Teutonick Teutonick
150
BLOG

O sporcie w ujęciu częściowo politycznym

Teutonick Teutonick Olimpiady Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

   Sport jako swego rodzaju substytut zmagań wojennych w rywalizacji między narodami zawsze rozpalał niemałe emocje. W chwili obecnej można świętować sukcesy Polaków na ostatnim evencie lekkoatletycznym, a fenomenalne osiągnięcie sztafety 400-metrowców z pewnością przejdzie do historii i będą się do niego odwoływać kolejne pokolenia biegaczy. Nieco mniej można się cieszyć z sukcesów naszych sportowców zimowych przy okazji minionych igrzysk, niemniej jednak skoczkowie narciarscy, w dyscyplinie niezmiennie rozpalającej zbiorową wyobraźnię, nadal imponują wysoką i  – w odróżnieniu od czasów triumfów Adama Małysza – prezentowaną drużynowo w dość wyrównany sposób, formą. Nad wyczynami innych zawodników, a zwłaszcza zawodniczek, które nie tyle w d… były i g… widziały, ile, sądząc po wypowiedziach, wyżej zwykły owo samodzielnie wytworzone g… niźli własną d… lokować, wypada raczej spuścić zasłonę milczenia.

   Jednak nie oszukujmy się – ilość zdobytych miejsc premiowanych medalami częstokroć w historii bywała przedmiotowo wykorzystywana do wmawiania Polakom , że „się liczymy” i to nie tylko sportowo. W latach 70-tych „byliśmy potęgą” i to nie tylko w zdecydowanie niszowych dyscyplinach, czego nie omieszkała w sobie znanych celach wykorzystywać gierkowska propaganda. Z przyczyn oczywistych najbardziej na wyobraźnię oddziaływują dyscypliny drużynowe, de facto one świadczą najlepiej o „kondycji” nie tylko systemu szkolenia i selekcji, ale także stopniu usportowienia całych rzesz chłopaków kopiących piłkę na podwórkach czy też odbijających krążek na zamarzniętych kałużach. Tutaj o losach całych zawodów na poważnym szczeblu nie ma szans zdecydować jeden samorodny talent – bez odpowiednio uformowanych partnerów na murawie czy parkiecie nawet największy geniusz cudów uczynić nie zdoła.

   Z tego wszystkiego znakomicie zdają sobie sprawę wszelkiej maści macherzy usiłujący zbić na sporcie swój własny kapitał, wśród których grupę nie dającą się zlekceważyć stanowią właśnie politycy. Niebagatelny element propagandy sukcesu w czasach „zielonej wyspy” stanowiły schyłkowe osiągnięcia naszego „Orła z Wisły” tudzież innych mniej lub bardziej lotnych orłów uprawiających takie czy inne dyscypliny. Oczywiście nawet tutaj platformerski Gang Olsena nie potrafił ustrzec się żenujących wpadek. Bo trudno nie uznać za takową faktu postawienia przez ekipę, której sporej części, chociażby ze względu na swoją częstą obecność na boisku w ramach przerywnika w tzw. pracy, nie sposób posądzić o brak styczności ze sportem jako zagadnieniem, na którym zgodnie z popularnym porzekadłem  winien znać  się u nas każdy haratający w gałę nomen omen kopacz, na czele urzędu ministerialnego totalnie niekumatej Joanny od III ligi hokeja czy losowania drużyn do finału PP.

   Wydawałoby się, że w kwestii obsadzenia tak kluczowego z perspektywy PR-u, stanowiącego samo sedno działalności donkowych piłkarzyków, resortu nie można dysponując tak szerokim wachlarzem kadrowym nic spartolić. A jednak – okazało się, że nawet tutaj można posadzić na ministerialny stolec parytetową paprotkę specjalizującą się w układaniu fryzur tudzież udzielaniu się w fan-clubie Madonny połączonym z podejmowaniem własnych niezbyt udanych prób śpiewaczych. Czy ktoś jeszcze, poza kilkoma resortowymi skandalami oraz kuriozalnymi wypowiedziami na temat emerytów dla rozrywki zabijających czas w kolejkach do lekarza, z czymś ową panią kojarzy (można by jeszcze ewentualnie dodać kilka osiągnięć na niwie obyczajowej w postaci aktu porzucenia własnego potomstwa oraz, skierowanego do przylizanego pluszaka dla żartu nazywającego siebie „redaktorem”, nakazu tytułowania samej siebie „ministrą”)? Jak widać, także na innych przykładach kobiet wywodzących się z brudnego łona totalnej opozycji, stanowiących chodzące (a co gorsza wydające z siebie głos) kontrargumenty wobec idei wprowadzenia parytetów w polityce, poprzednio rządząca ekipa funkcjonowała najwyraźniej w myśl zawartego w piosence Wojciecha Młynarskiego pytania „Co by tu jeszcze…?”.

   Zahaczając o wątki osobiste sam jako żywo zainteresowanie sportem, pomimo wybranej swego czasu i praktykowanej przez czas jakiś zawodowo ścieżki edukacyjnej powiązanej z wychowaniem fizycznym, utraciłem w wieku średnio dojrzałym, kiedy tylko zorientowałem się, że w odróżnieniu od mitycznych peerelowskich rekordów w „spustach surówki”, „nasze” sukcesy na rzeczonej niwie niekoniecznie przekładają się na naszą pozycję gospodarczą, militarną czy polityczną w ogóle. I po prostu niespecjalnie, poza może chwilową poprawą nastroju w gronie kibicujących, posiadają realny wpływ na nasze codzienne życie. Zresztą pamiętny doświadczeń zwłaszcza z lat 90-tych musiałbym przyznać, że ilości gorzkich rozczarowań, jakie kosztowały mnie przeróżne porażki i kompromitacje naszych dzielnych reprezentantów nijak nie były w stanie zrekompensować pojawiające się od czasu do czasu chwile tryumfu.

   Z tego też powodu, wzorem mojego nieżyjącego Ojca, w najbardziej popularnej dyscyplinie sportowej wytypowałem sobie na arenie międzynarodowej do „supportingu” na prywatny użytek potentata, który nawet gdy grał słabo, nigdy mnie nie zawodził, a tym bardziej wstydu nie przynosił. Oczywiście musiała być to reprezentacja kraju najbliższego, a przy tym jako tako pokrewnego nam kulturowo, nie wchodzili w grę żadni egzotyczni czarodzieje z drugiej półkuli, a własne konotacje rodzinne tudzież pojawienie się w gronie tejże reprezentacji kilku swojsko brzmiących nazwisk mogło jedynie tę odczuwalną więź wzmocnić. Jednak nie ma się co czarować – nieodwołalne odejście w niebyt czasów gdy na boisko wybiegało 10 blondynów i rzeźnik Schumacher, a w zamian mało chwalebnym frankofońskim wzorem kaptuje się do składu potomków przybyszów zewsząd, ze szczególnym uwzględnieniem obszarów pozostających poza europejskim kręgiem kulturowym, raczej do zbyt forsownego kibicowania sformowanej tym sposobem „reprezentacji” jakoś nie zachęca.

   W obliczu postępującej komercjonalizacji kolejnych dyscyplin, do których człowiek utrzymywał do tej pory jakiegoś rodzaju sentyment, nie przyciągających dotąd porównywalnych rzesz fanów, a stanowiących obecnie – jak chociażby część sportów walki – coraz bardziej w swej istocie tzw. pożywkę dla gawiedzi, mającą z realną rywalizacją na uczciwych zasadach coraz mniej wspólnego, angażującą coraz więcej osób z przypadku – przeróżnych celebryckich freaków i ich januszowych przybocznych, pozostaje raczej chyba ograniczyć się do obszaru zainteresowań w postaci plemiennych, choć niekoniecznie mających bezpośredni związek ze sportem (a przynajmniej nie w jego oficjalnych postaciach), aspektów subkultury kibicowskiej, tudzież skupić się samemu na aktywnym uprawianiu tej czy innej dyscypliny, może już nie tyle dla samej radochy, ile dla podtrzymania w miarę możliwości wypracowanej kondycji. Jednak chociażby z racji wieku te sfery zainteresowań również siłą rzeczy z czasem będą coraz bardziej odchodzić w niebyt.

   Nadal aktualne pozostaje jednak wiodące nas do źródeł zagadnienie w postaci politycznych aspektów sportu. Z jednej strony ciekaw jestem wyniku polskiej reprezentacji w piłce kopanej na nadchodzących mistrzostwach, nie wiedzieć czemu odbywających się na, tak niegościnnej nam i z samej swej natury nieprzyjaznej idei uczciwej rywalizacji, ziemi bo świadom jestem faktu, że potecjalnie korzystny dla nas rezultat  tejże imprezy i idący w ślad za nim dodatkowy zastrzyk optymizmu w narodzie może zaważyć na przyszłych wynikach wyborczych, a jestem pozbawiony złudzeń co do tego, że nasi czołowi decydenci nie omieszkają podjąć próby zdyskontowania ewentualnego sukcesu, gdyby się tylko raczył pojawić. Z drugiej strony mam świadomość tego, że takowe zastrzyki mogą wzorem tych morfinicznych usypiać czujność publiczności względem spraw naprawdę istotnych, poprzez wywołanie zbędnego triumfalizmu dając złudne poczucie bezpieczeństwa i siły. A tego w każdej zastanej sytuacji winniśmy się z całych sił wystrzegać, nie ulegając przy tym mizernym prowokacjom niespełnionych komentatorów sportowych udających pisarzy, u których najwyraźniej dokarmianie w dzieciństwie substancją pochodzącą z „wymienia” ich własnego ojca poczyniło nieodwracalne szkody na ciele i umyśle.

Teutonick
O mnie Teutonick

szydercza szarańcza

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport