tkwtkw tkwtkw
1259
BLOG

Moje boje sądowe.

tkwtkw tkwtkw Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 26

 Postanowiłem opisać kilka z moich doświadczeń z sądami, sędziami. Należę do nie tak znowu licznej grupy ludzi w Polsce, którzy mieli ileś tam spraw w sądzie jako klient (zaliczyłem chyba wszystkie wydziały sądu z wyjątkiem gospodarczego – nawet wydział karny w stanie wojennym) a jednocześnie przez kilka lat pracowałem z sędziami dla Min. Sprawiedliwości, więc miałem okazję przyjrzeć się im od „wewnątrz”, jako pracownik.

 Intuicja podpowiada mi, że wiele osób nie uwierzy w to co napiszę, ale to już ich problem ….. Spraw w sądzie jako klient miałem chyba ze 20, przegrałem tylko jedną, a i to w kuriozalnych okolicznościach, o czym dalej. Chyba więc nie jestem zaślepionym pieniaczem.

1. Sprawa o działkę.

 Miałem działkę, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo okazało się że były problemy formalne z nią. Chciałem to „wyprostować”, więc złożyłem do sądu wniosek o potwierdzenie, iż jestem właścicielem działki (piszę nie używając określeń prawniczych, by było to zrozumiałe dla laików). Sprawa toczyła się kilka lat, od rozprawy do rozprawy zazwyczaj mijało pół roku, ale że w sprawie nie było sporu, nie było drugiej strony która walczy o to bym przegrał, wydawało się, że będzie to czysta formalność – dostarczyć kilka dokumentów których sąd zażądał i już.

 Gdy przyszedłem na kolejną rozprawę, na której miało być ogłoszone orzeczenie (tak na poprzedniej rozprawie zapowiedziała sędzia) – zaskoczenie ! Sędzia poinformowała „proszę pana, pańska działka została zasiedziana przez sąsiadów” ! Sędzia podała numer sprawy o zasiedzenie i oczywiście nie ogłosiła orzeczenia w mojej sprawie. Okazało się, że sprawa o zasiedzenie toczyła się nie tylko w tym samym sądzie, wręcz w tym samym wydziale i przez lata nikt mnie o tym nie zawiadomił ! Przez kilka lat, w jednym wydziale, gdzie pracuje 6 sędziów, nie zorientowali się, że dwoje z nich zajmuje się tą samą nieruchomością ! Przynajmniej tak to wyglądało …...

Oczywiście natychmiast pobiegłem do sekretariatu i zażądałem wglądu do akt sprawy o zasiedzenie. I tu się zaczęło:

sekretariat - nie może pan zajrzeć do akt sprawy bo nie był pan jej uczestnikiem

ja – ale to przecież sprawa była o moją działkę !

sekretariat – ale my nie sprawdzamy kto jest właścicielem działki tylko czy był pan uczestnikiem sprawy, a nie był pan

ja – proszę pani, ja muszę w ciągu 7 dni złożyć wniosek o wznowienie tej sprawy (takie jest prawo – można wznowić sprawę nawet jak wyrok jest już prawomocny – patrz np. przypadek Tomasza Komendy - ale wnioskodawca ma 7 dni od daty gdy dowiedział się o istotnej dla sprawy okoliczności) i muszę podać powody dla których sprawę należy wznowić, jak mam to zrobić, skoro nie wiem na jakiej podstawie sąd wydał orzeczenie o zasiedzeniu ! Coś tam jest nakłamane, ale ja muszę podać co konkretnie.

 I tu okazało się, że trafiłem na życzliwą osobę w sekretariacie. Gdy wytłumaczyłem jaka jest sytuacja, powiedziała mi „nie mogę panu udostępnić akt, ale ja sama mogę do nich zajrzeć. Proszę zaczekać”. Przyszła po 15 minutach i powiedziała „fałszywe zeznania świadków, sfałszowany wypis z rejestru gruntów”. Podziękowałem jej bardzo i na drugi dzień złożyłem w sądzie wniosek o wznowienie postępowania w sprawie o zasiedzenie. Moja sprawa została zawieszona do czasu rozstrzygnięcia tego wniosku.

 Tak zaczął się „chocholi taniec”. Sąd wyznaczył termin rozprawy, wezwał sąsiadów, ale oczywiście oni byli zainteresowani tym, by sprawy nie wznawiać. Co więcej, mieli przecież prawomocny wyrok że działka jest ich i co miesiąc składali do hipoteki wniosek o założeniem Księgi Wieczystej. Gdyby im się udało – sprzedali by działkę w ciągu kilku dni i szukaj wiatru w polu, pozostałoby mi tylko zaskarżyć ich o odszkodowanie, ale każdy wie jaka jest szansa uzyskania odszkodowania prywatnego w Polsce …… Oczywiście natychmiast zawiadomiłem hipotekę, że jest złożony wniosek o wznowienie sprawy i żeby Księgi nie zakładali. Na szczęście hipoteka zrobiła o co poprosiłem i założenia Księgi odmawiała do czasu, aż sprawa wznowienia zostanie rozstrzygnięta.

 Tak mijały lata. Kolejna rozprawa, sąsiedzi oczywiście nie stawiali się, więc odroczenie …. i tak w kółko. Sędziowie się zmieniali (normalny proces – awansują, przeprowadzają się, przechodzą do innych wydziałów, więc jak sprawa trwa dłużej niż rok to jest duża szansa, że zmieni się sędzia). Aż w końcu sprawę przejął kolejny sędzia, przychodzę na rozprawę – i szok ! Sędzia powiedział, że przejrzał akta i sprawdził, że każdy uczestnik sprawy przynajmniej jedno wezwanie odebrał, nie będzie mógł więc skarżyć wyroku bo nie wiedział o sprawie. I że on za nos wodzić się nie pozwoli i sprawę kończy. Szok ! Co się zmieniło w sprawie przez te lata ? NIC, kompletnie NIC, po prostu temu sędziemu chciało się zajrzeć do akt, poprzedni sędziowie kompletnie sprawę olali, odroczenie trwa 5 minut, przejrzenie akt trwa godziny, po co się wysilać ? I nie ma żadnego mechanizmu wyciągnięcia konsekwencji od tych sędziów, którzy przez lata nawet nie zajrzeli do akt tylko odraczali, bo tak łatwiej dla nich. Ten sędzia zajrzał i zakończył sprawę – orzekł, że wyrok o zasiedzeniu zostaje uchylony, sprawa zostaje połączona z moją sprawą (chodziło przecież o tę samą działkę) i wyznaczył kolejną rozprawę, otworzył przy tym nową sprawę która była połączeniem dwu wcześniejszych spraw – mojej i sąsiadów o zasiedzenie.

 Tu wykazałem się naiwnością, po rozprawie na korytarzu sądowym mówię do adwokata „panie mecenasie, to chyba jest po sprawie, przecież oni będą bali się przyjść bo pod salą będzie czekać Policja z kajdankami, przecież przed chwilą sędzia orzekł, że sfałszowali wypis z rejestru gruntów a fałszowanie dokumentów urzędowych jest ścigane z urzędu !”. Na to mój adwokat – kolego, jesteś naiwny. Przyjdą i powiedzą „tak jest wysoki sądzie, kłamaliśmy, tak jest, sfałszowaliśmy dokumenty – ale nadal twierdzimy, że działka jest nasza”. Miał rację, na następną rozprawę sąsiedzi stawili się już gremialnie, Policja na nich nie czekała (choć sąd miał obowiązek zawiadomić prokuraturę o fałszowaniu dokumentów urzędowych, o składaniu przez świadków fałszywych zeznań, ale oczywiście tego nie zrobił, sąd nie ma w tym żadnego interesu, to tylko kłopot dla sądu a żadnej kary dla sędziego za niezawiadomienie nie ma …. sędzia jest przecież NIEZAWISŁY …..)

 Po połączeniu spraw mogłem wreszcie zajrzeć do akt sprawy o zasiedzenie. Okazało się, że do sprawy przystąpiła gmina i podała moje dane jako właściciela działki (mieli moje dane bo przecież co rok płaciłem podatki), wnioskowała, by wezwać mnie do sprawy. Sędzia nie wezwał – bo sąd może ale nie musi, przecież sąd jest NIEZAWISŁY i żadna gmina niczego sędziemu narzucać nie będzie, może tylko wnioskować. Procedura zasiedzenia przewiduje, że w pewnym momencie trzeba dać ogłoszenie do prasy, że toczy się sprawa i kto jest zainteresowany ma się zgłosić bo zostanie pominięty. Sąsiedzi oczywiście ogłoszenie dali, ale w ogłoszeniu podali numer swojej działki a nie mojej i adres swojej działki, a jest ona przy innej już ulicy, więc nawet jakbym ogłoszenie przeczytał, to nie wiedziałbym że chodzi o moją działkę. Sędzia oczywiście „nie zauważył tak drobnych nieścisłości” w ogłoszeniu i zasiedzenie orzekł. Potem dowiedziałem się, że niewezwanie mnie do sprawy i „przeoczenie” nieścisłości w ogłoszeniu kosztowało sąsiadów 50.000, oczywiście płatne bynajmniej nie na WOŚP …. może teraz ktoś pojmie, skąd sędziowie mają takie majątki przy zarobkach niezłych, ale OFICJALNIE nie idących przecież w miliony ….

 Wracając do połączonych spraw - sprawa ostatecznie zakończyła się dla mnie dobrze, ich zasiedzenie „poszło się czochrać”, sąd stwierdził, że działka jest moja. Sąsiedzi wściekli, bo „parę złotych” przeszło koło nosa a przecież zapłacili i adwokatowi, i te 50.000 …. Oczywiście nie było żadnego zawiadomienia do prokuratury, że sąsiedzi sfałszowali wypis z rej. gruntów, że ich świadkowie kłamali – po co to sądowi, nic z tego mieć nie będzie tylko dodatkowa praca …. sąd jest NIEZAWISŁY i nic nie musi. Sąd dużo może ale nic nie musi.

 Cała sprawa (a właściwie kilka spraw) trwała razem 24 lata. I to bynajmniej nie jest rekord Polski, pokazano mi sprawy, które zostały zawieszone w latach 40-tych a jako że są tylko zawieszone, to formalnie nadal trwają. Teraz mają już ponad 70 lat.

 A gdyby komuś chciał ktoś nieruchomość zasiedzieć, to mogę podać dość skuteczny sposób, by to utrącić i nieruchomość ochronić.

2. Zakładanie Księgi Wieczystej

 Po pomyślnym zakończeniu sprawy opisanej powyżej,, złożyłem wniosek o założenie Księgi Wieczystej. Wtedy już pracowałem dla Min. Sprawiedliwości, więc poznałem sędziów, wniosek napisał mi więc kolega z pracy – sędzia. I tu kolejny szok – sąd odmówił mi założenia KW, podając w uzasadnieniu 3 powody. Oczywiście złożyłem odwołanie – i tu kolejny szok. Sąd odwoławczy może sprawę odesłać do ponownego rozpatrzenia przez sąd I instancji, może zatwierdzić orzeczenie, ale może też sam orzec i jest to wyrok i prawomocny (II instancja) i wiążący dla sądu I instancji. Tak też zrobił sąd odwoławczy w moim przypadku – nakazał założyć KW. Ciekawe było uzasadnienie – sąd II instancji napisał w uzasadnieniu, że z tych 3 powodów odmowy założenia KW z I instancji 2 są sprzeczne z prawem a 3-ci powód był o tyle zły, że 3 lata wcześniej zmieniły się przepisy i zamiast odmowy powinien sąd nakazać mi zamieścić ogłoszenie. Tyle, że mimo upływu 3 lat sąd najwyraźniej o zmianie przepisów nie wiedział ….. Czy sędzia sądu I instancji, który odmówił założenia KW bo nie znał prawa, poniósł jakieś konsekwencje ? Jeśli za konsekwencje można uznać awans jaki dostał kilka miesięcy później, to można uznać że poniósł ….

 I pomyśleć, że to wszystko co napisałem wyżej dotyczy jednej działki …. 24 lata, ileś spraw, iluś sędziów, ileś błędów i łapówek ….. A ile jest w Polsce nieruchomości ? (teraz już chyba ponad 20 mln.)

3. Sprawa z pracodawcą o wynagrodzenie.

 Przez wiele lat pracowałem jako informatyk dla jednego z urzędów centralnych nad jego informatyzacją (po 1990 roku wszyscy się informatyzowali ….). Na wstępie kilka zdań o tym jak to można zrobić.

 Jeśli jakiś urząd centralny chce się zinformatyzować, to system informatyczny musi być specjalnie wykonany, tego rodzaju systemy nie leżą w sklepie na półce. Generalnie możliwe są dwa podejścia:

A ogłosić przetarg, wynająć firmę i podpisać z nią umowę na wykonanie systemu

B zatrudnić informatyków i zlecić im wykonanie systemu.

 Podejście A jest wielokrotnie droższe od podejścia B, ale za to bezpieczniejsze dla szefostwa – jest przetarg, jest kontrakt, jest cena, wszystko zapisane, więc nie ma się do czego przyczepić w razie kontroli. Podejście B jest o wiele tańsze, ale trzeba znaleźć źródła finansowania prac nad systemem, w szczególności wynagrodzenia dla dużej grupy informatyków. I to jest ryzyko dla szefostwa, zaraz są kontrole, zarzuty o niegospodarność, o nieprawidłowości, o rozbudowywanie budżetówki ….

 Mój urząd poszedł drogą B (drogą A poszedł ZUS i można sobie sprawdzić, ile miliardów do tej pory wydał …..). Na początku prac (lata 90-te) poważnym problemem było ustabilizowanie zespołu – co kto przyszedł do pracy, to szedł na kilkumiesięczne szkolenia a potem odchodził z pracy do firmy prywatnej, bo dużo lepiej płaciła. Tu należy uświadomić sobie, że w urzędach obowiązują niezwykle rozbudowane przepisy określające siatki stanowisk, siatki płac – i są to zasady kompletnie nieżyciowe, trudno znaleźć kogoś do pracy za 2.000 skoro firma prywatna za to samo płaci 10.000, ale urząd jest związany tymi przepisami i większej pensji dać nie może …...

 W moim urzędzie znaleziono rozwiązanie. Znaleziono źródło pieniędzy i powiedziano nam, że pensji podnieść nam nie mogą, ale co miesiąc dostaniemy premię i w sumie zarobimy tyle, żeby do firm prywatnych nie uciekać. Faktycznie, nasze zarobki skokowo się zwiększyły, zespół się ustabilizował, co znakomicie wpłynęło na postęp prac. Premię dostawałem co miesiąc przez ok. 10 lat – aż w końcu zmieniły się przepisy i szefostwo nie miało już czym finansować tych premii. Moje zarobki gwałtownie spadły i pozwałem urząd do sądu, bo prawo pracy mówi wyraźnie – jeśli pracownik dostaje jakieś pieniądze przez dłuższy czas, to stanowią one jego wynagrodzenie bez względu na to, jak zostały nazwane, a wynagrodzenia nie wolno ot tak sobie obniżać. Uznałem, że 10 lat to JEST dłuższy czas i zażądałem wyrównania z odsetkami. Premie płacono nam oficjalnie, przelewem na konto, płaciliśmy od nich ZUS i podatek, ale formalnie miały one status nagrody. Nagroda płacona miesiąc w miesiąc przez 10 lat …...

 Sprawa wbrew pozorom była bardzo poważna, bo gdybym wygrał, to tylko w moim urzędzie takie same pozwy złożyłoby natychmiast kolejnych kilkaset osób (też dostawali premie) a skoro ja sam żądałem już ponad 200.000, to byłaby to w sumie kwota idąca w ciężkie miliony. I jestem przekonany, że taka praktyka jest w KAŻDYM urzędzie, inaczej nie utrzymaliby w pracy fachowców, więc za chwilę w skali kraju takich pozwów byłoby przynajmniej 100.000 – każdy żąda 200.000, więc w sumie 20 mld., ale to tylko moje oszacowanie, może nieco przesadziłem, ale tylko nieco …..

 Sprawę przegrałem i to w obu instancjach. Wiem nieoficjalnie, że szef mojego urzędu uświadomił prezesowi sądu jakie będą skutki mojej wygranej, więc prezes zmienił sędziego do mojej sprawy – jako prezes sądu ma taką możliwość (poprzedni sędzia już otwartym tekstem zapowiadał moją wygraną jako rzecz oczywistą). Przegrana odbyła się w okolicznościach kuriozalnych – w obu instancjach było tak samo, sędzia ogłasza moją przegraną, po czym zamyka akta i mówi „ale tak między nami – pan oczywiście ma rację, ale sam pan rozumie, co by było gdyby pan wygrał”. Kuriozalność polega na tym, że sąd nie jest od martwienia się o budżet państwa, od tego jest rząd. Sąd ma orzec kto ma racje.

 Podsumowując – administracja państwowa, rząd, sejm itd., pracowicie tworzą przepisy określające siatki stanowisk, siatki płac, reguły zatrudniania itd. - a potem robią wszystko, żeby to obejść, bo te ograniczenia są nieżyciowe. Paranoja kompletna.

 I tu kamyczek do ogródka politycznego – zmiana jaką wprowadził PIS – losowanie sędziów do sprawy – stanowi śmiertelne zagrożenie dla władzy prezesa sądu. Każdy prezes ma u siebie przynajmniej jednego uległego sędziego a skoro decyduje, kto jaką sprawę dostanie, to pilnuje, by te ważne dostawał kto trzeba i wtedy wyrok też jest jak trzeba – patrz przypadek sędziego Milewskiego – dziennikarz zadzwonił że niby dzwoni od Tuska, sędzia uwierzył i kazał zapewnić pana premiera, że wszystkiego dopilnuje, wyznaczy kogo trzeba do sprawy Amber Gold i pan premier nie musi się martwić. Sędziemu Milewskiego oczywiście włos nie spadł z głowy – przecież sędzia jest NIEZAWISŁY - za to dziennikarza skazano.

 Tu moja refleksja na temat korupcji – jest ona obecna wszędzie, na Zachodzie też. Tyle, że działa pewna reguła – im bardziej na Zachód, tym bardziej złapany wyraża skruchę, przeprasza i kończy karierę polityczną, zaś im bardziej na Wschód, tym złapany wstydzi się mniej za to tym bardziej stara się wdeptać w ziemię tego, co ośmielił się sprawę ujawnić. Polska jest chyba nieco bliżej Wschodu niż Zachodu, choć do metod Wschodu jednak trochę brakuje, nie każdy kto ujawnia aferę od razu dostaje kulkę, na Wschodzie tak się to zwykle załatwia.

 Podsumowanie - kwestia niezawisłości sędziów i sądów

 To co opisałem to dobra okazja do napisania, co ja sądzę o niezawisłości sądów czy sędziów.

 Uważam, że o niezawisłości sądu nie ma sensu w ogóle mówić, sąd to coś w rodzaju urzędu – ma swojego szefa, budżet, siedzibę, zatrudnia pracowników (nie tylko sędziów), ma swoją władzę nadrzędną (w szczególności rząd poprzez Min. Sprawiedliwości przydziela fundusze a pieniądze dają władzę). Czym innym jest niezawisłość sędziego. Sędzia jest pracownikiem jak każdy inny - ma pensję, dyscyplinę pracy (musi przyjść do pracy i coś robić), prawo do urlopu, ma swojego przełożonego od którego zależy jego awans czy zarobki – nie ma tu różnic w stosunku do innych pracowników. Różnica jest de facto jedna, ale za to istotna – o wyroku decyduje sędzia i obowiązuje go w tym tylko prawo i jego sumienie, nikt inny, nawet I Prezes SN nie może narzucić sędziemu, co ma orzec w sprawie. Tylko w tym sensie sędzia jest NIEZAWISŁY – w orzekaniu. Inny pracownik albo zrobi to co każe szef albo odejdzie z pracy, w orzekaniu SĘDZIA PODLEGA TYLKO PRAWU I SUMIENIU. Ale tylko w orzekaniu.

 Problem z tą niezawisłością polega na tym, że sędzia nie działa na pustyni, ma nad sobą szefa i jego kariera zawodowa zależy od szefa, tak jak w każdym urzędzie i w każdej firmie. To prezes sądu jest zagrożeniem niezawisłości sędziego, nie minister sprawiedliwości. To na tym polega wielka władza sędziów funkcyjnych – oni decydują o losie szeregowych sędziów – i robią to bez skrupułów. To z sędziami funkcyjnymi toczy się w Polsce wojna, nie z sędziami szeregowymi. To sędziowie funkcyjni tworzą kastę i sami to mówią bez żadnych oporów. Zwykły Kowalski nie wyobraża sobie nawet, jak sędzia jest zależny od swojego prezesa, bez jego zgody nawet 1 zł nie zarobi poza sądem, np. wykładami na uczelni, bo musi mieć zgodę prezesa sądu. PIS usiłuje władzę sędziów funkcyjnych złamać – czy robi to najlepiej jak można by robić – nie wiem, ale moim zdaniem dobrze, że coś robi, bo cokolwiek zrobi to i tak będzie lepsze niż to co jest. Przez lata napatrzyłem się.

 Mam znajomego, kiedyś był sędzią. Trafiła do niego kiedyś sprawa w trybie odwołania – jego pech polegał na tym, że w tej sprawie miał ocenić orzeczenie które wydał jego szef. Mój znajomy orzeczenie uchylił – i to był jego błąd. Szef się wściekł - „jak śmiesz skurwysynu uchylać MOJE orzeczenie, ja cię zniszczę ty chamie”. I zniszczył, zajęło mu to niecały rok. Najpierw przeniósł go do wydziału, na sprawach którego znajomy sędzia się nie znał – miał taką władzę jako prezes, np. przeniesienie sędziego z wydziału spraw rodzinnych do wydziału spraw gospodarczych ….. Następnie pilnował, by znajomy dostawał sprawy najbardziej skomplikowane, przecież jako prezes sądu miał taką władzę. I pilnował terminów, np. przepisy określają w jakim czasie sędzia ma napisać uzasadnienie wyroku, oczywiście w trudnych sprawach termin można przesunąć i zazwyczaj się przesuwa – ale za zgodą prezesa. Oczywiście prezes ani razu nie zgodził się na przedłużenie terminu choćby o 1 dzień, za to zacząć sędziego karać upomnieniami, naganami itd. Znajomy w końcu rozchorował się z nerwów i popełnił błąd formalny – zwolnienie lekarskie dostarczył o 1 dzień później niż powinien. Został dyscyplinarnie usunięty z zawodu, prezes dopilnował, by takie było orzeczenie sądu dyscyplinarnego ….. w końcu był prezesem sądu.

 Ludzie nie mają pojęcia, kim jest sędzia a szczególnie prezes sądu, zwłaszcza na prowincji – jest ważniejszy od Boga. Każdy, kto zajmuje się biznesem wie, że wcześniej czy później jakaś jego sprawa trafi do miejscowego sądu, więc byłby idiotą gdyby nie usiłował zawczasu „zblatować sędziego”. To dlatego tyle jest w internecie zdjęć sędziów przy stole biesiadnym z największymi łobuzami, oczywiście "sędzia nie wiedział, że to bandyci". To dlatego nader często okazuje się, że sędzia "przypadkowo" zna osobiście co ważniejszych lokalnych bandziorów, oczywiście "poznał ich na ślubie sąsiada i nie wiedział, kim oni są". Znajomy sędzia beż żadnego zażenowania opowiadał, jak się wzbogacił – lokalny mafiozo (przypadkowo znał go prywatnie ….) wskazał mu teren i doradził jego kupno, bo niedługo wejdzie tu duża inwestycja i teren mocno zdrożeje. Sędzia to zrobił i dziś jest bogatym człowiekiem. Zagadka - do kogo trafi sprawa tego mafioza ? I jaki będzie wyrok ?

Może kiedyś opiszę inne moje doświadczenia …….

tkwtkw
O mnie tkwtkw

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości