabijając przy tym ośmiu policjantów. Zbrojne napady dywersyjne z terytorium Sowietów, za które oficjalnie rząd sowiecki nie przejmował odpowiedzialności, kompromitowały polską administrację i policję i wspierały propagandę komunistów z KPZU i KPZB o tymczasowości tej granicy. Toteż rząd polski podjął decyzję o utworzeniu w celu opanowania sytuacji specjalnej organizacji wojskowej. 12 września 1924 roku minister spraw wojskowych gen. dyw. Władysław Sikorski wydał rozkaz o utworzeniu Korpusu Ochrony Pogranicza, a 17 września w instrukcji, opracowanej przez Sztab Generalny Wojska Polskiego, określono  strukturę formacji. W skład korpusu wejść miały: dowództwo wraz ze sztabem i służbami specjalnymi, brygady ochrony pogranicza, w składzie 4 -5 batalionów piechoty i szwadronu kawalerii. KOP miał liczyć ogółem 27 687 żołnierzy w tym 904 oficerów, 6 263 podoficerów zawodowych oraz 20 520 podoficerów i szeregowych służby zasadniczej. Dowódcą formacji mianowany został gen. bryg. Henryk Minkiewicz. Już 27 października 1924 roku pierwsze zorganizowane jednostki KOP rozpoczęły obejmowanie odcinków granicy. Wiosną 1925 roku wielka wspólna operacja nowej formacji i policji, w trakcie której aresztowano w województwie nowogródzkim 1400 osób, a w wileńskim, poleskim i wołyńskim po ok. 600, doprowadziła do prawie kompletnego rozbicia podziemia politycznego i kryminalnego. 

Po drugiej stronie granicy działo się nie lepiej, opór przeciw rewolucyjnej władzy był równie trudny do opanowania  (sytuację po stronie białoruskiej przedstawiłem częściowo w notce o Jurce Moniczu). Także na Ukrainie pokonanie niezadowolonych elementów, których symbolem stała się partyzancka republika w puszczy Chołodnego Jaru kosztowała Moskwę wiele wysiłków.
O ile zwalczanie pospolitego bandytyzmu  było dla obu stron życiową koniecznością, o tyle dywersja polityczna i wojskowa była dla obu stron instrumentem działania. Co prawda w artykule V traktatu ryskiego obie strony solennie przyobiecały sobie wzajemne poszanowanie suwerenności  i niepopieranie organizacji mających na celu walkę zbrojna z drugą stroną traktatu lub obalenie jej ustroju drogą gwałtu, ale  nie miały cienia zamiaru dotrzymywania tych zobowiązań. Polacy w niczym nie utrudniali swoim byłym sojusznikom, Białorusinom Bałachowicza, Ukraińcom Tiutiunyka i Rosjanom Peremykina próby kontynuacji wojny po 18 października 1920, zaś po ich przegranej wspomagali bronią i pieniędzmi tych, którzy zamiast internowania w Polsce postanowili wracać do Sowietów w celu organizowania zbrojnej konspiracji.
Nie bez powodu – z przechwyconych w 1920 roku w Mińsku dokumentów sowieckich, oraz z czytanych przez polskich kryptologów tajnych depesz radiowych nasz wywiad wiedział o planach utworzenia komunistycznego wojskowego podziemia.  Znano dane personalne dwóch najważniejszych czerwonych dowódców, przerzuconych na Nowogródczyznę wiosną 1921 roku – Kiryła Orłowskiego i Stanisława Waupszasowa. Wywiad sowiecki jednak szybko zorientował się o braku szczelności własnych szeregów. Toteż Arvid Seebot, twórca i pierwszy szef wywiadu Armii Czerwonej - Registrupru (1920-21)przemianowanego następnie na  Razwiedupr (IV 1921-III 1924) postanowił utworzyć dla celów kontynuacji walki z Polską specjalną, supertajną organizację. Istnienie nowego oddziału A (Aktivnaja razwiedka) pozostało tajemnicą nawet dla kierownictwa sowieckiego politbiura.  Tajemnicę utrzymał także nowy (od marca 1924) szef wywiadu, także Łotysz z pochodzenia, Jan Berzin.
Wracając w okolice Jampola wołyńskiego 7 stycznia 1925 roku: przebrana w mundury polskich oficerów grupa dywersantów została zatrzymana za wsią Bajmaki przez patrol Wojsk Pogranicznych GPU. Dywersanci nie zastanawiali się długo – obowiązywał ich rozkaz zachowania absolutnej tajemnicy. Wystrzelali sowieckich pograniczników do ostatniego i rozpłynęli się bez śladu. Starcie „Polaków” z pogranicznikami obserwowała miejscowa ludność. Rozpętała się burza. Do Kijowa i Moskwy poszły meldunki o polskiej inwazji, ale skoro nie doczekano lackich dywizji, zaczęto dawać odpór propagandowy. Zabitym urządzono demonstracyjny pogrzeb, prasa, w tym polskojęzyczna „Marchlewszczyzna Sowiecka” z Żytomierza rozpisywały się o okrucieństwie białopolskich bandytów, z zimną krwią dobijających rannych. Posypały się uchwały kolektywów i jaczejek. Specjalne posiedzenie politbiura Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) powołało do wyjaśnienia szczegółów zbrodni komisję śledczą, pod przewodnictwem samego Waleriana Kujbyszewa. Nagonka na Polskę i wręcz grożenie wojną ustało jednak nagle i niespodziewanie już po tygodniu. Jan Berzin przyznał się partyjnej komisji, że była to nieudana akcja jego ludzi. Zwalił oczywiście jej przygotowanie na poprzednika.  Ostatnim publicznym aktem Sowietów w tej sprawie  była nota Ludowego Komisariatu Spraw Zagranicznych do Ministra Spraw Zagranicznych RP, oskarżająca stronę polską o napad regularnych jednostek wojska na ZSRR – ale jednocześnie stwierdzano w niej, że ten incydent nie powinien wywołać zaostrzenia stosunków sowiecko-polskich.
Najbardziej rozwścieczony obrotem spraw był potężny Ludowy Komisarz Komunikacji i szef policji politycznej OGPU Feliks Dzierżyński.  Jak ktoś śmiał bez jego wiedzy, poza jego plecami utworzyć w Sowietach tajną organizację! Jak śmiał bez jego wiedzy i zgody działać za granicą! Osobiście dołączył do komisji Kujbyszewa i wspólnie z nim sporządził w marcu 1925 r. raport końcowy z wnioskami. Były one miażdżące dla Razwiedupra. „Aktywny wywiad w jego obecnym kształcie zlikwidować . W żadnym kraju nie powinno być aktywnych grup bojowych otrzymujących od nas środki, wskazówki i kierownictwo. Na potrzeby działań wojennych ZSRR w miejsce obecnego aktywnego wywiadu powinny być organizowane konspiracyjnym sposobem w Polsce i innych sąsiednich krajach komendantury na wzór polskiej POW. Te organizacje powinny być aktywne tylko w czasie działań wojennych. W czasie pokoju mają rozpoznawać obiekty wojskowe, całe zaplecze przeciwnika, nawiązywać wszędzie kontakty itd., to jest przygotowywać się do destruktywnej roboty w czasie wojny na tyłach przeciwnika. Z partią nie będą w żaden sposób związane. Odpowiedzialność za stan granic i przechodzenie przez nie bojowników należy przenieść w całości na organy GPU. Jampolskiemu napadowi i wezwaniom w Polsce do terroru trzeba dać twardy odpór. Polska oprócz domysłów nie ma żadnych bezpośrednich dowodów przeciwko nam".
Surowo potraktowany w raporcie Arvid Seebot dzięki zasługom dla rewolucji zdołał zachować głowę, ale z pozycją musiał się pożegnać. Został konsulem w Harbinie.
Wytyczne przyjęto i wykonano, kadrowi oficerowie Razwiedki zostali odwołani z Polski – co z kolei doprowadziło rozgoryczonych lokalnych działaczy do oskarżenia Moskwy o zdradę i rozłamu w KPZB. Taka sytuacja znacznie ułatwiła opisaną wyżej skuteczną operację pacyfikacyjną KOP i Policji. Polskie Kresy odetchnęły z ulgą.
Wycofanie się Sowietów było nie tylko efektem urażonej miłości własnej Dzierżyńskiego. Jego wnioski poparł, z zupełnie innych pobudek sowiecki minister (komisarz) spraw zagranicznych  Georgij Cziczerin.  Wyjaśnienie jego stanowiska wymagać będzie nieco dłuższego wywodu. W kwietniu 1922 roku dwaj ówcześni europejscy pariasi, Rosja sowiecka i weimarskie Niemcy zawarły układ, na mocy którego zrzekły się wzajemnych roszczeń finansowych oraz uzgodniły, że we wzajemnych stosunkach handlowych i gospodarczych oraz w zakresie poszanowania praw mniejszości niemieckiej i rosyjskiej będzie obowiązywała zasada najwyższego uprzywilejowania. Był to wstęp do intensywnej współpracy politycznej i militarnej. W lipcu tego roku do umowy dołączono tajny aneks o współpracy wojskowej. Zgodnie z postanowieniami porozumienia Niemcy (którym traktat wersalski ograniczył armię i możliwości produkcji nowoczesnego uzbrojenia) uzyskały dostęp do rosyjskich urządzeń wojskowych oraz zgodę na produkcję zbrojeniową na terenie Rosji. W ramach współpracy wojskowej udostępniono im także poligony nad Wołgą i Kamą. Oficerowie niemieccy szkolili także Armię Czerwoną, a na jej rozwój przeznaczono pieniądze pochodzące z kredytów udzielonych przez Niemcy. Słusznie odczytane przez Anglię i Francję  zagrożenie dla ładu wersalskiego zmiękczyło ich stanowisko w sprawie dalszego twardego kursu wobec Republiki Weimarskiej. Zimą 1925 roku doszło do intensywnych rozmów reprezentantów Berlina z byłymi pierwszowojennymi aliantami, które w efekcie doprowadziły 5 października do konferencji w Locarno i przygotowania tam traktatów, normalizujących stosunki między państwami Zachodu oraz otwierających dla Niemiec furtkę powrotu do wielkiej polityki. Wywiad sowiecki wiedział o rozmowach, o których zresztą Niemcy swoich sowieckich partnerów nie od razu poinformowali. Cziczerin podejrzewał, że tajna część rozmów może mieć także aspekty wojskowe, zaś  ówczesne sowieckie kierownictwa męczyła stała obawa przed możliwą według nich  antysowiecką interwencją kierowaną przez Wielką Brytanię.

Nastawał więc czas politycznego odprężenia, czas, w którym politycy ochoczo formułowali tak szczytne dokumenty jak Traktat Przeciwwojenny (o wyrzeczeniu się wojny jako instrumentu stosunków międzynarodowych), podpisany w Paryżu, dnia 27 sierpnia 1928 r. i konwencję o określeniu napaści (definicja agresora), podpisaną w Londynie dnia 3 lipca 1933 r.
Wszystko do czasu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura