Witek Witek
1912
BLOG

Spod Mińska do Warszawy'44 - losy najbardziej niesamowitego oddziału Armii Krajowej

Witek Witek Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 39

   Dwa ostatnie miesiące przed Powstaniem Warszawskim żołnierze słynnego już wtedy harcerskiego batalionu "Zośka" (nazwanego na cześć poległego rok wcześniej w Sieczychach i unieśmiertelnionego w "Kamieniach na szaniec" Tadeusza Zawadzkiego) spędzili na tzw. partyzanckim szkoleniu bojowym. Zostali wysłani do pobliskiej Puszczy Białej (okolice Wyszków - Brok), aby podczas nieustannych marszów, marznięcia i niedojadania szkolić się, jednoczyć i hartować, zarówno swoje harcerskie charaktery, jak i młode organizmy. Jak napisał ich dowódca:
"1. Celem szkoleniowej bazy jest :
a) przeprowadzenie naturalnej selekcji ludzi na podstawie ich zachowania się w trudnych i ciężkich warunkach,
b) zbadanie hartu ducha i psychicznej dyspozycji ludzi w stałym i długotrwałym niebezpieczeństwie,
c) wytworzenie więzi braterskiej wśród wspólnych niewygód chłodu i głodu, (...)"

(Rozkaz d-cy 2.kompanii baonu Zośka z 30.VI.1944) 1
   Niestety wyjątkowo zimne tamtego roku 1944 czerwiec i lipiec, złe przygotowanie organizacyjne (brak namiotów i ciepłych posiłków), a przede wszystkim bardzo gorliwy dowódca bazy podporucznik "Giewont" (harcmistrz Władysław Cieplak) dały przyszłym bohaterom mocno w kość. Upokarzające kary za najdrobniejsze uchylenie od regulaminu obozu dodatkowo przyspieszyły "naturalną selekcję" niektórych charakterów i ciał.
    "K1 nie nadaje się na kadrę" 1 - ta opinia o Krzysztofie Kamilu Baczyńskim, spowodowała, że tuż przed Powstaniem przeszedł on do "bliźniaczego", również harcerskiego batalionu "Parasol" i jako jego żołnierz zginął ten najwybitniejszy poeta "pokolenia Kolumbów". Dlatego często w rocznicowych wspomnieniach o Nim podawane jest lakonicznie: "był żołnierzem baonu Zośka, 1 sierpnia zaskoczony wybuchem walk został oderwany od oddziału, 4 VIII zginął jako żołnierz Parasola w Pałacu Blanka".
   Doszło nawet do karnego wydalenia z obozu i oddziału oraz degradacji podchorążego starszego strzelca "Windexa" (Zygmunt Okurowski), "zdolnego, bojowego i lubianego przez kolegów, ale przekornego" - za odmowę wykonania, jego zdaniem niesprawiedliwego, rozkazu - szykany wyzbierania wszystkich petów z terenu obozowiska. Wyrzucony z elitarnego baonu wiele znaczącym zbiegiem okoliczności poległ w szeregach PAL we wrześniu na Czerniakowie, w miejscu i czasie najkrwawszych walk właśnie jego... ("Słoń zginął po Dniu chwały największej baonu „Zośka”")
   Dopiero II tura szkolenia okazała się znośniejszą. Nie tylko lipiec'44 był pogodniejszy, ale w końcu dostarczono młodym partyzantom-koczownikom namioty i wydzielono sekcję gospodarczą, zajmującą się przygotowaniem posiłków. No i najważniejsze - była bardziej "wojenną", znacznie mocniej można było poczuć "fryców". Doszło do prawdziwej potyczki z niemieckim wojskiem, dwóch harcerzy zostało rannych: "Hrabia" (Włodzimierz Reofler) i "Markiz" (Kazimierz Łoziński). Obydwoje odłączeni od walk batalionu, który w Powstaniu straty na poziomie 70% zabitych, przeżyli...
   "Prawie" zdobyto napotkany w lesie samotny niemiecki czołg typu Panther, którzy tam w gęstwinie koło Kokoszczyzny właśnie przestrzeliwał swoją armatę. Jak zwykle bardzo ostrożny dowódca "Giewont" nie zdecydował się na atak z zaskoczenia, pozornie gwarantujący sukces. Później okazało się, że kilka kilometrów dalej znajduje się reszta sporego niemieckiego oddziału pancernego...
   Ale "co się odwlecze, to nie uciecze" - drugiego dnia Powstania ci sami żołnierze, z dominującego na drugiej turze plutonu "Felek" zdobędą dwie niemieckie Pantery na Woli ("Pancerny triumf powstańczej Pantery").
   20 lipca 1944, gdy obóz manewrował w lasach Nadleśnictwa Brok, niedaleko Brańszczyka, czujki zasygnalizowały zbliżanie się jakiegoś podejrzanego oddziału. "Giewont" zarządził zwinięcie obozu i alarm bojowy. Na zwiad wysłał słynnego już wtedy "Anodę" spod Arsenału, prawdziwy "pistolet" i duszę towarzyską oddziału. Po niedługim czasie Janek Rodowicz wrócił nie tylko cały i zdrowy, ale na koniu kawaleryjskim i z szablą w ręku... 2

Dedykuję Domanowi, który był Impulsem do napisania tej opowieści...

   O świcie 24 lipca 1944 r., po dwudniowym odpoczynku w białopuszczańskich wioskach: Czaplowizna, Szynkarzyzna i Brzuza blisko 900-osobowy oddział Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego ruszył w 26-ty dzień swojej unikalnej, nawet jak na przedziwne partyzanckie koleje losu, wręcz niewyobrażalnej epopei spod białoruskiego Mińska w kierunku polskiej stolicy (niemal 600 km tylko w linii prostej!).
   Po kilku godzinach, wg kalendarium opracowanego na podstawie raportów, osiągnął okolice nadbużańskiego Kamieńczyka. Stąd jest tylko kilka kilometrów do Brańszczyka, ukazanego w raportach szkoleniowych marszów "leśnej bazy" batalionu Zośka jako miejsce nieoczekiwanego spotkania z najbardziej nieprawdopodobnym oddziałem Wojska Polskiego jaki zaistniał i walczył podczas II wojny światowej.
   Otóż "pistolet" batalionu Jan Rodowicz, pseudonim "Anoda" wysłany na rozpoznanie nieznanego oddziału2 zobaczył w lesie pod Wyszkowem 24 lipca 1944 roku dosłownie "gości z innej epoki", zupełnie jakby przetransportowany przez jakąś czarną dziurę, czy inny wehikuł czasu - prawdziwy, wzorcowy z regulaminu 1938 roku kompletny szwadron 27 pułku ułanów im. Króla Stefana Batorego Nowogródzkiej Brygady Kawalerii Wojska Polskiego - w pełnym umundurowaniu i oporządzeniu, na wypasionych, zadbanych kasztankach i innych gniadoszach.
image
   "Poznaję nawet piękną, gniadą klacz Wisłę. Ślicznie i nastrojowo wyglądają galopujący przez łąkę ułani. Jak w obrazach Kossaka".
3
   Zdumienie i niedowierzanie oczom i uszom jeszcze wzrosło, gdy usłyszał, że takich "jak z obrazka" szwadronów są cztery, czyli razem 272 ułanów na koniach! A do tego, tak jak przewiduje etat przedwojennego pułku kawaleryjskiego, jest szwadron ciężkich karabinów maszynowych na taczankach (wózek zaprzęgowy), razem 12 sztuk obsługiwanych przez 69 ułanów.
   Ale to nie koniec tych zjawisk nadprzyrodzonych! Za nimi jedzie na ponad setce wozów 3-kompanijny batalion piechoty - 438 żołnierzy, jak to w bajce musi być - po zęby uzbrojonych, m.in. w kilkadziesiąt lekkich i ręcznych karabinów maszynowych (41 szt.), 7 moździerzy, 660 karabinów, 794 granaty ręczne. Za nimi kuchnie polowe, warsztaty i lazaret na kołach. Na końcu kilkadziesiąt sztuk odebranego "po drodze" Niemcom bydła jako chodząca rezerwa żywnościowa. 4
     O tym jednak, że to nie zjawy i nie przybysze z "przedwojnia" świadczyło niejednolite pochodzenie obficie posiadanej broni - oprócz polskiej, nowa niemiecka i sowiecka, holenderska i francuska.
   Wyjaśnienia skąd i jakim cudem pojawiła się taka masa uzbrojonego partyzanckiego polskiego wojska w końcu lipca 1944 roku 50 kilometrów od Warszawy były nie mniej zdumiewające od samego, niewyobrażalnego przecież, widoku tego pułku - Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego Armii Krajowej. Stołpce były miasteczkiem nad granicą polsko-sowiecką do agresji sowieckiej j 17 września 1939. Puszcza Nalibocka to lasy położone na zachód od tamtej linii granicznej. Słowem koniec II Rzeczpospolitej. Gdzie przysłowiowy diabeł chowa młode... Odległy o kilkaset kilometrów w terenie zajętym i kontrolowanych od 5 lat przez obydwu okupantów! Ciągnąca się kilkukilometrowa kolumna wozów, furmanek, taczanek... Konieczność forsowania dziesiątek rzek, setek dróg i pilnie strzeżonych przez Niemców torów kolejowych.
   O szczegółach ponad 600-kilometrowej, miesięcznej epopei opowiem poniżej - bardziej warszawskich konspiratorów, młodych i starszych, nurtowała kwestia SKĄD oddział ma TYLE broni??? I to różnorodnego pochodzenia i czasu produkcji!
   Ciężkich karabinów maszynowych było przy nim prawie tyle samo, co w całym, liczącym 40 tysięcy zaprzysiężonych konspiratorów, Warszawskim Okręgu AK, a samym mieście tylko kilka sztuk. Liczba ręcznych karabinów maszynowych Zgrupowania stanowiła około 30 % stanu Okręgu, podobnie jak liczba zwykłych karabinów. Moździerzy było tyle samo, co w Okręgu. Była to stosunkowo duża, jak na warunki konspiracyjne, siła ognia, mogąca odegrać znaczącą rolę w nadchodzącym powstaniu zbrojnym. Dlatego też zadziwiająca, niespotykana, wręcz podejrzana była jej taka koncentracja w jednym, niespełna dziewięciuset osobowym oddziale. 3
    Aby to wyjaśnić, należy cofnąć się o jeden rok w czasie, a w przestrzeni do kresowej Puszczy Nalibockiej. W 1943 roku, po ujawnieniu Zbrodni Katyńskiej i zerwaniu przez ZSRR stosunków dyplomatycznych z Polską, a także po zmianie sytuacji na froncie wschodnim nasila się antypolska działalność partyzantki sowieckiej - nie uznaje ona żadnych praw Rzeczpospolitej do jej wschodnich Kresów, a działalność polskiej partyzantki ledwie toleruje. Choć są wyjątki, czasem skrycie na nią napada, czasem pomaga Niemcom w niszczeniu jej, niekiedy zawiązuje - w obliczu hitlerowskiego zagrożenia - lokalne, czasowe sojusze, prawie nigdy nie dotrzymując umów.  
   W lutym 1943 r. Komitet Centralny Komunistycznej Partii Białorusi zalecał swoim partyzantom:
„W rejonach gdzie znajdują się już oddziały polskich nacjonalistów, trzeba je przede wszystkim zdecydowanie wypierać przez organizowanie naszych partyzanckich oddziałów i grup, a po drugie należy wprowadzać do ich (polskich) szeregów agenturę, poznać strukturę łączności, organizacji, zadań, sposób pracy, ujawniać przedstawicieli polskich nacjonalistów lub niemieckiego wywiadu.
Należy podsyłać im naszych Polaków, aby te oddziały i grupy demoralizować, a Polaków-robotników przeciągać na naszą stronę.
W wiadomych wypadkach … można organizować oddziały partyzanckie, które w większości będą składać się z Polaków. Takie oddziały, jak i wszystkie sowieckie oddziały, powinny prowadzić walkę w interesie ZSRR.
  W rejonach gdzie nasze oddziały mają już duży wpływ, należy nie dopuszczać do działania polskich nacjonalistycznych, reakcyjnych kręgów. Ich przywódców należy likwidować. Oddziały albo rozwiązywać i zabierać broń, albo brać pod swoją kontrolę, pozbawiać je znaczenia jako samodzielne jednostki bojowe, dołączać je do większych naszych oddziałów, wreszcie prowadzić potajemną czystkę od szkodliwych elementów.
Brać pod uwagę, że polscy nacjonaliści to dobrzy konspiratorzy, mistrzowie zdrady i prowokacji.”
6
      W  grudniu 1943 roku następuje odgórnie zorganizowana akcja podstępnej likwidacji polskich oddziałów partyzanckich - oficerowie zostają aresztowani i "neutralizowani", a żołnierze siłą zagarnięci do sowieckich oddziałów na "mięso armatnie".
   Z liczącego ponad 300 żołnierzy Polskiego Oddziału Partyzanckiego im. Tadeusza Kościuszki (nawet ta nazwa była uzgodniona z sowieckimi "sojusznikami") Zgrupowania Stołpeckiego po takiej sowieckiej akcji 1 grudnia zostało tylko 42 żołnierzy pod dowództwem dotychczasowego zastępcy dowódcy porucznika "Góry". Wszystkich innych oficerów Sowieci, wcześniej serdecznie zaprosiwszy na rozmowy, podstępnie aresztowali. Pięciu z majorem Wacławem Pełką i porucznikiem Kacprem Miłaszewskim (organizator i pierwszy dowódca oddziału) wywieźli do Moskwy na Łubiankę (centralny areszt śledczy NKWD), pozostałych rozstrzelali.
   "Dowódca kawalerii chor. „Noc” Zdzisław Nurkiewicz, pod pretekstem załatwiania furażu nie powrócił do swego obozowiska w dniu wyznaczonej „odprawy wojennej”. Gdy dowiedział się o tragedii, jaka rozegrała się na uroczysku nad jeziorem Kromań, natychmiast przystąpił do rozbrajania napotykanych sowieckich partyzantów. Do wieczora ujęto w sumie siedemdziesięciu jeńców... Po kilku dniach do oddziału kawalerii dołączył, obejmując dowództwo, por. „Góra” któremu udało się wyrwać z okrążenia wraz z kilkunastoosobową grupą mołodeczańską." 7
    Właśnie u jednego z tych jeńców chorążego "Nocy", dowódcy sowieckiego plutonu D. Feaktistowa znaleziono rozkaz dowódcy Brygady im. Stalina pułkownika Gulewicza z dn. 30 listopada 1943 r. nakazujący rozbrojenie polskich legionistów i rozstrzeliwanie na miejscu opornych, cytuję całość:
Ściśle tajne!
EGZEMPLARZ NR 7
Wcześniejsze ujawnienie będzie karane
ROZKAZ BOJOWY  z dnia 30 listopada 1943 r.  godz. 15.
Do dowódców i komisarzy oddziałów partyzanckich brygady im. Stalina:
W ramach wykonywania rozkazu Naczelnika Głównego Sztabu Ruchu Partyzanckiego przy kwaterze Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej generała lejtnanta P. Ponomarenko i pełnomocnika KC KP(b)B przy baranowickim obwodowym komitecie KP(b)B generała W.Czernyszewa.
W dniu 1 grudnia 1943 r. ogłosić punktualnie o godz. 7-ej rano i we wszystkich kontrolowanych miejscach rejonu przystąpić osobiście do rozbrajania wszystkich polskich legionistów (partyzantów). Odebraną broń i dokumenty zarejestrować, a wszystkich legionistów, razem z odebraną bronią dostarczyć do polskiego oddziału Miłaszewskiego w rejonie wsi Niestorowicze rejonu Iwienieckiego.
W razie oporu w czasie rozbrajania ze strony legionistów (partyzantów) rozstrzeliwać na miejscu.
Z chwilą otrzymania niniejszego rozkazu należy go natychmiast rozesłać ściśle tajną korespondencją do wykonania w rejonach operacyjnych waszych oddziałów, kompanii i plutonów.
rozkaz należy utrzymać w ścisłej tajemnicy.
Za rozgłoszenie tego rozkazu dowódcy oddziałów będą nieść osobistą odpowiedzialność.
Dowódca Brygady im. Stalina pułkownik Gulewicz I.I.
Komisarz Brygady im. Stalina podpułkownika Muraszow A.G.
Naczelnik sztabu Brygady im. Stalina podpułkownik Karpow I.K.
Экзм. №1 - в архив
№2 и 3 – отряд «Большевик».
№4 и 5 - отряд им. Суворова
№6 – отряд им. Чапаева
№8 – отряд им. Буденного
№9 - отряд им. Рыжака
№10 – отряд им. Октябрьской Революции.
Pieczęć Brygady im. Stalina. " 8
   Odpis rozkazu został wysłany do Komendy Głównej AK, a następnie do Rządu Emigracyjnego w Londynie, ale tam nie uwierzono w jego autentyczność.
   Po zdradzieckim pogromie udało się wydostać z sowieckiego okrążenia całonocnym marszem przez bagna tylko kilkudziesięciu przemoczonym, wyczerpanym partyzantom, bez zapasów żywności i amunicji. Bez chwili na odpoczynek byli dalej atakowani przez Sowietów, znacznie groźniejszych od Niemców, bo tak jak Polacy byli przyzwyczajeni do walki w lesie, a dysponowali znacznymi siłami, zaopatrywanymi z "Wielkiej Ziemi" (rosyjskie określenie nieokupowanej przez hitlerowców części ZSRR). Oddział "Góry"z trzech stron naciskany przez partyzantów sowieckich, musiał obawiać się również zagłady ze strony Niemców. Ci jednak nieoczekiwanie zaproponowali zawieszenie broni - w zamian za dostawy prowiantu, broni i amunicji, żądali zaprzestania ataków na swoje oddziały i posterunki. Na takowe, zdziesiątkowani, ledwo żywi Polacy, i tak nie mieli sił i możliwości.

   "Wobec braku zaopatrzenia, bez wsparcia z Komendy Głównej AK, dowódca Polskiego Oddziału Partyzanckiego zawiązał taktycznie lokalny pakt o nieagresji z okupantem niemieckim, przewidujący dozbrojenie oddziału polskiego przez Niemców. Była to jedyna szansa na pozostanie w terenie i ochronę ludności polskiej przed partyzantami sowieckimi." Poinformował Komendę Okręgu AK w Lidzie. W styczniu 1944 r. przybył jej delegat, Komendant Obwodu V Stołpce Aleksander Warakomski (ps. "Świr"), który całkowicie poparł decyzje por. "Góry". 9
   W ciągu kilku miesięcy oddział rozrósł się do ponad 800 ludzi (w tym polscy uciekinierzy przymusowo wcieleni do oddziałów sowieckich, m.in. dezerterzy z Wehrmachtu - Kaszubi: kapral Antoni Okrój ps. "Łabuda" i wachmistrz Bruno Dawidowski). Ze względów ciągłej wojny podjazdowej kawaleria stanowiła jego znaczną część. Oddział stoczył ok. 120 walk z Sowietami, zadając im straty ok. 600 ludzi przy stratach własnych 50 poległych. Zlikwidował wielu sowieckich funkcjonariuszy, m.in.: dowódcę oddziału Iwanowa, szefa sztabu Guba, szefa bezpieki Kotowa, komisarza oddziału im. Czapajewa Kaczatkowa, dowódców: Bojcowa, Kondratiewa, komisarza Daniowa 10 i wielu byłych "sojuszników", w tym agenta NKWD Miszkę Stolara, którego zlikwidował Aleksander Bibik z Uhły, weteran antysowieckiej konspiracji już od 1939 r. (m.in. w oddziale Leonarda Dąbrowskiego ps. "Lonia" walczył do 1940 koło Iwieńca, potem do 22.6.1941 ukrywał się przed władzą sowiecką.) 11
   Ostatnim poważnym bojem z Sowietami była bohaterska i skuteczna obrona Kamienia Słołpeckiego 14/15 maja 1944 r., w którym poległo 21 polskich żołnierzy. Tyle samo zostało rannych - co świadczy o zaciętości walki. Bolszewicy zdobyli 3 z 4 polskich bunkrów, podstawy obrony, ale pomoc przyszła w czas - Sowieci stracili ok. 80 partyzantów i wycofali się. 12
   Latem 1944, po zaskakująco wielkim sukcesie operacji "Bagration" (wyzwolenie Białorusi) - największej niemieckiej klęski militarnej II wojny światowej i bliskiej perspektywie zajęcia przez Armię Czerwoną Wilna, dowództwo AK przypomniało sobie o odległym i kłopotliwym Zgrupowaniu Stołpecko-Nalibockim. Dla swojego bardzo ryzykownego (żeby nie uznać go za nierealny) planu zdobycia Wilna siłami li tylko oddziałów partyzanckich i słabej konspiracji miejskiej przewidziała udział ponownie nabrawszego siły Polskiego Oddziału Partyzanckiego por. "Góry".
   Bagatela, odległego od celu o 200 kilometrów, przez teren obsadzony licznymi jednostkami niemieckimi i rosyjsko-białoruskimi pod hitlerowskimi rozkazami, a także sowieckimi otriadami*.
   Czy polskie dowództwo zastanawiało się, jaki los czeka żołnierzy Zgrupowania po wspólnym z Armią Czerwoną (a więc i z NKWD i Smiersz) wyzwoleniu od Niemców miasta? Zgrupowania z takim szlakiem bojowym! Musiałby być znacznie gorszy od losu żołnierzy podpułkownika Wilka-Krzyżanowskiego, którzy wspólnie z Sowietami zdobyli Festung Wilna (niem. twierdzę Wilno) - po czym zostali rozbrojeni, areszto- wani i wysłani do łagrów na kilka lat. Ich dowódcy zginęli zamęczeni w obozach NKWD (ppłk Blumski-Strykowski) i UB (sam Wilk).
   Losy "faszystowskich swołoczy" porucznika Pilcha i chorążego Nurkiewicza mogły być znacznie okrutniejsze... Męczeńska śmierć porucznika "Kmicica" (Antoni Burzyński) podczas przesłuchania stanowiła groźne memento.
   W tym miejscu dygresja.
   Ostatnim akordem operacji „Ostra Brama” była bitwa pod Surkontami, gdzie 21 sierpnia 1944 r. zostały rozbite resztki nowogrodzkiej AK – poległ tam wraz z 36 żołnierzami, z których kilkunastu rannych zostało dobitych bagnetami na polu boju, ich dowódca – były hubalczyk, podpułkownik Maciej Kalenkiewicz-Kotwicz.    
   Kolejna ironia losu - został „Kotwicz” na Ziemię Nowogródzką przysłany przez Komendę Główną AK właśnie dla uśmierzenie konfliktów i nawiązania współpracy z Sowietami. Nawiązali ją, a jakże - do zniszczenia oddziału „Kotwicza” użyli oprócz wojsk NKWD (m.in.: 3.batalion 32.zmotoryzowanego pułku Wojsk Wewnętrznych) nawet samoloty szturmowe i bombowe, z których jeden strącił zastępca dowódcy kapitan Wasilewski, wyborowy strzelec, wielokrotny mistrz Polski w strzelectwie, autor podręcznika "Sztuka celnego strzelania".
    „Przy naszej I kompanii znalazł się major "Kotwicz" wspaniały oficer bez ręki powyżej łokcia, sztabowiec generała "Wilka". Nie tylko nie traci ducha, lecz wywiera ogromny wpływ psychiczny na nas młodych chłopców, którzy po raz pierwszy znaleźli się w tak niebezpiecznej sytuacji. Patrole wysyłane w rożne kierunki donoszą, że puszcza została okrążona pierścieniem wojsk sowieckich, a kukuruźniki kontrolują przemieszczanie się oddziałów AK z powietrza. Nie mógł znieść tej sytuacji kapitan Bustromiak, wyrywa karabin jednemu z partyzantów i strzela w kierunku przelatującego samolotu. Kukuruźnik trafiony znika za wierzchołkami drzew. Major Kotwicz i kapitan Bustromiak zbierają wokół siebie żołnierzy i zaczynają śpiewać nasze partyzanckie piosenki, jakby nic się nie stało.” 13
   Po chwili Bustromiak został ranny, po kilku godzinach na polu boju padł Kotwicz i jego oddział przestał istnieć.

   Na szczęście niespodziewanie szybkie przesuwanie się frontu wschodniego uniemożliwiło udział Zgrupowania Stołpeckiego w operacji "Złota Brama". Ale i wymusiło natychmiastową ewakuację na zachód. Porucznik Pilch wydaje odpowiednie rozkazy: 29 czerwca 1944 r. I kompania I batalionu piechoty 78 pułku AK wkracza do podmińskiego miasteczka Raków (opisanego przez Sergiusza Piaseckiego w "Kochanku Wielkiej Niedźwiedzicy"), likwiduje tamtejszy posterunek niemieckiej żandarmerii i policji białoruskiej, mobilizuje ok. 100 członków konspiracji. Połowa z nich to byli członkowie Weißruthenische Hilfspolizei - właśnie oni w swoich charakterystycznych czarnych mundurach wraz z 4 pojmanymi żandarmami niemieckimi stają na czele kolumny ewakuacyjnej. Na wozach uciekają przed znanym już bolszewickim "wyzwoleniem" nie tylko żołnierze AK, ale wielu członków ich rodzin dołącza po drodze. Tabor rośnie do 150 wozów, rozciąga się na kilka kilometrów.
   "Ewakuacja z takim olbrzymim taborem natrafiła początkowo na duże trudności. Postarałem się o to, aby podnieść dyscyplinę marszową i utrzymać względny porządek, jak również maszerować w szyku uporządkowanym. (...) Były takie przypadki, że musieliśmy przecinać główne szlaki drogowe i kolejowe. Na szlakach drogowych był ruch dwu-, a nawet trzystrumieniowy. Toteż szosy te były bardzo trudne do przebycia. Robiliśmy to bezczelnie - gdy szosa była przez kilka minut wolna, przejeżdżało się ją, a samochody nadjeżdżające musiały się zatrzymać i przepuścić całą naszą kolumnę, aż do samego końca. Niemcy nie mieli odwagi protestować, ani próbować nas atakować, widząc tak potężne tabory (...)" 14
   Przeprawa przez Bug pod Dzierzbami była podobna do przejścia Żydów przez Morze Czerwone. Oddziały konne przejechały normalnie. Natomiast piesze musiały nieść nad głowami broń, amunicję i tobołki z ubraniem. Kilkakrotnie dochodziło do starć zbrojnych z niemieckimi czy rosyjskimi, sprzymierzonymi z hitlerowcami oddziałami, ale przeważnie asysta niemieckich żandarmów i czoło złożone z białoruskich Hilfspolizei pomagało uniknąć kłopotów. 15
   Bez wspaniałego, wręcz wzorcowego dla wszystkich dowódców kierownictwa, a wcześniej odpowiedniego zorganizowania całości nie miało by ono szans przetrwania nawet kilku dni. Bez wielkiej dawki zwykłego ludzkiego szczęścia - również. Bo ono sprzyja przede wszystkim lepszym, pewnym swojej wartości, ale nie przeceniającym jej. Takim był dowódca i mózg całego Zgrupowania - porucznik Adolf Pilch, pseudonim "Góra", Góral rodem z Wisły.
   W pobliżu Brańska pozostawiono wozy z cywilami. Dowódca wraz ze starszyzną oddziału przysiadł nad zdobyczną, bardzo dokładną sowiecką mapą z 1939 r. (przygotowaną na "Polski wyzwoleńczy marsz" - sowiecka nazwa agresji 17 września 1939, bo to wg sowieckiej wersji historii żadna wojna nie była - W.)
- "Prawdziwie bezcenną okazała się sowiecka mapa 1:100 000, wielka płachta od Wołkowyska po Małkinię. Była bardzo dokładna, znacznie dokładniejsza od naszych polskich setek." 16),
- i zdecydował o dalszym kierunku marszu - była nim znajdująca się tuż za Warszawą Puszcza Kampinoska.

   Aby się do niej przedostać, należało przeprawić się przez most na Wiśle pod Nowym Dworem Mazowieckim. Ten ważny obiekt strategiczny był oczywiście bardzo silnie pilnowany przez Wehrmacht. Wcześniejsze skuteczne fortele udawania sprzymierzony z Niemcami oddział białoruski, weterana walk z sowieckim wrogiem podczas chaosu powszechnej paniki ucieczki przed Armią Czerwoną mogły już nie zadziałać. A i czterech niemieckich żandarmów z Rakowa więcej nie stało, bo stołpeccy akowcy zbyt dosłownie pojmując słowa porucznika Góry, że od tego momentu oddział zaczyna otwartą walkę z Niemcami, po prostu ich rozstrzelali...
   Alternatywą było rozwiązanie oddziału. Kontaktu z Komendą Główną Armii Krajowej przez całą drogę nie udało się nawiązać. Jedyna radiostacja przekazana przez dowództwo nigdy nie zadziałała...
-"Następnego dnia rano wyruszyliśmy wytyczoną trasą do Nowego Dworu" - napisał porucznik Adolf Pilch w swoich wspomnieniach "Partyzanci trzech puszcz" 16.
   Wtedy jego oddział napotkał pod Wyszkowem Jana Rodowicza "Anodę", a następnie cały obóz szkoleniowy batalionu "Zośka". Harcerze chętnie przyłączyli się do potężnego taboru. Poczuli się bezpieczniej i chociaż przez czas wspólnej wędrówki nie musieli wystawiać wyczerpujących ubezpieczeń marszowych, korzystając z konnych służb Zgrupowania. Po sforsowaniu rzeczki Liwień oddziały rozdzieliły się - Doliniacy skierowali się ku mostowi pod Nowym Dworem Mazowieckim, a Zośkowcy w kierunku swojego dawnego obozowiska pod gajówką Gać.17
  Część z nich miała się jeszcze raz spotkać z tym niesamowitym oddziałem, sama stając się już na zawsze legendą Wojska Polskiego. (Tadeusz Sumiński "Leszczyc", Przez Kampinos na Starówkę)

   Patrząc na mapę można zauważyć, że nad Warszawą Bugo-Narew dopływając do Wisły tworzy z nią jakby ramiona kąta ostrego z wierzchołkiem w Nowym Dworze Mazowieckim. Od miasteczka przełożono dwa mosty: w stronę Modlina na Narwi i na południe w kierunku Warszawy i Puszczy Kampinoskiej przez Wisłę.
   Przybliżając się ku mostom kolumna Zgrupowania coraz bardziej traciła możliwość manewru - z lewej strony była Wisła, z prawej Bugo-Narew, przed nim Nowy Dwór Mazowiecki, a za nim, już za rzeką, górująca nad okolicą Twierdza Modlin.
- "Most w Nowym Dworze musiał każdego przerażać i nasuwały się poważne wątpliwości czy uda się go przebyć, zdecydowaliśmy się jednak zaryzykować". 16
   Próba przeprawy w tym miejscu była postawieniem kompletnie wszystkiego na jedną kartę. Kartę pewności siebie, bezczelności, ale i opanowania, a także zwykłego żołnierskiego szczęścia. Pokerowego farta. Powrotnej drogi nie było. Plan wyglądał jak uprzednie - przedstawić się Niemcom jako sprzymierzony z nimi oddział polsko-białoruski, zrobić jak najgroźniejszy wygląd i zagrozić zablokowaniem swoim licznym taborem drogi dojazdowej. Jeśli nie uda się pokojowo, to zarzucić nieprzyjaciela granatami i przebijać się przez wąski i długi na 600 metrów most na "hurra!". Szanse powodzenia na takie przejście nawet dla połowy oddziału - dość mizerne. A przecież po drugiej stronie rzeki też są Niemcy!  

   Około godziny 18-tej kolumna Zgrupowania przeszła przez Nowy Dwór Mazowiecki i skierowała się ku mostowi. Przed nią i za nią maszerowały sprzymierzone z Niemcami formacje rosyjskojęzyczne, co uwiarygadniało legendę polskiego oddziału walczącego z bolszewikami na wschodzie. Niestety czarne uniformy białoruskiej Hilfspolizei służącym w centralnej Polsce żandarmom nie kojarzyły się z niczym, a polskie mundury i orzełki u większości oddziału - jeszcze jak bardzo!
   300 metrów przed mostem zatrzymali oni całą kolumnę - z prawej, wschodniej strony drogą z Modlina na Warszawę ciągnęły oddziały pancerne, potem węgierska piechota, po nich znowu postsowieccy sprzymierzeńcy Hitlera (nie dziwmy się ich nasyceniu po niemieckiej stronie - walczyło ich na Ostfroncie, Bałkanach i Zachodzie w sumie ponad jednego miliona żołnierzy!). Zaniepokojony polskimi mundurami i brakiem jakichkolwiek dokumentów, przepustek, itp. posterunek wezwał swoich przełożonych dla zapoznania się z sytuacją i podjęcia decyzji.
   Na czele polskiej kolumny znajdowali się dobrze mówiący po niemiecku porucznicy "Kula", "Dan" i "Jastrząb" oraz pochodzący z Wielkopolski chorąży "Wyżeł" (Stefan Andrzejewski). Próbowali oni przekonać żandarmów, a potem oficerów wielokrotnie wcześniej skuteczną bajeczką, że są sprzymierzonym z Niemcami "polnische Legion", działającym na terenie białoruskiego Ostlandu.
   Ze strony niemieckiej rozmowy prowadził komendant "stacji zbornej rozproszonych oddziałów" w Twierdzy Modlin pułkownik Heinrich von Biber i jego adiutant major Jaster von Valdan, którzy "nie kupili" powyższych zapewnień i wezwali na pomoc kilkanaście pojazdów pancernych, które zajęły stanowiska wzdłuż rozciągniętej na kilka kilometrów kolumny Zgrupowania. Za nią zatrzymali się zdezorientowani tzw. "własowcy"*. Zator na ważnej drodze ewakuacyjnej sięgnął rynku w Nowym Dworze. Powstało wielkie zamieszanie, czego tak bardzo nie cierpieli i nie cierpią po dziś dzień ceniący ponad wszystko Ordnung Niemcy. Polacy niedwuznacznie zdjęli pokrowce ze swoich licznych karabinów maszynowych i zacisnęli ręce na granatach zaczepnych i przeciwpancernych. Krwawa dla obu stron konfrontacja dosłownie wisiała w gęstym lipcowym powietrzu...
   W takim momencie, kiedy o decyzji przeważa przysłowiowy ciężar motyla, do niemieckiego dowódcy pułkownika von Bibera zwrócił się, w czystym i regulaminowym niemieckim zwrocie, Wielkopolanin chorąży Andrzejewski, z prośbą o zgodę na zameldowanie się swojemu byłemu przełożonemu z I wojny światowej, majorowi von Waldan. Ów poznał w nim swojego frontowego Kriegskameraden (niem.: towarzysza broni). To nieoczekiwane spotkanie po latach przełamało trudny dla obu stron impas i "polnische Legion" uzyskał zgodę na przekroczenie Wisły. Dodatkowo uzgodniono miejsce postoju oddziału w pobliskiej (również do Puszczy Kampinoskiej) wsi Dziekanów Polski, a nawet - co sobie żałować w takiej obfitej w cuda chwili - dostawy broni, amunicji, lekarstw i żywności dla "sojuszników". Z czego w następnych dniach szczodrze skorzystano.18
Kolejny cud się stał...
   26 lipca 1944 roku po miesięcznym przebyciu ponad 600 kilometrów przez tereny niemieckiej okupacji 861 wyśmienicie uzbrojonych i doświadczonych żołnierzy Wojska Polskiego dotarło pod samą stolicę, na odległość 10 kilometrów do jej rogatek.
   Następnego dnia, 27 lipca Komendant Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej pułkownik "Monter", bez zgody przełożonych, wydał rozkaz o mobilizacji podległych mu oddziałów, co było, według planów Komendy Głównej, ostatnim krokiem przed rozpoczęciem walki zbrojnej w mieście. Wybuch powstania w Warszawie stał się od tego momentu tylko kwestią czasu. 19

  Zgrupowanie Stołpecko-Nalibockie wbrew początkowym rozkazom dowództwa AK (sic!) wzięło udział w walkach Powstania'44. Jego oddziały wykrwawiły się w najbardziej tragicznych i decydujących starciach, m.in.: o lotnisko Bielany i o Dworzec Gdański - "Siedzieć cicho i nie pouczać przełożonych"), zadały wrogowi największych strat jednorazowych (zniszczenie pułku SS RONA w kampinowskich wsiach Truskaw i Marianów), a ułani porucznika "Góry-Doliny" jako jedyny polski oddział kontynuował walkę po upadku stolicy w październiku 1944. O równie niesamowitym, jak powyżej opisany, szlaku bojowym Partyzantów Trzech Puszcz od 27 lipca do końca 1944 mogę napisać w kontynuacji wątku - zależnie od zainteresowania czytelników.

Przed poniedziałkową rocznicą - Pamięć i Chwała Bohaterom!

Przypisy i źródła:
1 - Alina Borkiewicz-Celińska, Batalion Zośka, Warszawa PIW 1990, s. 492-501.
2 - Piotr Lipiński, Anoda, Warszawa 2015 s. 132.
3 - Tadeusz Sumiński "Leszczyc", Przez Kampinos na Starówkę, w: Pamiętniki żołnierzy batalionu "Zośka", Warszawa 1957, s. 209.
4 - Adolf Pilch, Partyzanci trzech puszcz, Mireki 2013, s. 190.
5 - Porównanie ibidem i Adam Borkiewicz, Powstanie Warszawskie. Zarys działań natury wojskowej, Warszawa 1957, s. 35.
6 - Polsko-sowiecka wojna partyzancka na północnych Kresach Rzeczpospolitej 1943-1945.
7 - Marian Podgóreczny, wystąpienie autoryzowane, 25.09.2011 - źródło:: http://www.ak-kresy.pl/newsysn/UserFiles/File/2011-09-25-wyst-mp.pdf
8 - Aleksandr Tatarenko, Niedozwolona pamięć: Zachodnia Białoruś w dokumentach i faktach 1921-1954, Sankt-Peterburg 2006.
9 - Adolf Pilch, Partyzanci ..., s. 157.
10 - Polsko-sowiecka wojna ...
11 - Adolf Pilch, Partyzanci ..., s.163.
12 - Ibidem, s. 166.
13 -  Marian Dowgiallo, Żyć nie dali i umrzeć nie dali, źródło:
http://pawet.net/zl/zl/2006_71/9.html
14 - Adolf Pilch, Partyzanci trzech puszcz, Mireki 2013, s. 174.
15 - Ibidem, s. 176.
16  - Ibidem, s. 177.
17 - Alina Borkiewicz-Celińska, Batalion Zośka, Warszawa PIW 1990, s.520.
18 - Marian Podgóreczny, Zgrupowanie Stołpecko-Nalibockiego Armii Krajowej, Sopot 2010 http://www.iwieniec.eu/AK/ZSN_AK-fakty.pdf
19 - Jerzy Kirchmayer, Powstanie Warszawskie, Warszawa 1984, s. 129-131.

Witek
O mnie Witek

  "..kilka Twoich powstańczych tekstów pisanych w sierpniu 2009 i Twoje komentarze i interpretacja faktów w tym opis próby połączenia Starego Miasta z Żoliborzem są niesamowite. Powiem szczerze, że te Twoje teksty, wraz z książką Zbigniewa Sadkowskiego "Honor i Ojczyzna", należały do głównych motywów mojego zainteresowania się szczegółami." ALMANZOR 22.08 ..."notki Witka, które - pisane na dużym poziomie adrenaliny - raczej się chłonie niż czyta." " Prawda o Powstaniu, rozpoznawana na poziomie wydarzeń związanych z poszczególnymi pododdziałami, osobami, czy miejskimi zaułkami ma niespodziewaną moc oczyszczania Pamięci z ideolog. stereotypów i kłamstw. Wszak Historia w gruncie rzeczy składa się z prywatnych historii. Prawda na poziomie Wilanowskiej_1 jest dużo bardziej namacalna i bezdyskusyjna niż na poziomie wielkiej polityki. Spoza Pańskiego tekstu wyłania się ten przedziwny napęd Bohaterów, o których Pan pisze. I nawet ten najgłębszy sens Ofiar, czynionych bez patosu i bez zbędnych górnolotności" JES pod "Dzień chwały największej baonu "Zośka" "350 lat temu Polakom i Ukraińcom zabrakło mądrości, wyrozumiałości, dojrzałości. Od buntu Chmielnickiego rozpoczął się powolny upadek naszego wspólnego państwa. Ukraińcy liczyli że pod berłem carów będzie im lepiej. Taras Szewczenko pisał o Chmielnickim "oj, Bohdanku, nierozumny synu..." Po 350 latach dostaliśmy, my Polacy i Ukraińcy, od losu drugą szansę. Wznieść się ponad wzajemne uprzedzenia, spróbować zrozumieć że historia i geografia dając nam takich a nie innych sąsiadów (Rosję i Niemcy) skazały nas na sojusz, jeżeli chcemy żyć w wolnych i niepodległych krajach. To powrót do naszej wspólnej historii, droga oczywiście ryzykowna na której czyha wiele niebezpieczeństw(...) "Более подлого, низкого, и враждебно настроенного к России и русским человека чем Witek, я в Салоне24 не видел" = "Bardziej podłego, nikczemnego i wrogo nastawionego do Rosji i Rosjan człowieka jak Witek, w Salonie24 nie widziałem" AKSKII 13.2.2013

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura