Marek Budzisz Marek Budzisz
6440
BLOG

W Rosji i na Białorusi nadchodzi czas przesilenia.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 51

Dzisiaj (30 stycznia) premier Federacji Rosyjskiej Michaił Miszustin poinformował, że rząd podjął decyzję o zamknięciu granicy z Chinami z powodu możliwości przeniknięcia koronowirusa, który wywołał epidemię w mieście Wuhan. Już wcześniej rosyjskie media informowały o znajdujących się w Moskwie chorych turystach z Chin, którzy zostali objęci kwarantanną, a kolejne linie lotnicze informowały o zawieszeniu połączeń. Niezależnie jednak od tego na ile poważnie oceniać należy zagrożenie epidemiologiczne, to z pewnością chiński wirus uderzy w Rosję, choć nie tak jak byśmy na pierwszy rzut oka sądzili. Ekonomiści alarmują, że to co się dzieje w Państwie Środka będzie miało istotne skutki dla tamtejszej gospodarki. Już dziś szacuje się, że kwarantanny, ograniczenia w przemieszczaniu się ludzi i towarów, zawieszenia połączeń lotniczych, praktycznie zamarcie branży turystycznej wywoła spowolnienie chińskiego wzrostu gospodarczego. Pytanie tylko jaka będzie jego skala. Dziś, dość optymistycznie, przyjmuje się, że nie przekroczy ono 1 % w skali roku, choć nie brak pesymistów, powołujących się na doświadczenia z epidemią atypowego zapalenia płuc z początku tysiąclecia, twierdzących iż bliższe prawdy będzie spowolnienie chińskiego PKB na poziomie 2 % w tym roku. Jeśli te szacunki się potwierdzą, to tamtejsza gospodarka potrzebowała będzie mniej surowców, w tym i rosyjskiej ropy, gazu, tarcicy, żywności. To kolejna nieprzyjemna informacja jaka napłynęła do Moskwy z Chin w ostatnim czasie. Kilka dni wcześniej okazało się, że to nie Rosja a Chiny są drugim na świecie po Stanach Zjednoczonych eksporterem broni i uzbrojenia (tak wynika z opublikowanego raportu sztokholmskiego instytutu SIPRI). Gdyby te informacje się potwierdziły, to wynikałoby z nich, że Pekin wykorzystuje swą obecność w wielu rozwijających się krajach nie tylko po to aby sprzedawać tam swe towary i inwestować w rozbudowę infrastruktury komunikacyjnej, ale również zabiega o kontrakty zbrojeniowe. Jest to dla Moskwy o tyle nieprzyjemna informacja, że jak wiadomo ta gałąź gospodarki jest jedną z podstawowych źródeł zarówno pozyskiwania waluty, jak również, a może przede wszystkim poszerzania jej wpływów politycznych. Z rosyjskim sektorem zbrojeniowym w istocie musi być nieco gorzej niźli utrzymuje to oficjalna narracja skoro premier Miszustin w jednym ze swoich pierwszych wystąpień publicznych, w Dumie, wezwał firmy z tej branży do zwiększenia produkcji cywilnej. Zupełnie jak Gorbaczow, który na początku pierestrojki apelował o to samo.

Ale najbardziej nieprzyjemne nowiny dotarły do Moskwy równo tydzień temu, kiedy w Waszyngtonie poinformowano o zawarciu z Chinami porozumienia kończącego spory handlowe. Jak wiadomo przewiduje ono, że Pekin zwiększy zakupy w Stanach Zjednoczonych o 200 mld dolarów. Zdaniem ekspertów z Instytutu Petersona zajmujących się światowym handlem Chiny nie będą w stanie wywiązać się z zawartego porozumienia jeśli nie zrezygnują z części obecnych kontraktów. I w Rosji uważa się, że Pekin może ciąć zakupy u rosyjskich dostawców. Chodzi przede wszystkim o ryby i owoce morza, ropę naftową oraz gaz ziemny, w niewielkim stopniu soję, bo w tych grupach towarowych Stany Zjednoczone mogą dość szybko zwiększyć swą sprzedaż. A zatem, to co się dzieje obecnie w Chinach, niezależnie od zagrożenia jakąś formą porozumienia chińsko – amerykańskiego, ma wymiar przede wszystkim gospodarczy i oznacza z rosyjskiej perspektywy, trudności z eksportem. A z pewnością spadek cen będący efektem tych trudności. Już cena ropy naftowej na światowych rynkach spadła do poziomu poniżej 60 dolarów za baryłkę, co wywołało małą panikę w grupie arabskich producentów współtworzących OPEC. Obowiązujące porozumienie w formule OPEC+, czyli z udziałem Rosji zawarte zostało do marca, ale teraz mówi się o tym, że państwa arabskie będą proponować jego przedłużenie o przynajmniej kolejne 3 miesiące. Moskwa już w trakcie poprzednich rozmów nie była zwolennikiem takiego posunięcia, bo rosyjscy producenci byli zdania, że redukcje w produkcji dotykają ich w największym stopniu.

Co gorsze, spodziewane spowolnienie chińskiej gospodarki zbiegło się z nadzwyczaj ciepłą zimą, co już spowodowało katastrofę, z rosyjskiego punktu widzenia, na kluczowym dla Rosji, europejskim rynku gazowym. Co prawda występująca kilka dni temu na konferencji prasowej wiceprezes Gazpromu Jelena Burmistrowa powiedziała, że koncern ma zamiar utrzymać w bieżącym roku sprzedaż na rynku europejskim zbliżoną do najlepszego 2018 roku, kiedy udało się przekroczyć poziom 200 mld m³. Jednak teraz rosyjscy analitycy zwracają uwagę na kilka zjawisk, które stawiają pod znakiem zapytania te ambitne plany. Po pierwsze pod koniec ubiegłego roku rosyjski eksport do UE związany był przede wszystkim z zapełnianiem podziemnych magazynów i tylko dzięki sprytnym sztuczkom (zasoby gazu zostały zastawione w Gazprombanku w ramach operacji repo) można było zaliczyć je do sprzedaży. W tym wypadku chodzi o 8 mld m³, które nadal znajdują się w magazynach, które opóźniają się z powodu ciepłej zimy, wolniej niźli planowano, i dziś nadal zapełnione są w 74,2 % podczas gdy rok temu było to 55,5 %. To zaś w połączeniu z narastającym eksportem gazu LNG do Europy (wzrost w ubiegłym roku o 67 %) powoduje katastrofalne, z punktu widzenia Gazpromu skutki jeśli idzie o cenę gazu. Obecnie w holenderskim hubie TTF handluje się gazem w cenie na poziomie 120 dolarów za 1000 m³, podczas gdy przed rokiem było to 300 dolarów za tę samą ilość. Mniejszy popyt powoduje, że Gazprom więcej sprzedaje na rynku kontraktów spot, wykorzystując uruchomioną w ubiegłym roku przez siebie specjalną platformę do handlu elektronicznego, a tu ceny są niskie i na razie niewiele wskazuje, że wzrosną. Analitycy zwrócili uwagę na to, że Gazprom nie opublikował, odmiennie niźli w poprzednich latach w połowie stycznia cząstkowych danych o eksporcie skierowanym do tzw. odbiorców z dalszej zagranicy (z wyłączeniem krajów, które wyłoniły się z ZSRR), co skłoniło ich do wniosków, że może on być niższy od wyników sprzed roku nawet o 25 %. Czyli nawet jeśli uda się rosyjskiemu koncernowi utrzymać poziom sprzedaży do Europy, co wydaje się wątpliwe, to w obliczu niższych cen rentowność tego handlu będzie znacznie mniejsza. A na dodatek Gazprom ma rozgrzebaną i niedokończoną inwestycję w postaci Nord Stream 2. I tu ciekawa informacja, która ujawniona została w trakcie niedawnego wywiadu ambasadora Niemiec w Moskwie Gezy Andreasa von Geyra, który dopytywany przez dziennikarzy Kommiersanta o to co Berlin zamierza zrobić a amerykańskimi sankcjami nałożonymi na gazociąg, powiedział, że przecież przedstawiciele niemieckich władz zawsze mówili, iż jest to projekt komercyjny a nie polityczny. A w związku z tym, mimo, że generalnie Niemcy nie popierają transgranicznych sankcji amerykańskich, to w tym przypadku nie zamierzają nic robić, bo to zmartwienie firm, które zdecydowały się na inwestycję w ten projekt. Warto tę wypowiedź zapamiętać, tak jak i drugą opinię niemieckiego ambasadora, który pytany o perspektywę zniesienia antyrosyjskich sankcji odparł, że nie nadszedł jeszcze czas na tego rodzaju kroki. Mamy generalnie skłonność w Polsce do nagłaśniania wszystkich wypowiedzi niemieckich polityków, których nie brak, opowiadających się za jakąś formuła resetu z Moskwą, a nie dostrzegamy tych, które prezentują inny punkt widzenia. Jest to oczywiście wynik projekcji naszych obaw i niewiele ma wspólnego z rzetelną analizą polityki Berlina wobec Federacji Rosyjskiej. Zupełnie inaczej widzą to analitycy w Moskwie, np. przywoływani już przeze mnie eksperci z renomowanego MGiMO, którzy napisali, iż w najbliższych miesiącach a nawet, być może latach to „Paryż będzie zabiegał o budowanie więzi z Rosją wykraczających poza budowę gazociągów do których swą politykę współpracy ograniczają Niemcy”. Piszę o tym przede wszystkim przez wzgląd na coraz bardziej popularny w Polsce pogląd o jakiejś konkurencyjności „opcji atlantyckiej” i „opcji niemieckiej” w polskiej polityce zagranicznej. Ci którzy prezentują takie myślenie, są, by użyć powiedzenia naszego noblisty „w mylnym błędzie”. Nie będzie żadnej opcji atlantyckiej bez opcji niemieckiej. Wystarczy zobaczyć w jaki sposób dyslokowane są do Europy wojska amerykańskie, których przerzut rozpoczął się w ramach przygotowań do ćwiczeń Defender Europe 2020. Docierają one do portów niemieckich, belgijskich i holenderskich.

Wracając do kwestii gospodarczych można zaryzykować tezę, że wiele wskazuje na to, że Rosja wkracza w niełatwy czas kurczenia się strumienia dochodów z eksportu węglowodorów. Nagromadzone rezerwy, które przekraczają 500 mld dolarów, powodują, że nie należy spodziewać się w związku z tym gwałtownych wstrząsów. Wszystko pozostanie pod kontrolą, ale pewnemu ograniczeniu, podlegało będzie pole manewru, którym dysponuje rosyjska władza. To tym bardziej niedogodna okoliczność, że nowy gabinet ma zadanie pobudzenia wzrostu. Pierwszy wicepremier nadzorujący blok gospodarczy Andriej Biełousow ma znacząco przyspieszyć wydawanie pieniędzy w ramach tzw. projektów narodowych, których jest zresztą jednym z głównych pomysłodawców. W połączeniu ze wzrostem wydatków na cele społeczne (powiększenie tzw. kapitału macierzyńskiego etc.) ma to doprowadzić do zauważalnego w portfelach zwykłych Rosjan wzrostu dochodów. Szacunki jakie kwoty budżet wyda w tym roku są różne, od umiarkowanych na poziomie 450 mld rubli (ok. 7 mld dolarów) do nawet 4 mld rubli, czyli pond 64 mld dolarów. Zagrożenia dla takiej operacji są oczywiste, z jednej strony złodziejstwo publicznych środków, z drugiej zaś rozpędzenie inflacji. Ta druga perspektywa jest tym gorsza, że Rosja w ubiegłym roku, dzięki umacnianiu się kursu rubla i wysokim stopom procentowym, co w połączeniu dawało prawie 30 % stopę zwrotu dla inwestycji w rosyjskie papiery wartościowe, przyciągnęła, czemu trudno się dziwić, znaczący kapitał zagraniczny (22,2 mld dolarów, czyli historyczny rekord). I teraz gdyby miało się okazać, że w związku z paniką na rynkach wywołaną chińskim wirusem i spodziewanymi trudnościami gospodarek opartych na eksporcie surowców ten kapitał zaczyna się wycofywać, to osłabienie kursu rubla, jest nieuchronne. Na początku roku pojawiły się nawet alarmistyczne prognozy rosyjskich ekspertów, którzy pisali, że dewaluacja względem dolara może zatrzymać się na poziomie nawet 200 rubli (obecnie 62), ale to wydaje się przesadą. Nie przesadzone są jednak te obawy, które zapowiadają wzrost inflacji w Rosji w związku z napływem pieniędzy na silnie zmonopolizowany rynek wewnętrzny. Gdyby taka perspektywa okazała się realna, to wzrost dochodów ludności, na czym Putinowi zależy z oczywistych względów związanych z transmisją władzy i transformacją rosyjskiego ustroju, zostałby szybko skonsumowany przez inflację. A co gorsze osłabienie rubla względem dolara nieprzyjemnie dotknie rosyjską klasę średnią, która konsumuje więcej towarów importowanych. Taki scenariusz oznaczać może fiasko planów których celem jest poprawa rosyjskich nastrojów społecznych.

A jeśli tego rodzaju zagrożenie uznamy za realne to wraca sprawa złodziejstwa. Trzeba zacząć od zastanawiającej historii. Otóż w połowie grudnia na znajdującym się w stolicy Libanu Bejrucie lotnisku wylądował prywatny samolot z którego wysiadło dwóch gentelmanów, jak się później okazało, mieszkańców Czeczeni. No może gdyby to była wielodzietna rodzina składająca się z dużej liczby przedstawicielek płci pięknej to miejscowych pograniczników nie zdziwiłaby liczba 10 walizek, ważących łącznie pół tony, które znajdowały się w lukach bagażowych tego samolotu. Ale było to dwóch mężczyzn, którzy nawet najbardziej czuli na najnowsze trendy światowej mody raczej nie podróżują z takim bagażem. Postanowiono zajrzeć do walizek i okazało się, że zawierają one banknoty dolarowe o nominałach 50 i 100 dolarów, razem 200 mln dolarów w gotówce. I teraz pojawia się pytanie, czyje to były pieniądze i dlaczego zostały wywiezione z Rosji w tak zastanawiający sposób? Wersja, że może chodziło o operację rosyjskich służb specjalnych, jest o tyle mało wiarygodna, że przecież Rosja dysponuje lotniskami wojskowymi w Syrii, po co więc, jej agenci mieliby korzystać z takiego szlaku przerzutowego. Zastanawiająca jest również narodowość kurierów, tym bardziej w połączeniu z dziwną i niespodziewaną chorobą Ramzana Kadyrowa, który zapadł na nią w tym samym czasie, kiedy Putin zdecydował o zmianach na najwyższym szczeblu. Jeszcze ciekawsze jest mianowanie byłego już prokuratura generalnego Federacji Rosyjskiej Jurija Czajki specjalnym wysłannikiem Kremla, który ma nadzorować wszystkie autonomie Kaukazu północnego. Czajka w języku rosyjskiej polityki uznawany jest za zawodnika wagi ciężkiej (tzw. tjażełowies), czyli kogoś kto bardzo dużo może i dużo zrobi. Dwa lata temu wysłanie generała Wasiliewa do Dagestanu skończyło się więzieniem dla niemal całej wierchuszki tej autonomicznej republiki. Czajka już zapowiedział porządki polegające na walce z korupcją a rosyjscy obserwatorzy zwracają uwagę na to, że Czeczenia jest czwartym pod względem wielkości transferów z rosyjskiego budżetu podmiotem Federacji. Zdaniem rosyjskich analityków średnie dochody Czeczenów, po uwzględnieniu skali dotacji z centrali, winny być o 15 % wyższe niźli to wynika z oficjalnych statystyk. Przeprowadzone w 2019 roku badania wskazują, że jedynie 2,5 % ludzi zamieszkujących Czeczenią można byłoby zaliczyć to tzw. klasy średniej, pamiętając przy tym, że aby spełnić to kryterium wystarczy w Rosji móc pozwolić sobie na zakup samochodu lub mieszkania. Czeczenię zamieszkuje, włączając w to dzieci 1,4 mln ludzi których sytuację materialną przy takiej skali transferów z centrum łatwo poprawić, więc zasadnym wydaje się stawiane pytanie – gdzie się podziały te pieniądze? Portal Kaukaski Węzeł, informuje też, że na Kaukazie Północnym było w ubiegłym roku generalnie spokojniej niźli w poprzednich latach – w różnych starciach, w tym z bronią w ręku, zginęły tam w 2019 roku 32 osoby, a 14 było rannych, ale to i tak znakomicie mniej niźli rok (79 zabitych) czy dwa lata (134 zabitych) wcześniej. A zatem to raczej nie próba politycznego uspokojenia regionu spowodowała decyzje w Moskwie o wysłaniu tam Czajki.

Wydaje się, że władze centralne starają się po prostu uszczelnić system, tak aby napływ pieniędzy mających pobudzić gospodarkę nie równał się gigantycznym odpływom przez różne korupcyjne i złodziejskie związki.

Ta finansowa ostrożność Moskwy wpływa niewątpliwie na relacje z Białorusią. Jak wiadomo nie osiągnięto porozumienia w sprawach cen na dostawy surowców energetycznych (ropa i gaz ziemny), a jak się okazało Mińsk nie zbudował sobie żadnych alternatywnych źródeł zaopatrzenia. Medialnie nagłośnione dostawy z Norwegii przez Kłajpedę (80 tys. ton) są nie tylko droższe od ropy kupionej w Rosji, ale również nie pokrywają zapotrzebowania białoruskich rafinerii. Mińsk rozmawia też z Kazachstanem, ale po pierwsze nie osiągnięto jeszcze porozumienia, po drugie zważywszy koszty transportu nie będzie to surowiec tańszy od rosyjskiego, po trzecie nie wiadomo czy Rosja zgodzi się na jego przesyłanie za pośrednictwem systemu własnych rurociągów i po czwarte wreszcie Kazachstan zazwyczaj zastrzega sobie w kontraktach zakaz reeksportu ropy lub jej pochodnych na rynki krajów trzecich. A to przecież było jedno z głównych źródeł zaopatrzenia białoruskiego budżetu w walutę. Deklaracje Łukaszenki o dywersyfikacji dostaw surowców energetycznych w takiej sytuacji trzeba uznać nie tylko za spóźnione, ale również gołosłowne. Na dodatek w lutym Mińsk nie może liczyć nawet na dostawy od zaprzyjaźnionego z Łukaszenką rosyjskiego oligarchy Gucieriewa, bo ten sprzedając jako jedyny Białorusi ropę w styczniu już niemal w całości skonsumował swój kwartalny limit. Kontrakt z Gazpromem też ma charakter tymczasowy, zawarty został na 2 miesiące. Oczywiście wiele zmienić może jutrzejsza (31 stycznia) wizyta w Mińsku amerykańskiego sekretarza stanu Mike’a Pompeo. W komunikacie Departamentu Stanu napisano jedynie, że jej celem jest „kwitnąca i dostatnia Białoruś”, ale co to w praktyce oznacza dowiemy się zapewne niebawem. Jeżeli Waszyngton nie uruchomi specjalnych transportów surowców energetycznych na Białoruś, to raczej rozpatrywać trzeba wariant kompromisu Mińska z Moskwą. Choć są też tacy białoruscy analitycy, jak choćby Artur Schreibman, którzy są zdania, że jeśli Łukaszenko stanie wobec konieczności kupowania rosyjskiego gazu i ropy naftowej na warunkach rynkowych to po co mu cała integracja? W przeddzień wizyty amerykańskiego polityka białoruskie siły zbrojne postawione zostały przez nowe kierownictwo tamtejszego resortu obrony w stan gotowości w związku z „nagłym przeglądem gotowości bojowej” pod kierunkiem nowego wiceministra obrony i szefa sztabu generalnego generała Aleksandra Walfowicza. Wczoraj zaś odbyło się spotkanie wojskowych delegacji amerykańskiej, niemieckiej i polskiej z przedstawicielami Białorusi w związku z ćwiczeniami Defender Europe 2020. Czy obydwa wydarzenia należałoby wiązać ze sobą? Trudno dziś powiedzieć, ale wyraźnie widać, że w przypadku naszego wschodniego sąsiada nadchodzi czas rozstrzygnięć.


Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka