Marek Budzisz Marek Budzisz
876
BLOG

Polityka, energetyka, biznes – tu brak miejsca na sentymenty.

Marek Budzisz Marek Budzisz Energetyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Ta informacja chyba się w Polsce nie przebiła, a szkoda. We czwartek (15.06), w Salonikach miało miejsce spotkanie premierów Izraela, Grecji i Cypru. W wygłoszonym z tej okazji przemówieniu premier Benjamin Netanjahu odwołując się do wspólnych historycznych korzeni regionu zapowiedział realizację idei budowy gazociągu, mającego łączyć południowe kraje Europy i izraelskie pola gazowe. Przy okazji odwołał się do wspólnych wartości, jako, że kraje, które miałyby uczestniczyć w projekcie, reprezentowane przez premierów, to rzeczywiste, działające demokracje, czego, choćby na wschodzie, jak nadmienił, brakuje. Te oczywiste aluzje, zarówno wobec Turcji, jak i Rosji, mają promować w Europie ideę budowy alternatywnego wobec rosyjskiego źródła zaopatrzenia w gaz ziemny. Wstępne porozumienie w sprawie budowy rurociągu, określanego mianem EastMed, podpisane zostało na początku kwietnia w Tel Awiwie przez ministrów energetyki tych trzech krajów. Rurociąg ma mieć długość 1900 km, kosztować 6,2 mld euro i dostarczać krajom południa Europy rocznie ok. 10 mld metrów sześciennych gazu ziemnego wydobywanego z odwiertów w izraelskim szelfie Morza Śródziemnego. Warto też nadmienić, że w podpisaniu memorandum uczestniczył komisarz Unii Europejskiej, kibicując nowemu przedsięwzięciu. Dotychczas zbadane gazowe zasoby izraelskiego szelfu kontynentalnego szacuje się na 900 mld m³, ale specjaliści są przekonani, jak argumentuje Reuters, że dodatkowo liczyć można jeszcze, na co najmniej 2 200 mld m³. Nieco mniejsze pokłady znajdują się w szelfie Cypru.

Wszystko to dzieje się w czasie, kiedy rosyjski Gazprom informuje o odkurzeniu planów budowy południowej nitki gazociągu, odłożonych kilka lat temu wobec sprzeciwu rządu Bułgarii. Agencja RIA Novosti, informuje, powołując się na wiedeński Standard, że inicjatywa wznowienia planów uruchomienia „Południowego Potoku” wyszła od Austriaków, którzy zainteresowani są opłatami tranzytowymi, jako, że rurociąg miałby łączyć się z ich gazowym hubem Baumgarten. Za pośrednictwem tego rurociągu miałoby być transportowane do Europy ponad 15 mld m³ rosyjskiego gazu. Wydaje się, że wznowienie tego projektu mogło być jednym z tematów niedawnych rozmów austriackiego kanclerza Kerna z rosyjskim prezydentem w trakcie niedawnego Forum Ekonomicznego odbywającego się w Petersburgu. Austriacki przywódca opowiedział się wówczas za zniesieniem antyrosyjskich sankcji i był przez Rosjan fetowany, podobnie zresztą jak mołdawski prezydent Dodon. Austria zajmuje w Unii Europejskiej tradycyjnie prorosyjskie stanowisko i niedawne oświadczenie Kerna krytykującego stanowisko Waszyngtonu w sprawie uzależniania się Europy od rosyjskich dostaw nie wywołało u nikogo zdziwienia. Zaskoczeniem było to, że w raz z nim oświadczenie firmował szef niemieckiej dyplomacji, a zwłaszcza to, że dzień później wypowiadający się w imieniu niemieckiego urzędu kanclerskiego Steffen Seibert powiedział, że stanowisko ministrów popiera niemiecka kanclerz. Nic dziwnego, że rzecznik Kremla Pieskow nazwał stanowisko obydwu krajów „w pełni zrozumiałym”. Na tym zresztą Moskwa nie poprzestała. Niedługo potem w sieci pojawił się oficjalny tweet Rosjan, że jedyną gwarancją uniknięcia przez europejskie firmy rosyjskich kontrsankcji wprowadzonych w odpowiedzi na amerykańskie regulacje, jest zniesienie wcześniej wprowadzonych. Na wszelki wypadek, jak informowano w piątek w Gazpromie, wszystkie europejskie firmy zaangażowane w projekt Nord Stream 2 (warto zapamiętać ich nazwy - Engie, OMV, Shell, Uniper, Wintershall) przelały na rosyjskie rachunki pieniądze potrzebne na realizację projektu. Po to, aby zdążyć przed wejściem w życie amerykańskich regulacji.

Stanowisko niemieckiego ministra spraw zagranicznych wywodzącego się z SPD wzbudziło wiele głosów krytycznych w Niemczech, zarzucono mu nawet „zastanawiającą bliskość” z Gazpromem. Wydaje się jednak, że prócz działania rosyjskich lobbystów w tym wypadku mamy jeszcze do czynienia z innym zjawiskiem. Analitycy oceniają, że stanowisko Berlina i Wiednia jest motywowane przede wszystkim kwestiami natury ekonomicznej, chęcią zbudowania głównego europejskiego centrum dystrybucji rosyjskiego gazu, co przy wzrastającym popycie na kontynencie i jednoczesnym spadku wydobycia ze złóż zlokalizowanych na Morzu Północnym, stać się może istotnym atutem ekonomicznym. Obydwa państwa działają w ten sposób na rzecz swojego sektora przemysłowego (tańsza energia i opłaty tranzytowe). Tego rodzaju postawa nie jest niczym w obecnej fazie globalizacji niczym wyjątkowym. Wręcz przeciwnie, znamionować ma ją wykorzystywanie siły politycznej dla realizacji celów ekonomicznych. Za przykład podaje się w tym wypadku politykę amerykańskiej administracji, która już zniechęciła swe koncerny samochodowe do lokowania produkcji poza granicami Stanów Zjednoczonych a teraz, jak się dowodzi, działa na rzecz zapewnienia rynku zbytu dla skroplonego gazu ziemnego na chłonnym europejskim rynku zbytu. Żądania wzrostu wydatków na zbrojenia państw członków NATO, ponawiane przez prezydenta Trumpa, też mają wymiar ekonomiczny - nakierowane są przede wszystkim na wzrost portfela zamówień amerykańskiego sektora przemysłowego.

W czasie niedawnego forum ekonomicznego w Petersburgu rosyjski wicepremier Szuwałow sformułował pogląd, który najprawdopodobniej będzie w nadchodzących miesiącach lejtmotywem rosyjskiej propagandy. Otóż Rosja, po wstąpieniu do Światowej Organizacji Handlu (2012 rok) jest zwolennikiem otwartości, wolności handlu, inwestycji i przepływu kapitału. Oczywiście odmiennie niż Stany Zjednoczone, które opowiadają się za polityką protekcjonizmu i ochrony przed konkurencją własnego rynku. Jednym z narzędzi współczesnego protekcjonizmu, są zdaniem rosyjskiego wicepremiera sankcje gospodarcze, z nazwy motywowane kwestiami natury politycznej a tak naprawdę wprowadzone z pobudek gospodarczych. Chcąc wolnego rynku, dowodzą Rosjanie, trzeba zacząć od zniesienia sankcji.

Wiele firm zachodnioeuropejskich, takich choćby jak niemiecki Siemens, przyjęłoby zapewne taką decyzję z zadowoleniem. Mniej problemów. I tak np. rosyjskie media informują, że do budowanych na Krymie elektrowni (w Sewastopolu i w Symferopolu) potrzebne są dwie turbiny gazowe, każda o mocy 470 MW. Pierwotnie turbiny miał dostarczyć Siemens, ale ze względu na sankcje odmówił zrealizowania kontraktu. Teraz sprawa powraca i jest, co tu dużo mówić, pilna, bo turbiny winny zostać zamontowane do końca lipca. Budowa turbiny to nie jest kwestia tygodnia i dlatego dziennikarze argumentują, że zostały one już skonstruowane, a formalny przetarg ogłoszono tylko dla niepoznaki. Najprawdopodobniej dostawcą jest irańska firma MARNA. Sęk w tym, że produkuje ona turbiny na licencji niemieckiego Siemensa i wszystko na kilometr pachnie mocno podejrzanie. Przedstawiciele inwestora – rosyjskiego Rostehu kilkakrotnie odwiedzali Iran i wiele wskazuje na to, że wyprodukowane w Petersburgu we wspólnym niemiecko – rosyjskim joint venture turbiny (na licencji Siemensa) trafiły do Iranu a potem mają zawędrować na Krym. Bez wiedzy i aprobaty Niemców takiej operacji nie da się przeprowadzić.

Albo inny przykład. W jaki sposób Rosjanie dbają o zamówienia dla swojej firmy Rosatom budującej na całym świecie elektrownie atomowe? Już obecnie Rosjanie budują w Iranie, Chinach, Indiach, Finlandii i Białorusi. Zapowiadają też transakcje polegające na dostawach reaktorów dla Egiptu, na Węgry, do Bangladeszu, Bułgarii, RPA, Turcji. Przy czym myliłby się ten, kto uważałby, że są to normalne, rynkowe kontrakty. Wręcz przeciwnie. Rosja hojnie obudowuje te umowy porozumieniami gwarantującymi preferencyjne finansowanie inwestycji. I tak Białoruś otrzymała 20 mld, Turcja 30 mld, Egipt 25 mld, Bangladesz 12,5 mld, Wietnam 8 mld i nawet bogata Finlandia nie odmówiła 1 mld, oczywiście dolarów. Kilka lat temu rosyjski odpowiednik NIK przeprowadził analizę rosyjskiej polityki eksportowej w zakresie energetyki atomowej. Skoncentrowano się tylko na trzech krajach (Egipt, Iran i Chiny), ale i tak okazało się, że Rosjanie stracili na umowach z nimi nie mniej niż miliard dolarów. Raportowi zaraz nadano gryf tajności, a polityka nie uległa zmianie. Wg. rosyjskich danych Rosatom do roku 2030 zbuduje elektrownie atomowe uruchamiając 80 bloków energetycznych poza granicami Rosji. Łączna wartość zamówień w portfelu firmy – 133 mld dolarów. I to w sytuacji, kiedy główni konkurenci na rynku przeżywają finansowe trudności. I kolejna ciekawa informacja. Rosatom budujący elektrownie atomowe na całym świecie, zaniedbuje Rosję. Przygotowany kilka lat temu plan wymiany przestarzałych bloków energetycznych w rosyjskich elektrowniach atomowych pierwotnie przewidywał, że zastąpionych zostanie 46 generatorów, potem mówiono, o 26, ale i tego nie uda się zrealizować. Mimo, iż niektóre z pracujących grożą awariami. Rosyjscy dziennikarze policzyli, że na potrzeby inwestycji w energetyce atomowej tylko czterech krajach (Turcja, Egipt, Bangladesz i Finlandia) Rosjanie wyasygnują z budżetu kraju ponad 100 mld dolarów. Przy czym oprocentowanie tych kredytów nie przekracza 3 %, podczas gdy w Rosji odsetki od kredytów komercyjnych są dwucyfrowe. A zatem niech żyje wolny rynek i swobodny handel.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka