Wojciech Sumlinski Wojciech Sumlinski
809
BLOG

Jak Jacek Łęski z Urzędem Ochrony Państwa współpracował – sądowe uzasadnienie

Wojciech Sumlinski Wojciech Sumlinski Społeczeństwo Obserwuj notkę 0
PIsząc o współpracy Jacka Łęskiego z UOP w książce "Oficer" podaliśmy prawdę. Sąd: "To wszystko zdaniem sądu układa się w pewien ciąg, który przekonuje nas o tym, że informacje z fragmentu owej książki znalazły potwierdzenie w stanie faktycznym".

Izolacja ma to do siebie, że człowiek ma czas na rzeczy, na które wcześniej nie było czasu. I tak właśnie jest w moim przypadku. Po wygranym procesie z Jackiem Łęskim obiecałem opinii publicznej (Jacek Łęski obiecał to samo), że opublikujemy uzasadnienia sądu w tej sprawie, a po jej ostatecznym zakończeniu wszystkie materiały, które wykażą „niestandardowe” metody działania obecnej „gwiazdy” TVP . „Niestandardowe”, bo z całą pewnością nie jest standardem, by w siedzibie służb specjalnych – w tym przypadku w siedzibie Urzędu Ochrony Państwa w Lublinie, gdzie w czasie prowadzenia „dziennikarskiego śledztwa” Jacek Łęski przez świadków był widziany kilkanaście razy (bynajmniej nie na konferencjach prasowych, a tylko jak chodził na rozmowy do szefostwa delegatury - ja przez całe 27 lat uprawiania zawodu dziennikarza śledczego w siedzibie UOP czy ABW byłem dwa razy bo Urząd Ochrony Państwa, to nie urząd gminy, gdzie można ot tak sobie wejść: raz w 2007, gdy zostałem wezwany na formalne przesłuchanie w sprawie wycieku tajemnicy państwowej opublikowanej przeze mnie w materiale telewizyjnym, drugi raz, gdy 13 maja 2008 zostałem tam doprowadzony w kajdankach w związku z tzw. „Aferą Marszałkową”) dziennikarz otrzymywał informacje od szefa delegatury służb specjalnych – Urzędu Ochrony Państwa w Lublinie - dotyczące śledztwa (!), które w tym samym czasie ten sam Urząd Ochrony Państwa prowadził! Dlaczego stało się to, co się stało? Ponieważ publikacja Łęskiego potrzebna była UOP do zatrzymania Davida Bogatina, na którego nielegalną działalność w Polsce nie było twardych dowodów, a tak zrobił się medialny szum i w tym rejwachu opinia publiczna już nie wnikała co i dlaczego. Po konsultacjach Łęskiego w siedzibie UOP i powstałych w tym trybie jego publikacjach, nastąpiło zatrzymanie Bogatina, którego następnie w try miga ekstradytowano za Ocean, bank przejął, kto miał przejąć, a „niezależny dziennikarz” został gwiazdą, która rozbłysła jasnym lecz krótkotrwałym światłem, bo w kilka lat później Łęski odszedł do PR (czym się tam zajmował, to oddzielna niesamowita historia – historia sama w sobie) skąd po nastaniu ery w TVP swojego kolegi, Jacka Kurskiego - powrócił Dziś są sprawy ważniejsze, bo na naszych oczach – niestety, nie mam co do tego wątpliwości – pisze się historia. Wszechobecny dramat COVID, zagrożenie wielomiliardowymi roszczeniami i Polin, groźba wojny na wschodzie i odradzająca się niemiecka buta na zachodzie, inflacja i galopujące ceny – to wszystko sprawia, że niepewność jutra przytłacza każdego z nas. Siłą rzeczy takie sprawy, jak ta, której dotyczy ten proces, schodzą na plan dalszy. Ale nie zmienia to faktu, że to bardzo ważny, bezprecedensowy wręcz, proces. Dlaczego? Ponieważ opinia publiczna ma prawo wiedzieć, czy dziennikarze, którzy przekazują jej wiedzę o otaczającym nas świecie (zawsze, ale tym bardziej dotyczy to mediów publicznych, dotowanych z pieniędzy podatników) na pewno informują, a nie realizują – a to jednak różnica. Można by na ten temat opowiadać godzinami, ale to historia na długą zimową noc. Na teraz, zgodnie z daną obietnicą, w oczekiwaniu na uzasadnienie pisemne, ponieważ w trybie izolacji pozwolił na to czas, spisałem uzasadnienie ustne wygranego z Jackiem Łęskim procesu. Poza pierwszymi kilkunastoma zdaniami, w których Sąd Okręgowy pyta o obecność stron oraz informuje o kwestiach technicznych (rozprawa odbyła się w trybie zdalnym) nie zmieniłem, ani nie skróciłem w uzasadnieniu nic, zachowując nawet wstęp, w którym sędzia informuje o przed procesowym stanowisku obu stron. Meritum, czyli literalne uzasadnienie, w którym sędzia mówi o współpracy dziennikarza z UOP, zamieściłem po długim odstępie.   Wojciech Sumliński

„Sąd Okręgowy w Warszawie w XXIV Wydziale Cywilnym w składzie tu obecnym po rozpoznaniu w dniu 8-go grudnia 2021 roku w Warszawie, sprawy z powództwa Jacka Łęskiego przeciwko Wojciechowi Sumlińskiemu o ochronę dóbr osobistych i zapłatę, orzeka: 1) Oddala powództwo. 2) Zasądza od powoda Jacka Łęskiego na rzecz pozwanego Wojciecha Sumlińskiego koszty procesu, szczegółowe rozstrzygnięcie w tej mierze pozostawiając referendarzowi sądowemu tutejszego sądu, przy czym oddala wniosek o zasądzenie kosztów zastępstwa procesowego w 6-krotnej wysokości.  Proszę usiąść, podam ustne motywy rozstrzygnięcia, przy czym jeszcze ponownie zapytam - czy państwo mnie wyraźnie słyszą? Bo ja słyszę pogłos. Ale państwo mnie słyszą wyraźnie, dobrze, to najistotniejsze. Powód w tej sprawie, pan Jacek Łęski, wniósł do tutejszego sądu pozew skierowany przeciwko panu Wojciechowi Sumlińskiemu o naruszenie dóbr osobistych. Przedmiotem tej sprawy była książka wydana przez pozwanego, pozwany był autorem tej książki. Konstrukcja pozwu zasadzała się na regulacji związanej z ochroną dóbr osobistych i w oparciu o tą konstrukcję wywiedzione zostały roszczenia dotyczące zakazu publikowania, rozpowszechniania, wprowadzania do obrotu, promocji na stronie internetowej, w serwisach społecznościowych wskazanych, książki autorstwa pozwanego zatytułowanej „Oficer. Czego ludzie żałują przed śmiercią.”, która zawierała w części drugiej rozdział zatytułowany „Redaktor” i ten rozdział właśnie, ten tylko, zdaniem strony powodowej naruszał w sposób rażący cześć i dobre imię powoda. Pozew dotyczył także nakazania opublikowania przeprosin za wskazanie nieprawdziwych informacji na łamach rozdziału „Redaktor” związanych z tym, ze pan powód jakoby był współpracownikiem Urzędu Ochrony Państwa a całą swoją karierę oparł na informacjach pozyskanych z tego organu. Te roszczenia uzupełniało jeszcze roszczenie zasądzenia kwoty 100.000 zł za doznaną w tym wszystkim krzywdę. W zakresie stanu faktycznego w pozwie wskazano, że pozwany podał nieprawdziwe informacje, niezgodne, nierzetelne, godzące w sposób rażący w cześć powoda. Przytoczone zostały także dwa fragmenty owego rozdziału „redaktor”, które dotyczyły odkrycia nieprawidłowości w banku, któreż to weszły do historii pod nazwą Afery Bogatina. Powód podał, że w szczególności nie działał w Urzędzie Ochrony Państwa, nie wstąpił tam jako dziennikarz, był rzetelny, skrupulatny uczciwy, samodzielnie natrafił na takie materiały, które pozwoliły mu na ujawnienie owej afery. Sytuacja związana z wydaniem książki w 2016 roku spowodowała, że pozbawiono go wiarygodności, podważono zaufanie, na które wiele lat swojej pracy zawodowej pracował. Publikacja tak więc jego zdaniem ma charakter bezprawny, a publikowanie i głoszenie nieprawdy nie może zasługiwać na ochronę prawną, przy czym w pozwie wskazane również zostało, gdzieś tam zarysowane, że pan pozwany nie jest dziennikarzem, nie publikuje na łamach prasy, jest autorem, wydawcą książek, a konsekwencją tego miałoby być to, że nie korzystał z dziennikarskiego prawa do krytyki prasowej, o takich poszerzonych granicach, a nawet gdyby, to i tak nie służy mu to uprawnienie, bo nie powołał się na wiarygodne źródło dowodów w oparciu o które doszedł do wniosków zawartych w owym fragmencie zatytułowanym „Redaktor”. Tak mieliśmy w pozwie zarysowane. Odpowiedź na pozew zawierała wniosek o oddalenie powództwa w całości. Podkreślano, w odpowiedzi na pozew, że sprawa, która zawisła przed sądem, może dotyczyć tylko określonych fragmentów wskazanych pozwem, a nie całego rozdziału zatytułowanego „Redaktor”, czy też nie całej książki, bo przypominam, mówimy tylko i wyłącznie o rozdziale, małym objętościowo na tle całej tej publikacji. W odpowiedzi na pozew wskazano, że książka ta zawiera przede wszystkim wspomnienia pana Tomasza Budzyńskiego, oficera Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w stanie spoczynku, że rozdział „Redaktor” opisuje problem współpracy dziennikarzy ze służbami specjalnymi, że spełnia taką przesłankę jaką jest ważny interes społeczny, w którym poruszając kwestie związane z działaniem mediów na zlecenie służb specjalnych. Podane zostało, że pan pozwany na temat współpracy powoda z Urzędem Ochrony Państwa informacje nabył właśnie od Tomasza Budzyńskiego. Te informacje, w toku swojej pracy nad książką, sukcesywnie weryfikował, fragmenty były przygotowane z uwzględnieniem rzetelności dziennikarskiej. Celem wypowiedzi tam zawartych nie było w każdym razie na pewno działanie, które miałoby na celu ośmieszenie powoda, dyskredytowanie go. Wreszcie w odniesieniu do tego elementu pozwu związanego z roszczeniami o charakterze majątkowym, czyli 100.000 złotych, zostało wskazane, że nie jest prawdą jakoby sytuacja związana z publikacją wpłynęła na załamanie kariery pana powoda, który od 2016 roku odnosi sukcesywnie różnego rodzaju sukcesy zawodowe. Także tutaj, w tej sferze życia, nie stało mu się nic złego.

Tak mieliśmy zarysowane stanowiska procesowe stron w pismach procesowych tych pierwszych spraw i generalnie tak zarysowanie stanowiska zmianie nie uległy. W takim więc zakresie sąd tę sprawę rozpoznawał przy czym już na wstępie godzi się powiedzieć, że sąd co do zasady podziela stanowisko strony pozwanej, że możemy w tej sprawie mówić li i wyłącznie badając o fragmentach wskazanych w pozwie jako tych, którymi doprowadzono do naruszenia dóbr osobistych powoda, a więc nie wszystkie wnioski, tylko te dwa fragmenty wskazane w pozwie- fragment nr 1 i fragment nr 2- tak zostało to oznaczone. Pozwolę sobie przytoczyć wyrok Sądu Najwyższego, który niewątpliwie jest Państwu znany, ale od niego chciałabym wyjść. Jest to stosunkowo świeże orzeczenie, z lipca 2020 roku, i ono brzmi tak:„W przypadku styku prawa do swobodnej wypowiedzi publicznej i prawa do ochrony czci i dobrego imienia należy przyjąć, że ranga i poziom ochronny tych praw jest jednakowy i żadne nie ma absolutnego charakteru”. W orzecznictwie Sądu Najwyższego dominuje stanowisko, że granicę dla ochrony swobody wypowiedzi tworzy wymóg rzetelności dziennikarskiej, zachowanie wymogów dobrej sztuki i etyki zawodowej i w ocenie sądu wychodzimy z tego właśnie orzeczenia badając dalej kwestie związane z tą sprawą i analizując dowody, które strony nam przedłożyły, a dowodami tymi były przede wszystkim, poza dokumentami, różnymi publikacjami, wydrukami, dowody natury osobowej, czyli mieliśmy zeznania świadków i zeznania stron, pana powoda i pana pozwanego, przy czym sąd od siebie powie, że w ocenie sądu umożliwiano zarówno świadkom jak i stronom takie bardzo pełne i wszechstronne wypowiedzenie się i w oparciu o konkluzje wynikające z tych dowodów osobowych sąd chciałby powiedzieć, że: Jeśli chodzi o świadka, pana Tomasza Budzyńskiego, pan świadek wskazał że osobiście nie zna powoda, zna natomiast pozwanego, współpracował z nim wielokrotnie, książka „Oficer” to w zasadzie jego autobiografia. Wskazał, że tekst główny był pisany przez niego, przesyłany do pana pozwanego. Pan pozwany weryfikował na tym etapie w sposób jakby związany ze swoją pracą, ze swoim warsztatem i następnie, raz jeszcze przed oddaniem do druku, wiadomości, informacje w książce były ponownie weryfikowane. Świadek wskazał, że jest mu wiadomym, że powód był w gronie zaufanych dziennikarzy Urzędu Ochrony Państwa, że były mu przekazywane informacje, że jego nazwisko pojawiało się często w określonych środowiskach i wskazał, że celem owej publikacji był nie powód, ale obnażenie pewnego schematu, pewnego systemu, sposobu działania który on, tak należy wnosić, uważa za naganne. Kolejnym świadkiem przesłuchiwanym w tej sprawie był pan Paweł Nowacki, redaktor techniczny i sekretarz redakcji lubelskiego dodatku Gazety wyborczej, który, aczkolwiek również bardzo mocno podkreślał, że artykuły dotyczące Afery Bogatina są bardzo rzetelną pracą dziennikarską pana powoda, zasługującą na uznanie, to również w swoich zeznaniach podkreślał, że niewątpliwie i nie ma co do tego żadnej wątpliwości, jakieś informacje w tym zakresie musiały pochodzić z Urzędu Ochrony Państwa. Kolejnym świadkiem był pan Leszek Pietrzak, były funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa, pracujący w tym organie w chwili, kiedy rzecz się rozgrywała. I on również jednoznacznie wskazał, że istniała forma współpracy pomiędzy powodem a Urzędem Ochrony Państwa, że informacje były przekazywane i że również Tomasz Budzyński był taką osobą, która miała najpewniejszą wiedzę na ten temat i nie ma takiej możliwości, by pan Budzyński dysponował w tym zakresie nieprawdziwymi informacjami. To wszystko zdaniem sądu układa się w pewien ciąg, który przekonuje nas o tym, że informacje z fragmentu owej książki znalazły potwierdzenie w stanie faktycznym jakimi sąd dysponował w tej sprawie, o dowodach, które były zaprezentowane przez strony. Nawiązać także należy do artykułu z Newsweeka, bodajże z 2012 roku, gdzie również zostało wskazane, ze pan powód z Urzędem Ochrony Państwa współpracował, i że tak się mówiło, tak było. Sąd podkreśla, że pan powód tutaj nie wystąpił z żadnym żądaniem sprostowania, żadnym powództwem, wyjaśniał nam w zeznaniach czemu się tak zadziało, ale zdaniem sądu te zeznania w tym zakresie przekonujące nie były. Sąd podzielił, analizując owe fragmenty, problem strony pozwanej, że celem publikacji nie było ośmieszenie powoda, wypowiedzi związane z owymi krytycznymi fragmentami nie mają takiego charakteru, ich analiza pod względem językowym nie pozwala na taki wniosek. Jest jeden moment, kiedy odczytujemy fragment dotyczący „chłopca na posyłki”, ale w zestawieniu z całym tym fragmentem nie można powiedzieć, by granice takiego dobrego smaku zostały przekroczone, nie ma to w ocenie sądu, z uwagi na całość, tak obraźliwego wydźwięku, żeby przekraczał określone granice. Sąd podziela także zdanie reprezentowane w toku procesu, że w tym zakresie fragmenty wskazują na pewien ważny problem społeczny związany z działaniami służb specjalnych, z jakąś współpracą pomiędzy dziennikarzami, z tym w jaki sposób się obnaża określone problemy dla państwa istotne. Także tutaj ten argument także w ocenie sądu znajduje swoje potwierdzenie w materiale dowodowym i wnioskach z niego wynikających. Idąc dalej tym tropem należy stwierdzić także, że zawarte wypowiedzi w owym fragmencie co do zasady mieściły się w zakresie wolności wypowiedzi. I jeszcze na jeden fragment sąd chciałby zwrócić uwagę, w kwestii związanej z tą sprawą, mianowicie takiej współmierności zastosowania środków ochrony dóbr osobistych z dokonanym naruszeniem potencjalnym, którego nie było, ale przyjmując hipotetycznie, że był, to zaproponowane tutaj sposoby reakcji zdaniem sądu są nieadekwatne do dokonanych naruszeń, to już tak zupełnie technicznie gdzieś sąd na uboczu tej sprawy widzi. Nie można także nie uwzględnić faktu związanego z tym, że do wydania książki doszło w 2016 roku, a pan powód z powództwem wystąpił dopiero po przeszło dwóch latach, bo gdzieś na początku roku 2019. Wszystkie te argumenty, które sąd wskazał, spowodowały oddalenie powództwa, stąd też taka została treść ujęta w punkcie pierwszym wyroku. Konsekwencją powyższego jest oczywiście zasądzenie kosztów procesu, zgodnie z ogólnym regułami zawartymi w Kodeksie Postępowania Cywilnego w załączniku do protokołu wpłynął wniosek o 6-krotność stawki kosztów zastępstwa procesowego, ale sąd nie podzielił poglądu jakoby sprawa ta miała taki właśnie charakter, który by uzasadniał 6-krotność stawki tej zwyczajowej, bo i rozpraw aż tak dużo nie było. Gdy przyszedł czas na tą sprawę, toczyła się ona dosyć sprawnie, państwo pełnomocnicy strony nie musieli nigdzie wyjeżdżać, to nie był jakiś zwiększony nakład pracy, stąd też ten wniosek został oddalony. Koszty procesów są należne, ale nie w takiej wysokości jak państwo ze strony pozwanej pragnęliby to widzieć. Proszę państwa, ze strony sądu to wszystko, ja państwu bardzo dziękują. Orzeczenie jest nieprawomocne, dziękuję, do widzenia”.

sumlinski.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo