vox.populi vox.populi
110
BLOG

O zbijaniu luster. Ostrzeżenie.

vox.populi vox.populi Społeczeństwo Obserwuj notkę 4

Niecałe pół wieku temu Polacy się policzyli i stwierdzili, że warto o siebie zawalczyć, o swoją wolność i godność, choć jeszcze do pełnego zwycięstwa było daleko. Wtedy pomógł im w tym policzeniu się papież-Polak, Jan Paweł II, pierwszy cud od Boga, który nam się zdarzył: wybór skromnego kardynała z Krakowa, Karola Wojtyły, na Stolicę Piotrową. Drugim było to policzenie się i Solidarność, coś więcej, niż tylko związki zawodowe, przynajmniej wówczas.

Dzisiaj, po ponad czterdziestu latach od tych wydarzeń, znowu musimy się policzyć. Nie ma już papieża-Polaka, a wróg, o ile w ogóle można tak powiedzieć, wbrew temu, co niektórzy zapewne sądzą... wcale nie jest taki oczywisty i jednoznaczny, i nie da się go przypisać do jednej osoby (wtedy zresztą też nie można było), partii czy ideologii (z tym już było wówczas znacznie łatwiej).

Wróg dzisiejszy ukrył się między nami i atakuje nas od środka prowokując do wzajemnej walki. To nasze słabości. Tego wroga nie pokonamy nigdy do końca, nie tutaj, ale możemy (musimy) z nim walczyć, ograniczać do minimum jego wpływ na nas i nasze otoczenie. Poza tym jest on sprytny i maluje się codziennie przed lustrem "na nasze podobieństwo", aby utrudnić swoją identyfikację i abyśmy nie tylko przestali stawiać mu opór, ale uznali go za niezbędnego, naszego, swojego. Za kogoś nam wręcz bliskiego. Najlepszego przyjaciela. Dla którego warto wiele, a może nawet wszystko poświęcić. A kiedy już to poświęcimy... wówczas dopiero ukazuje się nam w pełnej krasie. Takim jakim jest naprawdę. Bo wie, że ma nas już na swoją wyłączność i nie musi się już przed nami krygować. Nie wystarczy już powiedzieć mu: odejdź, nie chcemy cię. Nie pomoże ucieczka ani nawet zbicie lustra.

*

Zresztą, możemy zbić wszystkie lustra w swoim najbliższym otoczeniu, szczególnie te medialne, nie czytać ich, nie słuchać, nie oglądać i skupić się tylko na tych, które nam z jakichś powodów pasują, głównie dlatego, że są bezpieczne, gdyż nie podają niewygodnych informacji. A nawet jeśli to robią, to natychmiast podsuwają nam wygodne interpretacje, które zmieniają całkowicie obraz rzeczy. Powiedziałem: zmieniają? Przepraszam, tak mi się wymsknęło, miało być: odsłaniają, demaskują. Ważne, że dzięki nim nie ryzykujemy konfrontacji z prawdą. Bo prawda boli i zmusza najczęściej do dokonania rewizji swoich przekonań i sympatii. Zresztą - quid est veritas?

Kiedy już zbijemy wszystkie lustra, stają przed nami gołe ściany, między którymi zostało już niewiele. Trudno tak jednak żyć między tymi gołymi ścianami, w pustce. Wówczas przychodzą do nas "z pomocą" oni, mówiąc: co tak będziesz żył między tymi pustymi ścianami, przyłącz się do nas. Przynoszą ze sobą swoje portrety, znaki, mówiąc: masz, zawieś je sobie na tych gołych ścianach, już nie będziesz sam, w pustce. Wreszcie coś się zaczyna dziać w tym naszym życiu, pojawiają się ludzie, którzy twierdzą, ze im na nas zależy. Dają nam jakieś ogólne cele: dobro ojczyzny, świata, ludzkości. Czy nie o to od samego początku chodziło? Czy można takie cele odrzucić, nie wierzyć w nie? Jaka religia tego zabrania? Czy większości właśnie nie o to chodzi? Jaki człowiek może tego nie chcieć dla siebie i innych?

Mamy więc wreszcie jakiś cel i wokół nas pojawili się ludzie, którzy pragną tego samego i, co najważniejsze, wiedzą jak te cele osiągnąć. To nie są oczywiście rzeczy proste i łatwe do realizacji, no i przede wszystkim nie da się ich osiągnąć w pojedynkę. Rowiązanie jest zatem proste: wystarczy ufać, zaufać tym, którzy wiedzą jak to osiągnąć. Wystarczy się do nich przyłączyć i ufać. Nie ma co nawet wnikać zbytnio w szczegóły, bo całościowy obraz jest i tak nie do zobaczenia, nie widzi go nawet ten, od którego wszystko się zaczęło. Zawsze od kogoś się zaczyna, zawsze ktoś najpierw te cele formułuje i określa ogólny zarys planu, który ma nas do nich doprowadzić. Nawet jednak on nie wie wszystkiego i musi na bieżąco o wszystkim decydować w zależności od okoliczności z jakimi przyjdzie się mu i nam zmierzyć. Trzeba więc ufać, ufać i jeszcze raz ufać. Bez zaufania... nie ma po co nawet tego rozpoczynać, się w to angażować.

Szybko to do nas dociera i nawet nam się zaczyna podobać. Tak, ufać, ufać i wykonywać polecone nam zadania. Jak w wojsku: żołnierz nie może kwestionować rozkazów, rozważać czy są one słuszne i dobre, bo w ten sposób właśnie naraża siebie i wszystkich na niebezpieczeństwo.

*

Więc ufamy. Na ścianach wiszą już nasze ulubione symbole i portrety tych, których obdarzamy coraz większym zaufaniem, które powoli zamienia się w bezwarunkowe. No prawie, te granice, te czerwone linie jednak z czasem przesuwają się coraz dalej, aż w końcu praktycznie zanikają. Wszelki krytycyzm jedynie już szkodzi, tak jak zresztą szkodził wcześniej, kiedy pozbywaliśmy się tych wszystkich luster z naszego otoczenia. Teraz już jednak chodzi o coś więcej, o znacznie ważniejsze rzeczy, wiadomo, była już o nich mowa: dobro ojczyzny, świata, ludzkości. A przynajmniej tego pierwszego, reszta przyjdzie później jak już osiągniemy ten pierwszy cel, bo bez tego nie ma z kim i po co iść dalej. Jesteśmy szczęśliwi idąc razem z naszymi braćmi w tej wierze w pochodach i marszach, na których powiewają nasze ukochane symbole, flagi, na których przemawiają nasi ukochani przywódcy wlewając w nasze serca otuchę, nadzieję i jeszcze więcej wiary w to, że jesteśmy na właściwej ścieżce i już z niej nie możemy zawrócić, i nikt nam w tym już nie pszeszkodzi, a ci którzy próbują - spotkają się z naszą adekwatną odpowiedzią.

Nie ma już "ja", nie ma już "ty", jest tylko MY. Tylko to się liczy i jeśli jest coś dla czego warto się poświęcić, to właśnie to. Co za wspaniały czas, najlepszy czas w naszym życiu - powtarzamy sobie każdego poranka budząc się podekscytowani, pełni nadzieji i wigoru. Teraz już będzie tylko lepiej. Ktoś przeszkadza? Krytykuje? Podkłada miny? Przywódca już powiedział co w takiej sytuacji mamy robić. I nie zawahamy się już, nie zadrży nam ręka, żeby uderzyć, nie zadrżą nam usta, nawet kącik ust, żeby skłamać, rzucić fałszywe oskarżenia, oczywiście dla dobra ojczyzny. Wiadomo, wszystko wymaga poświęceń i jeśli będzie trzeba poświęcimy wszystko co mamy, nawet sami siebie. W przeciwnym razie jaką mamy perspektywę? Powrót do tych nagich ścian? Mozolne zbieranie tych potłuczonych luster? Zresztą, po co zbierać, można kupić nowe. I co? Co dalej? ...Ale co to za głosy zwiątpienia? Skąd? Dlaczego? Coś, intuicja próbuje jeszcze się do nas przedrzeć z jakąś wiadomością, której my już jednak nie chcemy i nie możemy do siebie dopuścić, zbyt wiele musielibyśmy się pozbyć, ze wzbyt wielu rzeczy zrezygnować. Przez ułamek chwili mignęła nam jeszcze pusta, odrapana ściana bez naszych ukochanych symboli i portretów. Co za okropny widok! O, nie, precz, precz z mojej głowy, mąciciele - wykrzykujemy na całe gardło. Do skutku, aż głos nie zamilknie na dobre.

*

Cudownie. Teraz już nic nas nie powstrzyma. Przywódca określił jasno cel: zniszczenie wroga wewnętrznego, który zaczyna podnosić głowę i coraz śmielej domagać się wysłuchania. Ma nawet swojego przywódcę (he, he, co to zresztą za przywódca, zwykła marionetka, zapewne sterowana z zewnątrz... wiadomo przez kogo: przez wrogów naszej ojczyzny) Co? Wyszli nam na przeciw? Ośmielają się protestować? Strajkować? Chcą więcej pieniędzy? Damy im pieniądze. Sprawiedliwych sądów? Są sprawiedliwe! To nasze sądy. Niezależnych mediów? Są niezależne! To nasze media.

Rozgnieciemy ich jak... no... Żeby się tak jednak stało, musimy się bardziej zaangażować. Nakładamy piękny mundur z pięknymi naszywkami. Dostajemy broń, pałki i nie zawahamy się ich użyć, o, nie zawahamy. Marsz, marsz, ku nowej, wspaniałej przyszłości, ku nowej, wspaniałej ojczyźnie. Będzie istnieć następne tysiąc lat. A potem następne. Cóż z tego, ze my już nie? Tego właśnie nauczył nas nasz przywódca: trzeba umieć się poświęcić dla wspólnego dobra. Będą nas za to wspominać z wdzięcznością i  miłością przyszłe pokolenia. Być może nawet nasze portrety zawisną tuż obok... no może tuż pod portretem samego przywódcy. Warto było dla tego wszystko poświęcić, warto było zbić te wszystkie zakłamane lustra.

Niech tylko ktoś spróbuje twierdzić inaczej. Z nimi też wiemy już jak postępować. Najlepsze na co mogą liczyć... to nasza łaskawa ignorancja. Ale to też do czasu. Na nich też przyjdzie pora. Jeśli będzie trzeba zatkać komuś usta - zatkamy, Jeśli będzie trzeba kogoś uciszyć - uciszymy. Tym razem już się nie zawahamy. Tym razem już nie będziemy się z nimi cackać. O nie.


W końcu... ich lustra też nie odbijają wiernie rzeczywistości. Zresztą, nie ma takich luster. Tym bardziej więc nie mają prawa nas pouczać. Zbijemy ich lustra i postawimy swoje. Cóż z tego, że one też nie będą odbijać wiernie rzeczywistości? A czy kiedykolwiek miały?

Po co więc to wszystko było? Odpowiedź jest powyżej.

vox.populi
O mnie vox.populi

Piszę pamiętnik artysty,/Ogryzmolony i w siebie pochylon,/Obłędny, ależ wielce rzeczywisty!//C.K.Norwid: Klaskaniem mając obrzękłe prawice.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo