skanska.pl
skanska.pl
ulanbator ulanbator
778
BLOG

Kontenplacje motoryzacyjne

ulanbator ulanbator Motoryzacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Uczucie przyjemności z powodu prowadzenia auta nie przemija we mnie pomimo paru ładnych lat spędzonych za kółkiem. Inne przyjemności wraz z wiekiem zazwyczaj przemijają, a ta nie. Zapewne, nigdy jazda samochodem nie stanie się dla mnie tylko i wyłącznie sposobem przemieszczania się, jak to często słyszę u innych. To coś więcej, to nadal czysta przyjemność, ograniczona jedynie coraz większą ilością aut na drogach.


O poczucie wolności wynikające z jazdy po pustych drogach coraz trudniej. Aby doświadczyć obecnie takiej swobodnej jazdy, to trzeba zostawić miasto daleko za sobą. Często tak też robię, jeżdżąc po pięknej polskiej prowincji. Wiosną taka jazda jest szczególnie ujmująca, zwłaszcza wieczorami, gdy ruch prawie zupełnie zamiera. Jest wówczas dużo światła i świeżej zieleni na polach i w lasach. Serce rośnie podczas takich wojaży.


Przypomniał mi się niedawno komiks Tytus, Romek i A’Tomek, w związku z korkami w miastach. W którejś z ksiąg tej serii, nie pamiętam dokładnie w której, bohaterowie podróżowali po Wyspach Nonsensu. Na jednej z tych wysp było pełno samochodów, było ich na tej wyspie więcej niż ludzi. Wszędzie tam były korki i ruch odbywał się bardzo powoli. W latach osiemdziesiątych, gdy czytałem ten komiks, wydawało mi się to takie abstrakcyjne, bo aut na ulicach było naprawdę niewiele. Ale jak się okazuje Jerzy Chmielewski był dobrym wizjonerem, bo obecnie, patrząc na zakorkowane miasta, trudno oprzeć się czasami wrażeniu, że właśnie na jednej z takich Wysp Nonsensu się znaleźliśmy.


Trochę wytchnienia od takiego stanu rzeczy spowodował nieoczekiwanie koronawirus. Ograniczenia poruszania się w związku z pandemią spowodowały, że wszelki ruch zamarł prawie zupełnie. Zwłaszcza na przełomie marca i kwietnia stało się to widoczne. Poruszałem się wówczas po mieście samochodem zawodowo. Z jednej strony było to dziwne i niepokojące uczucie, to doświadczanie opustoszałych ulic i chodników, przypominało to trochę wizje z filmów postapokaliptycznych. Z drugiej zaś strony, fajnie się jeździło po mieście, nigdy wcześniej odkąd prowadzę auto nie jeździło mi się tak swobodnie. Często miałem wówczas wrażenie podróży w czasie, cofnięcia się do jakiegoś niedzielnego poranka lat 80-tych, gdy samochodów w miastach było naprawdę niewiele.


Zaraz przed Świętami Wielkanocnymi, przyszedł mi do głowy szalony pomysł przejechania samochodem przez pół Polski. Wiedziałem, że to okazja jedyna w swoim rodzaju, aby doświadczyć jazdy po pustych drogach, i wraz z tym wspomnianego już poczucia wolności. W Wielką Sobotę wyjechałem z Łodzi, kierowałem się w stronę Katowic, stamtąd miałem odbić na Rzeszów w którym nigdy nie byłem. Gdzieś pomiędzy Łodzią a Piotrkowem się rozmyśliłem. W radiu non stop nadawali komunikaty o zakazie poruszanie się. Bałem się, że policja mnie zatrzyma i zapłacę wysoki mandat. Jednak, przejechanie wówczas nawet tego krótkiego odcinka było niezwykłe. Na autostradzie A1, południowej obwodnicy Łodzi, minąłem raptem 3 samochody. Często tamtędy jeżdżę, i w normalnych okolicznościach mijam tam tych aut tysiące. Tym razem było to niczym nieograniczone przemieszczanie się w przestrzeni, owa tak trudna do odnalezienia w dzisiejszych czasach przyjemność swobodnej jazdy. Trochę żałuję, że wówczas zawróciłem, choć z drugiej strony, nie sądzę abym był w stanie prześlizgnąć się niezauważony przez pół Polski. Cóż bym powiedział policji przy zatrzymaniu? Że realizuję pragnienie poruszania się samochodem po pustych drogach, bo kłamać nie potrafię. Zapewne, wlepili by mi taki mandat, że bym się nie pozbierał. I słusznie.


Od szaleństwa rozpoczęła się też moja przygoda z własnymi  4 kółkami. Kierowcą jestem od 2011 roku, czyli relatywnie krótko. Zaraz po odebraniu prawa jazdy z Urzędu Komunikacji, postanowiłem sprowadzić auto z zagranicy. Wybór padł na Włochy, ponieważ miałem tam serdecznego kolegę, z którym studiowałem wcześnie w Szkocji, i który był tam moim flatmatem. Italo ma na imię ten mój włoski kolega.


Warto odrobinę dłużej zatrzymać się przy Italo, bo to ciekawa postać. Pół Włoch, pół Wenezuelczyk, syn emigranta włoskiego do Ameryki Południowej z lat 60tych ubiegłego stulecia, który z kolei w latach 90tych wyemigrował z powrotem do Włoch. Italo oprócz tego, że był moim serdecznym kolegą, był również dla mnie kopalnią wiedzy o Włoszech, Ameryce Południowej, o języku włoskim i hiszpańskim, i o różnych innych rzeczach związanych z miejscami w których żył, a których nie odnalazł bym w żadnych książkach ani prasie. Chociażby tego jak język włoski jest niejednolity, że Włoch z północy ma często problemy aby dogadać się z tym z południa. Uczynny i serdeczny, wiedziałem, że pomoże mi załatwić wszystkie formalności związane z zakupem auta. Bez niego bym sobie nie poradził, chociażby z powodu bariery językowej, bo jak wiadomo, Włosi rzadko mówią po angielsku.


Swoje wymarzone 4 kółka miałem już upatrzone tutaj w Polsce, a samochód był do odebrania w okolicach Werony. Do Włoch poleciałem samolotem. Italo wszystko załatwił, gdy byłem już na miejscu. Sprawdziliśmy auto, zapłaciłem, i mogłem się cieszyć swoim nowym nabytkiem. Dwulitrowy i dynamiczny diesel to nie lada gratka dla motoryzacyjnego nowicjusza. No i prawie nówka, bo zaledwie trzylatek. Byłem podekscytowany jak dziecko, które dostało nową zabawkę, ale równocześnie głęboko zaniepokojony, bo było przede mną ponad 2 tysiące kilometrów drogi powrotnej, a za kółkiem spędziłem dotychczas w zaledwie kilkanaście godzin.


Udało mi się wtedy szczęśliwie dojechać do domu, choć gdy wyjechałem na autostradę zostawiając za sobą Weronę, to minę miałem nie tęgą. Miałem wrażenie, że wpadam jakąś otchłań, harmider, że zaraz mnie tam rozjadą i będzie po mnie. Kierowcy tirów co chwila na mnie trąbili. Jednak, z czasem,  jakoś udało mi się wtopić w ten bałagan i jechałem już płynnie. Niestety, pięknych widoków Alp wtedy nie zaliczyłem, bo jechałem przez nie nocą. Szybko przejechałem przez Austrię i Czechy. Na granicy Czech i Polski się po raz pierwszy w tej podróży się zgubiłem, bo GPS ciągle wyprowadzał mnie ciągle na jakąś drogę w budowie. Było jeszcze ciemno i spędziłem dobra godzinę aby wyrwać się z tej pułapki. Ostatni etap pokonałem gierkówką, którą dojechałem do domu. Byłem wyczerpany, z powodu podekscytowania nie zmrużyłem nawet oka tamtej nocy, ale równocześnie zadowolony z siebie, że się udało. To był dla mnie pierwszy ważny krok aby stać się kierowcą z prawdziwego zdarzenia. Podobne jak w przypadku nauki pływania, lepiej przecież zacząć od głębokiej wody. Nabrałem wówczas pewności siebie w czasie tamtej wyprawy.


Wszystko co jest związane z prowadzeniem auta to temat rzeka, można by o tym pisać i pisać, wiążą się z nim chwile zarówno dobre jak i złe. Wynika z tej jazdy również dużo irytacji. Wspomniane już korki, narwani kierowcy, którzy zawsze muszą być pierwsi i ich kozaczenie w terenie zabudowanym, to zjawiska powszechne tutaj gdzie mieszkam. Ale to też jedyna w swoim rodzaju magia, niezapomniane chwile, na pewno był bym znacznie uboższy w pozytywne doświadczenia życiowe gdybym nie był kierowcą.







ulanbator
O mnie ulanbator

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie