Marek Budzisz Marek Budzisz
5541
BLOG

Ameryka zaprasza sojuszników Rosji do współpracy.

Marek Budzisz Marek Budzisz Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 42

Wiele wskazuje na to, że zakończony niedawno „objazd” krajów wywodzących się z byłego ZSRR przez szefa Departamenta Stanu Mikea Pompeo nie był tylko rutynowym, dyplomatycznym przedsięwzięciem, ale jest częścią szerszej, przemyślanej i wcześniej przygotowanej strategii.

Co pozwala formułować tego rodzaju pogląd? Otóż na 3 tygodnie przed rozpoczęciem wizyty, która, przypomnijmy została opóźniona z powodu ataku na irańskiego generała Solejmaniego, na lotnisku Manas, w Biszkeku, stolicy Kirgistanu wylądował samolot linii Hillwood Airways, który przywiózł ładunek dyplomatyczny. Cała sprawa nie wydawała się ciekawa, gdyby nie fakt, że po jego odbiór zjawiło się 15 amerykańskich dyplomatów z tamtejszej placówki, którzy przejęli ważący 880 kilogramów ładunek zapakowany w 26 pakunkach. Kirgiski portal Kabarlar.kg opisujący całą sprawę publikuje też serię zdjęć z wyładunku bagażu dyplomatycznego. Ten ciekawy fotoreportaż nie jest zasługą, jak można się domyślać, miejscowych dociekliwych reporterów, ale lokalnego wywiadu mającego rutynowo pod obserwacją podobne operacje. Dziennikarze dowodzą, że wyładowane pakunki zawierały gotówkę. Łącznie 60 milionów dolarów, co w przeliczeniu na miejscową walutę daje 4 mld 200 mln somów. Trzeba pamiętać, że Kirgizja jest bardzo biednym, środkowoazjatyckim krajem w którym PKB liczone na głowę mieszkańca wynosi około 1200 dolarów, więc kwota która przyleciała do Biszkeku ma znaczenie. Opisujący cała sprawę dziennikarze nie siląc się na bezstronność argumentują, że fundusze te mają na celu sfinansowanie działań kirgiskiej opozycji w przeddzień zapowiadanych na jesień wyborów parlamentarnych. W kraju, w którym już dwukrotnie w przeszłości dochodziło do przewrotów w wyniku demonstracji i protestów i w którym permanentnie utrzymuje się stan napięcia między północą a południem wybory to niebezpieczny czas. Tym bardziej w sytuacji, kiedy były prezydent Atambajew znajduje się w więzieniu, a obecny Żeenbekow oskarżany jest przez opozycję o uzurpację władzy, zapędy autorytarne i oddawanie kraju Chińczykom i Rosjanom. Atambajew, kiedy był jeszcze prezydentem, ujawnił kulisy likwidacji amerykańskiej bazy wojskowej (powstałej w czasach wojny z Talibami). To ciekawe informacje, bo rzucają nieco światła na geopolityczny wymiar tego co się już dzieje i co może dziać się w regionie w najbliższym czasie. Otóż w przeddzień zakończenia swego urzędowania w lipcu 2017 roku Atambajew spotkał się z dziennikarzami na jednej z ostatnich konferencji prasowych i w niezobowiązującej atmosferze (przyszedł bez krawata) mówił o swojej właśnie się kończącej prezydenturze. I tu pojawiła się ciekawa informacja. Jak powiedział zgromadzonym dziennikarzom podjął decyzję (w 2014 roku) o tym, aby nie przedłużać ze Stanami Zjednoczonymi umowy na dzierżawę bazy lotniczej w jego kraju, bo jak się wyraził, „niektóre państwa” uprzedziły go, że w razie konieczności mogą zdecydować się na atak rakietowy na amerykańskie instalacje wojskowe. Żeby nie było wątpliwości, Atambajew odmówił odpowiedzi, o których państwach mówi, ale całą konferencję rozpoczął od informacji, że opowie, dlaczego nie jest lubiany ani w Moskwie ani w Waszyngtonie. A po tym, jak skończył mówić o bazie amerykańskiej zaczął opowiadać, dlaczego zdecydował się na skrócenie ( z 49 i automatycznego przedłużenia na następne 25 lat do 15 lat) okresu dzierżawy przez Rosjan bazy lotniczej Kant. Jak już pisałem władzę w Kirgizji objął były spiker miejscowego parlamentu Żeenbekow, który dał się zapamiętać m.in. tym, iż przed wyborami pojechał do Moskwy i tam proponował Rosjanom umiejscowienie w Kirgizji ich drugiej bazy. Zdaniem obserwatorów coś zaczyna dziać się w tej środkowoazjatyckiej republice, o czym świadczą dwa niespodziewane zgony, które dosłownie w ostatnich dniach miały miejsce. W Moskwie zmarł syn byłego prezydenta Askara Akajewa, Ajdar (44 lata, przyczyna - niespodziewane zatrzymanie akcji serca), oraz syn brata Askara Akajewa, Kuban Akajew (59 lat). Może to przypadkowe zgony, ale w kraju gdzie polityka oparta jest na więziach rodzinnych i klanowych tego rodzaju epidemia musi budzić zaciekawienie.

Co jest istotnego w tym, że Amerykanie przywieźli sporo gotówki do Biszkeku? Przede wszystkim informacja, iż przywieźli jej więcej niźli w poprzednich latach. Znacznie zwiększyli tez budżet kirgiskiej rozgłośni Radia Wolna Europa, której zresztą będąc w Kazachstanie wywiadu udzielił Mike Pompeo. Wszystko wzięte razem, oznacza, że Waszyngton zwiększa zainteresowanie państwami regionu, co ma zresztą wymiar zarówno antyrosyjski jak i antychiński. Ten ostatni wątek był silnie podkreślany w trakcie pobytu Mikea Pompeo w Kazachstanie, gdzie amerykański Sekretarz Stanu mówił nie tylko o inwestycjach w kazachski sektor naftowy (35 mld dolarów), ale również podniósł niezwykle drażliwą sprawę prześladowań Ujgurów w nadgranicznej prowincji Sinciang zamienionej jak informują światowe media przez Pekin w jeden wielki obóz koncentracyjny, a raczej Gułag, gdzie do niewolniczej pracy zmuszanych jest ponad milion osób. Ujgurzy, grupa etniczna pochodzenia tureckiego są uznawani w Kazachstanie za część narodu a skierowane przeciw nim represje budzą spore emocje. Trzeba też pamiętać, że za czasów sowieckich dwukrotnie (w 1933 oraz w 1943 roku) Ujgurzy „wybijali się na niepodległość” a separatystyczne nastroje są tam nadal silne. Jeśli zatem Waszyngton postanowił zagrać tą kartą, to jest to posunięcie o charakterze wyraźnie antychińskim, tym bardziej, że w Kazachstanie w tym roku dochodziło do wymierzonych w Pekin demonstracji.

Jeszcze ciekawsze wydarzenie miało miejsce w sąsiadującym z Kazachstanem Uzbekistanie, gdzie Pompeo również pojechał. Odbyło się tam spotkanie w formacie 5 + 1, gdzie piątka to kraje regionu (Kazachstan, Turkmenistan, Tadżykistan, Uzbekistan oraz Kirgistan) a jedynka to właśnie Stany Zjednoczone. Taszkient już od pewnego czasu lansuje format regionalnej, bez udziału Moskwy, współpracy również w obszarze gospodarki. Na Kremlu tego rodzaju aktywność odebrano jako zagrożenie dla rosyjskich wpływów w regionie i podjęto zdecydowane działanie, aby zapobiec wymywaniu rosyjskich możliwości. Od kilku miesięcy rosyjska dyplomacja intensywnie pracowała na rzecz zbliżenia Taszkientu i Moskwy, głównie w obszarze gospodarczym, ale nie wyłącznie bo dyskutowano również o kwestiach militarnych. W niektórych rosyjskich mediach występujący tam analitycy wręcz prezentowali pogląd, że Uzbekistan powrócić może do ODKB – Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, powołanej pod patronatem Rosji w 1992 roku właśnie w Taszkiencie, z którego jednak Uzbekistan wystąpił dwukrotnie, najpierw w 1999 roku a potem w 2012. Za niemal pewne uznawano też wejście Uzbekistanu do stworzonej przez Rosję platformy integracji gospodarczej – Unii Euroazjatyckiej. Jeszcze w październiku ubiegłego roku przy okazji wizyty Walentyny Matwijenko, przewodniczącej Izby Wyższej rosyjskiego parlamentu informowano o planowanej, w związku ze zbliżeniem między obydwoma krajami wizycie prezydenta Uzbekistanu w Rosji. Nieco później, w grudniu pojawił się jej termin – 5 lutego. Teraz okazuje się, że uzbecki prezydent nie pojedzie jednak do Moskwy, tak przynajmniej ustaliła miejscowa prasa potwierdzając to w rosyjskim MSZ. Pojawia się dość mgławicowy, nowy termin – latem tego roku, ale jest on tak odległy, iż nie wiadomo czy do spotkania na szczycie Putin – Mirziyoyev w ogóle dojdzie. Już sam fakt odwołania wizyty dosłownie w ostatniej chwili jest nie tylko zdumiewający, ale również zastanawiający. Tym bardziej, że nie sposób nie łączyć tego co się wydarzyło z właśnie zakończoną wizytą Pompeo w Taszkiencie. Na pierwszy rzut oka daje się zauważyć też zasadnicza zmianę retoryki. O ile jeszcze w grudniu pierwszy zastępca szefa uzbeckiego MSZ-u Ilchom Nematow mówił Agencji RIA Novosti, że rozmowy o integracji gospodarczej idą dobrze i niedługo nastąpi ich zwieńczenie w postaci zawarcia stosownej umowy, o tyle tydzień temu nastąpiła zasadnicza zmiana. Minister Spraw Zagranicznych Abdulaziz Kamilow, na spotkaniu z dziennikarzami nie tylko wyraził wątpliwości co do celowości integracji z Rosją, ale również zwrócił uwagę mediów, że „Rosja to tylko jeden z możliwych partnerów strategicznych, na równi z Chinami, Stanami Zjednoczonymi, USA, Japonią, Koreą Pd. oraz Unią Europejską”.

Z punktu widzenia Moskwy integracja Uzbekistanu z jej organizmem gospodarczym, nie mówiąc już o współpracy wojskowej mogłaby stać się największym, po Krymie, sukcesem geopolitycznym, potwierdzeniem znaczenia Federacji Rosyjskiej w Azji Środkowej. Ale, tak można dziś przypuszczać, się nie stanie. Zaś dla rosyjskich firm, zwłaszcza tych dużych zamieszkały przez 33 mln mieszkańców Uzbekistan stać się miał istotnym rynkiem. Wystarczy spojrzeć na liczby. W 2018 roku obroty handlowe między obydwoma państwami wzrosły o 20 % do 4,4 mld dolarów. Wartość rosyjskich inwestycji szacowana jest na 9 mld dolarów. W Uzbekistanie działa 1427 firm rosyjskich, zaś 3 mln Uzbeków pracuje na stałe w Rosji.

Warto też pamiętać, że Uzbekistan intensywnie współpracuje ze Stanami Zjednoczonymi w sprawach wojskowych, a o bliskości relacji świadczy i to, że prezydent Mirziyoyev przyjmowany był w maju 2018 roku w Białym Domu. Rosyjscy analitycy komentujący podróż Pompeo są zdania, że w porównaniu z Rosją Stany Zjednoczone są w lepszej sytuacji. Nie chodzi tylko o różnice potencjałów, ale przede wszystkim stawiane sobie cele. Otóż Waszyngtonowi wystarczy aby te państwa pozostały niezależnymi, aby proponowane przez Moskwę rozmaitego rodzaju formuły integracyjne, zarówno w obszarze gospodarczym jak i wojskowym, nie działały (nota bene rosyjska prasa informuje dziś, iż Tadżykistan raczej nie wejdzie do Unii Euroazjatyckiej), bo to ogranicza w dłuższej perspektywie możliwości Federacji Rosyjskiej. Znany ze swych niekonwencjonalnych wypowiedzi Władimir Żyrinowski powiedział wręcz właśnie mediom w Azerbejdżanie, już po podróży Pompeo, że jego zdaniem wszystkie państwa, które wyłoniły się niemal 30 lat temu z ZSRR, odpadną prędzej czy później od Rosji i zostanie ona sama. Raczej, jak dodał, nie będzie to scenariusz ukraiński. Żyrinowski, który znany jest z tego, że mówi głośno to co na Kremlu usłyszy, powiedział też iż bardziej prawdopodobny jest wariant „bałtycki” polegający na stopniowym oddalaniu się byłych i po części obecnych satelitów Rosji, którzy nęceni będą przez Zachód.

Watro zwrócić uwagę, że słowa te odnoszą się również do Białorusi (jedynym wyjątkiem ma być Azerbejdżan, ale to może to był szczególny komplement rosyjskiego polityka pod adresem gospodarzy) i oddają chyba stan nastrojów w Moskwie.

Jeśli idzie o Białoruś i to co tam się dzieje, o czym zresztą piszę w najbliższym wydaniu tygodnika Sieci, warto zwrócić uwagę na dwie kwestie. W dzienniku Moskiewski Komsomolec, który nie tylko jest jedną z najpopularniejszych rosyjskich gazet, ale na czele jego stoi Paweł Gusiew (od 1983 roku), który kieruje społecznym ciałem doradczym przy rosyjskim Ministrze Obrony Szojgu, ukazał się wywiad z politologiem Andriejem Suzdalcewem. Otóż Suzdalcew jest pierwszym Rosjaninem, który został wyrzucony z Białorusi przez Łukaszenkę jeszcze w 2006 roku. Zakazano mu wówczas wstępu do kraju, a lokalne media pisały, że jest on rosyjskim agentem (GRU) walczącym z reżimem Łukaszenki i montującym prorosyjską opcję. I teraz w wywiadzie tenże Suzdalcew, który nie przestał zajmować się Białorusią o której wiele pisze, mówi, iż przez swe ostatnie posunięcia Łukaszenka jest w oczach Moskwy, a precyzyjnie rzecz ujmując Kremla, stracony. I nastąpi, najprawdopodobniej przy okazji nadchodzących wyborów prezydenckich próba jego usunięcia. Pytany o to czy Moskwa ma swojego kandydata, którego mogłaby wesprzeć odpowiada, że chyba nikt nie myśli, iż wykreowanie takiej postaci nie jest możliwe. Te zapowiedzi, zwłaszcza w przeddzień spotkanie ostatniej szansy Putin – Łukaszenka, do którego dojdzie w Moskwie jutro i które będzie „godziną prawdy” jak powiedział Łukaszenka, brzmią niezwykle interesująco. Tym bardziej, że już od początku tygodnia rosyjskie niezależne kanały na platformie Telegram kolportują informacje na temat listu, który Pompeo przekazał Łukaszence w czasie słynnej dwugodzinnej rozmowy „w cztery oczy”. Może są to przecieki z Kremla (tak twierdzą publikujący te rewelacje), może projekcja rosyjskich lęków i obaw, a może pretekst do rozpoczęcia działań. Tego jeszcze nie wiemy, ale warto posłuchać tego co szepcze się ponoć na kremlowskich korytarzach. Otóż politycy odpowiadający za „kierunek białoruski” a trzeba za takich uznać byłego wicepremiera Kozaka, dziś w administracji Putina (obszar odpowiedzialności: polityka) i byłego ambasadora w Mińsku, dziś wiceministra w rosyjskim rządzie Babicza (gospodarka) są ponoć wściekli na Łukaszenkę. Właśnie z powodu spotkania z Pompeo, które jest traktowane jak osobisty policzek wymierzony Putinowi. Pieniądze mniej się mają liczyć, bo są przecież państwowe, ale stracony honor rosyjskiego lidera już jest i państwowy i osobisty. Ta wściekłość ma powodować, że wszyscy „stali się jastrzębiami” i dziś jedynie trwają dyskusje na temat kiedy a nie czy „odstrzelić” Łukaszenkę. Inne pogłoski mówią o tym, że Trump zaproponował Białorusi „przejście na stronę Zachodu” – pomoc gospodarczą liczoną na 25 mld dolarów, szybką integrację z WTO (Światowa Organizacja Handlu) oraz w perspektywie dosłownie kilku lat wejście do Unii Europejskiej oraz NATO. Nie brzmi to bardzo wiarygodnie, ale w Rosji w taki scenariusz mogą wierzyć, tak jak wierzą w to, że epidemia koronowirusa w Chinach została wywołana przez Amerykanów, którzy użyli wyprodukowanego przez siebie specjalnego anty-chińskiego wirusa zabijającego wyłącznie przedstawicieli rasy żółtej (Rosja ma oczywiście na to szczepionkę, ale dlaczego jej nie stosuje?). Inne informacje, nawet dementowane przez białoruskie ministerstwo obrony, głosiły, iż Amerykanie zbudują w nieodległej przyszłości w ramach współpracy NATO – Białoruś swa bazę za naszą wschodnią granicą. Wszystkie te rewelacje, brzmiące nieprawdopodobnie, nie dotykają, jak się wydaje istoty sprawy. Łukaszenka wbrew potocznemu mniemaniu ma bowiem nadal sporo atutów w rękawie. Wymienia je Suzdalcew, kiedy wspomina o przedstawicielach Białorusi stojących obecnie na czele obydwu najważniejszych z punktu widzenia Rosji organizacji integracyjnych. Co z tego, że ich przewodniczenie jest rotacyjne i w związku z tym tymczasowe, ale mogą, zrobić sporo złego interesom Rosji montując np. „taktyczne sojusze” w ich obrębie z Kazachstanem. Druga kwestia to oczywiście rosyjska baza na terenie Białorusi (lotnicza), której budowa to dla Moskwy nie tylko kwestia prestiżu i zaznaczenia wpływów, ale przede wszystkim możliwość blokowania amerykańskich instalacji wojskowych w Polsce. Ale są jeszcze kwestie, o których Suzdalcow nie wspomina a są nie mniej istotne z punktu widzenia Federacji Rosyjskiej. Warto w tym kontekście opisać, choćby skrótowo, ostatnią, mającą miejsce pod koniec stycznia, wizytę na Białorusi Dmitrija Rogozina, szefa Roskosmosu. Rozmawiał on z Łukaszenką o białoruskim koncernie Peleng, który produkuje niezbędne Rosjanom oprzyrządowanie optyczne, i który Rosjanie już kilkakrotnie chcieli kupić a teraz nalegają aby został przez Mińsk „wniesiony” do wspólnej spółki. Bez sprzętu z Pelengu nie ma mowy o rozwoju rosyjskiego programu kosmicznego. Np. optyczno – elektroniczny kompleks teleskopowy tam produkowany daje obraz o rozdzielczości do 2 m z wysokości 550 km, waży przy tym tylko 400 kg. Rosjanie próbowali zbudować własne urządzenie tego rodzaju, ale nie jest ono tak dokładne a przy tym waży 6,5 tony, co nieco utrudnia montowanie je na sputnikach. Bez tego sprzętu nie ma mowy o rozwoju rosyjskiego programu broni konwencjonalnej o wielkiej precyzji rażenia. Podobna sytuacja jest w przypadku produktów białoruskiej firmy Integral, specjalizującej się w mikroprocesorach o zastosowaniu militarnym czy fabryki Mińskie Zakłady Ciągników Kołowych, które produkują mobile platformy do wyrzutni rakietowych wszystkich typów, w tym i strategicznych. Rosjanie próbowali zbudować swa własną konstrukcję (kluczowe dla systemu rosyjskich wojsk rakietowych wyrzutnie Jars), wydali na to 300 mln dolarów, ale w 2018 roku poinformowali o zakończeniu prac, bez dalszego ciągu.

Wszystko to zdaje się wskazywać na to, że do jakiejś formy kompromisu w czasie jutrzejszego spotkania może w Moskwie dojść. Na ile będzie on trwały tego nie wiadomo. Raczej każda ze stron będzie powoli dążyła do osiągnięcia własnych celów. Czy Łukaszenka rozpocznie „podróż na Zachód” trudno dziś przesądzić, ale wzrost aktywności Stanów Zjednoczonych w regionie jest dobrym prognostykiem. Zobaczymy.


Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka