Marek Budzisz Marek Budzisz
3262
BLOG

Przemówienie Joe Bidena, ważnym komunikatem strategicznym.

Marek Budzisz Marek Budzisz USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 51

Joe Biden, zdecydował się, zapewne w obliczu powszechnej fali krytyki formułowanej nawet w sympatyzujących z Demokratami mediach liberalnych, wrócić z urlopu w Camp David i wygłosił (przemówienie) (https://www.whitehouse.gov/briefing-room/speeches-remarks/2021/08/16/remarks-by-president-biden-on-afghanistan/) w kwestii Afganistanu. Nawet nadająca z Kabulu reporterka CNN Clarissa Ward, która nota bene, co też jest ciekawym zjawiskiem zastosowała się do polecenia Talibów i swe relacje od poniedziałku nadaje ubrana w muzułmańską burkę, zwróciła uwagę, że amerykański prezydent wiele mówił o tym dlaczego Ameryka wycofuje się z Afganistanu, ale nic nie powiedział o stylu tej ewakuacji, a to on wzburzył światową opinię publiczną.

Tym nie mniej warto poświęcić nieco uwagi temu co powiedział Biden. Mieliśmy bowiem do czynienia z ważnym wystąpieniem poświęconym „wielkiej amerykańskiej strategii”, w którym znaleźć można zapowiedzi zmian o charakterze fundamentalnym. Z pewnością jeśli zostaną one zrealizowane zmieni się sytuacja amerykańskich sojuszników, w tym i nasza.

Punktem wyjścia jest w tym wypadku deklaracja Joe Bidena, że dalsze obecność w Afganistanie stanowiłaby „odpowiedź na zagrożenia dnia wczorajszego”, a on zdeterminowany jest reagować na dziś rysujące się wyzwania. Nie ma już zagrożenia w postaci Al.-Kaidy, międzynarodówka terrorystyczna jest teraz aktywna w Syrii, w Somalii czy na Półwyspie Arabskim. Stany Zjednoczone będą się, jak zadeklarował Biden, aktywności przyglądać się sytuacji i w razie potrzeby reagować. Tego rodzaju uwaga nie oznacza rezygnacji z operacji antyterrorystycznych, które będą w przyszłości realizowane przez amerykańskie siły, ale nie może implikować funkcjonowania lądowych baz wojskowych w oddalonych lokalizacjach. Mamy do czynienia zatem, jak się wydaje, z zapowiedzią redukcji zamorskiej obecności amerykańskich sił zbrojnych, co w kontekście trwającej procedury posturę review jest ważną deklaracją. Ameryka będzie reagować, ale nie w sposób automatyczny. Rezerwuje sobie prawo oceny na ile rozwój wydarzeń w odległych krajach jest groźny z punktu widzenia jej interesów oraz jakich narzędzi użyć aby powstrzymać niekorzystną ewolucję sytuacji. Tym bardziej, że jak zaznaczył amerykański prezydent, Stany Zjednoczone „mają zdolności” reagowania „zza horyzontu”, czyli dokonywania punktowych uderzeń w każdym punkcie świata bez konieczności uciekania się do wysyłania na stałe dużych kontyngentów wojskowych. Tego rodzaju strategia umożliwia likwidację amerykańskich wrogów znajdujących się nawet na krańcach świata, przekonał się o tym Ghasem Solejmani dowódca irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji, zgładzony za administracji Trumpa, ale wyzbyta jest aspiracji w zakresie trwałej przebudowy sytuacji w państwach oddalonych od Ameryki. Zapewne z tego powodu w pierwszej części swego wystąpienia Biden kilkakrotnie podkreślał, co zresztą nie wydaje się zgodne z prawdą, ale waga tego twierdzenia ma związek z obecną sytuacją i planami na przyszłość, a nie z ocena historycznego zaangażowania, że Stany Zjednoczone nie interweniowały w Afganistanie z zamysłem realizowania projektu „nation building”. Nawet jeśli można mieć co do tego wątpliwości, to wydaje się, że tego rodzaju stwierdzenia należy odbierać w kategoriach deklaracji co do kształtu przyszłej polityki. A zatem mamy do czynienia zapowiedzią kresu ideologicznie (świat liberalnych wartości, eksport demokracji etc.) motywowanej polityki Waszyngtonu na krańcach świata. Teraz mają liczyć się interesy oraz rachunek sił i środków.

Biden powiedział również, że obejmując urząd miał do wyboru, albo zwiększenie zaangażowania wojskowego w Afganistanie, albo kontynuowanie, a nawet przyspieszenie ewakuacji. Nieważne czy ta ocena sytuacji odpowiada prawdzie, James Jay Carafano z Heritage Foundation jest np. zdania, że plan Trumpa na ewakuację Afganistanu był zupełnie inny i to co zrobiła administracja Bidena nie miała nic wspólnego z jakimkolwiek planem, w tym z egzekwowaniem czy Talibowie wywiązują się z porozumienia z Doha, co innego jest jednak istotne w deklaracjach Bidena. Otóż warto zwrócić uwagę na wypowiedziane przezeń argumenty, które potwierdzają słuszność decyzji o wycofaniu. „Przywódcy polityczni Afganistanu poddali się i uciekli z kraju. Armia afgańska rozpadła się, czasem nawet nie próbując walczyć.” To czytelne przesłanie – Stany Zjednoczone nie będą walczyć w interesie innych państw, jeśli ich elity i siły zbrojne w sposób adekwatny nie będą reagować na stojące przed nimi zagrożenia. Jeśli jest to argument potwierdzający słuszność podjętej decyzji w sprawie Afganistanu, to można a nawet należałoby go rozszerzyć na całość amerykańskich relacji sojuszniczych, zwłaszcza, że współgra on z wypowiedzianymi wcześniej deklaracjami o „reagowaniu zza horyzontu”. Mamy w tym wypadku jasno zarysowaną, choć nie wprost, strategię uporządkowania relacji sojuszniczych. Ciężar obrony wysuniętych rubieży spoczywał będzie na państwach sojuszniczych, które muszą wykazać się gotowością walki we własnym interesie. Stany Zjednoczone będą tę aktywność wspomagać, ale nie zagwarantują nikomu bezpieczeństwa bez jego własnego zaangażowania i udziału. Interweniowanie „zza linii horyzontu” i oszczędniejsza obecność wojskowa „na lądzie” w gruncie rzeczy oznacza redukcję zainteresowania Stanów Zjednoczonych codziennymi problemami oddalonych geograficznie sojuszników i skoncentrowanie się na generalnej równowadze sił, tak aby nie powstawały zagrożenia dla amerykańskich interesów.

„Daliśmy im wszelkie szanse i narzędzia na ukształtowanie własnej przyszłości. – powiedział Biden o afgańskich sojusznikach, ale w gruncie rzeczy to przesłanie może być adresowane również do innych partnerów Waszyngtonu - To, czego nie mogliśmy im zapewnić, to chęci walki o tę przyszłość.”

I wreszcie kluczowe, jak się wydaje przesłanie z wystąpienia Joe Bidena – „nasi prawdziwi strategiczni konkurenci – Chiny i Rosja – nie pragnęliby niczego bardziej niż Stanów Zjednoczonych nadal przeznaczających miliardy dolarów i poświęcających swa uwagę na nie kończące się stabilizowanie Afganistanu”.

Nie jest to nic nowego, ale jednocześnie prezydent Stanów Zjednoczonych jasno w tym zdaniu określił geostrategiczne priorytety Waszyngtonu. Ameryka koncentrować się będzie na głównych obszarach rywalizacji, sprawy mniejszej rangi pozostawiając sojusznikom. Oszczędniej będzie gospodarowała swymi zasobami, przystępuje bowiem do rywalizacji z państwami znacznie silniejszymi niźli dotychczasowi przeciwnicy. Ta zmiana priorytetów wymusza nie tylko zmianę amerykańskiej strategii w polityce zagranicznej ale znacznie, znacznie większe zaangażowanie sojuszników.

Biden powiedział też, w swym wystąpieniu, że doradzał prezydentowi Ghani rozmowy z Talibami, poszukiwanie rozwiązania politycznego. I to afgańscy liderzy odrzucili tego rodzaju opcję uważając, błędnie jak się okazało, że są w stanie militarnie przeciwstawić się zapowiadanej ofensywie. To kolejna istotna uwaga Joe Bidena, która może być aplikowana do innych państw sojuszniczych takich jak choćby Ukraina, czy takich, które liczą na wsparcie Stanów Zjednoczonych w trapiących je konfliktach. Jeśli nie macie siły aby walczyć z nadchodzącym wrogiem, to negocjujcie, ustępstwa są też rozwiązaniem. Liczenie na to, że Amerykanie przyjdą i wesprą wasze siły może okazać się złudne. Tak można byłoby, w pewnym uproszczeniu, sformułować naukę, którą Biden zawarł w swych ocenach polityki prezydenta Ghani. „Mówię jasno – deklarował Joe Biden: nie powtórzę błędów, które popełniliśmy w przeszłości - błędu pozostawania i uczestniczenia w nie kończącym się konflikcie, który nie leży w interesie narodowym Stanów Zjednoczonych, nie podwoimy stawki angażując się w wojnę domową w obcym kraju, (błędu) podjęcia próby przebudowy kraju poprzez niekończące się wojskową obecność USA.”

Nie wynika to z faktu, że Ameryka wchodzi w polityczną fazę, która moglibyśmy określić mianem dominacji egoistycznie pojmowanego interesu własnego. Chodzi raczej o coś zupełnie innego. Natura nowych wyzwań nakazuje roztropne gospodarowanie własnymi zasobami. „Nie możemy stale popełniać tych samych błędów – mówi Biden – przede wszystkim dlatego, że mamy żywotne interesy w świecie i nie możemy pozwolić sobie aby je ignorować”. Można powiedzieć „nie będzie bezpłatnych obiadów”, obszary peryferyjne z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych, albo takie w których nawet jeśli zmieni się układ sił to nie ma ryzyka, że zostaną zdominowane przez jednego gracza a przez to nastąpi trwałe naruszenie równowagi, będą z perspektywy Ameryki mniej ważne. Warto pamiętać, że zdaniem wielu ekspertów to Europa jest właśnie takim kontynentem gdzie nie ma groźby dominacji jednego gracza. Rosja jest zbyt słaba, a państwa Zachodu, Niemcy, Francja czy Wielka Brytanie silniejsze niźli w przeszłości. Jeśli zatem nie grozi „połknięcie” Europy przez Moskwę to uwaga i zasoby jaki Waszyngton desygnuje na rzecz naszego bezpieczeństwa mogą być mniejsze, zwłaszcza w sytuacji kiedy Azja, szczególnie Płd.- Wsch. może rzeczywiście zostać zdominowana przez Chiny.

W pewnym momencie swego wystąpienia Biden dał też do zrozumienia, że nie zamierza ubiegać się o kolejną kadencję, ale tym bardziej chciał zakończyć interwencję w Afganistanie i nie przekazywać tego brzemienia kolejnemu, piątemu urzędującemu prezydentowi. Wiele i jak się wydaje szczerze, mówił też o smutku i żalu jaki z jakim zmuszony był podjąć decyzję o porzuceniu afgańskich sojuszników. Ale nie ma wyjścia, kontynuowanie wojny z punktu widzenia amerykańskich interesów byłoby większym złem. Obrona demokracji i praw człowieka nadal, w opinii Bidena, winna pozostać w centrum amerykańskiej polityki zagranicznej, ale co ważne i warto te dystynkcję zauważyć, jest to w jego opinii domena dyplomacji a nie interwencji zbrojnych. Wydaje się, że z podobnym bólem serca Winston Churchill godził się na pozostanie Europy Środkowej w sowieckiej strefie wpływów, ale nie ma rady, kiedy nie ma się siły i chęci walczyć o cudze interesy, to trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i dotychczasowym sojusznikom powiedzieć „radźcie sobie sami”. Stany Zjednoczone wchodzą właśnie w tego rodzaju fazę swej polityki.

Artykuł został opublikowany w portalu wPolityce

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka