Marek Budzisz Marek Budzisz
1375
BLOG

Dlaczego Putinowi zależy na porozumieniu z Trumpem?

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 36

W Moskwie nadal trwa dyskusja na temat tego, dlaczego nie doszło do spotkania Putina z Trumpem w wietnamskim Danang. Bo oczywiście Panowie rozmawiali, ale 4 minutowej wymiany zdań nikt rozsądny nie nazwie w Rosji spotkaniem. Wypowiedział się w tej sprawie rzecznik Kremla, Pieskow (http://www.ng.ru/news/599615.html), wypowiedział się również sam Władimir Władimirowicz. (Link do strony relacjonującej konferencję prasową Pieskowa dedykuję autorom krytycznych komentarzy pod adresem mojego sobotniego tekstu, których zdaniem okłamałem czytelników pisząc, że nie było spotkania. W szczególności mieszkającemu 30 lat w kraju, w którym mówi się po angielsku, lingwiście niebędącemu w stanie przetłumaczyć ze zrozumieniem sformułowania chatted briefly, za to z szybkością kałasznikowa miotającemu obelgi). Putin powiedział m.in., że chciał rozmawiać z Trumpem o relacjach ekonomicznych Rosji ze Stanami Zjednoczonymi.

I do tej części wystąpienia rosyjskiego prezydenta nawiązał w swej cotygodniowej audycji w radiu Echo Moskwy, Konstantin Remczukow, redaktor naczelny Niezawisimej Gaziety, człowiek z pewnością dobrze zorientowany w rosyjskich realiach. Co zainteresowało Remczukowa? Otóż dotychczas obowiązująca linia propagandowa mediów związanych z Kremlem, czy szerzej sympatyzujących z obozem władzy podkreślała, że relacje handlowe, inwestycyjne, generalnie współpraca gospodarcza Rosji ze Stanami Zjednoczonymi jest symboliczna a w związku z tym amerykańskie sankcje nie są w stanie poważnie zaszkodzić rosyjskim interesom. Teraz okazuje się, że Putin chciał rozmawiać z Trumpem o tym właśnie, mało znaczącym obszarze, ba, z tego, że spotkania nie udało się umówić jest niezadowolony i zapowiedział, że urzędników rosyjskiego MSZ, którzy zawiedli, spotkają niemiłe konsekwencje. Remczukow zastanawia się nad powodami zmiany tonu rosyjskiej władzy i przytacza interesujące dane statystyczne, zaprezentowane w trakcie niedawno odbytej konferencji naukowej, przez nie byle, kogo, ale samego Abla Aganbengiana, ojca polityki gospodarczej za czasów Gorbaczowa i patrona licznych ekip rosyjskich „młodych wilków” gospodarczych reform początku lat dziewięćdziesiątych (m.in. Gajdar i Czubajs). Zaprezentowane przez Aganbengiana cyfry odnoszą się do kończącego się, zdaniem władz, rosyjskiego kryzysu ekonomicznego. Otóż między rokiem 2013 a 2015 inwestycje państwowe spadły w Rosji o 27 %, inwestycje wielkich firm kontrolowanych przez kapitał publiczny, takich jak Gazprom czy Rosnieft zmniejszyły się w tym samym czasie o 30 %. Inwestycje w skonsolidowanym budżecie, a zatem uwzględniające również nakłady regionów – minus 22 %. Poziom kredytów inwestycyjnych, minus 27 %. Produkcja przemysłowa spadła o 3 %, Produkt Krajowy o 4 do 4,5 %, budownictwo minus 16 %, poziom eksportu – spadek dwókrotny, nakłady na ochronę zdrowie – minus 10 %, handel hurtowy minus 15 %, realne dochody gospodarstw domowych minus 10 %. Odwrócenie tych trendów, nawet, jeśli przyjąć, że oficjalne informacje o wzroście PKB nie są propagandową, przedwyborczą figurą, a prawdą, czyli powrót do poziomu sprzed kryzysu, zdaniem akademika Aganbengiana nastąpi najwcześniej w 2023 roku, a w przypadku eksportu jeszcze później, bo w 2030 roku. Przy czym jest jeden warunek – ludzie muszą odzyskać zaufanie do rosyjskiego systemu bankowego, a na to, póki, co się nie zanosi. Dlaczego jest to kluczowa dla rosyjskiej gospodarki kwestia? Bo musi wzrosnąć poziom oszczędności, aby móc przyspieszyć inwestycje, a bez znaczących zmian w tym zakresie stagnacja będzie trwała. Ludzie muszą zacząć zakładać lokaty i kupować rządowe papiery skarbowe. Bez tego, nawet wysoka cena ropy naftowej nie przełoży się na wzrost, bo wypływ pieniędzy na rynek wzmocni konsumpcję, ale bez równoległych inwestycji napędzi tylko inflację. I w tym kontekście łatwo zrozumieć ostrożną politykę rosyjskiego banku centralnego, który już odebrał kilkadziesiąt licencji rosyjskim instytucjom finansowym (bankom) i wbrew powszechnym wezwaniom nie chce „poluzowania” i nadal silnie koncentruje się na tłumieniu inflacji. Ale jaki związek z tym wszystkim mają rozmowy Putina ze Stanami Zjednoczonymi? Bo istnieje i druga, szybsza i skuteczniejsza droga przełamania rosyjskiego zastoju – pozyskanie kapitału zagranicznego, jego napływ do Rosji. A tego nie uzyska się będąc w praktyce, w wyniku amerykańskich sankcji, odciętym od światowego rynku finansowego. I w tym kontekście ważny jest Trump, bo zdaniem rosyjskich polityków mówi on i myśli podobnie jak oni - dla niego liczy się interes Stanów Zjednoczonych. Nie zawraca sobie głowy, odmiennie, niźli liderzy europejscy, jakimiś mrzonkami w typie praw człowieka. I z nim łatwiej będzie można się dogadać. Rosjanie mogą się cieszyć, że przyciągają kapitał z Chin i innych krajów azjatyckich, ale gołym okiem widać, że kapitałowe zaangażowanie Pekinu w Stanach Zjednoczonych jest dziesiątki, jeśli nie setki razy większe niźli w Rosji i bez zbliżenia, a przynajmniej normalizacji z Waszyngtonem, wszystko będzie stało w miejscu.

            Jeśli chodzi o chińskie inwestycje, to w trakcie odbywającej się w ubiegłym tygodniu konferencji w turkmeńskim Aszchabadzie, poświęconej przyszłości sektora gazowego, przedstawiciel Pekinu powiedział, że jego kraj gotów jest wspomagać Turkmenistan w planach budowy gazociągów przez Morze Kaspijskie do Azerbejdżanu z jednej oraz do Indii i Pakistanu, z drugiej strony. Do Chin zbudowano już trzy rurociągi, i póki, co nie ma mowy o budowie następnych. O co w tym wszystkich chodzi? Turkmenistan historycznie rzecz biorąc sprzedawał swój gaz do Europy za pośrednictwem rosyjskiego systemu gazowego. Formalnie miał kontrakt na sprzedaż gazu Gazpromowi, który odsprzedawał go dalej. Ale w sytuacji spadku cen na błękitne paliwo Rosjanie jednostronnie obniżyli ceny, na które Turkmenistan nie chciał się zgodzić. A w takiej sytuacji od 1 stycznia 2016 roku w ogóle zakręcili kurek i nie kupują turkmeńskiego gazu. Obecnie trwa spór przed sądem arbitrażowym w Sztokholmie. Turkmeni uważają, że Gazprom jest im winien pieniądze i z formalnego punktu widzenia nie reguluje zobowiązań, jest, więc bankrutem. Turkmeni sprzedawali swoje paliwo do Iranu, ale i z tym krajem, w związku z nierozliczonymi płatnościami za dostawy mają dziś spór. I w rezultacie główny sektor przemysłowy tego środkowoazjatyckiego kraju znalazł się w delikatnie mówiąc, trudnej sytuacji. Pomóc chcą Chińczycy – budowa gazociągu przez Morze Kaspijskie i połączenie tej rury z azerskim systemem rurociągów umożliwiłoby dostawy do Europy. Jest jednak jeden problem – brak umów rozgraniczających wody terytorialne na Morzu Kaspijskim. Nic nie wskazuje na to, aby Iran i Rosja szybko zgodziły się na zawarcie takowych, a obydwa kraje, kontrolują z militarnego punktu widzenia ten akwen. Porozumiały się też w sprawie budowy gazociągu z Rosji do Indii i Pakistanu, przez Iran. Mało tego, minister Miller i szefostwo Gazpromu, zabiegają w Chinach o budowę kolejnych nitek gazowych, z których paliwo miałoby płynąć z Syberii do Chin, co ogranicza popyt Pekinu i w oczywisty sposób uderza w interesu Turkmenistanu, który, zdaniem specjalistów znalazł się w okrążeniu. Typowy przykład rosyjskiego neoimperializmu w Azji Środkowej? Zgoda. Warto obserwować, czym zakończy się zapowiedziana wizyta Putina w Aszchabadzie i jak bardzo Chiny będą skłonne pomóc w przełamaniu zaplanowanego przez Moskwę „okrążenia”.

            Ciekawe rzeczy dzieją się też w sąsiednim Kazachstanie. W najlepsze trwa wojna handlowa między Astaną a sąsiednią Kirgizją. Wczoraj na konferencji prasowej kazachski minister zdrowia powiedział, że znacznie obniżyła się jakoś dostarczanych przez Kirgizów produktów, głównie żywnościowych. Poczynił przy tym ciekawą uwagę. Otóż jego zdaniem zasadniczy problem, to odejście od polityki certyfikowania artykułów żywnościowych dopuszczanych na lokalny rynek. Przed 1 stycznia 2016 było ich ponad 1500, a teraz, jest, jak oznajmił, raptem 126. Trzeba zwrócić uwagę, że właśnie 1 stycznia 2016 Kirgizja stała się członkiem utworzonej przez Moskwę tzw. Wspólnoty Euroazjatyckiej, której jednym z zadań miało być utworzenie strefy wolnego handlu łączących się krajów. A zatem słowa kazachskiego ministra, przeprowadzane kontrole jakości, w praktyce zamknięcie granicy między obydwoma krajami, trzeba odbierać jako niespecjalnie zawoalowaną krytykę prorosyjskiej Wspólnoty. Tym bardziej, że powiedział też, a to odbiło się echem w rosyjskich mediach, że ponad połowa artykułów żywnościowych, które okazały się poniżej norm jakościowych ustanowionych w Kazachstanie, pochodzi z Rosji. Niektórzy rosyjscy eksperci i dziennikarze zastanawiają się czy Kazachstan jest nadal krajem zaprzyjaźnionym z Rosją, czy może jego władze, a w szczególności prezydent Nazarbajew, przekroczyli już „czerwoną linię”. I nie chodzi im wcale o wprowadzenie alfabetu łacińskiego w miejsce cyrylicy, choć to zmniejszanie się Ruskiego Miru, odczuto w Moskwie bardzo boleśnie. Za czasów prezydentury Nazarbajewa, czyli od początku niepodległości, jak informują, udział Rosjan w liczbie ludności kraju zmniejszył się o połowę. A w tych rejonach gdzie Rosjanie jeszcze przeważają zostali w praktyce wyparci ze sfery publicznej – nie uczestniczą we władzy, nie ma ich w sądownictwie, ani tym bardziej w służbach porządkowych. Rosyjscy dziennikarze zwracają też uwagę, że następuje rozdźwięk między obydwoma krajami, jeśli idzie o kwestie kulturowe, rozumienie historii i wspólnej przeszłości. Zwracają uwagę na podręcznik historii opracowany w astańskiej Międzynarodowej Akademii Tureckiej (jest taka instytucja, w której pracują naukowcy z krajów turkojęzycznych). Ich zdaniem przesiąknięty jest ideą panturkizmu, podkreśla na każdym kroku odrębność plemion tureckich i dokonania Turków. Póki, co, wypuszczony podręcznik obejmuje okres do XV wieku, ale pracuje się już nad kolejnym – do czasów współczesnych. Gdzie tu miejsce na kulturową integrację – pytają? I wypominają Astanie kolejne grzechy – a to wspólne manewry z amerykańskimi jednostkami, a to niezależną i inną niż obowiązująca w Moskwie ocenę sytuacji na Ukrainie, a to zgłaszanie przez Nazarbajewa projektów rozbrojenia, szczególnie likwidacji broni jądrowej, co ich zdaniem, uderza przede wszystkim w interesu Rosji. Jednym słowem niby sojusznik, a może wróg. Jeśli Rosja zabiega o przyjaźń Astany w taki sam sposób jak w sąsiednim Turkmenistanie, to powody takiej linii, 77 letniego prezydenta Kazachstanu wydają się dość oczywiste.

 

 

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka