Marek Budzisz Marek Budzisz
4547
BLOG

Na rosyjskim celowniku tym razem Azerbejdżan.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 26

Środkowoazjatycki Uzbekistan, stał się „państwem roku” wpływowego brytyjskiego tygodnika The Economist. Decyzję taką podjęto, jak można czytać w uzasadnieniu, pod wrażeniem reform wprowadzanych w życie przez prezydenta Mirzojewa. Ale jak można przypuszczać zdecydował zapewne też inny, nie mniej istotny czynnik – otóż wydaje się, że w nadchodzącym roku cały region skupiał będzie uwagę świata, bo tam w coraz ostrzejszej formie toczy się rywalizacja o zajecie nowych, korzystnych pozycji oraz powiększenie możliwości wywierania wpływu. Wyraźnie widać to na przykładzie polityki Pekinu, który konsekwentnie, po cichu, ale skutecznie, zwiększa w regionie swą obecność.

 Pod koniec listopada, w Baku podpisane zostało porozumienie między władzami tamtejszego portu a dwiema firmami – austriackim operatorem kolejowym ÖBB Rail Cargo oraz firmą logistyczną z Holandii Venlo. Zdaniem rosyjskich mediów umowa łącząca azerski port z europejskim systemem kolejowym jest ostatnim krokiem, którego celem jest powołanie, konkurencyjnej wobec Rosji, trasy którą chińskie kontenery mogłyby docierać do Europy, tzw. Kaspijskiej Międzynarodowej Trasy Transportowej (TITR). Wiedzie ona z Chin przez Kazachstan, Morze Kaspijskie oraz Azerbejdżan, następnie Gruzję i Turcję do Europy. Inny wariant zakłada przeładunek w portach gruzińskich, w których swój kapitał już zainwestowali Chińczycy, a następnie liniami kolejowymi biegnącymi przez Słowację i Czechy dalej na Zachód. Pierwsze transporty, które wysłane zostały tą drogą dotarły do Europy po 12 dniach, a zatem w czasie krótszym niźli przez Kanał Sueski i jeszcze szybciej niż tzw. północną drogą morską w której Moskwa pokłada wielkie nadzieje. Rosyjscy komentatorzy zwracają uwagę na to, że rozwój tej trasy w praktyce oznacza ekonomiczną śmierć Kolei Transsyberyjskiej, która wymaga wielkich nakładów na modernizację. Posunięcia Pekinu traktują też jako wyraz rzeczywistego stosunku Chin do Rosji, polegającego na wykorzystywaniu możliwości i słabości Moskwy, ale nie układającego się wcale w formułę strategicznego sojuszu jak to głosi rosyjska propaganda. Chińska polityka, uważają Rosjanie, skoordynowana jest z działaniami Ankary i Azerbejdżanu, o czym świadczy m.in. otwarcie na początku listopada (7.11) tunelu kolejowego pod cieśniną Bosfor, zbudowanego przez Turcję za 4 mld dolarów. Warto przypomnieć, że pierwszym krokiem w budowie tego połączenia było otwarcie w październiku 2017 roku linii kolejowej łączącej Azerbejdżan, Gruzję i Turcję (tzw. linia BTK). Już w 2018 roku tą trasą przewieziono 15 tys. kontenerów, a w 2019 roku ta ilość ma się podwoić. Ankara liczy też na kapitałowe zaangażowanie Chińczyków w modernizację swych linii kolejowych.

W tej środkowoazjatyckiej układance, której towarzyszy zdecydowane ożywienie regionalnych inicjatyw politycznych i integracyjnych (GUAM, Forum Państw Języka Tureckiego, spotkania szefów państw Azji Środkowej), co warto zauważyć, brak jest Rosji, tradycyjnie uznającej ten region za z jednej strony sferę swoich wpływów, z drugiej zaś swych istotnych interesów. Czy Moskwa zgodzi się na ograniczanie swych możliwości, emancypowanie się lokalnych rządów spod rosyjskiej kurateli czy wejście innych regionalnych graczy, takich jak Chiny, Turcja, o Stanach Zjednoczonych nie zapominając? Niewiele na to wskazuje. Jednak odpowiedź na to pytanie w gruncie rzeczy zależy od tego jak postrzegamy rosyjską politykę zagraniczną. Niemała grupa przenikliwych ekspertów Zachodu (takich choćby jak Mark Gaelotti) jest zdania, że w gruncie rzeczy Putin nie ma żadnego precyzyjnego planu gry, oczywiście nie licząc woli przywrócenia Rosji statusu supermocarstwa. Nie jest szachistą planującym swój ruch na wiele posunięć do przodu, ale pasjonatem judo, który wykorzystuje błędy, siłę i impet przeciwnika. A w związku z tym osiągnięcia rosyjskiej polityki zagranicznej winny być mierzone w relacji do rozwoju sytuacji i pojawiających się „okazji”. W tym sensie nie ma „okazji”, nie ma rosyjskich działań. To diagnoza polityki ostrożnej, do gruntu oportunistycznej i obliczonej na uzyskanie możliwie dużo, bez ryzykowania nadmiernego zaangażowania. A przy tym polityka taka ma ten walor, że nie układa się w żaden schemat, wzór czy plan. Poza tym postronni obserwatorzy uznają ją za coś odmiennego niźli jest w istocie, właśnie przemyślaną w najdrobniejszych szczegółach rozgrywkę, co dodaje Moskwie dodatkowego prestiżu i jest elementem zastraszenia potencjalnych rywali.

Niezależnie od tego czy zgodzimy się z diagnozą tego rodzaju warto zwrócić uwagę na jeden element tej polityki – Rosja reaguje na pojawiające się „okazje”, często oczywiście pracując intensywnie na rzecz tego aby takie sprzyjające się okoliczności nastąpiły, ale często przystępując do działania, kiedy dostrzeże szansę dla siebie.

Wydaje się, że właśnie taką szansę Moskwa zaczęła dostrzegać w Azerbejdżanie, państwie absolutnie kluczowym dla kontrolowania sytuacji na południowym Kaukazie, a przy tym położonym w takim miejscu, że bez jego współpracy nie jest możliwe funkcjonowanie kanałów komunikacyjnych wschód-zachód, czy północ-południe (do Iranu).

Warto zwrócić uwagę na kilka zastanawiających wydarzeń związanych z Azerbejdżanem, które miały miejsce w ostatnich tygodniach. Jesienią prezydent tego kraju Alijew był gościem corocznego posiedzenia Klubu Wałdajskiego w Soczi, które jak zawsze odbywało się z udziałem Putina, a tym razem poświęcone było „Świtowi Azji”, jak głosił oficjalny temat konferencji. Potem w Baku przebywał minister Ławrow, a w grudniu z dość niespodziewaną i tajemniczą wizytą do Azerbejdżanu udał się rosyjski wiceminister obrony i zarazem szef Sztabu Generalnego Gierasimow. Wcześniej rosyjski minister spraw zagranicznych przebywał w Erywaniu, gdzie mówiąc o mieszkańcach Górskiego Karabachu, na co zwrócono uwagę, używał formuły „mieszkańcy regionu”, mówił też o „wspólnocie” mieszkańców, czyli używał języka akceptowalnego dla Baku, a niezbyt dobrze przyjmowanego przez władze Armenii, gdzie uważa się, że w Karabachu mieszkają Ormianie. Ale najciekawsza wizyta miała miejsce pod koniec listopada, kiedy do Moskwy przyjechała Mehriban Alijewa, formalnie wiceprezydent Azerbejdżanu, a prywatnie żona Ilhana Alijewa. W jej przypadku znaczenie ma jeszcze i to, i jak się wydaje jest to kluczowe, że stoi ona na czele najpotężniejszego w Azerbejdżanie klanu rodowego Paszajewów. Jest to o tyle istotne, że ród Alijewa pochodzi z Nachiczewania, choć do końca nie jest to pewne, bo ojciec obecnego prezydenta, pełniący tę funkcję do swej śmierci w 2003 roku Heidar, za czasów sowieckich kierujący lokalnym KGB, zdaniem wielu ma spreparowany życiorys, a swą władzę budował na lojalnych „kolegach z resortu”, co w tym regionie, gdzie niesłychanie liczą się więzi rodzinne, ma ważne znaczenie polityczne, bo pozbawia obecnego prezydenta zaplecza. Mehriban Alijewa przyjmowana była w Moskwie zarówno przez premiera Miedwiediewa, jak i przez prezydenta Putina. Przedstawiana była jako zwolenniczka współpracy z Rosją, orędowniczka języka rosyjskiego w swym kraju, tę, dzięki wpływom której doszło do porozumienia z Turcją po zestrzeleniu nad Syrią rosyjskiego Su. Zdaniem przedstawicieli azerskiej opozycji, takich jak mieszkający w Holandii prof. Arif Junusow, żona obecnego prezydenta pojechała do Moskwy po to aby „dostać błogosławieństwo” od Putina na objęcie rządów w kraju. Stan zdrowia prezydenta Alijewa jest ponoć na tyle poważny, że w każdej chwili może on opuścić ten świat i pospiesznie przygotowywany jest następca, a raczej następczyni, bo to właśnie Mehriban Alijewa ma być kolejnym prezydentem Azerbejdżanu. Świadczy o tym nie tylko jej wizyta w Moskwie, ale przede wszystkim to co się dzieje w Baku. Otóż pod koniec października na emeryturę odszedł Ramiz Machtijew, szara eminencja azerskiego obozu władzy, szef prezydenckiej administracji i towarzysz służby ojca obecnego prezydenta. To on właśnie po niespodziewanej śmierci Heidara Alijewa (który ponoć umarł w tureckim szpitalu wojskowym pół roku wcześniej niźli podano do publicznej wiadomości) zagwarantował przekazanie władzy obecnemu prezydentowi. Jednak zbudował swoje wpływy, na tyle silne, że ukształtował się swoisty podział władzy – prezydent Alijew, jego żona i klan Paszajewów odpowiadał za politykę zagraniczną, a Machtijew kontrolował politykę wewnętrzną, w tym azerski parlament. Wybory, jakie regularnie się tam odbywały nie były oczywiście demokratyczne, raczej można byłoby je porównać to targowiska, gdzie przedstawiciele różnych lokalnych grup interesów, rodów czy klik kupowali sobie miejsca deputowanych. W 2017 roku, Alijew podjął pierwszą próbę odsunięcia „klanu nachiczewańskiego” na czele którego stał Machtijew. Formalnie rozwiązano administrację prezydenta, ale jej szef nie podporządkował się tej decyzji, parlament, w sporej części kontrolowany przezeń również jej nie uznał. Przez jakiś czas funkcjonowały de facto dwie prezydenckie administracje, ale potem sprawa ucichła. Aż do teraz. Odejście Machtijewa oznacza zwycięstwo klanu Paszajewów, który obecnie kontroluje wszystkie istotne obszary władzy w Azerbejdżanie. Kilka dni temu Alijew zarządził rozwiązanie parlamentu i rozpisał przedterminowe wybory na początek lutego. Powodem takiego kroku, przynajmniej oficjalnie, jest konieczność przeprowadzenia w kraju radykalnych reform gospodarczych do czego potrzebni są nowi ludzie, faktycznie jednak chodzi o pozbycie się ludzi Machtijewa. Jednak jak w każdym kraju autorytarnym takie polityczne zawirowanie jest potencjalnie groźne dla władz, bo sytuacja może się wymknąć spod kontroli. Tym bardziej jeśli wtrącą się zewnętrzni gracze, tacy jak Rosja. A Moskwa ma zamiar się wtrącić i to od razu na dwa a może trzy sposoby, pokazując i kij i oczywiście marchewkę.

Zacznijmy od kija. 9 grudnia Farhad Achmedov na swym koncie w serwisie Facebook umieścił długi post, który zatytułował „O pożytkach z opozycji”. To wystąpienie, o charakterze programowym, wywołało, nazywając całą sprawę eufemistycznie, zdenerwowanie w Baku. Achmedov argumentuje, że krajowi potrzebna jest nowa, konstruktywna siła opozycyjna. Z kilku powodów. Po to, aby legislacja stała na wyższym poziomie a lokalne interesy były lepiej reprezentowane. To jeden z argumentów. Po drugie, jego zdaniem istnieje tylko jedna z dwóch możliwych dróg – albo władze zgodzą się na konstruktywną opozycję, albo będą miały do czynienia ze wzbierającym na sile ruchem islamistycznym, który zdobywał będzie popularność w oparciu o egalitarystyczne hasła. Te ostatnie będą chwytliwe w obliczu nadciągającego kryzysu (spadek cen węglowodorów) oraz na prowincji, co będzie dodatkowe wzmocnione będzie słabą obecnością lokalnych elit w bakijskim centrum władzy. I wreszcie argument trzeci – Azerbejdżan musi mieć rząd i parlament w znacznie bardziej demokratyczny sposób powoływany, bo dziś to autorytarne oblicze stanowi obciążenie w rozgrywce o Karabach, która wkracza w decydującą fazę. Ten ostatni wątek jest szczególnie interesujący.

Ale najpierw napisać należy dlaczego programowy tekst Achmedova wywołał w Baku takie zdenerwowanie. Z tego powodu, że jest on z pochodzenia Azerem, a przy tym oligarchą, miliarderem, byłym rosyjskim senatorem. Innymi słowy ma pieniądze, kontakty i wizję funkcjonowania kraju. I nie można wykluczyć, że występuje z credo, zatwierdzonym w Moskwie. W praktyce przyjęcie tego punktu widzenia, zwłaszcza w trudnym dla obozu władzy czasie transgresji władzy i walk wewnętrznych, może oznaczać skonstruowanie nowej siły politycznej, alternatywnej elity, orientującej się na Rosję.

Jeśli idzie o marchewkę, to trzeba zwrócić uwagę na to o czym z niepokojem mówi się w Erywaniu. Otóż po pierwsze aspirująca do najwyższej władzy Mehriban Alijewa, chciałaby uzyskać reputację kaukaskiej „żelaznej damy”. Jedną z opcji, jaka stoi przed nią i jej klanem, jest zaognienie sytuacji w Górskim Karabachu. Drugim wariantem, o którym się głośno już mówi, jest powtórzenie przez Rosję, Planu Kozaka. Dla wyjaśnienia to plan obecnego wicepremiera Federacji Rosyjskiej stworzony na potrzeby Naddniestrza i uregulowania statusu tego samozwańczego tworu. Nie został on przyjęty wtedy, kiedy Kozak go sformułował (2003 rok), ale teraz wraca zarówno w Mołdawii, jak i być może w kwestii Karabachu. Chodzi w nim, z grubsza rzecz biorąc o forsowanie koncepcji federalistycznych oraz wprowadzenie na obszary sporne wojsk rozjemczych, w tym wypadku rosyjskich. To dlatego można obserwować od pewnego czasu wzrost aktywności rosyjskiej dyplomacji w relacjach z Baku (Ławrow, Gierasimow). Ormianie boją się, że mogą zostać przez Moskwę „porzuceni” i zmuszeni do przyjęcia rozwiązań, które będą korzystne dla Baku, przede wszystkim dlatego, że wobec fiaska prób pojednania z Turcją i Azerbejdżanem oraz pogorszenia relacji z administracją Trumpa rząd Armenii nie ma po prostu innej opcji niźli stawiać na Rosję. I Moskwa tę słabość Erywania może chcieć wykorzystać, narzucając formułę federacyjną Azerbejdżanu i łącząc ją z oddaniem Górskiego Karabachu. A każdy polityk pretendujący do władzy w Azerbejdżanie, któremu udałoby się rozwiązać, albo choćby zbliżyć do rozwiązania trwającego już ponad 30 lat konfliktu, zbudowałby sobie pozycję na tyle silną, że nie musiałby się obawiać o stabilność swoich rządów.

Oczywiście nie ma nic za darmo. Już teraz mówi się o wstąpieniu Azerbejdżanu do zbudowanej przez Rosję Unii Euroazjatyckiej. 20 grudnia, odbędzie się w Petersburgu spotkanie tej organizacji, oraz państw postsowieckich należących do wspólnoty WNP i Alijew ma być na tym szczycie. Już otwarto nowa drogę od granicy z Rosją do Baku, która ma być elementem korytarza transportowego północ – południe i połączyć gospodarczo Iran z Federacją Rosyjską. I wreszcie współpraca Baku jest dla Moskwy cenna i w innych obszarach – bez zielonego światła Baku Ukraina, ale również Białoruś nie będą mogły zbudować alternatywnych wobec rosyjskich źródeł zaopatrzenia w surowce energetyczne z krajów Azji Środkowej. Azerowie kupują tez od Białorusinów broń i wreszcie, przychylne nastawienie Baku wobec polityki Rosji stanowi ważny argument w relacjach z Turcją.

Te wszystkie elementy, ten splot interesów, historycznych zaszłości i strategicznych rachub powoduje, że w Moskwie niezwykle uważnie przyglądają się temu co dzieje się w Azerbejdżanie. Zachód po upadku ZSRR poświęcił wiele energii i pieniędzy, aby związać nowe państwo azerskie ze swoimi interesami. Obecne osłabienie, zarówno Unii Europejskiej, jak i Stanów Zjednoczonych, ułatwia politykę innym regionalnym graczom. Ale warto też zauważyć, że próba wykorzystania Karabachu w dłuższej perspektywie świadczyć może o słabości Rosji, której nie pozostało już innych argumentów oraz może być rozgrywką niezwykle ryzykowną, wręcz pokerową. Nie ulega wątpliwości, że najbliższe miesiące mogą okazać się kluczowe dla przyszłości Azerbejdżanu i jego geostrategicznej orientacji. Zapowiada się pasjonujący spektakl.


Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka