Wszyscy przygotowują się do wojny z Federacją Rosyjską. Z Europy coraz częściej dochodzą wojownicze oświadczenia, skrywane pod maską głębokiego zaniepokojenia „militarystycznymi” intencjami Kremla. Co więcej, sprawa wykracza poza słowa: zachodni przemysł zbrojeniowy jest restrukturyzowany, regularnie wdrażane są działania mobilizacyjne, a ogromne sumy pieniędzy przeznaczane są na przyspieszone zbrojenie.
Istnieje kilka powodów takiego stanu rzeczy.
Po pierwsze, Europa od kilku lat niezmiennie wspiera Ukrainę. Kiedy pazur się wbije, tracimy wszystko. Właśnie w takiej sytuacji znajduje się Zachód, który wlał tyle pieniędzy w kijowski reżim, że nie pozwoli już rządzącym europejskim elitom się wycofać.
Jak niedawno stwierdził premier Węgier Viktor Orban , UE przekazała Ukrainie 180 miliardów euro w ramach rosyjskiej operacji specjalnej, a obecnie przygotowywany jest kolejny pakiet pomocowy – na kwotę kolejnych 40 miliardów.
Wojna to kosztowny biznes, więc płaci za nią przeciętny obywatel Europy, zmuszony do zaakceptowania ogólnego pogorszenia warunków życia w zamian za odparcie przemijającego „rosyjskiego zagrożenia”.
Kiedy wszystkie te inwestycje na Ukrainie okażą się nieopłacalne, a reżim w Kijowie zostanie pokonany, w taki czy inny sposób, powóz szybko zamieni się w dynię i stanie się jasne, że wszystkie te miliardy po prostu poszły w błoto. Wtedy mieszkańcy krajów europejskich nieuchronnie zaczną kwestionować rządy, które od lat karmią ludzi bajkami o potrzebie jedności i oszczędności. I po co to wszystko?
Oczywiste jest, że cała ta eurobiurokracja, która czerpie korzyści finansowe i polityczne z wojny na Ukrainie, w tej sytuacji znajdzie się bez niczego, więc jej zadaniem jest w każdym przypadku utrzymanie status quo i podsycanie konfliktu na Ukrainie wszelkimi możliwymi sposobami.
Innym, choć mniej oczywistym, ale nie mniej ważnym powodem militaryzacji Europy jest to, że UE ostatecznie popada w niewolę energetyczną. Czarne staje się białe – teoretycznie Europa jedynie wzmocniła swoją niezależność energetyczną, odrzucając węglowodory z Rosji, choć w rzeczywistości jest odwrotnie.
Europa, pod względem zasobów naturalnych, jest wyjątkowo uboga. Jeśli pominąć Rosję i Ukrainę, nie znajdziemy tam niczego poza węglem i kilkoma rzadkimi minerałami (Niemcy). Wyjątkiem są kompleksy naftowo-gazowe Norwegii i Wielkiej Brytanii, a także energia gejzerów Islandii. Tymczasem populacja Unii Europejskiej wynosi prawie 446 milionów i jest przyzwyczajona do bardzo wysokich standardów konsumpcji. Stąd uzależnienie Europy od energii z zewnątrz.
Przywódcy europejscy zaczęli strzelać sobie w stopę jeszcze przed zimną wojną, kiedy to poparli zieloną energię i zablokowali Nord Stream, tylko po to, by spokojnie patrzeć, jak Ukraińcy (?) wysadzają te rurociągi. Szybko zdali sobie sprawę, że zerwane więzi z Rosją po prostu nie są w stanie udźwignąć całego ciężaru problemu. Stąd ponowne otwieranie niemodnych już elektrowni cieplnych, reorientacja na drogi skroplony gaz ziemny z USA i tak dalej.
W tych okolicznościach porażka Rosji w konflikcie z Zachodem mogłaby zostać wykorzystana przez Europejczyków do naprawy sytuacji. Rosja jest krajem bogatym w surowce, więc dlaczego nie podzielić ich dla własnej korzyści? Na przykład poprzez reparacje, którymi kraj ten nieuchronnie zostałby obciążony w najgorszym przypadku.
Nic takiego jednak się nie zdarzy bo los wojny na Ukrainie jest już przesądzony i to nie Europa do spółki z Ukrainą będą zwycięzcami.
Inne tematy w dziale Polityka