Marek Budzisz Marek Budzisz
4983
BLOG

Zerowanie licznika kadencji Putina, czyli kontratak konserwatystów.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 56

Wśród rosyjskich politologów, publicystów, komentatorów trwa obecnie ożywiona dyskusja na temat tego co w istocie stało się Rosji, a precyzyjniej rzecz ujmując w środowisku rosyjskich elit, w ubiegłym i w tym tygodniu. Co spowodowało, że proces „przekazania władzy” jak jeszcze niedawno sądzono, jej transmisji, połączony z przebudową rosyjskiego ustroju, co łączy się ze zmianą konstytucji przybrał tak nieoczekiwany obrót. Dwa tygodnie temu pisałem o spekulacjach Wladislawa Surkowa, zdymisjonowanego doradcy Putina i rewelacjach Aleksieja Wieniediktowa szefa rozgłośni Echo Moskwy o rozpatrywanym na Kremlu scenariuszu „wyzerowania” licznika kadencji Putina, co miałoby nastąpić przy okazji zmian konstytucyjnych. Ale wówczas w Rosji nikt specjalnie nie zwrócił na te słowa uwagi, tak silne było przeświadczenie o tym, że rozpoczęty w styczniu proces przebudowy ustrojowej przyjmie kształt próby stworzenia wzajemnie się równoważących instytucji federalnych, swoistego systemu „checks and balances”. Słowa Surkowa przyjęto do wiadomości, ale bez przejmowania się tym co powiedział. Może dlatego, że uznano iż nie wykraczają one poza lekceważoną mądrość ludową, bo jak pokazywał jeden z ostatnich sondaży rosyjskiej opinii publicznej 47 % ankietowanych było zdania, iż cały proces zmian ustrojowych ma w istocie jeden cel – aby Putin mógł dłużej pozostać na swoim stanowisku.

Może od początku celem całej rozgrywki była propozycja wyzerowania licznika kadencji Putina, zgłoszona przez kosmonautkę Tiereszkową przy okazji trzeciego czytania propozycji noweli konstytucyjnej a może plan był inny, ale nastąpił nagły, nieoczekiwany zwrot akcji, pod wpływem niespodziewanych wydarzeń i nieujawnionych opinii publicznej tarć w łonie rosyjskiej elity? Warto w takiej sytuacji opisać to co się stało i sformułować pierwsze, trochę na gorąco, próby wyjaśnienia tego co nastąpiło.

Już tydzień temu, w piątek 6 marca, w czasie pobytu w Iwanowie, gdzie Putin spotkał się z włókniarkami wiadomo było, że dzieje się coś nieoczekiwanego. Zapytany przez jedną z nich czy zmiany w konstytucji oznaczają jego odejście, a może to, że stanie na czele nowego organu władzy jakim ma być Rada Państwa, Putin odparł, że nie ma takich planów. Dlaczego? Z tego prostego powodu, że jak zauważył tego rodzaju krok spowodowałby dwuwładzę, z jednej strony urzędującego prezydenta, a z drugiej szefa nowego organu. A to dla Rosji, w opinii Putina nie byłoby dobre rozwiązanie. Ale to nie był koniec rewelacji. Pytany o możliwość „wyzerowania” kadencji prezydenckich powiedział on, że i takie zmiany nie są dobre dla Rosji, bo ona potrzebuje zmienności władzy. Ale tu nastąpiło ciekawe uzupełnienie. Po pierwsze, jak zauważył rosyjski prezydent najpierw kraj musi „zgromadzić trochę tłuszczyku” to znaczy sytuacja musi być stabilna, gospodarka rozwijać się dobrze a obywatele uwierzyć we własne i państwa możliwości. Trzeba też pamiętać, jak dodał, że zmiany w konstytucji to pomysł nie na kilka lat, ale na dziesięciolecia, a może nawet na 50 lat. I tak trzeba wszystko przemyśleć i zapisać aby kraj dobrze funkcjonował przez długi czas. W jego wypowiedzi znalazł się też akcent osobisty, bo Putin powiedział, że o siebie się nie boi, „ja nie zwariuję” zapewnił rozmówców, ale co będzie po tym jak odejdzie to już nie wiadomo, i w związku z tym ograniczenie liczby kadencji winno pozostać. Ale z całości jego wypowiedzi, choć mówił w swoim dwuznacznym stylu, można było wyciągnąć wniosek, że jedna kadencja po 2024 roku, to jest ten czas stabilizacji, kiedy państwem winien on kierować, a późniejsze 30-50 lat to już normalne ograniczenie liczby kadencji prezydenckich do dwóch, niezależnie od tego czy „z rzędu” czy bez. Teraz to, co Putin powiedział wydaje się dość przejrzyste i czytelne, ale pod koniec ubiegłego tygodnia wypowiedź ta, choć zauważona, nie została potraktowana poważnie.

Tego samego dnia, przed wylotem do Iwanowa, Putin miał spotkać się na lotnisku Wnukowo 2, z prezesem Rosnieftu, Igorem Sieczinem. I wówczas, jak informują powołując się na przecieki z otoczenia rosyjskiego prezydenta kanały na platformie Telegram, miała zapaść decyzja o ostatecznym wyjściu Rosji z porozumienia z OPEC, co równało się, co było oczywiste, rozpoczęciu wojny cenowej na rynku naftowym. Tylko, że w tym wypadku, jak się wydaje rosyjskie władze nie doceniły skali tego co się stanie i skutków tych działań dla krajowej gospodarki. Z ujawnionych dziś raportów analitycznych Banku Rosji, które diagnozują sytuację na światowych rynkach finansowych (badając stosunek do rubla i obligacji rosyjskiego rządu) wynika, że oceniano sytuację jako względnie stabilną. Kryzys wywołany koronawirusem i perspektywa spowolnienia światowej gospodarki przebiegał, zdaniem analityków, według scenariusza umiarkowanego i nie dało się zauważyć nerwowości po stronie zagranicznych inwestorów, angażujących się zarówno w zakup rosyjskich obligacji, jak i kupujących ruble. Przy czym odnotowano, że większość (ponad połowa) transakcji typu swap na koszyku walut rubel – dolar, ma miejsce w Londynie co po pierwsze upodobnia rosyjską walutę do brazylijskiego reala, a po drugie powoduje, że rząd rosyjski i bank centralny nie mają na te notowania praktycznie wpływu.

Potem nastąpił „czarny poniedziałek” kiedy światowe giełdy panicznie zareagowały na kres porozumienia OPEC. Przy czym reakcja ta nie została wywołana wyjściem Rosji z porozumienia, bo trzeba pamiętać, że Moskwa od zawsze mówiła o tym, że może podnieść wydobycie o 0,5 mln baryłek na dobę, co nie stanowi zbyt dużej ilości, ale na postępowanie krajów arabskich. Arabia Saudyjska jako pierwsza już w niedzielę ogłosiła o skokowym zwiększeniu wydobycia ropy, ale potem w jej ślady poszedł Kuwejt, Irak, Zjednoczone Emiraty oraz Nigeria. Zapowiedziały one z jednej strony wzrost wydobycia na masową skalę (dziś szacunki mówią o przyroście podaży na poziomie 12,5 mln baryłek dziennie), z drugiej zaś o dużych, przekraczających np. w Europie 10 dolarów na baryłce, rabatach cenowych. I tak szybka oraz zdecydowana reakcja była, dla Moskwy zaskoczeniem. W poniedziałek, mimo, że był to dzień wolny od pracy w Rosji, odbyło się specjalne posiedzenie rządowego „sztabu kryzysowego” w skład którego obok premiera weszli wszyscy ministrowie gospodarczy i jednocześnie w trybie pilnym wezwani zostali z krótkich urlopów wszyscy wyżsi urzędnicy Kremla. Po reakcji giełd światowych było jasne, że do Rosji zbliża się nie sztorm, ale wielka nawałnica, która zasadniczo zmienia sytuację. Z jednej strony wielka przecena na londyńskiej giełdzie notowań rosyjskich firm, gdzie największe traciły nawet 25 % wartości, z drugiej równie poważna przecena rubla, który do dolara tracił nawet 15 %. To nie był scenariusz, wbrew temu co dziś próbuje powiedzieć rosyjska władza, przewidziany przez Kreml. Rosja grała na przedłużenie umowy z OPEC na obecnych zasadach do końca II kwartału, bo tamtejsi specjaliści stali na stanowisku, że epidemia COVID-19 zostanie wkrótce przezwyciężona, nawet jeśli nie na świecie to przynajmniej w Chinach i z gospodarczego punktu widzenia będziemy mieli do czynienia (oczywiście z perspektywy Rosji) raczej z turbulencjami niźli wielką nawałnicą.

Ale stało się coś innego, i to, jak można dziś sądzić, bo póki co nie pojawiają się doniesienia o innych czynnikach, główny powód dlaczego rosyjskie elity na początku tygodnia tak dużo zaczęły myśleć o potrzebie stabilizacji i stworzeniu warunków, aby kraj rozwijał się spokojnie. Do Rosji zbliża się kryzys i jak uważają wypowiadający się ekonomiści będzie on ciężki, a niewykluczone, że długotrwały. Spadek cen ropy poniżej poziomu 42,5 dolara powoduje, że z pieniądzem trzeba będzie się liczyć, bo uruchomione będą fundusze rezerwowe. Rosja ma ich, według deklaracji Ministerstwa Finansów, tyle, że nawet 6 lat, a może i 10, jest w stanie wytrzymać niskie ceny, ale rozwój przyhamuje (prócz ekspertów rządowych dziś w Rosji nikt już nie wierzy we wzrost PKB w tym roku), inflacja wzrośnie, dochody ludności raczej nie. Czyli perspektywa kolejnych lat biedy. A przypomnijmy, że taka sytuacja trwa już od 2008 roku, a dochody ludzi dziś są niższe niźli w 2014. Innymi słowy perspektywa kryzysu o obecnych rosyjskich realiach może oznaczać perspektywę wzrostu skali protestów społecznych, a to nie jest dobry czas na przeprowadzania gruntownych reform systemowych, wyborów, głosowań i ożywienia życia politycznego.

We wtorek rozpoczęło się posiedzenie Dumy, w trakcie którego miano dyskutować i głosować pakiet zmian konstytucyjnych w ramach ostatniego II czytania. Ale dość niespodziewanie, przynajmniej dla opinii publicznej, deputowany z Jednej Rosji Aleksandr Karielin zgłosił poprawkę, w związku z nowelą konstytucyjną, przewidującą rozwiązanie Dumy i rozpisanie przedterminowych wyborów. Co interesujące, mimo, że jeszcze w styczniu był przeciwnikiem takiego rozwiązania, teraz poparł je spiker Dumy Wiaczesław Wołodin, który ogłosił przerwę i poprosił szefów frakcji na naradę. I tu, jak się wydaje, jest istota całej politycznej intrygi, która miała miejsce. Otóż w walce dwóch głównych rosyjskich frakcji w obozie władzy (piszę głównych, bo grup interesów i wpływów jest co najmniej kilka), które umownie nazywa się „grupą Rady Bezpieczenstwa” i „Administracji Prezydenta”, ta pierwsza postanowiła wykonać uderzenie wyprzedzające. Wołodin zaliczany jest do „grupy Rady Bezpieczeństwa”. Na czym ono miało polegać? Otóż od pewnego już czasu mówiło się w Moskwie o tym, że wiceszef administracji prezydenckiej odpowiedzialny za politykę wewnętrzną Sergiej Kirijenko szykuje przedterminowe wybory. Dowodem na to miało być ogłoszenie konkursu Liderzy Rosji, którego zasady (terytorialny tryb kwalifikowania uczestników) odczytano jako budowanie rezerwy kadrowej. Stare kadry nie zamierzały poddawać się bez walki o czym świadczy choćby to, że Miedwiediew (grupa Rady Bezpieczeństwa) stworzył w ramach Jednej Rosji, którą nadal formalnie kieruje sieć sekretariatów regionalnych mających ożywić tę zamierająca strukturę. W tym wszystkich chodziło o kalendarz zmian. Wołodin, jak się spekuluje postanowił wykorzystać niepewność deputowanych co do własnego losu i uderzyć pierwszy, wyznaczając wcześniejszy niźli chciałaby to grupa administracji prezydenta, termin wyborów. Po dyskusji z frakcjami w Dumie okazało się, że większość gotowa przegłosować przyspieszone wybory jest.

Równolegle, deputowana – kosmonautka Tierieszkowa zgłosiła propozycję „wyzerowania” licznika kadencji Putina. Ten pojawiwszy się w Dumie zablokował przedterminowe wybory, godząc się zarazem na przedłużenie swego panowania. Przy czym w jego przemówieniu zawarte były tezy, które pozwalają sądzić, i takie głosy w rosyjskiej przestrzeni publicznej też słychać, że Putin wcale nie przesądził, czy będzie startował w mających mieć miejsce w 2024 roku kolejnych wyborach prezydenckich. Opinia rosyjskiego Trybunału Konstytucyjnego, do której odwołał się prezydent, mówiąc, że zgodzi się na wyzerowanie licznika o ile ten potwierdzi zgodność z konstytucją takiego manewru jest o tyle formalnością, że już raz, jeszcze za czasów Jelcyna rozpatrywał on podobną kwestię. Wówczas opinia była tego rodzaju, że licznik dwóch kadencji w związku z nową konstytucją trzeba zerować w taki sposób, że bierze się pod uwagę trwającą w czasie wprowadzenia zmian i kolejną. Jeśli poważnie traktować to stanowisko, a warto pamiętać, że w dzisiejszym gronie 18 sędziów Sądu Konstytucyjnego jest jeszcze 6, którzy podpisali się pod tamtą wykładnią, oraz słowa Putina, że warto wykreślić sformułowanie „z rzędu”, to oznaczałoby to, że rosyjski prezydent otrzymuje dodatkową kadencję, czyli definitywnie odchodzi w 2030 roku. Będzie miał wówczas 78 lat, co jak np. na standardy amerykańskie nie jest jeszcze zaawansowanym wiekiem.

Jednak w planie politycznym, deklaracje Putina oznaczają, że zawieszeniu ulega rywalizacja grup w rosyjskim obozie władzy o wpływy i pozycję w nowym rozdaniu. Takie odczytanie tego co się stało potwierdzają też np. diagnozy związanego z Kremlem politologa Sergieja Markowa, który napisał na swojej stronie w Facebooku, że kadencyjności podlegają prezydenci, ale nie głównodowodzący sił zbrojnych. A dziś Rosja musi toczyć wojnę z „hybrydową agresją” kolektywnego Zachodu i nie czas na zmiany. To ciekawy, „wojenny” wątek. Wart zainteresowania nie tylko dlatego, że najwyraźniej w Rosji tak myśli spora grupa ludzi, co nam może wydawać się świadectwem jakiejś formy paranoi, ale część tamtejszej elity działa pod wpływem takiej diagnozy sytuacji. Trzeba też zauważyć, że Rosja do nadciągającego kryzysu jest lepiej przygotowana niźli państwa ościenne, takie jak Białoruś czy Ukraina. W tym kontekście ten „militarny” watek diagnozy Markowa, który nota bene uważa, że nie ma żadnego narodu ukraińskiego a są jedynie Rosjanie, może wskazywać na możliwy rozwój wydarzeń i wykorzystania kryzysu na rzecz ożywienia ekspansjonistycznej polityki. Inne pojawiające się elementy tego opisu, to przeświadczenie, że przy okazji „otwarcia na Zachód”, co ponoć planowała grupa skupiona wokół prezydenckiej administracji przy okazji reformy konstytucyjnej, tenże dążył do definitywnych rozstrzygnięć, które w dłuższej perspektywie miałyby oznaczać przekształcenie Rosji w formę protektoratu. Przytaczam te poglądy nie dlatego, że trafnie opisują one moim zdaniem wybory przed którymi stoi dziś Rosja, ale raczej obrazują one głębokość podziałów w gronie tamtejszej elity. W tym sensie ruch do przodu partii starego porządku, jak inaczej określa się umowną „grupę Rady Bezpieczenstwa” okazał się posunięciem skutecznym. Raczej zapowiada konserwacje status quo, niźli zmiany i próbę budowania systemu równoważenia wpływów różnych organów władzy. Nadciągający kryzys gospodarczy również nie jest dobrym czasem dla modernizacji systemowej. Igor Sieczin zaliczany jest do grona zwolenników starego porządku, umownych przeciwników systemowych liberałów, do których zalicza się obóz skupiony wokół prezydenckiej administracji. Pamiętajmy, że to od jego rozmowy z Putinem zaczął się kryzys OPEC i krach na rynku ropy naftowej. Czy należałoby przez to rozumieć, że rosyjscy konserwatyści po to aby zablokować zmiany zaryzykowali pokerową zagrywkę, lepiej niźli Putin, rozumiejąc i znając realia jakimi rządzi się ten rynek? To może teza zbyt daleko posunięta, ale jedno jest pewne, wyzerowanie licznika kadencji Putina nie jest sukcesem obozu modernizatorów.


Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka