Marek Budzisz Marek Budzisz
3560
BLOG

Rosja umacnia się we wschodniej części Morza Śródziemnego.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 65

W ostatnich dniach mamy w Moskwie cały dyplomatyczny festiwal związany z regionem Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Winniśmy się do tego przyzwyczaić, bo Rosja znaczy w regionie coraz więcej i nie zamierza stamtąd się wycofywać., a nawet co znacznie bardziej prawdopodobne, wydaje się, że nasili swoją obecność. Niedawno na Kremlu gościł premier Libanu, później Izraela, wczoraj prezydent Turcji wraz z wianuszkiem tamtejszych przedsiębiorców. W weekend miał miejsce objazd ministra Ławrowa po stolicach państw regionu –gościł w Jordanii i w Egipcie, a jeśli dodamy do tego jego niedawne wizyty w Maroku i Algierii, to mamy właściwie cały region, a wszystko w 3 miesiące. W Moskwie trwa też wielkie spotkanie gospodarcze, jakim jest wystawa Arabia Expo. 

    Bardzo ciekawie wygląda rozgrywka, która toczy się wokół Turcji. Jak już pisałem Ankara podtrzymuje wolę zakupu rosyjskich systemów S 400, czemu energicznie przeciwstawia się Waszyngton. Mówił o tym, że „sprawa jest zamknięta” przy okazji waszyngtońskiego spotkania z okazji 70-lecia NATO turecki minister spraw zagranicznych, teraz potwierdził to prezydent. Akademik Arbatow, jeszcze przed przyjazdem tureckiego prezydenta, wypowiadając się dla Moskowskiego Komsomolca powiedział, że jego zdaniem twarda postawa wobec kwestii zakupu rosyjskich systemów do zwalczania celów powietrznych jest tylko forma presji na tradycyjnych sojuszników z NATO, po to aby uzyskać po prostu więcej. Bo skądinąd wiadomo, że turecka gospodarka zaczęła pogrążać się w kryzysie, co już przełożyło się na wyniki niedawnych wyborów lokalnych, rezultaty których trudno uznać za sukces Erdogana. Szczególnie bolesna jest dlań porażka w dużych miastach, takich jak Ankara, Izmir, a szczególnie boli zwycięstwo opozycji w Istambule, w którym obecny prezydent Turcji zaczynał swą polityczną karierę. Nie wzmacnia to pozycji rządzącej partii, która stoi teraz niejako na rozstaju – albo zacznie agresywniej zwalczać opozycję, czyli pójdzie drogą autorytaryzmu, miękkiego, ale jednak, czy wybierze inną drogę. Arbatow jest zdania, że trudno oczekiwać aby Ankara pożegnała się z Zachodem. Ale w Moskwie też wiedzą o tym, że decyzje są obecnie podejmowane i również się targują, chcąc coś ugrać dla siebie. Jedną z kart przetargowych jest np. to gdzie zlokalizowane zostaną stacje sprężające dla kolejnych nitek Tureckiego potoku, w Bułgarii, czy po drugiej stronie granicy, w Turcji. Ale Moskwa zagrała też mocniejsza kartą – Idlibem. Otóż niedawno na temat tej enklawy w której znajdują się pro-tureckie oddziały syryjskiej opozycji wypowiedział się wiceminister spraw zagranicznych Rosji Oleg Syromołotow powiedział, że enklawa „opanowana jest przez terrorystów” co może wskazywać na to, iż wariant siłowy, na co nalega Asad jest poważnie rozważany. Rosja nie chce też zgodzić się na turecką operację przeciw Kurdom, co blokuje ewentualne posunięcia Ankary. Wszystko to oznacza, że w razie ataku na Idlib wojsk Asada fala uchodźców, w tym i uzbrojonych, wlać może się do Turcji, a reputacyjne straty Erdogana mogą być nieodwracalne. Rosji przy okazji udaje się uzyskać ciekawe ustępstwa ze strony Ankary. Otóż jak informuje rosyjska prasa dokonano właśnie uzupełnienia do umowy związanej z budową przez Rosję tureckiej elektrowni atomowej. A przypomnijmy, że Rosjanie mają w świetle zawartych umów być przez najbliższe 60 lat być „operatorami” elektrowni w Kukuja, co oznacza dostawy paliwa, konserwacje, szkolenia innymi słowy, stałą obecność. A teraz okazuje się, że do umowy dodano właśnie dosłownie kilka dni temu aneks, w świetle którego Rosjanie zbudują również przynależny tej elektrowni port, nabrzeża, pirsy, czyli innymi słowy całą infrastrukturę komunikacyjną. Cytowany turecki politolog Kerim Has, jest zdania, że w przyszłości te instalacje mogą stać się nawet faktycznym zalążkiem bazy rosyjskiej na tureckim terytorium, a z pewnością „Moskwa ma co do nich swoje plany”. Te plany mogą być tym ciekawsze, że elektrownia jest zlokalizowana kilkadziesiąt kilometrów od amerykańskiej bazy İncirlik. Turcy też licytują wysoko. Na wczorajszym spotkaniu, w którym uczestniczyli prezydenci obydwu krajów jeden z tureckich przedsiębiorców zadał Putinowi wprost pytanie dlaczego Turcja jeszcze nie ma znaczących zniżek na kupowany w Rosji gaz. Temat zaraz podchwycił Erdogan, ku dość wyraźnemu niezadowoleniu Putina, i zaczął mówić o niekorzystnym dla Turcji bilansie wzajemnej wymiany handlowej oraz o tym, że jego kraju pokrywa swe zapotrzebowanie na gaz zakupami w Rosji i jest to już ponad 50 % krajowej konsumpcji. Putin miał ponoć bardzo kwaśną minę, bo ostatnie wyniki Gazpromu nie są oszałamiające – w efekcie ciepłej zimy spada sprzedaż do Europy, co gorsze nasila się import LNG, w tym i rosyjskiego. Koncern przystąpił do kontrnatarcia, przynajmniej w mediach, argumentując, że rozwój eksportu rosyjskiego gazu skroplonego (atak na koncern Novatec) oznacza dla budżetu federalnego straty idące w dziesiątki miliardów rubli. Gdyby teraz jeszcze Ankara uzyskała dodatkowe rabaty, to finanse koncernu bardzo by na tym ucierpiały. Warto tę rozgrywkę obserwować, bo jej wynik dostarczyć może kluczowych argumentów dla tych, którzy są zdania, że uzależnienia od dostaw rosyjskich surowców energetycznych prędzej czy później oznacza uzależnienia polityczne, a może wesprze obóz tych którzy uważają, że jest akurat odwrotnie, tzn. uzależnia się sprzedający. Na razie rozdźwięk między Turcją w państwami NATO potwierdza opinię tych pierwszych.

     W przypadku Izraela, który nie jest uzależniony od Rosji w zakresie dostaw energii też możemy obserwować ciekawy, jak ekonomiści lubią mówić „eksperyment naturalny”. Otóż bezpieczeństwo Izraele, w coraz większym stopniu zależy od postawy Kremla. To jeden z powodów zauważalnego w ostatnich latach powodu zbliżenia obydwu krajów. Przy czym raczej nie ma wątpliwości, że ani ten ani właśnie wybierany Kneset nie zmienią głównego kierunku polityki zagranicznej państwa. Tak jak było, tak i będzie to polityka proamerykańska. Ale w tym wypadku obydwa państwa, a mam tu na myśli zarówno Rosję, jak i Izrael, poszukują wspólnych płaszczyzn kooperacji. Chodzi o interesy związane z eksploatacją wielkiego złoża położonego w szelfie Izraelskim (Lewiatan), do części którego, pretensje rości sobie też Liban, który wspiera Rosja. Chodzi też o współpracę wojskową i szereg innych obszarów. Ale Rosja kładzie silny nacisk, aby pozyskać Jerozolimę do wspólnej polityki historycznej, narracji na temat II wojny światowej. Przede wszystkim dlatego, że uderza to w „opowieść” Europejczyków za wschodu, czyli m.in. w naszą. Deligitymizuje to nas i nasze elity, pozbawia prawa do wypowiadania się publicznie w sporach o wartości, przede wszystkim z tego względu, że nie tylko stajemy się „narodem sprawców” bo z tym można byłoby sobie dość łatwo poradzić, ale przede wszystkim dlatego, że jesteśmy przedstawiani jako ci, „którzy zakłamują historię”. Izrael chętnie podchwytuje rosyjską narrację, również i z tego powodu, że niewiele to go kosztuje. Polityka gestów, takich jak postawienie w Jaffie pomnika ofiarom blokady Petersburga, na otwarcie którego przyjechać ma ponoć Putin, jest najtańszą formą zjednywania sobie przyjaciół. Szkoda, że polska polityka gestów raczej zjednuje nam wrogów.

    Na 5 dni przed wyborami parlamentarnymi w Izraelu, które przesadzić mogą jego polityczną przyszłość premier Binjamin Netanjahu przyjechał z wizytą do Moskwy. Zresztą nie tylko o przyszłość polityczną tu idzie, ale również o to, że w związku z oskarżeniami o korupcję izraelski premier może stanąć przed sądem. Ta niespotykana dotąd w historii izraelskiej demokracji sytuacja, aby niemal w przeddzień głosowania lider rządzącej koalicji i premier ubiegający się o reelekcję zawieszał swój udział w kampanii wyborczej i jechał z oficjalną wizytą skłoniła obserwatorów do poszukiwania powodów tego kroku. Są one tym bardziej istotne, że konkurencyjna koalicja Kohol – Lawan (czyli biało-niebieska od kolorów izraelskiego sztandaru), miała wówczas w sondażach niemal tyle samo głosów poparcia co rządzący Likud. Rosyjscy dziennikarze ujawnili przy okazji, że wcześniej odbyła się rozmowa telefoniczna między Netanjahu i Putinem, w trakcie której zapaść miała decyzja o spotkaniu na Kremlu. Zdaniem obserwatorów powód wizyty mógł być tylko jeden. Izraelski premier był najprawdopodobniej zdania, że jest on w stanie w Moskwie osiągnąć sukces dyplomatyczny na miarę uznania przez Waszyngton jurysdykcji Jerozolimy nad Wzgórzami Golan, co można by zdyskontować w trakcie głosowania w dzień wyborów. Zważywszy na fakt, że rywalizujący z Likudem obóz polityczny utworzyli byli wojskowi, w tym trzech byłych szefów sztabu izraelskiej armii oraz były minister obrony i wicepremier Mosze Ja’alon, powód dla którego Netanjahu pojawił się w Moskwie mógł być tylko jeden, i związany był z bezpieczeństwem państwa. Otóż Ja’alon, kiedy sprawował swą funkcję wynegocjował mechanizm wzajemnej z rosyjskimi wojskowymi komunikacji i deeskalacji, co w praktyce prowadziło do tego, że chroniący syryjską przestrzeń powietrzną Rosjanie, „przymykali oko” na rajdy izraelskiego lotnictwa wymierzone w pro-irański Hezbollah, czy walczące po stronie Asada ekspedycyjne oddziały irańskich Strażników Rewolucji. I w przeddzień wyborów chodziło o to, aby to co uzgodniono w 2015 roku, ale co miało charakter umowy ustnej, przekształcić w porozumienie, traktat, który ściślej wiązał będzie obie strony. Zawarcie takiego porozumienia byłoby niewątpliwie na rękę izraelskiemu premierowi i niechybnie mogłoby spowodować wzrost jego notowań, bo zagrożenie irańskie jest postrzegane w Izraelu jako jedno z najpoważniejszych. Dodatkowym czynnikiem, który skłania premiera Izraela do rozmów z Putinem na ten właśnie temat jest przeprowadzka centrali sił irańskich aktywnych w Syrii do Aleppo. Z wojskowego punktu widzenia oznacza to, że chcąc nadal razić zgrupowania irańskie w Syrii, Izraelczycy muszą nie tylko zmienić kierunki, z których przeprowadzane są naloty, ale również ich samoloty znajdą się w zasięgu rosyjskich systemów do zwalczania celów powietrznych zainstalowanych w celu ochrony ich nieodległej bazy lotniczej. Oznacza, to, że dokonują oni nalotów za milcząca zgodą, a przynajmniej bez aktywnego przeciwdziałania Rosji. Tak zresztą było w czasie uderzeń lotniczych jakie miały miejsce na pod koniec marca. Izraelskie media doniosły, że zarówno rosyjskie, jak i syryjskie środki obrony przeciwlotniczej były włączone, izraelskie myśliwce F 35 zostały namierzone, ale ostrzał się nie rozpoczął. Najprawdopodobniej o kontynuowaniu przez Rosję takiej polityki w Syrii rozmawiali szef rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa generał Patruszew oraz Meir Ben Shabbat szef izraelskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego, którzy rozmawiali przy okazji wizyty izraelskiego premiera w Moskwie. Ale wizyta ta odsłoniła jeszcze jeden, stale zyskujący na wadze wymiar współpracy. Otóż rosyjski prezydent powiedział, że aktywni w Libanie (!) agenci rosyjskich służb specjalnych zlokalizowali miejsce pochówku zaginionego w pierwszych dniach wojny 1982 roku izraelskiego żołnierza sierżanta Zacharego Baulela. Po 37 latach jego szczątki zostały ekshumowane i jeszcze przed izraelskimi wyborami pogrzebane z honorami wojskowymi na cmentarzu wojskowym w Jerozolimie na Górze Herzla. Przy okazji Putin oświadczył, że Rosją, która chciała pomóc Izraelowi w poszukiwaniach „kierowały względy humanitarne” a premier Izraela odparł na te słowa, iż „jest poruszony bardziej niż zwykle”, zwłaszcza, że sprawa dotyczyła kwestii fundamentalnej, szczątków żołnierza poległego w boju dla ojczyzny.

    W Libii rozpoczęło się właśnie natarcie na Trypolis prorosyjskiego feldmarszałka Haftara (studiował w Moskwie), stąd zapewne wizyta Ławrowa w sąsiednim Egipcie (który też wspiera libijskiego watażkę), w Algierii milionowe demonstracje, które wymusiły odejście wieloletniego prezydenta Butefliki. Sytuacja jest płynna, nie wiadomo, czy kluczowe klany w tym kraju osiągną porozumienie. Ale w próbę budowy płaszczyzny porozumienia już zaangażowała się dyplomacja włoska i rosyjska (dla niewtajemniczonych – włoski minister spraw zagranicznych to ten polityk, który zablokował wspólne stanowisko Unii w sprawie Wenezueli oraz opowiada się za zniesieniem sankcji przeciw Rosji – Ruch 5 Gwiazd). W Sudanie protesty, rządzącego dyktatora oczywiście wspiera Moskwa a na stole leży propozycja zbudowania tam rosyjskiej bazy wojskowej, podobnie jak w Libii, gdzie już są obecni najemnicy z co najmniej dwóch rosyjskich prywatnych armii. Z Sudanem graniczy Republika Środkowoafrykańska, gdzie rosyjscy najemnicy są już od dawna. Mówi się o rosyjskich bazach wojskowych w graniczącej z Sudenam Erytrei oraz na nieodległej Sokotrze (Jemen). Tak się ciekawie i najpewniej przypadkowo złożyło, że uchodźcy z Jemenu rozpoczęli akcję prawną wymierzoną w amerykańską bazę w Ramstein. ( Pisałem o tym gdzie indziej, nie ma sensu powtarzać https://dorzeczy.pl/swiat/99127/Niemiecka-lewica-przeciw-Ramstein.html ). I tak dalej, i tak dalej. Kto pamięta lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte nie może oprzeć się myśli, że ma deja vu.


Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka