Tomasz Szymborski Tomasz Szymborski
14058
BLOG

Tajemnica pokoju 2609

Tomasz Szymborski Tomasz Szymborski Polityka Obserwuj notkę 9

Coraz więcej znaków zapytania pojawia się wokół śmierci Andrzeja Jagiełło, menedżera z branży węglowej, który zdecydował się na współpracę z prokuraturą. Złożył zeznania o gigantycznym korupcyjnym układzie w górnictwie. I nie żyje.

Oficjalnie przyczyną śmierci biznesmena z branży górniczej Andrzeja Jagiełły (używał zniemczonej wersji swego nazwiska – Jagiello), który od 1981 roku mieszkał w Austrii w Unzmarkt-Frauenburg było samobójstwo. Czy tak było naprawdę?

27 lutego 2014 roku w pokoju nr 2609 w Hotelu Qubus Prestige w Katowicach, ciało Jagiełły wiszące na pętli z paska na uchwycie od ręcznika znalazł jego adwokat oraz oficer ABW. Przyjechali do hotelu, zaniepokojeni nieobecnością Jagiełły na ważnych konfrontacjach, które od dwóch dni trwały z jego udziałem w katowickiej Delegaturze ABW.

Kiedy weszli do pokoju hotelowego, i zobaczyli ciało, odcięli wiszącego biznesmena. Rozpoczęli reanimację i wezwali pomoc. Szybko przyjechała karetka pogotowia. Lekarka po reanimacji stwierdziła zgon.

Prokuratura wszczęła śledztwo. Jednak dopiero 3 marca, w poniedziałek – czyli cztery dni po śmierci Jagiełły została przeprowadzona sekcja zwłok. Autopsja stwierdza, iż przyczyną śmierci mogło być:

„Uduszenie gwałtowne w wyniku zagardlenia przez powieszenie. […] Powierzchowne, pojedyncze uszkodzenia skóry w obrębie lewego nadgarstka są charakterystyczne dla tzw. samookaleczeń. Nic nie sprzeciwia się przyjęciu, że uduszenie to mogło mieć charakter samobójczy”.

Odkryto także siniak po wkłuciu igły w lewym przedramieniu. Skąd wziął się ten siniec, skoro w dokumentacji pogotowia ratunkowego nie ma informacji o tym, aby podczas reanimacji dokonywano jakichkolwiek zastrzyków?

Śledztwo, które miało wyjaśnić przyczyny śmierci głównego świadka w aferze korupcyjnej w górnictwie umorzono. Prokuratura, między innymi na podstawie opinii biegłego psychologa i wyników sekcji zwłok przyjęła, że Jagiełło popełnił samobójstwo, bo był w depresji.

Jednak szybko pojawiły się wątpliwości. Okazało się, że w dniu śmierci Jagiełło wyszedł z hotelu tuż przed godziną 7. Po kilkunastu minutach wrócił. Odebrał od recepcjonisty kopertę z logo Polskiego Koncernu Energetycznego. Potem okazało się, że w tej kopercie ktoś przekazał Jagielle ponad 10 tysięcy złotych. Kto? Tego nie ustalono. Nie zabezpieczono bowiem nagrań z hotelowych kamer.

Nie znaleziono także laptopa, z którym biznesmen się nie rozstawał. Co się z nim stało? Nie wiadomo.

Nie udało się ekspertom prokuratury poznać zawartości zakodowanego iPhona ani ewentualnego logowania się telefonu i komputera w hotelowej sieci. Dlaczego to takie ważne?

Otóż kilka godzin przez śmiercią w internetowym wydaniu Gazety Wyborczej ukazał się artykuł. „Dziennikarze śledczy” donosili o wyroku  nieistniejącego „Sądu Europejskiego”, w wyniku którego Jagiełło musi zapłacić koncernowi Sandvik 2 miliony euro odszkodowania za korumpowanie prezesów górniczych spółek. Potem okazało się, że artykuł szybko został ze strony Wyborczej usunięty, a Sandvik nigdy z takim powództwem nie występował…

[…]

Ingrid Jagiello, żona biznesmena jest dyplomowanym psychologiem. Ma gabinet lekarski w Austrii, w którym od pewnego czasu pracował jej mąż. Stanowczo zdementowała wersję o „depresji” czy „załamaniu nerwowym” męża, które mogło doprowadzić do targnięcia się na życie. Jednocześnie zdecydowanie odmówiła śledczym przyjazdu do Polski, aby złożyć zeznania, gdyż – jak wyjaśniła – „obawia się o swoje życie”. Została przesłuchana w Austrii.

Dobry stan psychiczny Jagiełły potwierdzili również jego adwokat, a także oficer ABW i prowadzący postępowanie w sprawie górniczej korupcji prokurator Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach.

Prokurator zajmujący się wyjaśnieniem śmierci Jagiełły nie przeprowadził jednak eksperymentu, który wykazałby, czy aluminiowy wieszak na ręcznik w hotelowej łazience był w stanie utrzymać ważącego ponad 80 kilogramów „samobójcę”.

Mimo wielu niejasności wokół przyczyn śmierci Jagiełły, głównego świadka w jednej z największych afer korupcyjnych w górnictwie, śledczy pozwolili na zniszczenie pobranych podczas sekcji wycinków tkanek i próbek.

[…]

Mechanizm korupcji

Dotarłem do listu Andrzeja Jagiełły, który tak opisywał korupcyjny proceder:

„W moich zeznaniach używałem cały czas terminy >>prowizje<<. Miałem na myśli kwoty, których domagali się przedstawiciele kopalni i spółek węglowych za podpisywanie umów na sprzedaż maszyn górniczych, za podpisywanie umów na ich remonty lub leasing czy wynajem, za dostawę części zamiennych czy uzyskanie płatności za wystawione faktury. To ze strony przedstawicieli kopalni i spółek węglowych wychodziła inicjatywa rozmowy o prowizjach, i oni tego żądali. Mój zastępca do spraw handlowych Wacław B. wspominał, że wręczał prowizje jakiemuś związkowcowi z jednej z kopalni należącej do KHW SA, i z tego co pamiętam nazywał on się Adam B. Był jego kolegą”.

 

Mechanizm przekazywania łapówek, których domagały się górnicze szychy, był  następujący:

„Prowizje były wypłacane najpierw z Austrii, a potem poprzez firmę Eurologistyka lub Investia. Jeżeli chodzi o tę drugą firmę, to wszyscy w VATGT byli przekonani, że ta firma zajmuje się dla naszej spółki ściąganiem wierzytelności z kopalń, i taka była prawda. Jednak to Investia wręczała też prowizje przedstawicielom kopalni i spółek węglowych. W Voest Alpine o wręczaniu prowizji i sposobie jej finasowanie wiedział prezes VA i dyrektor”.

Wacław B. był autorem anonimu, który trafił w 2012 roku do ABW. Informował w nim, że Voest Alpine, a później Sandvik korumpował górnicze szychy. Chciał skompromitować Jagiełłę. Może dlatego, że pojawiały się informacje o prowadzonym śledztwie.

Sprawa korupcji dotyczyła nie tylko pracowników śląskich kopalń węgla kamiennego, ale także giełdowych spółek: KGHM Polska Miedź i Lubelski Węgiel Bogdanka.

Według Jagiełły łączna wysokość wręczonych łapówek (elegancko zwanych „prowizjami”), sięgała ponad 30 mln złotych. Korupcyjny proceder trwał przez 11 lat (1996 – 2007). Do sądów trafiło na razie 6 aktów oskarżenia.

Pierwsze zeznania w ABW Andrzej Jagiełło złożył w 2011 roku. Wcześniej, w 2010 roku próbował nawiązał kontakt w tej sprawie ze Zbigniewem Wassermannem, ówczesnym koordynatorem służb specjalnych.

Służby w cieniu

W lipcu 2012 roku Jagiełło został prezesem zarządu Kopex SA, potentata w branży maszyn górniczych. Po 11 miesiącach został zwolniony ze stanowiska. Zbiegło się to w czasie, kiedy do mediów przeciekły informacje o jego roli w prowadzonym śledztwie korupcyjnym. Jego miejsce zajął Józef Wolski, który zasiadał w zarządzie Kopexu i nie darzył sympatią Jagiełłę.

– Kiedy pojawiła się informacja w radiu o śmierci Jagiełły, jechaliśmy wtedy do Zakopanego. Nie zapomnę nigdy tego wybuchu radości kilku osób  – słyszę od jednego z byłych menedżerów Kopexu. – Jagiełłę nie lubiano, bo był wyniosły, znał języki a przede wszystkim chciał wprowadzić nowoczesne metody zarządzania. Niektórym „leśnym dziadkom” z Kopexu to się nie podobało – dodaje.

Wolski zdecydował nawet o złożeniu pozwu przeciwko Jagielle za to, że ten doprowadził do „strat wizerunkowych spółki”. Sąd jednak pozew odrzucił.

Niewykluczone, że niechęć Wolskiego do Jagiełły miała też inne podłoże.

Otóż, jak wynika z materiałów zachowanych w IPN w aktach Zarządu II Sztabu Generalnego Wolski występuje w latach 1978-84 jako tzw. adresówka (pseudonim „Ekonomista”, „300”). To  osoba, na której adres zamieszkania wysyłano przesyłki pocztowe (listy, pocztówki, telegramy, paczki) z ukrytą treścią lub zawartością stanowiącą informację wywiadowczą przeznaczoną dla organu wywiadu lub osoby związanej z wywiadem.

Zapytałem prezesa Kopex SA o to, czy był współpracownikiem służb PRL i czy spotkały go jakieś represje w tamtych latach?

– Nie byłem współpracownikiem służb specjalnych. Kilkakrotnie odmówiono mi wydania paszportu, natomiast jako ambitny młody człowiek starałem się pokazać, że posiadam wiedzę i wysokie kompetencje, aby awansować w hierarchii górniczej struktury organizacyjnej. Stąd od 1979 roku zostałem dyrektorem ekonomicznym kopalni, a od 1983 roku dyrektorem ekonomicznym jedenastu kopalń – wyjaśnia J. Wolski.

Myli się. Z jego akt paszportowych wynika, że Wolski bez problemu w czasach PRL dostawał paszport. Wyjeżdżał na Zachód wiele razy, w tym nawet z dzieckiem. Był też członkiem Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej, oficerem rezerwy wojska. Jego ojciec – wicedyrektorem delegatury NIK w Katowicach, a brat – zawodowym wojskowym.

Jagiełło wyjechał z Polski w 1981 roku. Był wtedy studentem IV roku Wyższej Szkoły Inżynierskiej im. Jurija Gagarina w Zielonej Górze. Dostał paszport na organizowany przez studencki klub speleologiczny na wyjazd do Austrii. Wyjechał w czerwcu 1981 roku i już do Polski nie wrócił.

– To był klasyczny sposób przerzucania wówczas współpracowników cywilnego wywiadu zagranicę. Brak jakichkolwiek śladów inwigilacji rodziny Jagiełły po jego ucieczce z kraju może świadczyć o tym, iż był współpracownikiem służb specjalnych. Może o tym świadczyć dalszy rozwój jego kariery – wyjaśnia jeden z moich rozmówców.

Wiceminister bierze w łapę

Czy Jagiełło zdecydował się zeznawać w zamian za bezkarność? Niewykluczone. Możliwe, że został do tych zeznań nakłoniony. Być może była to walka służb o wpływy w górnictwie.

Prokurator Jerzy Gajewski z Prokuratury Apelacyjnej był bardzo zadowolony z zeznań Jagiełły, który doskonale znał górniczą branżę i obowiązujące w niej reguły. Zdążył swoimi zeznaniami i przekazanymi ABW oraz prokuraturze dokumentami obciążyć prawie 30 osób. W tym byłych prezesów Kompanii Węglowej, Katowickiego Holdingu Węglowego, byłego prezesa Polskiego Koncernu Energetycznego i dyrektorów kopalni, przedstawicieli KGHM oraz Lubelskiego Węgla Bogdanka.

Za ujawnienie korupcji i złożenie obszernych zeznań Jagiełło otrzymał status „małego świadka koronnego” oraz zapewnienie bezkarności. Jagiełło jednak doskonale sobie zdawał sprawę z tego, że jest w branży górniczej „spalony”.

– To był niesamowity świadek, źródło ogromnej wiedzy o ludziach i interesach w węglowej branży. Miał fenomenalną pamięć oraz skłonność do „chomikowania” dokumentów. Na przykład, gdyby nie przedawnienie to postawilibyśmy zarzuty byłemu wiceministrowi. Andrzej Jagiełło razem z nim był w Szwajcarii, gdzie na jego nazwisko założył w banku konto, na które wpłacił tysiące dolarów łapówki. Kiedy poprosiliśmy o dowody, pokazał imienne bilety lotnicze oraz umowę założenia tegoż konta. Wiceministrowi się upiekło – mówi osoba zaangażowana w toczące się postępowanie.

Wbrew pozorom na śmierci Jagiełły nie skorzystają oskarżeni na podstawie jego zeznań. Nie będą w stanie ich podważyć. Świadek nie żyje.

Tomasz Szymborski

Cały artykuł został opublikowany w Gazecie Polskiej z 30 grudnia 2015 r.

 

szymborski[at]gmail.com

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka