Marek Budzisz Marek Budzisz
4792
BLOG

Kremlowski raport Waszyngtonu – narzędzie wzmacniania presji na Moskwę.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 32

Oficjalna Rosja na publikację przez amerykańskie ministerstwo finansów „kremlowskiego raportu” w pierwszej chwili zareagowała z rozbawieniem. Premier Miedwiediew miał powiedzieć, że nie znalezienie się na liście właściwie winno być powodem do zwolnienia z urzędu, a sam Władimir Władimirowicz miał, jak donoszą media, użalać się swoim współpracownikom, że nie znalazł swego nazwiska w amerykańskim spisie. Spekulowano też, dlaczego nie ma tam nazwiska prezes rosyjskiego Banku Centralnego, czy kierującej rosyjskim odpowiednikiem NIK. Zastanawiano się, dlaczego nie ma nazwiska Czubajsa, kierującego przecież wielkim państwowym koncernem energetycznym a jest za to Borys Titow, który wielokrotnie krytykował politykę Putina, zwłaszcza wobec sfery biznesu. A generalnie jak zauważają komentatorzy po lekturze spisu rosyjskich oligarchów i wyższych urzędników – a znaleźli się na amerykańskiej liście właściwie wszyscy, których majątki są większe niźli 1 mld dolarów i właściwie wszyscy przedstawiciele administracji centralnej – w Moskwie można było usłyszeć, oczywiście w przenośni, wielkie zbiorowe odczucie ulgi. Przy okazji trochę się podśmiewywano i mówiono, że urzędnicy amerykańskiego ministerstwa finansów raczej nie wykonali jakiejś większej pracy, ot, po prostu wzięli książkę telefoniczną i listę Forbes´a i jak leci wpisali wszystkich na listę przyjaciół Putina.

Tak być może w istocie, pojawia się wszakże szereg pytań i wątpliwości. Przesłany Kongresowi raport Ministerstwa Finansów zaopatrzony został w tajny załącznik, w którym, jak spekuluje się w Moskwie, zawarto być może, informacje znacznie mniej wygodne dla rosyjskiej elity. Elity, która już kilka miesięcy temu, jak donosiły rosyjskie media po prostu zalała Waszyngton legionem prawników i lobbystów zabiegając o to, aby ich nazwiska na liście się jednak nie znalazły. I jak mówi w wywiadzie dla Radia Svoboda, były prezydent Gruzji, niezależnie od tego, jakie sankcje ostatecznie Waszyngton wprowadzi przesłanie jest klarowne. I zawiera się w jednym słowie – obserwujemy was. I oczywiście, jak argumentuje Saakaszwili nie doprowadzi to do jakichś tektonicznych zmian na Kremlu, ale w przyszłości rosyjscy oligarchowie, którzy przecież mieszkają w większości na Zachodzie i tam trzymają swoje majątki, dwa razy zastanowią się, czy pozytywnie odpowiedzieć np. na zaproszenie Putina, aby towarzyszyć mu w podróży na Krym. Jak na swoim blogu napisał Michaił Chodorkowski amerykańska lista jest raczej informacją dla Amerykanów, aby uważali, z kim robią interesy, aby nie mogli się zasłonić tym, że nie wiedzieli, kim są mówiący ze wschodnim akcentem gentelmani, z którymi chcą współpracować.

I dzisiaj w Moskwie już raczej nie ma śladu po dobrym humorze. Rzecznik Kremla Pieskow powiedział, że amerykańska lista jest „świadectwem nieobliczalności” polityki Waszyngtonu, a w związku z tym Rosja musi być cały czas w gotowości. To ciekawe spostrzeżenie, zwłaszcza, że dotychczas monopol na nieobliczalne zachowania w polityce zagranicznej miał właśnie Kreml. A znany ze swych buńczucznych wystąpień senator Puszkow napisał, że w jego opinii „celem amerykańskich sankcji nie jest zmiana rosyjskiej polityki, a zmiana rządzącego w Moskwie reżimu” i w związku z tym raczej należy się przygotować na długi marsz. Aleksandr Pankin, rosyjski wiceminister spraw zagranicznych w wypowiedzi dla agencji Interfax musiał przyznać, że w wyniku kroków podjętych przez Stany Zjednoczone niektóre wspólne przedsięwzięcia rosyjskiego biznesu z zachodnimi firmami, mogą stracić swój powab.

Ta zauważalna zmiana tonu rosyjskich mediów jest, jak się wydaje efektem informacji, które do Rosji zaczęły docierać od ich tradycyjnych przyjaciół – zachodniego biznesu. We wtorek wieczorem Putin przyjmował na Kremlu 200 przedstawicieli francuskich kół przemysłowych. Rozmawiano oczywiście o wspólnych przedsięwzięciach i one nadal są planowane, ale jak zauważa rosyjska prasa nieco zmieniają się warunku. Mówili też o tym otwarcie przedstawiciele Europejskiej Federacji Biznesu zrzeszającej ponad 500 wielkich firm, którzy odnosząc się do zapowiedzi amerykańskich sankcji i do „kremlowskiego raportu” oświadczyli, że podjęte przez Waszyngton działania „zwiększają polityczne ryzyko” prowadzenia z Rosją interesów. I tu jesteśmy w domu. Bo, jak dziś można przeczytać w rosyjskiej prasie póki, co nie ma jeszcze zagrożenia dla wspólnych interesów, ale już teraz zachodni partnerzy domagają się większych gwarancji, powołując się właśnie na polityczne ryzyko. A w praktyce oznacza to nic innego jak to, że partnerzy z Zachodu zarobią więcej, a Rosjanie mniej. Były rosyjski minister finansów a dziś szara eminencja na Kremlu, Kudrin obliczył, że w wyniku już wprowadzonych sankcji rosyjski wzrost PKB jest mniejszy niźli mógłby być o jakieś 0,5 % rocznie. To dużo, jak na kraj, w którym najwięksi optymiści mówią o 2% wzroście, zaś lepiej poinformowani są skłonni za sukces uznawać wskaźnik w wysokości 1,5 %.

Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedno wydarzenie. Otóż 29 stycznia odbyło się kolejne spotkanie przedstawiciela Kremla Surkova ze specjalnym wysłannikiem Waszyngtonu Kurtem Volkerem. Panowie podobno uzgodnili, że na teren Donbasu zostaną wprowadzone siły międzynarodowe siły rozjemcze. O takim kroku mówiło się już dawno, ale teraz ponoć cały proces ma ruszyć. Świadczyć mają o tym zapowiedzi wznowienie tzw. formatu mińskiego (spotkanie planuje się w połowie lutego), którego uczestnicy (ministrowie z Niemiec, Francji, Ukrainy i Rosji) rozmawiali ze sobą, i to przez telefon, ostatni raz w lipcu ubiegłego roku. W Moskwie jest właśnie włoski minister spraw zagranicznych Alfano. Jego wizyta jest o tyle istotna, że w tym roku Włochy przewodniczą OBWE i ich zdanie, również w polityce europejskiej będzie się liczyć. Już wcześniej Rzym opowiadał się przeciw automatycznemu przedłużaniu przez Unię Europejską antyrosyjskich sankcji. I teraz w wywiadzie dla Niezawisimej Gaziety włoski minister mówi podobne rzeczy. Otóż jego zdaniem i zwróćmy na to uwagę, zadaniem sankcji jest „skłonienie Rosji do powrotu do polityki konstruktywnej współpracy”. I choć Alfano mówi też wyraźnie, że uważa aneksję Krymu i konflikt na wschodzie Ukrainy za działania niezgodne z prawem międzynarodowym a politycznie błędne, to warunkiem, odejścia od polityki sankcji nie jest oddanie Krymu czy wycofanie się z Ukrainy a konstruktywna współpraca. Całkiem niedawno w podobnym tonie wypowiadał się niemiecki minister spraw zagranicznych. Mamy, zatem dość czytelny przekaz – Rosja zacznie współpracować, a my zniesiemy sankcje, a przynajmniej ich część.

I to zasadnicza różnica między Stanami Zjednoczonymi a Europą. Waszyngton zwielokrotnia nacisk na Moskwę i oczekuje zmian w jej polityce, a Bruksela raczej widzi pozytywną perspektywę w uprawianiu polityki marchewki.

Która z tych polityk okaże się skuteczniejszą niedługo zapewne będziemy mogli się przekonać. I to najprawdopodobniej nie tylko w związku z sytuacją na Ukrainie, ale również w Syrii. Tam dzieje się wiele ciekawych i rzutujących na sytuację europejską, jak mogliśmy się niedawno w związku z konfliktem z Izraelem, przekonać. Otóż od kilku dni Turcy atakują kontrolowaną przez Kurdów enklawę Afrin. Póki, co bez większych militarnych efektów. Trzeba pamiętać, że większość sił nazywanych skrótowo „tureckimi” to lokalni, syryjscy bojownicy walczący z Damaszkiem a lojalni wobec Ankary. A dziś rosyjska prasa donosi, że o tym, że militarna sytuacja w Afrin zmienia się i to dość zasadniczo. Nie trzeba dodawać, że wcale nie na korzyść Turcji. Bo jak się okazuje stanowiący główny trzon sił uderzeniowych siły syryjskiej opozycji dość gwałtownie wycofują się i przemieszczają do swej macierzystej prowincji Idlib. Dlaczego? Bo syryjska armia rządowa, wspierana przez rosyjskie lotnictwo rozpoczęła właśnie natarcie na pozycje pro-tureckich formacji w tej prowincji. Wsparcie Rosji dla działań Damaszku nie można odczytać inaczej jak próbę przytemperowania aspiracji Ankary i wsparcia Kurdów, będących obiektem ataku. Ale w tym wszystkim jest i jeszcze jeden ciekawy element. Otóż niedawno turecki prezydent oświadczył, że jego wojska mają zamiar zaatakować również inne kontrolowane przez Kurdów prowincje. Tych ostatnich wspierają Amerykanie, którzy zapowiedzieli, że nie mają zamiaru zaprzestać dostaw broni dla formacji kurdyjskiej samoobrony. Mało tego, znajdują się tam amerykańskie bazy wojskowe i istniało realne ryzyko, że jeśli tureckie natarcie będzie się rozwijało, to dojść może, do pierwszego w historii zbrojnego starcia wojsk państw należących do NATO. Po ataku na Idlib perspektywa takiego rozwoju wydarzeń jest jakby mniejsza. Amerykanie mogą być chyba zadowoleni, nawet zaczyna się mówić o połączeniu genewskich rozmów o rozwiązaniu konfliktu w Syrii z pracami kongresu syryjskiego, który właśnie rozpoczął się w Soczi. Nie mamy zapewne do czynienia z jakimś generalnym porozumieniem, ale jak w wywiadzie mówił izraelski ambasador w Moskwie, „za zamkniętymi drzwiami rozmawia się o sprawach, o których prasa nie informuje”. Gdyby na „kremlowski raport” amerykańskiego ministerstwa finansów patrzeć jak na narzędzie presji na Moskwę, to pierwszy, syryjski efekt, już mamy. Zobaczymy, co będzie dalej.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka