domena publiczna
domena publiczna
vipp vipp
290
BLOG

17IX39- To nie była wojna według zasad europejskich

vipp vipp Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

image



17 września 1939 roku granicę Polsko-Sowiecką na całej jej długości przekroczyło 466 516 żołnierzy Armii Czerwonej i ponad 5500 czołgów i wozów pancernych tworzących dwa fronty wojenne, na ich drodze stanęło około 12 tysięcy żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza rozlokowanych w 190 strażnicach dozorujących ponad 1400 kilometrowego odcinka granicy z ZSRR. Stosunek sił tak nieprawdopodobny, tak irracjonalny, że trudno uwierzyć, że miał miejsce naprawdę.

    „Uważając przekroczenie granicy przez bolszewików za napad na Rzeczpospolitą, nie zważając na sytuację polityczną i wojenną na zachodzie, w dniu 17 IX 1939 roku w poczuciu honoru wybrali walkę w miejsce poddania się”.

Wniosek dotyczący wyróżnienia dowódców strażnic Korpusu Ochrony Pogranicza.

Kraj narodowej mitologii

Kresy Wschodnie były potocznym określeniem ziem II Rzeczpospolitej położonych na wschód od rzeki Bug za tzw. liną Curzona.

Gdy zachodnia część państwa polskiego przedstawiała się jako etnicznie jednolita, z rozwiniętą infrastrukturą oraz miastami i ich mieszkańcami aspirujących do miana zachodnioeuropejskich, to kraj rozciągający się za tą liną przedstawiał obraz etnicznego i kulturowego chaosu, komunikacyjnego pustkowia, nad którym królowały kręte i głębokie jary Dniestru, w których wiedźma Hopryna więziła Helenę Kurcewiczównę, wybrankę Skrzetuskiego, bezkresne  mokradła i bagna Polesia z bosymi Poleszukami, którzy określając się mianem „tutejszych” byli w istocie bezpaństwowcami, po wileńskie pojezierza zaczarowane przez Mickiewicza w balladach.

Był to kraj, w którym Polacy urzeczywistniali odwieczne marzenie o mocarstwowości, o czym świadczyły niezdobyte twierdze Zbaraża czy Trembowli oraz zubożałe ale dumne gniazda rodowe kultywujące sarmackie tradycje w Związkach Szlachty Zagrodowej.

Żywioł Polski odcisnął cywilizacyjne piętno na tych terenach wznosząc metropolie na miarę europejskich jak Lwów czy Wilno oraz dziesiątki mniejszych - jednak były to wyspy otoczone obcym a często wrogim i nieufnym żywiołem, którego stosunek ukształtowany był przez setki lat krwawych zmagań o dominację nad tym kulturowo-cywilizacyjnym tyglem.

Jak przed wiekami odległe i osamotnione stanice rozsiane na rubieżach Wielkiej Rzeczypospolitej świadczyły o cywilizacyjnej potędze, tak w tragicznym wrześniu 1939 roku żołnierze trwający na swych posterunkach w strażnicach KOP dawali świadectwo trwania polskiej państwowości i nienaruszalności granicy wschodniej.

Jakby na przekór temu, o świcie 17 dnia wojny z Niemcami Armia Czerwona w swej ogromnej masie przekroczyła granicę z II Rzecząpospolitą, uznając Polską państwowość za upadłą a przez to uznając za nieważne wszelkie traktaty z nią zawarte.

Pogranicze w ogniu

Począwszy od godziny 3.00 17 września 1939 roku jednostki Armii Czerwonej i Wojska Pograniczne NKWD zaczęły przekraczać granicę. Większość strażnic KOP zostało zaskoczonych agresją. Czujność polskich pograniczników uśpiły częste „rajdy” grup dywersyjno-sabotażowych inspirowanych przez ZSRR, z którymi walka była niemal codziennością i wpisała się w schemat służby w jednostkach KOP-u.

Tymczasem zamiast tradycyjnych już „odskoków” na teren ZSRR, wrogie jednostki zaczęły zajmować wsie i miasteczka pogranicza, wdzierając się w głąb terytorium państwa.

Gdy rozdzwoniły się w strażnicach telefony informujące o zajmowaniu kolejnych osad przez Armię Czerwoną, często było już za późno na zdecydowaną reakcję. Strażnice, których załogi składały się z drużyn liczących sobie po 10-12 żołnierzy, były szczelnie otaczane przez sowieckie kompanie strzeleckie liczące  setki czerwonoarmistów. W tych warunkach trudno było myśleć o przebijaniu się, pozostawała beznadziejna obrona. Zdarzały się jednak przypadki gdy dowódcy strażnic poświęcali się biorąc na siebie cały nieprzyjacielski ogień, by ich podkomendni mogli wycofać się na kolejne linie obrony.

Często łączność telefoniczna strażnic była uprzednio przerywana tak, że ich załogi były mordowane w czasie snu bezszelestnymi rzutami granatów. Jednak przeważająca część strażnic podejmowała walkę, która w obliczu totalnego zaskoczenia przez nawet kilkaset razy liczniejszego wroga uzbrojonego w artylerię i broń pancerną, trwała przeciętnie od 10 min do 2 godzin zaciętej wymiany ognia kończącego się zwykle rzezią obrońców. Sowieci nie przestrzegali żadnych międzynarodowych umów i nie honorowali „żołnierskiego słowa”. Pojęcie to było obce ich cywilizacji. Poddający się żołnierze KOPu, którzy stawiali jakikolwiek opór, byli bezceremonialnie mordowani, dotyczyło to zwłaszcza oficerów. Nie była to wojna według znanych zasad europejskich. Na terytorium Polski wtargnął turański wschód, któremu obce jest miłosierdzie dla pokonanych.

    Następna



Przeważnie drewniane strażnice, których obrońcy stawiali zacięty opór, były przez napastników podpalane, a przed ich załogami stawał wybór śmierci w płomieniach bądź od kul sowietów. Cała wschodnia granica II RP z ZSRR stanęła w ogniu. Siły Polskie były zbyt szczupłe, żeby ugasić rozprzestrzeniający się płomień i po symbolicznej obronie próbowały oderwać się od napastnika wycofując się w kierunku dużych ośrodków administracyjnych, gdzie miały nadzieję podjąć realną walkę.

W obliczu rażącej dysproporcji własnych sił w stosunku do potężnej Armii Czerwonej, większość dowódców jednostek polskich na wschód od rzeki Bug podejmowała taką właśnie taktykę.

Najsprawniej koncepcja ta była realizowana na centralnym odcinku granicy, tam też doszło do zadania Armii Czerwonej najkrwawszych strat. Tam też znajdowały się wschodnie Termopile.

Termopile wschodu

Według planów Naczelnego Wodza Polesie miało stać się wschodnią twierdzą zamkniętą 660 nowoczesnymi, żelazno-betonowymi schronami.

Do marca 1939 roku wzdłuż rzeki Słucz na odcinku długości 170 km, od miasta Sarny do miasta Bereźne, wybudowano 207 schronów, w ten sposób powstał Rejon Umocniony „Sarny”. Odcinek ten, w dniu agresji ZSRR, obsadzało 4000 żołnierzy zgrupowanych w 4 batalionach KOP, w tym dwóch fortecznych, przez co był to najlepiej ochraniany odcinek na całej wschodniej granicy.

Rejon Umocniony „Sarny” był oddalony od granicy o ponad 40 km a na jego odcinku nacierała jedna Dywizja Strzelecka licząca sobie 16 tysięcy żołnierzy co dawało „tylko” czterokrotną przewagę w stosunku do obrońców. Stąd też 60 Dywizja Strzelecka nacierała opieszale osiągając przedpola Rejonu Umocnionego dopiero nad ranem 19 września. W celu powiększenia swojej przewagi cała Dywizja Strzelecka ześrodkowała się naprzeciwko wsi Tynne obsadzanej przez 4 kompanię forteczną KOP z Batalionu „Sarny” dowodzoną przez kpt. Emila Markiewicza, na tym odcinku planowała przełamać obronę.

O godzinie 3 nad ranem trzy pułki strzeleckie rozpoczęły natarcie wsparte zmasowanym ogniem artylerii i czołgów. Atak szedł na czoło polskich pozycji i na jej skrzydła. Do godziny 6 odcinek Tynne został okrążony. O zaciętości sowieckiego natarcia świadczy fakt, że załogi bunkrów nie nadążały z odpompowywaniem spalin i dymu powstałych na skutek intensywnego ognia, z tego powodu wielu żołnierzy mdlało a amunicja wyczerpywała się w tempie zatrważającym, tak, że w wielu bunkrach zaczynało jej brakować. Tymczasem Sowieci, nie zaważając na straty, kierowali ogień broni ppanc. bezpośrednio w otwory strzeleckie bunkrów. Pod ich osłoną do akcji ruszyli saperzy, którzy obkładali schrony materiałem wybuchowym. Grozy sytuacji dodawał fakt, że żołnierze uwięzieni w okrążonych bunkrach słyszeli jak obkłada się ich materiałem wybuchowym. O poddaniu nie było mowy, kolejne schrony były wysadzane, a ogromne detonacje zamieniały bunkry i najbliższą okolicę w wielkie leje pełne gruzu i szczątków ciał.

W ten sposób zginął ppor. rez. Jan Bołbot, który został pogrzebany z całym swoim plutonem 50 żołnierzy w gruzach swojego bunkra. Ppor. Bołbot na bieżąco relacjonował przez telefon swojemu dowódcy, kpt. Markiewiczowi, przebieg walki. Mówił o szaleńczych atakach sowietów, o kierowaniu luf czołgów w otwory strzeleckie, których wystrzały powodowały ogromne spustoszenie wewnątrz bunkra, początkowo ogłuszając i oślepiając obrońców a następnie wypełniając wnętrze gryzącym dymem. Relacjonował, że amunicji starczy na 3-4 godziny i do wieczora nie wytrwa z załogą, ale będzie walczył do końca. Wreszcie poinformował dowódcę, że bunkier obkładany jest materiałem wybuchowym i połączenie zostało przerwane.

Powietrzem wstrząsnął odgłos ogromnej eksplozji

Ppor. rez. Jan Bołbot był wilnianinem, absolwentem prawa na KULu oraz korporantem i narodowcem. Zginął w wieku 28 lat pozostawiając żonę, którą poślubił pół roku wcześniej o czym mówił kpt. Markiewiczowi w ostatnich chwilach życia. Bohaterski obrońca bunkra z pod Tyńca pochodził z tego samego Batalionu co kpt. Raginis, bohater z pod Wizny.

Do ostrego starcia doszło również na pododcinku „Tyszyca” dowodzonym przez  mjr Lucjana Grotta. Tu również sowieci, nie zważając na straty, nacierali całymi kolumnami wprost pod ogień polskich CKMów. Nie mając możliwości obejścia polskich pozycji, jak było w przypadku pododcinka „Tynne”, kolumny czerwonoarmistów kierowały się na „pole całkowitego rażenia”, na którym byli dziesiątkowani.

Mjr Grott relacjonował, że czerwonoarmiści zachowywali się jak „stado baranów”. Gdy ich czołówki ginęły pod ogniem polskiej obrony, tyły jednocześnie napierały do przodu, co uniemożliwiało odwrót i za cenę ogromnych strat kolumny powoli ale konsekwentnie posuwały się do przodu.

    Poprzednia
    Następna

CAŁOŚĆ -  https://www.salon24.pl/u/tomasz-greniuch/343584,17-wrzesnia-to-nie-byla-wojna-wedlug-znanych-zasad-europejskic,2

image

vipp
O mnie vipp

https://lootos-neverlandd.blogspot.com/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura