Marek Budzisz Marek Budzisz
3679
BLOG

America First, w praktyce.

Marek Budzisz Marek Budzisz USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 27

Amerykańska agencja Associated Press poinformowała, iż po naradzie w Białym Domu prezydent Trump zrezygnował z prewencyjnego uderzenia na rakietowe (w tym i nuklearne) instalacje Korei Północnej. Co zdecydowało? Przede wszystkim, najprawdopodobniej, brak jakichkolwiek wymiernych korzyści z takiego uderzenia. Ewentualne straty mogłyby by być niemałe. Zdaniem analityków z waszyngtońskiego Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIC) Korea Pn. dysponuje maksymalnie 30 głowicami jądrowymi, choć bliższym prawdy byłoby mówienie o liczbie nie większej niż 20. Przy czym wątpliwe jest, aby północnokoreańskie rakiety zaopatrzone były w systemy kierowania lotem umożliwiające precyzyjne uderzenie. Tym nie mniej o ile badania będą kontynuowane, a taki charakter miała mieć zapowiadana przez Pjongjang próbna detonacja, to progres w tym względzie może być osiągnięty. Dziś, jak informują rosyjscy specjaliści, przewaga Korei Południowej nad jej północnym sąsiadem jest przygniatająca. Seul dysponuje flotyllą 400 samolotów uderzeniowych, którym Północ może przeciwstawić, co najwyżej 40. Podobnie z siłami obrony przeciwlotniczej. Względna równowaga, chyba, panuje na lądzie – tutaj relacja wzajemnych potencjałów jest mniej więcej wyrównana. Choć i w tym względzie zdania są podzielone. Niektórzy rosyjscy specjaliści szacują wielkość północnokoreańskiej armii na 450 tyś., 300 względnie nowoczesnych czołgów. Południe zaś ma 1027 czołgów K-1, ponadto 484 jeszcze nowszych K1A1. Przewaga na morzu jest oczywista, na korzyść południa. Północ ma jednak przewagę, jeśli weźmiemy pod uwagę czynnik geograficzny – właściwie cały jej obszar pokryty jest górami i lasami, co znacznie utrudnia prowadzenie ewentualnych akcji zbrojnych i niweluje przewagę w lotnictwie, i wreszcie stolica Korei Pd. – Seul, położona jest 50 kilometrów od granicy, co czyni ją właściwie bezbronną i wystawioną na rakietowe ataki Północy. A tu mają oni przewagę, której nie jest w stanie zniwelować nawet amerykańska pomoc. Tym bardziej, że północni Koreańczycy dysponują znaczącym arsenałem broni chemicznej, wg. szacunków od 2500 do 5000 ton, i jak niedawno oświadczył premier Abe, mają też techniczne możliwości zaatakowania, przy ich użyciu, wysp japońskich.

Amerykanie podjęli najprawdopodobniej decyzję o wzmacnianiu presji. Newt Gingrich, były lider republikańskiej większości w Kongresie, dziś bliski doradca Trumpa, powiedział w piątek, że użycie przez amerykańskie siły zbrojne w Afganistanie „matki wszystkich bomb” miało być przestrogą dla północnych Koreańczyków i jednocześnie pokazem siły i możliwości zniszczenia silosów rakietowych. Wiadomo zresztą, iż Amerykanie zabiegali o to, aby Chińczycy wysłali do Pjongjangu stosowną informację. Na amerykańskie pogróżki Północ odpowiedziała podobnym językiem – z jednej strony informując, że czas i miejsce następnej próby jądrowej zależą od koreańskiego rządu, a z drugiej, iż w razie amerykańskiego uderzenia „obrócą w popiół” pałac prezydencki w Seulu oraz zaatakują amerykańskie bazy wojskowe. Cytowani przez prasę rosyjscy eksperci wojskowi, formułowali pogląd, iż w sytuacji najgorszej, tzn. starcia jądrowego, nawet przechwycenie wszystkich północnokoreańskich rakiet przez Amerykanów, mogłoby i tak doprowadzić do radioaktywnego skażenia wielkich obszarów. Przy czym rozkład wiatrów w regionie spowodowałby, iż radioaktywna chmura nadciągnęłaby nad Władywostok. Zważywszy na to, że już dziś Rosjanie mają wielkie trudności ze skłonieniem własnych obywateli do pozostania na tych terenach i zarzucenia myśli o wyjeździe do europejskiej części Rosji, taka ewentualność równałaby się końcowi rosyjskiego władania na Dalekim Wschodzie.

I co gorsze, groźby Północy brzmią wiarygodnie. Publicznie mówił o tym były zastępca ambasadora tego kraju w Londynie, który „wybrał wolność”. W wywiadzie w BBC poinformował, że młody, Kim „naciśnie jądrowy guzik, jeśli uzna, że władza jego i jego dynastii jest zagrożona.” I tu tkwi chyba istota całej sytuacji – przedstawiciele północnokoreańskiego reżimu czują się zagrożeni, okrążeni przez wrogów i w związku z tym przygotowują kraj do obrony. Paradoks sytuacji polega na tym, że mówimy, o czym w Polsce niewiele się wie, o kraju, który rozpoczął reformy gospodarcze i otwieranie się na świat. Młody Kim, dopuścił, podobnie jak w latach siedemdziesiątych w Chinach Deng, do tego aby rolnicy uprawiali swe przyzagrodowe działki i sprzedawali plony na lokalnych rynkach, uruchomił ograniczoną wymianę studencką z zagranicą, dopuścił do zwiększenia ruchu turystycznego i aktywności zagranicznych, głównie konfesyjnych, organizacji społecznych a także uruchomił prywatną inicjatywę. Ideologiczny sztafaż reżimu też jest mniejszy. To wszystko bardzo niewiele, ale jak argumentują rosyjscy specjaliści, rzucone ziarno da plon. Podają przykład własnej pierestrojki. Pierwszy uruchomiony przez ZSRR po 1956 roku program stypendialny objął 5 osób, z tego dwie były później liderami reform Gorbaczowa. Ich pobyt w Stanach Zjednoczonych zmienił ich postrzeganie świata.

Dziś, wydaje się, że Biały Dom, zdecydował się na rozwiązania polityczne. Rozpoczynająca się 10 dniowa wizyta wiceprezydenta Penca, który odwiedzi wszystkie liczące się kraje regionu, służyć ma budowie międzynarodowego poparcia, dla amerykańskiej polityki wywierania presji na Koreę Północną.

Ale zagrożenie było, jak się wydaje realne. Chiński minister spraw zagranicznych Wang Yi wydał specjalne oświadczenie, w którym, jak podaje South China Morning Post, znajduje się zapis, iż konflikt może „wybuchnąć w każdej chwili” i strona, która go sprowokuje, zapłaci za to wysoką cenę. Jak dowodzą chińscy analitycy, przesłanie Wanga, skierowane zostało do obydwu stron ewentualnego konfliktu – zarówno Stanów Zjednoczonych, które w ramach przeprowadzanych ćwiczeń wysłały w rejon półwyspu koreańskiego wzmocnione siły ( w tym i lotniskowiec), ale również wobec Pjongjangu. W tym ostatnim przypadku wiadomość jest jasna – nie możecie tak po prostu ignorować stanowiska Chin. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy 81 % waszej wymiany handlowej przypada na Pekin. Chiny starały się też wpłynąć na postawę Waszyngtonu. Prezydent Xi, którego łączy z Trumpem, po spotkaniu na Florydzie, zgodnie z uwagą tego ostatniego „dobra chemia”, specjalnie zadzwonił do Białego Domu. Niezależnie jednak od deklaracji polityków znacznie mocniej do wyobraźni opinii publicznej przemawiały fakty – z jednej strony postawienie w stan gotowości bojowej japońskich sił samoobrony, z drugiej zaś wstrzymanie, jakoby z powodów technicznych, przez Air China, lotów do stolicy państwa Kima.

Wizyta wiceprezydenta Penca w krajach regionu będzie miała dla rozwoju sytuacji kluczowe znaczenie. Rosyjska agencja prasowa Interfaks poinformowała dziś, że Waszyngton nie wycofuje się z opcji ataku na północnokoreańskie instalacje rakietowe, zwłaszcza w sytuacji nowych prób jądrowych i rakiet balistycznych, ale dziś zabiegał będzie o wzmocnienie międzynarodowej presji i pogłębienie sankcji. To kolejny przejaw rosnącej aktywności Stanów Zjednoczonych. Dziś rysują się trzy główne obszary amerykańskiego zainteresowanie – Europa i NATO, Bliski Wschód (w szczególności Syria) oraz Daleki Wschód. Na każdym z tych kierunków Amerykanie chcą utrzymać przewagę inicjatywy. I każdym z tych obszarów będą współpracować z regionalnymi partnerami. Ale zdecydowanie, nie jest to współpraca „równy z równymi”. Daleko tu do wizji świata o przyszłości, którego decyduje polityka wielu ośrodków. America first, wyborczy slogan Trumpa, przyjmuje konkretny wymiar.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka