Marek Budzisz Marek Budzisz
1352
BLOG

W Rosji władze porządkują media.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

Centrum Lewady, szanowany i zachowujący resztki niezależności, rosyjski ośrodek badania opinii publicznej opublikował właśnie sondaż dotyczący skłonności Rosjan do uczestnictwa w protestach. Eufemistycznie całą rzecz nazywając jest ona niewielka. 86 % Pytanych oświadczyło, że nie ma zamiaru uczestniczyć w jakichkolwiek akcjach protestacyjnych. 75 % Jest zdania, że obniżenie się poziomu życia statystycznego Rosjanina nikogo nie skłoni do politycznych demonstracji. W porównaniu z grudniem ubiegłego roku, a jeszcze bardziej, jeśli wskaźniki te odniesiemy do wiosny 2017, kiedy dziesiątki tysięcy ludzi na ulice wyprowadzał Nawalny, nastroje opozycyjne w Rosji znacznie osłabły.

Ale władze, zarówno szczebla centralnego, jak i lokalne ich ekspozytury, nie dają się zwieść tym z ich punktu widzenia dość optymistycznym informacjom i właśnie, jak można przypuszczać, przystąpiły, już w powyborczej rzeczywistości, do ostatecznego uporządkowania sfery medialnej.

Zaczęły od komunikatora Telegram. Przypomnijmy. Jeden z moskiewskich sądów rejonowych wydał (13 kwietnia) postanowienie o zablokowaniu w Rosji dostępu do najpopularniejszego tam messengera. Cała sprawa ciągnie się od ponad pół roku, ale teraz najwyraźniej władze, postanowiły przyspieszyć. Adwokaci firmy w postępowaniu nie uczestniczyli, bo jak powiedział jej założyciel Paweł Durow, popełniono w trakcie dochodzenia tyle błędów i nadużyć, że obecność adwokatów tylko dodawałaby powagi tej, jak się wyraził, „farsie”. O co w niej chodzi? Otóż Telegram jest stworzoną w Rosji, ale już międzynarodową firmą, (w marcu wg. jej danych miał 200 mln aktywnych użytkowników na świecie), która chce konkurować z potentatami na rynku (WhatsApp czy Skype) tym, że rozmowy uczestników platformy są szyfrowane i nie mogą być, jak sama firma dowodzi, podsłuchiwane. I to właśnie nie spodobało się rosyjskim służbom specjalnych, bo ich zdaniem taki Messenger to idealne narzędzie dla terrorystów. Władze zażądały wydania kodów, a kiedy firma odmówiła, rozpoczęły postępowanie przed sądem, a potem, zażądały, aby zablokować platformę „od zaraz”. Wczoraj mając w ręku decyzję sądu przystąpiono do wdrażania blokad. Ale przy okazji i może przypadkowo, a może i nie, zablokowano setki tysięcy IP-adresów w Google, np. Amazona. Rosyjskie władze chcą, aby, Telegram, ujawnił im kody szyfrujące, albo wręcz, tak jak np. serwis Viber przeniósł swe serwery do Rosji. Ale również wczoraj pojawiły się informacje, że cała akcja może mieć również swoje drugie dno. Bo trzeba wiedzieć, że Telegram to nie tylko komunikator, ale miejsce, czy raczej platforma internetowa, w której funkcjonuje dziesiątki, jeśli nie setki niezależnych, zazwyczaj wobec władz opozycyjnie nastawionych kanałów informacyjnych. To tam właśnie jest obecny m.in. Nawalny, ale również Rosjanie mogą czytać informacje zawarte w takich kanałach jak np. Stalingułag czy Postprawda. Jednocześnie z akcją władz do ofensywy przeszedł konkurencyjny messenger TamTam kontrolowany przez Mail.ru (jeden z największych rosyjskich holdingów internetowych właściciel m.in. serwisu VKontaktie i rosyjskiego odpowiednika naszej Klasy). Ofensywa polega na tym, że w TatTam znalazły się klony wszystkich, jak informują rosyjskie media, niezależnych i opozycyjnych wobec władz kanałów informacyjnych. Tylko, że jak publicznie mówią ich twórcy nie mają oni z tym nic wspólnego, mało tego, nie mają do nich żadnego dostępu.

Trzeba też kilka, choć słów napisać o holdingu Mail.ru, bo nie jest to zwykła firma a o jej powiązaniach z Kremlem sporo już napisano. Jeszcze w maju ubiegłego roku serwisy tej grupy zostały zablokowane na Ukrainie, bo jak powiedział prezydent Poroszenko, nie tylko stosowano tam cenzurę, ale również uprawiano wielkoruską i anty-ukraińską propagandę. A w listopadzie ubiegłego roku ujawniono, że kontrolowany przez Kreml bank zainwestował setki milionów dolarów w akcje Twittera i Facebooka, przy czym pośrednikiem w tym wszystkim był nie, kto inny jak Jurij Milner, założyciel i współwłaściciel Mail.ru, a przy okazji przyjaciel Zuckerberga i partner biznesowy Jareda Kushnera, prywatnie zięcia Trumpa. Bussines as usual, ale z pewnością rosyjskie firmy internetowe kontrolowane przez Milnera, nie są opozycyjne, ani władzom rosyjskim, niemiłe.

Operacja z Telegramem, to gra na wielu fortepianach, o dużą stawkę, zarówno biznesową, jak i polityczną. Przygotowuje się ją długo, działa metodycznie i w „białych rękawiczkach”. Na prowincji takie sprawy załatwia się najczęściej szybciej i znacznie brutalniej.

Przed dwoma dniami zmarł młody dziennikarz z Jekaterynburga Maksym Borodin. Przy czym okoliczności jego śmierci są na tyle dziwne, że wielu jego kolegów nie wierzy w nieszczęśliwy wypadek czy samobójstwo. A taka jest oficjalna wersja. Borodin wypadł z okna, swojego, znajdującego się na 5 piętrze mieszkania (12 kwietnia), przez trzy dni nieprzytomny leżał w szpitalu i zmarł. Smutna sprawa, ale takie wypadki się zdarzają. Trochę to przypomina śmierć adwokata pracującego dla rodziny nieżyjącego już, a zamordowanego w więzieniu Sergieja Magnickiego (sprawa znana i wielokrotnie już opisywana, w największym skrócie sprowadzająca się do tego, że Magnicki pracujący dla Bila Browdera odkrył olbrzymie defraudacje, jakie w jednej z firm przeprowadzili ludzie z resortów siłowych wespół ze zwykłymi kryminalistami, za co został aresztowany i zamordowany). Otóż miało to miejsce w ubiegłym roku. Adwokat kupił sobie jakuzzi przy okazji remontu swego mieszkania w moskiewskim wysokościowcu. Robotnicy chcieli wciągnąć feralną wannę przez okno, ale tak nieszczęśliwie, że pękła lina i pociągnęła za sobą właściciela mieszkania, który chciał im pomóc. Ale jak to się dokładnie stało nie wiadomo, bo jak raz wszyscy byli odwróceni. Ale wróćmy do Borodina. On też wypadł z okna. Tylko, że dzień wcześniej dzwonił o 5 rano do swego przyjaciela z informacją, że na jego balkonie i na klatce schodowej znajdują się jacyś zamaskowani ludzie z bronią. Ze słów dziennikarza wynikało, że chyba władze planują przeprowadzenie u niego rewizji. Telefonując, prosił, aby mu znaleźć adwokata. Ale w prowincjonalnym Jekaterynburgu to nie taka prosta sprawa, i jak mówi relacjonujący rozmowę kolega Borodina zeszło mu na poszukiwaniach kilka godzin, ale wcześniej dziennikarz zadzwonił i „odwołał alarm”. „Pomyliłem się”, miał lakonicznie powiedzieć. Tylko, że kilka dni przed tym zajściem ktoś zwyczajnie „dał mu gazrurką po głowie” i Borodin wylądował, na krótko na oddziale ratunkowym miejscowego szpitala. Z relacji dziennikarzy – kolegów i współpracowników, jakie zamieściło na swej stronie Radio Svoboda wyłania się obraz, normalnego młodego człowieka, kochającego dziennikarstwo, „idącego niczym pies gończy” za informacją. Pisał o słynnej rosyjskiej grupie najemników, nazywanych Brygadą Wagnera, jako jeden z pierwszych upowszechnił informację o laniu, jakie w Syrii, spuścili im Amerykanie. Ale również zajmował się wieloma aferami mniejszego kalibru, o wyraźnie kryminalnym charakterze. Rosyjscy dziennikarze, prowadzący tę smutną statystykę, piszą, że Borodin jest 159 dziennikarzem zamordowanym w Rosji za czasów Putina. Ale trzeba też odnotować inne głosy, również z dziennikarskiego środowiska. Niektórzy koledzy pytani przez Svobodę mówią, że nawet, jeśli śmierć Borodina jest zdarzeniem naturalnym (w domyśle – samobójstwo), to i tak trzeba za nią winić Putinowski system, który takim ludziom, bezkompromisowym, dążącym do prawdy i uczciwości w życiu publicznym, pozamykał wszystkie drogi kariery. I skazał ich na bolesny, a nawet tragiczny wybór – albo jesteś uczciwy i nie masz dosłownie, za co żyć, albo zapominasz o własnych ideałach i opływasz w luksusy, stając się chwalcą reżimu. Bo dla niezależnego dziennikarstwa, zauważają, miejsca w Rosji jest już coraz mniej. I tak np. Leonid Wołkow, jeden ze współpracowników Nawalnego, mówi, że Borodin chciał się przenieść z uralskiej prowincji do Moskwy i szukał jakiegokolwiek miejsca, gdzie mógł się zaczepić. Ale takowego nie znalazł, bo, jak mówi, jeśli się jakieś zwolni w niezależnych mediach, to zaraz jest co najmniej kilkuset chętnych i trudno się zaczepić, a co dopiero, zarabiać, wynająć mieszkanie i w miarę normalnie żyć.

I wreszcie najsmutniejsza z tego wszystkiego historia, bo władze „pracują” nie tylko nad kanałami informacyjnymi, dbają nie tylko o to, aby niezależni dziennikarze nie opływali w luksusy, ale również stale myślą „o przekazie” o tym, co się w mediach ukazuje i jeśli pojawi się z ich punktu widzenia coś niewygodnego, czy szkodliwego, to trzeba to szybko czyś zrównoważyć.

W trakcie niedawnego pożaru centrum handlowego w syberyjskim w Kemierowie Igor Wostrikow stracił całą rodzinę – trójkę dzieci, żonę i siostrę. Stanął też na czele spontanicznego protestu – mitingu, który rozpoczął się następnego dnia na jednym z tamtejszych placów. Emocje były tam tak wielkie, że jak pamiętamy, Putin, który pojechał na miejsce tragedii nie odważył się spotkać z rodzicami spalonych dzieci. Ale tamtejszy gubernator Tulejew zdążył oskarżyć Wostrikowa publicznie, że ten na rodzinnej tragedii chce się wylansować i zdobyć polityczną popularność. Później ktoś włamał się do jego telefony, zaczął dostawać pogróżki. A teraz publicznie z oskarżeniami pod jego adresem wystąpił Roman Szimko. Szimko to ojciec „pijanego chłopca”, o sprawie, którego pisałem w zeszłym roku - https://www.salon24.pl/u/wiescizrosji/789181,pijany-6-latek-pod-kolami-samochodu. W największym skrócie – 6 latek na jednej z osiedlowych, podmoskiewskich, uliczek został przejechany przez „partnerkę” odsiadującego wyrok, ale nadal wpływowego „wora w zakonie”. Zaraz potem okazało się (na podstawie badania krwi przeprowadzonego w instytucie sądowym, nota bene tym samym, który badał szczątki ofiar smoleńskich), że 6 latek był kompletnie pijany. Tę szytą grubymi nićmi sprawę dzięki medialnemu szumowi udało się odkręcić. Sprawczyni wypadku w końcu dostała wyrok, chłopiec, co udowodniono nie był zalany. Ale teraz jego ojciec oskarżył publicznie Wostrikowa, że ten nie przeżywa rodzinnej tragedii tak jak powinien, to znaczy w ciszy i milczeniu. Coś w tej rodzinie musiało być nie w porządku – mówi Szimko na umieszczonym w sieci filmiku i sugeruje to samo, co były już kemerowski gubernator. A, trzeba dodać, że ojciec „pijanego 6 latka” jest oficerem rosyjskiej policji.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka