Marek Budzisz Marek Budzisz
13341
BLOG

Czy Putin szykuje kraj do wojny?

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 82

Rosyjska Duma państwowa przyjęła we czwartek (23 stycznia) w pierwszym czytaniu wniesione przez Władimira Putina propozycje zmian w konstytucji. Referujący propozycję deputowany Paweł Kraszeninikow, będący jednocześnie jednym z trzech wiceprzewodniczących powołanej w ubiegłym tygodniu 75 osobowej komisji, której zadaniem miało być przygotowanie propozycji zmian, powiedział w swym wystąpieniu, że nie będzie wniosku o samorozwiązaniu Dumy oraz zmiany w rosyjskiej ustawie zasadniczej nie oznaczają automatycznego „wyzerowania” licznika kadencji Władimira Putina, tak aby mógł on znów zostać prezydentem. Za propozycjami zmian głosowało 432 deputowanych. Tego samego dnia, po południu, odbyło się kolejne spotkanie tzw. Komisji Konstytucyjnej, po posiedzeniu której poinformowano, że Rosjanie wypowiedzą się w sprawie propozycji (tzn. o przegłosowanych zmianach) w kwietniu. Drugie czytanie ustawy i głosowanie zaplanowane jest na 13 lutego. Z pojawiających się w rosyjskich mediach relacji z posiedzenia Komisji Konstytucyjnej wyłania się obraz następującej procedury zaplanowanej przez władze. Propozycje zmian zostają wniesione w ekspresowym tempie. Odbywają się głosowania w Dumie, potem uchwalone zmiany zatwierdza prezydent a Rosjanie będą mogli wypowiedzieć się w głosowaniu zatwierdzającym w kwietniu. Jak informowała szefowa rosyjskiej Centralnej Komisji Wyborczej Ella Pamfiłowa kwietniowe głosowanie (trwają dyskusje czy ma się ono odbyć w dzień wolny od pracy, czy w normalny, a może będzie trwało kilka dni) zdecyduje czy proponowane zmiany wejdą w życie czy też nie. W tym kontekście warto zadać, i zadają je rosyjscy politolodzy, kilka pytań. Po pierwsze jaka jest rola powołanej Komisji Konstytucyjnej, skoro po tygodniu i odbyciu raptem dwóch jej posiedzeń Duma przegłosowała propozycje przygotowane odpowiednio wcześniej w administracji Prezydenta? Komisja nie przejmuje się sytuacją, pracuje nadal i pojawiają się pierwsze interesujące propozycje. Zaproponowano zmianę preambuły do obowiązującej konstytucji, tak aby pomieścić w niej oficjalną wersję wkładu Armii Czerwonej w zakończenie II wojny światowej oraz podkreślić dumę współczesnych Rosjan z osiągnięć przodków. To niewątpliwie element gry na wzmożenie patriotyczne. Pytanie tylko po co władzom na tym zdaje się tak zależeć, skoro jak powiedział Kraszeninikow wcześniejszych wyborów nie będzie? Inna propozycja, sformułowana przez Bohdana Bezpalko, aktywistę ukraińskiej mniejszości w Rosji również cżłonka komisji przygotowującej zmiany w konstytucji (kolejne?) sprowadza się do postulatu przyznania (na poziomie konstytucyjnym) prawa rosyjskiej diaspory do irredenty i włączenia zamieszkiwanych przez nie ziem do Federacji Rosyjskiej. Bezpalko wprost mówi o części Ukrainy i niektórych prowincjach Białorusi. Tego rodzaju propozycje będą się jeszcze z pewnością pojawiały, jednak znacznie ciekawsze jest poszukiwanie odpowiedzi na pytanie – Dlaczego rosyjskim władzom tak się spieszy? Politolog Walery Sołowiej jest zdania, choć trzeba uczciwie przyznać, że nie jest to obecnie w Rosji pogląd dominujący, że Putin planuje „krótką zwycięską wojnę” w najbliższej przyszłości. Wojnę o przyłączenie Białorusi, która miałaby się rozpoczęć już pod koniec lutego a zakończyć najdalej do połowy kwietnia, jak raz na głosowanie poprawek do konstytucji. Podobne rozważania w wywiadzie dla Radio Svoboda snuje lider Jabłoka Grigorij Jawlinski. Jego zdaniem nie skłonna przecież do pośpiechu obecna rosyjska władza tym razem działa bardzo szybko, bo potrzebuje nowego umocowania Rady Państwa. Jego zdaniem chodzi o to, aby nowe ciało kontrolowało blok siłowy, czyli odebranie, nawet formalne, takich możliwości, jakimi dysponował do tej pory rząd. Dwie kolejne zmiany dotyczą jego zdaniem statusu sędziów Sądu Najwyższego i Sądu Konstytucyjnego, którzy w nowych realiach będą jak powiedział Jawliński mogli być odwołani niemal „osobistą decyzją prezydenta” a w związku z tym możliwości kwestionowania przez nich formalnych rozwiązań proponowanych przez obóz władzy ulegną siłą rzeczy zawężeniu. Podobnie jak kompetencje izby wyższej rosyjskiego parlamentu Rady Federacji, która dziś jest tym organem, który może, oczywiście jeśli będzie chciał, nadzorować rosyjską politykę zagraniczną. Pytanie po co to wszystko? Po co tworzyć de facto nowe, wąskie ciało o szerokich kompetencjach, skoro dotychczasowe organa konstytucyjne Federacji Rosyjskiej posłusznie wykonują wszystkie polecenia płynące z Kremla? Jawliński jest zdania, że obecna praktyka nie wpływa na brak zaufania co do stopnia dyspozycyjności sędziów i senatorów. Najwęższy ośrodek władzy skupiony wokół Putina nie ma do nich 100 % zaufania i dlatego buduje ciało operatywne, węższe, szybciej działające. Jawliński jest zdania, że władze spodziewają się nadzwyczajnych wydarzeń, również związanych z polityką zagraniczną i dlatego w takim tempie się do niej przygotowują. Nie mówi wprost o wojnie, ale poczucie nadchodzących, bliżej nieokreślonych, nadzwyczajnych wydarzeń, przebija w jego wypowiedziach.

Co ciekawe analitycy renomowanego MGIMO w swym właśnie co opublikowanym raporcie zawierającym prognozę wydarzeń w rozpoczętym właśnie roku również spodziewają się wstrząsów w relacjach międzynarodowych (https://mgimo.ru/upload/iblock/2ac/int-threats-2020.pdf). Ich zdaniem wchodzimy w czas kształtowania się nowego układu sił. Rosja przetrwała, kolektywny Zachód już nie istnieje, każdy na własny rachunek realizuje swe interesy. A to oznacza, że w czasie przejściowym, w którym teraz jesteśmy, kiedy stare alianse kruszeją a nowe nie są jeszcze scementowane, większe znaczenie będzie odgrywała goła siła, którą dysponują państwa i gotowość do jej użycia. „Pretendenci do zajęcia miejsc za stołem nowej globalnej gry – piszą rosyjscy analitycy – szybko dzielą się na tych, którzy chcą zapłacić za swe miejsce gracza i tych, którzy przyszli tylko popatrzeć jak inni grają i zobaczywszy, kto będzie zwycięzcą, przejść na jego stronę. Gra o władzę wymaga postawienia spraw jasno – pokaż swe karty. Jedni za swoją przyszłość zapłacą pieniędzmi, inni gotowi są płacić krwią.”

Warto też poświęcić nieco uwagi temu jak postrzegają oni rysujący się układ sił. Otóż ich zdaniem, najprawdopodobniej nadchodzące wybory w Stanach Zjednoczonych wygra Donald Trump. Z czterech możliwych scenariuszy, tylko w jednym (kryzys gospodarki amerykańskiej i pojawienie się silnego charyzmatycznego kandydata Demokratów) możliwy jest sukces konkurenta obecnego prezydenta. Ale niewiele wskazuje, że w najbliższych tygodniach amerykańska gospodarka pogrąży się w kryzysie, a jeszcze mniej, że podzielona dziś Partia Demokratyczna będzie w stanie wyłonić jakieś nowe wydanie J.F. Kennedy’ego, więc Rosja musi szykować się na drugą kadencję Trumpa. A to oznacza kontynuowanie, z grubsza, obecnej linii politycznej, która z punktu widzenia Moskwy, delikatnie sprawę ujmując, nie sprzyja rosyjskim interesom. Dopiero, jak uważają analitycy MGIMO za 10 – 12 lat, kiedy do władzy dojdzie nowe pokolenie, w amerykańskich priorytetach nastąpi fundamentalna zmiana i na głównego rywala, a nawet wroga, awansują Chiny. Teraz trzeba analizować najpoważniejsze ryzyka przed którymi stoi Federacja Rosyjska, i szanse jakie niesie jej los, zarówno wojskowe jak i polityczne. Jeśli idzie o szanse w sektorze wojskowym, a pamiętajmy, że być może „trzeba będzie płacić krwią” to należą do nich – spadek potencjału amerykańskiego, pojawienie się nowych graczy nie należących do Zachodu, których możliwości znacząco wzrosną oraz kryzys solidarności w obrębie NATO. Zagrożenia wojskowe, z którymi być może będzie zmuszona mierzyć się Rosja to po pierwsze ryzyko konfliktu związanego z Iranem i Koreą Płn., to, że państwa Europy Wschodniej zdominują politykę NATO wobec Rosji po drugie oraz generalnie wzrost napięć w świecie i możliwości użycia siły. A teraz trochę na temat szans i ryzyk politycznych. Szanse to wzrastające dążenie głównych międzynarodowych graczy do osiągnięcia suwerenności w polityce zagranicznej, powstanie w Euroazji koncertu mocarstw, którego funkcjonowanie wyklucza, a przynajmniej znacznie redukuje możliwości graczy spoza tego obszaru (czytaj Stanów Zjednoczonych) oraz popyt na „trzecią siłę” państwo które mogłoby być balanserem między Chinami a USA. Zagrożenia to erozja tradycyjnych aliansów, w tym i rosyjskich, wzrost znaczenia Polski i Turcji w NATO, bo to może prowadzić do dekonsolidacji bloku i pojawienia się nowych, nieznanych dziś aliansów i wreszcie wykorzystywanie kryzysu ukraińskiego jako narzędzia izolowania Rosji. Warto jeszcze choćby nieco uwagi poświęcić spojrzeniu rosyjskich analityków na NATO i generalnie sytuację w Unii Europejskiej. Jeśli idzie o naszą część kontynentu, to kluczowy, dla analityków MGIMI, państwem jest Polska która nie tylko kontynuowała będzie politykę obliczoną na zacieśnianie sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi oraz Wielką Brytanią i budowę Trójmorza, ale również rozpocznie rywalizację w Niemcami o dominowanie w Europie Środkowej. Z perspektywy Rosji najlepszym rozwiązaniem jest stawianie na Macrona, który jest nie tylko sceptyczny co do możliwości NATO, ale również stawia na wzrost „geopolitycznej suwerenności” Europy. Co ciekawe, Rosjanie nie spodziewają się, aby Niemcy, poza obszarem współpracy na rynku węglowodorów, byli w stanie uprawiać politykę w większym stopniu zgodną z interesami Rosji. W Moskwie, jak uważają, warto wspierać Francję, bo w interesie Rosji jest nie tyle oczekiwanie, że „nasi przeciwnicy staną się sojusznikami”, to zresztą jest nierealistyczne, ale wystarczy, kiedy „wzrośnie stopień wolności w tradycyjnych aliansach”. Ale generalnie Rosja „na kierunku europejskim” nie spodziewa się cudów. Gra raczej toczy się o podtrzymanie dialogu, nawet zniesienie sankcji nie jest pewne, choć trzeba o to zabiegać. Taka diagnoza w efekcie daje perspektywę „małych kroków”, bez przełomów, bez ustępstw.

W kontekście „stawiania na Francję” oraz koncert mocarstw łatwiej zrozumieć propozycję, którą Putin zgłosił w trakcie konferencji w Yad Vashem, aby 5 mocarstw, mających stałe miejsca w Radzie Bezpieczeństwa odbyły pilne spotkanie. Propozycje tę trzeba odebrać jako antyniemiecką, bo przecież rosyjski prezydent mógł zgłosić potrzebę odbycia nadzwyczajnego posiedzenia tego gremium, w skład którego akurat (do końca 2020 roku) wchodzą Niemcy, ale tego nie zrobił. Drugim elementem na który warto zwrócić uwagę to nie tylko to, że Putin nie podał ręki amerykańskiemu wiceprezydentowi, ale również nieobecność delegacji z Kazachstanu. Białoruś reprezentowana była również na szczeblu marszałka izby niższej parlamentu, a w białoruskich mediach wydarzeniu poświęca się niewiele uwagi. Zachowanie prezydenta Zełenskiego jest również wymowne. Jaki z tego wniosek? Rosyjska narracja historyczna, skierowana również do państw wywodzących się z byłego ZSRR nie spotkała się, mimo tego, że Putin w grudniu przez dwie godziny w trakcie petersburskiego szczytu państw WNP mówił o tym, że to „wspólna historia”, z entuzjastycznym przyjęciem. Koresponduje to z wyrażanym po wielokroć w rosyjskich mediach poglądem tamtejszych analityków, iż jednym z kluczowych obszarów starcia mocarstw i wyzwaniem dla polityki Rosji, będzie blokowanie Stanów Zjednoczonych w Azji Środkowej (Uzbekistan i Kazachstan) oraz problem Białorusi. Nikogo z Uzbekistanu też nie było w Yad Vashem, a przecież trudno przypuszczać aby Wiaczesław Mosze Kantor nie wiedział jakie narody walczyły w szeregach Armii Czerwonej. To oczywiście kolejny przyczynek do poglądu, że ofensywa narracyjna Putina ma głównie, choć nie wyłącznie, wymiar aktualny.

Jeśli tak na to spojrzeć, to nie można nie odnotować artykułu Beni Ganca, lidera koalicji Niebiesko – Biali i jednego z głównych kandydatów na przyszłego premiera Izraela. Opublikowany on został przed przyjazdem Putina do Jerozolimy (pierwsza od 8 lat wizyta oficjalna), także w prasie rosyjskiej i trudno nie traktować go jako skierowanego również, a może przede wszystkim do rosyjskiego prezydenta. Jest to tekst tym bardziej istotny, że nawet w Rosji liczne są głosy wątpiące w wyborczy sukces Binjamina Netanjahu, który na listach wyborczych swojej formacji nie wymienił, w porównaniu z niedawnymi wyborami, które nie przyniosły mu premierostwa, nawet jednego nazwiska, więc dlaczego wierzyć w sukces tym razem?

Co napisał Ganc? Otóż bez zbędnego owijania w bawełnę, ten były wojskowy i dowódca izraelskich sił zbrojnych, zbudował tezę w myśl której dzisiejszą „reinkarnacją” antysemitów i ludobójców, jakimi były Niemcy hitlerowskie, jest Iran, rządzony przez podobnych dewiantów i również zaprzeczający Holocaustowi oraz dążący do zniszczenia Izraela. Chodzi jednak nie o kwestie natury historycznej, czy politykę pamięci, ale o irański program nuklearny połączony z pracami nad rozwojem techniki rakietowej. Za rok, jak zauważa Ganc, Iran będzie miał tyle wzbogaconego uranu, aby z kolejne maksimum 2 lata móc skonstruować bombę jądrową. „Dyplomacja okazała się nieskuteczna”, konkluduje i dodaje jednocześnie, że należy w tym przypadku działać innymi metodami. I aby nie było wątpliwości o jakie metody chodzi dodaje - „Iran nigdy nie będzie miał broni jądrowej. Mówię to jako były szef sztabu izraelskiej Armii Obrony i jako człowiek, który wie jakie są obowiązujące w razie takiej ewentualności izraelskie plany operacyjne”. A zatem mamy perspektywę wojny, chyba, że Iran o czym w wywiadzie dla rosyjskich mediów mówi obecny szef izraelskiego MSZ-u Jisra’el Kac „całkowicie zmieni swoją politykę”. A zatem zarówno obecna izraelska opozycja, jak i obóz rządzący spodziewają się z jednej strony możliwości wybuchu wojny z Iranem, z drugiej zaś, oczekują od Rosji zdecydowanych działań mających doprowadzić do zmiany polityki Teheranu. Może dlatego właśnie Putin apelował o spotkanie 5 państw mających stałe miejsce w ONZ, oraz przebudowuje rosyjski ustrój ? Może też dlatego narracyjna akcja propagandowa dotycząca II wojny światowej, ma taki właśnie, integrujący Rosjan wokół pamięci o dokonaniach armii, wymiar. Ewentualny konflikt świata zachodniego z Iranem, zwłaszcza w perspektywie włączenia się Chin po stronie Teheranu nie może nie niepokoić. Ale nawet jeśliby przyjąć, że może to być wojna lokalna, to interesy i bezpieczeństwo Rosji, z pewnością, będą w razie jej wybuchu zagrożone. Nie tylko dlatego, że z Teheranu do granic Federacji Rosyjskiej jest w linii prostej 700 km.


Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka