Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski
5989
BLOG

Między Panem (Kaczyńskim), Wójtem (Tuskiem) a Plebanem (Janke)

Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski Polityka Obserwuj notkę 153

Zaprawdę, ogromna musi być wśród zwolenników i entuzjastów Prezesa PiS – ogromna i chyba dla niego niesprawiedliwa – niewiara w jego moc przekonywania, charyzmę i inteligencję, skoro tak gorliwie przekonują wszystkich, że nie powinien stawać do debaty z Donaldem Tuskiem. W samej rzeczy, ostatnie dni to prawdziwy karnawał argumentacji, przytaczanej przez działaczy i miłośników PiS: od profesora Zdzisława Krasnodębskiego, poprzez nadgorliwców Europosłów Wojciechowskiego i Kuźmiuka, po publicystę Krzysztofa Kłopotowskiego i wszystkich możliwych blogerów prawicowych, przeciwko debatom PiS-PO, a już zwłaszcza Kaczyński-Tusk.

Ponieważ naprawdę trudno jest argumentować przeciwko czemuś tak oczywistemu we współczesnej demokracji, jak debaty telewizyjne w kampanii wyborczej, argumenty PiS-owskie lokują się na szerokim spektrum od absurdalnych po groteskowe. Nie dostrzegając śmieszności, Prof. Krasnodębski mówi, że politycy PO naturalnie wypadają lepiej w telewizji – w domyśle, byłoby nie fair konfrontować ich z prezesem Kaczyńskim; byłby to jego zdaniem przejaw zwycięstwa postpolityki czy polityki wirtualnej nad rzeczywistą, jakby udostępnienie telewidzom wglądu w rozumowanie obu liderów w bezpośredniej konfrontacji ze sobą oddalało a nie przybliżało ich do opinii publicznej. (A propos argumentu „nie fair”, przypomina się antyczny dowcip-paradoks: pytano rozradowanego zwycięzcę w biegu olimpijskim: Czy byłeś lepszy od swych rywali? - Oczywiście, przecież wygrałem! - To z czego się cieszysz: że zwyciężyłeś z gorszymi od siebie?) Inni mówią o tym (to Europoseł Wojciechowski), że naturalnym forum takiej debaty jest Sejm, jakby rzeczywiście na miesiąc przed wyborami izba parlamentu była normalną agorą, na której toczą się deliberacje polityczne (abstrahując już od tego, że zdaje się Pan Prezes Kaczyński, podobnie zresztą jak i Premier Tusk, nie siedzą od rana do wieczora w Sejmie). Inni mówią, że Premier powinien najpierw przeprosić i wyspowiadać się – co oczywiście z góry przesądza naturę debaty, pozbawiając ją wzajemności i równości pozycji.

Najczęstsze jednak są argumenty, że debata taka będzie ustawiona, bo media są stronnicze, dziennikarze pro-rządowi, a „spin-doktorzy” i tak ogłoszą, że wygrał Tusk. Abstrahując od ostatniego punktu – który przecież zakłada, że Kaczynski żadnych utalentowanych spin-doktorów nie ma, a uczciwość debaty miałaby polegać na tym, że nikomu PO debacie nie będzie wolno jej skomentować – argumenty o nieuchronnej „ustawce” wyrażają nie tylko niewiarę w umiejętności Prezesa, ale także dodatkową niewiarę w umiejętności i inteligencję jego zespołu, który przecież będzie mógł wynegocjować z zespołem oponentów jak najbardziej neutralne i sprawiedliwe warunki debaty. Przyjąć, że takie wynegocjowanie jest ponad siły sztabu wybiorczego PiS dodaje jedną niewiarę w swoją partię do innych.

Zanim wysunę pewną konkretną propozycję – już zresztą zamarkowaną w tytule – kilka ogólniejszych tez o debatach przedwyborczych; tez wymienionych w kolejności od najbardziej banalnych do najbardziej kontrowersyjnych:

Po pierwsze – we współczesnej demokracji debaty telewizyjne między głównymi pretendentami do pozycji prezydenta albo w wyborach parlamentarnych stały się normalnym, rutynowym elementem procesu politycznego. Nie są czymś wyjątkowym: to ich brak jest odstępstwem od normy.

Po drugie – debaty telewizyjne nie są zastąpieniem innych form deliberacji politycznej (parlamentarnych, prasowych, przed sądami konstytucyjnymi itp.), ale jej ważnym uzupełnieniem. Do rozmaitych form instytucjonalizacji dyskursu dodają jeszcze jedną formę, rządzącą się własnymi prawami i regułami.

Po trzecie– debaty telewizyjne mają największą wartość dla tych kandydatów i partii, którzy nie mają (albo użalają się, że nie mają) równego dostępu do środków masowego przekazu – zwłaszcza elektronicznych. Tu mogą zdobyć darmową okazję wystąpienia przed wielką publicznością i to na warunkach, wynegocjowanych przez ich zespół. Najmniej przydatne są te debaty tym kandydatom, którym „mainstream” medialny i tak sprzyja. Niechęć do sformalizowanych debat telewizyjnych podważa wręcz wiarygodność zarzutów o dyskryminację w środkach masowego przekazu.

Po czwarte– debaty telewizyjne niosą co prawda ryzyko nadmiernej personalizacji wyborów (skupienie uwagi wyborców-widzów na cechach drugorzędnych, takich jak wygląd, ubranie, mimika, głos kandydatów itp) – ale nie w większym stopniu, a często w mniejszym, niż inne elementy kampanii, a w szczególności krótkie spoty telewizyjne czy billboardy.

Po piąte– ceteris paribus, debaty telewizyjne w zasadzie sprzyjają kandydatom opozycyjnym niż politykom ubiegającym się o reelekcję, czyli „underdogom” a nie rządzącym, gdyż bardziej nośne społecznie i telewizyjnie są zarzuty o niespełnienie wyborczych obietnic i o błędy i porażki w czasie ostatnich iks lat rządzenia niż zarzuty dotyczącego złego programu, z jaki przychodzi partia opozycyjna.

Po szóste– debaty telewizyjne, wbrew pozorom, sprzyjają bardziej politykom umiejącym się pohamować przed złośliwościami, mającymi większy stopień auto-kontroli i spokoju, gdyż na dłuższą metę (tzn. po chwilowym rozbawieniu jakimś wicem czy złośliwością) wyborcy nie premiują ataków ad personam, lecz lubią głosować na polityków, o których myślą, że są odpowiedzialni i rozsądni.

Po siódme wreszcie – debaty są skierowane głównie do wyborców jeszcze niezdecydowanych. Mocni zwolennicy danego polityka (lub partii) i tak uznają, że to właśnie on wygrał (a jeśli nawet nie wygrał, to i tak nie spowoduje to ich zwątpienia w jego wyższość) – ale ci, którzy jeszcze się wahają, właśnie w wyniku debat telewizyjnych mogą zostać przyciągnięci na rzecz jednego lub drugiego. Dlatego sprzyja to umiarkowaniu wypowiedzi w debatach – bo z reguły (choć nie w 100 procentach) niezdecydowani to są ci, którzy są w „Centrum”, nie mogąc zdecydować się na jedną lub drugą z głównych partii.

*

To wszystko wskazuje na wielką rangę debat telewizyjnych w procesie demokratycznym. Co jednak zrobić by zagwarantować uczciwość i równość szans obu kandydatów dzisiaj, w Polsce?

Po pierwsze: w której telewizji? Nie wierzę, że nie można znaleźć żadnej stacji, która nie spełni minimalnych oczekiwań obu kandydatów co do neutralności i bezstronności. Jeśli już tak strasznie zwolennicy PiS przestrzegają przed TVN i TVP – to czemu nie Polsat News? Czy tam też Prezes Kaczynski będzie na wrogim gruncie? A jeśli nic innego nie zdobędzie uznania sztabu PiS, to – powiem tu herezję dla PO-wców – czemu nie Telewizja Trwam? Pod warunkiem, że zagwarantuje retransmisję na żywo we wszystkich stacjach, które tego zechcą (i oczywiście zostanie przeprowadzona ściśle na warunkach wynegocjowanych przez obie strony – o czym niżej). Wiem, brzmi to dziwacznie, ale uważam, że PO powinna pójść jak najbardziej na rękę PiS-owi, bo to PiS jak widać najbardziej ociąga się ze zgodą na debaty.

Po drugie: prowadzący. Wśród pro-PiSowskich przeciwników debat dominuje argument, że dziennikarze będą stronniczy, uprzedzeni, anty-PiSowscy (jakby w kampanii 2007 nie było parytetu dziennikarskiego, a Pani red. Lichockiej zamknięto usta). Ale należy wyjść naprzeciw tym obawom, by nie dawać pretekstu do wycofania się z debat. Proponuję uproszczony format: tylko jeden prowadzący. W ten sposób unikamy absurdalnego „parytetu” dziennikarskiego i wzajemnego popisywania się dziennikarzy przed sobą, swoimi naczelnymi i publicznością. Jeden prowadzący i ściśle ustalona kolejność, czas i tematyka pytań – identycznych dla obu. Pełna symetria, przy czym pierwszy odpowiadający na pierwsze pytanie – losowanie. Potem już na zmianę.

Ale kto miałby być tym prowadzącym? Moja propozycja: Igor Janke.

Nie tylko dlatego, że jest to mój kolega. Tak naprawdę, uważam, że żaden z głównych kandydatów nie będzie mógł wytoczyć przeciw niemu jakichś zasadniczych obiekcji (zresztą Prezes Kaczyński przynajmniej raz występował w debacie prowadzonej przez Igora i wydawał się być ukontentowany). Albo inaczej: pewno obaj będą kręcić nosem w równym stopniu – a to dobrze.

Igor ma swoje poglądy – jak każdy; jest też zatrudniony w gazecie, która ma wyraziste poglądy – nie sprzyjające w zasadzie PO, krótko mówiąc: to PO pewno będzie miało więcej zastrzeżeń niż PiS – i dobrze, bo to PiS trzeba przekonać do debaty. Ale jest profesjonałem i umie prowadzić debaty w sposób bezstronny, spokojny i uczciwy, co wielokrotnie obserwowałem – ostatnio we Wrocławiu w czerwcu. Stwarza poczucie komfortu wszystkim uczestnikom i wobec żadnego nie jest niechętny lub nadmiernie przychylny. Tym bardziej w najważniejszej debacie swojego życia (na razie): zrobi wszystko, by zapisała się jako jego dziennikarski tryumf - a może to osiągnąć wyłącznie przez stuprocentową rzetelność i neutralność. Żadnym pytaniem, żadnym komentarzem (zresztą reguły debaty powinny mu tego zabronić), nawet żadnym gestem ani mimiką nie powinien dać znać, że faworyzuje jednego z kandydatów. Wiem, że zrobiłby to doskonale.

A potem? Wszystko zależy od samych kandydatów…

 

Moje najlepsze wpisy: 1. Rękopis znaleziony w Kabanossie: "Obraz Salonu: sercem gryzę" 2. Trochę plotkarska opowieść o pewnej Damie (taka jak z Vivy lub T 3. Pawłowi Paliwodzie do sztambucha 4. Opowieść nowojorska 5. Sen 6. Książę, Machiavelli i pistolecik 7. Szatani, Biesy i Inni Demoni Pana Premiera 8. Prolegomenon do blogologii (Wykład Jubileuszowy) 9. Wyznania Salonowca 10. Salon Poprawnych 11. Szanowny Panie Rekontra (czyli druga spowiedź solenna, szczera, 12. Rok Niechęci Do Ludzi (mowa jubileuszowa) 13. Manifest tolerała 14. Spowiedź szczera, solenna, sobotnia 15. Anty-anty-polityka 16. Czynaście 17. Prawo i lewo naturalne 18. Król Maciuś I o Unii Europejskiej 19. O kulturze dyskusji 20. Moje obsesje

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka