wysoka.kwota.wolna wysoka.kwota.wolna
265
BLOG

Ruska Góra i śmierć programisty...

wysoka.kwota.wolna wysoka.kwota.wolna Kultura Obserwuj notkę 4

Powinno być odwrotnie. Wpierw śmierć programisty. Notka trochę literacka, zresztą zawsze chciałem literatem czy pisarzem być ale nie wyszło. W styczniu pojechałem do "klienta", jest to firma w której mój program działa chyba od 1992 roku czy nawet rok wcześniej, to jest już nowa wersja programu, całkowicie nowa, inny program. A więc to już trzydzieści lat. Młody wtedy byłem, piękny, głupi, naiwny, pełen nadziei, że dzięki programowaniu zarobię tyle, że po 50tce zostanę pisarzem, może wcześniej zarobię tyle że będę pisał, zapewnię rodzinie dobrobyt, zmienimy mieszkanie na większe itp, itd. Nie wyszło, czas przeleciał, ja wprawdzie stworzyłem super program, ale sprzedać szerzej nie potrafiłem. Później trochę załamałem się, chodziłem po lesie i takie inne okoliczności. Trafiałem też na podłych i podstępnych ludzi o czym może kiedyś. Zresztą to nie jest działalność dla jednej osoby (a jeśli już to trzeba być "cwanym") bo co będzie jak pana zabraknie, powiedziała mi teraz gł.księgowa. Ta z którą podpisywałem umowy w 1992 czy później na nowy program odeszła. Tak więc co będzie jak pana nie będzie, kto będzie modyfikował program. A więc mówiąc wprost śmierć programisty czy choroba. Bo dlaczego ma mnie nie być, zawsze kiedy chcą przyjeżdżam. Czy wyglądam jakbym miał rychło odejśc? Duża firma informatyczna zapewnia większe bezpieczeństwo a ja jestem w takim wieku, że wszystko może zdarzyć się itp itd. Właściwie to ja rozumiem takie argumenty, sam wcześniej o tym myślałem. W związku z tym być może będą szukali innego programu, ale jeszcze nie jest to przesądzone. Zrobiłem co trzeba, chciałem wprawdzie zdalnie. Do końca roku będzie działało, powinienem dostać duża kasę ale od dawna nieco zrezygnowany brałem grosze. Trzydzieści lat. Jedyny taki klient. Prawie od początku. Niestety. Szybko zleciało, wtedy kiedy zaczynałem o tym nie myślałem, o chorobach, o śmierci. Z tym programistą to po prawdzie było tak, że oprócz nadziei, że zostanę pisarzem rękoma i nogami broniłem się przed stałą pracą od-do. Nienawidziłem pracy w zespole, w gromadzie ludzi, w korporacji czy w biurokracji, w budżetówce. To nie dla mnie, podobnie miał ojciec. My wolne ptacy, outsajderzy raczej ale dumni, żadna struktura, żadne ukłony, kawki, herbatki, biurko. Mdłości i niesmak. Bez układów. Czyli absolutny antysystem, to chyba w genach mamy. Niby grzeczni ale z nikim na dłużej, bo zbrzydzeni jesteśmy ludzką małością i podłością. No i programistą zostałem indywidualnym, niby wolność i swoboda, nie muszę od-do i z prostactwem czy "drobnomieszczaństwem" stykać się. Niby wolność więc ale zniewolenie innego typu, bo podjąłem zbyt ambitny projekt. Samozniewolenie. Generator aplikacji tzn że nie będę zmieniał exe a tylko zewnętrzne definicje, wszystko cały program ma być w zewnętrznych definicjach, tak w olbrzymim skrócie. Jaki był początek? Taki jeden gość z Biurotechniki co serwisował komputery w firmie gdzie zaczepiłem się jako informatyk, zaproponował mi abym napisał program płace dla jego klienta, bo on napisał program księgowość oprócz tego dostarcza im sprzęt, a nie chce aby weszła tam inna duża firma informatyczna i robiła mu konkurencję, więc może ja napiszę im program, to był chyba 1990r. To był początek. Tak to wtedy wyglądało. Dawne dzieje. Prehistoria. Przypadek zupełny. Wprawdzie nie miałem wykształcenia informatycznego tylko ekonometria i statystyka, ale wtedy wszystko szybko zmienało się, komputery na studiach to wtedy jeszcze tzw Odry były, karty perforowane zostawiało się a wydruk odbierało, ale już pod koniec lat 80-tych czy trochę wcześniej zaczęły pojawiać się tzw komputery osobiste. Tam gdzie załapałem się po odejściu z uczelni, to była upadająca firma łódzkiego czy zgierskiego przemysłu lekkiego. Mieli o dziwo dwa czy trzy komputery. Ale generalnie obraz nędzy i rozpaczy, już było widać, że z czasem to wszystko padnie. Jak cała włókienniczy Łódź a ja wtedy zaczynałem i próbowałem w tych upadających firmach sprzedać program, horror. I tam spotkałem tego cwanego gościa z Biurotechniki. Amatorszczyzna to była, nie tyle program bo ciągle doskonaliłem i ulepszałem ale np. strona prawna i inne aspekty np umowy, jedna strona, dwa trzy zdania. Za program tyle i tyle, a gdzie wdrożenie, analiza, gotowość serwisowa, licencja jaka i jak długo, umowa powdrożeniowa itp, itd. Jak teraz widzę umowy inne, 30 stron i więcej, prawnicy, wszystko wycenione. Drobnomieszczańska zachłanność i staranność ale z drugiej strony tak się robi kasę w tej działalności. A ja praca profesjonalna ale umowy, wdrożenia prawie za darmo i sprzedaż po amatorsku, zresztą uważałem, że pierwsze śliwki robaczywki a z czasem odbiję sobie finansowo. Więcej straciłem niż zyskałem, powinienem mieć z tego co najmniej trzy razy więcej. Było minęło a teraz śmierć programisty. Tak to odebrałem, być może to była po częsci celową zagrywka tej gł.księgowej aby zbić mnie z pantałyku, bo zamierzałem wycenić zmianę algorytmów więcej. Ale stary klient, z panią z płac znamy się te trzydzieści lat więc odpuściłem. Jak zwykle skoncentrowałem się na pracy, niby te algorytmy przygotowałem w domu, tylko wgrać ale pojawiły się wątpliwości jak to z tym nowym ładem jest i głowę jak zwykle miałem zaprzątniętą szczegółami a negocjacje o kasę odpuściłem. Miałem wprawdzie zdalnie zmodyfikować ale dokładnie jak co liczyć, nowy ład nie wiadomo więc na miejscu dopytam i uściślę być może. Pani z płac jednak do końca nie wie i pyta się mnie a gł.księgowa to raczej bardziej księgowość. Tak więc nikt nic na sto procent nie wie, ja niby nie muszę wiedzieć, ale w końcu to ja definiuję algorytmy i muszę podjąć decyzję, tak czy siak. Tak to wygląda, a tu jeszcze co będzie jak pana nie będzie. No co będzie. Leżą i kwiczą, nikt im tego nie zrobi, bo chociaż program jest definiowalny tzn nie potrzeba zmieniać tzw exe, a tylko zbiory definicji ale nie jest to opisane, wszystko jest w mojej głowie. Leżą i kwiczą jak głowa moja zawiedzie, a już śmierć to wiadomo. I tak od programowania do tematów ostatecznych przeszło. Być może duża firma informatyczna, zespół ludzi, to oni śledzą wcześniej przepisy i o to też gł.księgowej szło, że ja nie tylko program ale i na sto procent przepisy powinienem ogarniać i modyfikację dostarczyć a oni tylko nacisną klawisz i to jeden i wszystko samo policzy się. Samo się policzy i za darmo prawie modyfikacja. A tu jeszcze śmierć programisty ewentualna, trzydzieści lat od tego około 1990  to już raczej z górki do dołka. Tak więc odpuszczam. Gł.ksiegowa awansuje, będzie teraz prezesem a na jej miejsce przyjdzie nowa i ta nowa zadecyduje. Takie szczegóły techniczne, a miałem już w tym czasie pisać powieść życia w pewnym dobrobycie. A tu sprawy ostateczne. W moim wieku to już powinno być wysokie stanowisko, szparka sekretarka a takie szczegóły to tzw. eksperci, a jak coś to wyrzuca się eksperta. Nie potrzeba nic umieć i wiedzieć ale ma się władzę i przywileje i o to przecież w tym życiu idzie. Zająć miejsce w systemowej strukturze aby pozorować pracę a mieć płacę za nic. Ale wiadomo jako antysytem, nienawidzę struktur i władzy. 

Miało być o Ruskiej Górze też. Byłem w lesie, Ruska Góra od tyłu tzn od strony cmentarza wszedłem. Jest taka droga za klasztorem i szpitalem dalej a dalej cmentarz, i za tym cmentarzem prawie przy końcu tej drogi wszedłem w las. Kiedyś tamtędy chodziłem, Las Łagiewnicki, Skotniki. No i idę lasem, traktem, widzę boczną ścieżkę wiodącą w górę, pomyślałem późno już jest zrobię skrót, gdzieś tam wyjdę, być może na Ruską Górę czy okolice. I faktycznie doszedłem na Ruska Górę "od tyłu", bo zawsze "od przodu" wchodziłem. I wtedy gdy od przodu wchodziłem chciałem sprawdzić co jest dalej, za tą Ruska Górą, gdzie ta ścieżka wiedzie. Teraz już wiem. Zawsze to jest pewna tajemnica, mała tajemnica, co jest dalej. Przy czym jak się sprawdzi to już nie ma tajemnicy a ja lubię tajemnicze ustronne krajobrazy i ścieżki. Niestety wszelkie tajemnice teraz zbyt łatwo prowadzą do jakiegoś tu i teraz a niekiedy oczekuje się czy chciałoby się czegoś więcej, może małego cudu, coś w tym stylu.

Niestety przeziębiłem się być może covid ale raczej nie. Poniedziałek to był, 14.02, dzień bardzo słoneczny, piękny, w słońcu gorąco ale w cieniu zimno i jeszcze zimne piwo wypiłem. Przesadziłem trochę, kilka godzin chodzenia jeszcze problemy z obuwiem, zbyt twarde coś mi w tych butach nie pasuje i powrót był koszmarem. A w domu wieczorem gorączka mnie ścięła. Jest już lepiej. Tak więc wszystko możliwe, rano zdrowy i radosny poszedłem do lasu, wróciłem z trudem bo te cholerne buty mnie irytowały, no ale ponad cztery godziny łażenia a w domu nagle gorączka tak na oko ponad 39 stopni. Odizolowałem się i samoleczenie, gorączka znikła. Faktycznie z tą śmiercią programisty coś jest na rzeczy bo ni z gruszki ni z pietruszki taka niedyspozycja. Leżę, nie śpię, pokasłuję, rozmyślam o przegranym życiu, w dodatku coś tam jeszcze analizuję, ten nowy ład, po co mi to, ale czymś trzeba myśleć. Trochę szachy, trochę piłka bo czymś trzeba zająć się. Tak wygląda śmierć programisty bo śmierć człowieka to nie wiem kiedy...

Tak trochę chaotycznie w nocy ze smartfona, więc trudno pisze się, nie śpię, kaszlę i pluję, chyba to nie covid, ale grypa, przeziębienie, samo musi wyjść, samoleczenie typu lipa, sok z malin, vit C, wcześniej dwa dni na noc nurofen forte aby zbić gorączkę.

Idę wkrótce do lekarza "od głowy", więc spisuję o czym myślę, może przyda się...

-------

Jest taka droga za klasztorem... dalej cmentarz. Tak napisałem powyżej. Za cmentarzem to już kończy się asfalt, do cmentarza jest asfalt, kiedyś tam codziennie jeździłem rowerem z Radogoszcza przez las, na Skotniki, parking Serwituty i później zawracałem Okólną do klasztoru i dalej ta droga do cmentarza, jest tam taki podjazd lekki i można potrenować, pojazd i zjazd, kilka razy i powrót do domu, m.in Mrówczą chyba. Dojeżdżałem na  szczyt tej górki, koniec tego cmentarza tam jest i koniec asfaltu i później z górki zjazd do Przyklasztornej, często już o zmierzchu. I tak dwa czy trzy razy, lekki trening. Teraz dawno tam nie byłem bo zastąpiłem rower chodzeniem. Ale górka jest, fajne były zjazdy, świst powietrza, pęd. Wjechać na górkę i zjechać, mała radość. Ale nie o tym chciałem. Jaka to ulica i czy ulica, znalazłem, że jest to ulica o.Leona Godlewskiego. Prowadzi do ul. Zgierskiej. Ale nie łódzkiej lecz zgierskiej, bo to już Zgierz chyba czy granica Łódź-Zgierz.

http://wikimapia.org/street/19488053/pl/ul-o-Leona-Godlewskiego

Kilka zdjęć jest...


programista kiedyś, teraz tylko chodzę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura