Wojciech Sumlinski Wojciech Sumlinski
14605
BLOG

Wszyscy ludzie Prezydenta

Wojciech Sumlinski Wojciech Sumlinski Rozmaitości Obserwuj notkę 185

 „Nie musisz latać (na akcje bombardowania), jeśli jesteś szalony, ale nie chcąc latać dowodzisz, że nie jesteś szalony, bo tylko wariat może chcieć brać udział w niebezpiecznych akcjach”. Trudno uciec od smutnej refleksji, że ta krótka wykładnia  powieści Josepha Hellera pt. „Paragraf 22” idealnie pasuje do zeznań sądowych składanych przez prezydenta Bronisława Komorowskiego, w których kluczem do ich zrozumienia jest absurd. Teoretycznie można bowiem udowadniać - może ktoś bardzo naiwny - że prezydent Komorowski naprawdę niczego nie pamiętał i nawet naprawdę wierzył w to, co mówił, gdy już sobie o czymś przypomniał, tak jak teoretycznie można udowadniać, że słoń może wisieć nad przepaścią przywiązany za ogon do stokrotki, szkopuł jednak w tym, że tak jak tej ostatniej sztuki nie da się tego przeprowadzić w praktyce, tak nie da się ze sobą pogodzić sprzeczności i zwyczajnych kłamstw. By to jednak przystępniej wyjaśnić, warto choćby w telegraficznym skrócie przybliżyć clou „afery marszałkowej”.

   Cała historia rozpoczęła się pod koniec 2006 roku, gdy było już wiadomo, że pułkownik WSI, Leszek Tobiasz, nie zostanie pozytywnie zweryfikowany przez Komisję Weryfikacyjną WSI i gdy postępowania karne prowadzone przeciwko niemu w kilku sprawach (od podejrzenia o szpiegostwo po fałszywe oskarżanie innych oficerów o przestępstwa, których ci nigdy nie popełnili) przez prokuraturę wojskową wchodziły w decydującą fazę. Jak wykazały dotychczasowe rozprawy sądowe, to właśnie w tamtym czasie pułkownik Leszek Tobiasz - trudno o mniejszą wiarygodność, niż miał ten specjalista od kombinacji operacyjnych, który zajmował się m.in. inwigilacją Kościoła Katolickiego, czy szantażowaniem księdza biskupa Juliusza Poetza, a nadto był przestępca skazanym prawomocnym wyrokiem sądowym – rozpoczął budowę pajęczej sieci, której celem było odebranie wiarygodności Komisji Weryfikacyjnej WSI. Rozpoczął jej budowę od szantażu Mariana Cypla, byłego rezydenta PRL – owskiego wywiadu w Wiedniu, a zarazem dobrego znajomego kilku biskupów, m.in. Antoniego Pacyfika Dydycza i Sławoja Leszka Głodzia. Metodami nacisków i szantażu Leszek Tobiasz domagał się od Mariana Cypla, by ten przedstawił go w/w biskupom, jako człowieka godnego najwyższego zaufania i by ci następnie w ten sam sposób przedstawili go Antoniemu Macierewiczowi. Wszystko po to, by pozyskać zaufanie Antoniego Macierewicza i z tej perspektywy - skompromitować go. Realizacja planu zakończyła się niepowodzeniem, bo Marian Cypel - po konsultacjach z rzeczonymi biskupami – Leszkowi Tobiaszowi odmówił, ale to nie zniechęciło pułkownika, który tylko sobie znanymi sposobami dotarł jednak do Antoniego Macierewicza i rozmowę z nim oczywiście nagrał. Równolegle dotarł też do Leszka Pietrzaka z Komisji Weryfikacyjnej WSI obiecując mu dostarczenie szeregu ważnych informacji o działalności WSI – i również te rozmowy nagrał. Równolegle, w grudniu 2006 roku, niżej podpisany z ekipą TVP realizującą program śledczy pt. „30 minut” dotarł do marszałka Sejmu, Bronisława Komorowskiego, by na rzecz programu ukazującego WSI, jako organizację quasi przestępczą, przeprowadzić rozmowę o tajemniczej Fundacji „Pro Civili.

Marszałek przerywa jednak rozmowę natychmiast po tym, gdy padają pytania o jego związki z przestępczą Fundacją założoną przez oficerów WSI. Czy w tamtym czasie doszło do kontaktów i ustaleń na styku marszałka Komorowskiego i pułkownika Tobiasza? Wiele przemawia za tym, że tak właśnie było. W tamtym tez czasie do gry wchodzi pułkownik Aleksander L., znajomy Bronisława Komorowskiego i kolega Leszka Tobiasza. 

Aleksander L. - jak pokaże czas - ma do odegrania najtrudniejszą rolę - konia trojańskiego, który ma wykazać, że w Komisji Weryfikacyjnej WSI panowała korupcja, zaś na czele tej rzekomo skorumpowanej instytucji stał człowiek powiązany z rosyjskim wywiadem. Z jednej zatem strony pułkownik Aleksander L. prowadzi rozmowy z Leszkiem Tobiaszem (które Tobiasz nagrywa), w których jest mowa o korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI (zarobione miliony jej członkowie według Aleksandra L. mieli inwestować na giełdzie azjatyckiej), z drugiej sonduje Przemysława Wojciechowskiego, dziennikarza śledczego Superwizjera TVN, czy ten nakręciłby materiał o Antonim Macierewiczu, rzekomym rosyjskim szpiegu. Dla zachęty Aleksander L. oferuje dziennikarzowi - sfabrykowane rzecz jasna – „dowody” i podsyła fałszywych świadków rzekomego szpiegostwa Macierewicza. Przemysław Wojciechowski udaje, że jest zainteresowany tematem i o wszystkim powiadamia Antoniego Macierewicza. Podczas jednego z kolejnych spotkań z Przemysławem Wojciechowskim Aleksander L. przyznaje się, że wdał się w niebezpieczną grę z ABW, do której zmuszono go szantażem (mającym najprawdopodobniej związek z zabójstwem generała Marka Papały), i że z doniesienia jego kolegi prokuratura wszczęła przeciwko niemu postępowanie. Później, już w toku procesu, Aleksander L. wskutek podpuszczenia polegającego na poinformowaniu go, że istnieją nagrania z jego zwierzeń przed Przemysławem Wojciechowskim, przyzna się, że na pół roku przed aresztowaniem wiedział o tym, iż będzie aresztowany i że niewykluczone, że będzie musiał spędzić w areszcie nawet kilka miesięcy.

I tak się rzeczywiście dzieje - L. spędza w areszcie 5 miesięcy, po czym zawiera z prokuraturą układ: za potwierdzenie tego, na czym prokuraturze zależy, rzeczona prokuratura zadowala się ukaraniem go trzydziestoma tysiącami złotych i wyrokiem w zawieszeniu. W ten sposób dla Aleksandra L. sprawa ma być zakończona i zamknięta. Innymi słowy za stosunkowo niewygórowaną cenę (kilka miesięcy aresztu i kilkadziesiąt tysięcy zł) prokuratura zyskuje „świadka”, który z pozycji współoskarżonego wzmacnia wersję pułkownika Leszka Tobiasza o rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI.

 Aleksander L. jest w tej historii „koniem trojańskim”, bo jak inaczej wyjaśnić, że pół roku przed aresztowaniem wie, iż będzie aresztowany na krótki czas z doniesienia swojego kolegi, Leszka Tobiasza, a mimo takiej wiedzy do ostatniego dnia przed zatrzymaniem - jak wykazał proces- pozostaje ze swoim oskarżycielem Leszkiem Tobiaszem w serdecznym koleżeńskich relacjach?

   Na tak przygotowane podłoże potrzeba jeszcze kogoś, kto bez swojej wiedzy i woli połączyłby  całe to „towarzystwo” z Komisją Weryfikacyjną WSI. I tu pojawia się osoba dziennikarza  (moja skromna osoba), który ma informatorów wśród WSI, a jednocześnie zna członków Komisji Weryfikacyjnej WSI.  Gdy koronkowa kombinacja operacyjna zostaje już przygotowana, pozostaje już tylko poczekać na zmianę władzy, co następuje jesienią 2007 roku. Dochodzi do trwającej ponad miesiąc całej serii spotkań i knowań w trójkącie Bronisław Komorowski, Leszek Tobiasz, Aleksander L., zorganizowanych przez pośredników (pułkownik Józef Buczyński, poseł Jadwiga Zakrzewska), których sekwencja (rzecz tu szalenie istotna) pokazuje, kto ma jaką rolę do odegrania. Całość wieńczy tajna narada z udziałem Bronisława Komorowskiego, Leszka Tobiasza, Pawła Grasia i szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. Ten ostatni wprost z narady zawozi własnym samochodem pułkownika Tobiasza do ABW, gdzie następuje złożenie przez rzeczonego zeznań na piśmie.

(Co ciekawe, nie pojawia się w nich, ani nawet w następnych czy jeszcze następnych,  osoba niżej podpisanego. Ta zostaje dokooptowana dopiero po kilku miesiącach, gdy pułkownik Tobiasz „przypomina” sobie: „aha, występował w tej sprawie jeszcze dziennikarz, Wojciech Sumliński”.)

   Od tego momentu Tobiasz jest już pod ochroną ABW. Wszystkie prowadzone przeciwko niemu postępowania karne zostają zawieszone i nigdy już odwieszone nie zostają, on zaś sam szykowany jest do wyjazdu na placówkę dyplomatyczną do Uzbekistanu. Wyjazd ostatecznie zostaje uniemożliwiony przez szefa SKW, pułkownika Grzegorza Reszkę, który po zapoznaniu się z teczką Leszka Tobiasza z czasów jego pobytu w Moskwie (i kontaktów z oficerami GRU), krzyknął tylko „po moim trupie” i wyjazd zablokował – ale Tobiasz i tak jest wygrany, bo zamiast trafić do więzienia, niczym w kreskówkach przemienia się w szanowanego obywatela, ważnego świadka. Kłopoty zaczynają się wówczas, gdy na światło dzienne wychodzi rola, jaką odegrał w całej tej sprawie Bronisław Komorowski. Jak wykazał proces, miał w tej historii w ogóle nie występować – ani słowem nie wspomniał o nim w swoich zeznaniach Leszek Tobiasz, ani słowem nie wspomniał nikt inny. Problem narasta, gdy z prokuratury wyciekają zeznania złożone przez Bronisława Komorowskiego (wyciek, to efekt tzw. „walki buldogów pod dywanem” – czyli ówczesnej rywalizacji środowiska premiera Donalda Tuska ze środowiskiem skupionym wokół Bronisława Komorowskiego) i gdy okazuje się, że zeznania Bronisława Komorowskiego stoją w sprzeczności z zeznaniami Leszka Tobiasza. Bronisław Komorowski składa więc drugie zeznania, „prostujące” poprzednie , w których mówi, że te wcześniejsze były pomyłką (choć wcześniej zarzekał się, że jest ich pewien, bo wszystko notował w kalendarzu). Drugie zeznania jednak miast pomóc, pogrążają Komorowskiego. Teraz jego zeznania stoją w sprzeczności już nie tylko z zeznaniami Leszka Tobiasza, ale także z zeznaniami Pawła Grasia, Krzysztofa Bondaryka, Jadwigi Zakrzewskiej i kilku innych świadków. Co ciekawe, w sprzeczności z zeznaniami rzeczonych stoją też zeznania pułkownika Leszka Tobiasza. Sprawa zaczyna się komplikować, bo są już trzy wersje tej historii: Bronisława Komorowskiego, Leszka Tobiasza oraz wersja wynikająca z zeznań kilku innych świadków. Wniosek jest prosty: ktoś tu wyraźnie kłamie – albo Bronisław Komorowski, od roku 2010 Prezydent Polski, albo Leszek Tobiasz, na podstawie zeznań którego prokuratura zbudowała i zamieniła wielopiętrową intrygę w akt oskarżenia albo inni kluczowi świadkowie. A przecież wszyscy zeznają pod rygorem odpowiedzialności karnej! Sprzeczności te mogłaby wyjaśnić seria konfrontacji, w których kluczową rolę ma odegrać pułkownik Leszek Tobiasz. Ale Tobiasz nie stawia się w Sądzie. Ma świadomość, w jak trudnym znalazł się położeniu. Wie, że jego zeznania złożone przed Sądem musza pogrążyć albo jego samego albo prezydenta Komorowskiego. Zapewne zwyczajnie się boi i dlatego wzywany trzykrotnie nie stawia się ani razu, bez usprawiedliwienia. Sąd nie wyklucza, że jeśli nie stawi się po raz kolejny, konieczne będzie przymusowe doprowadzenie tego kluczowego świadka. Uczestniczący w rozprawach Ś.P. Zbigniew Romaszewski mówił w tamtym czasie w sądowych kuluarach: „obstawiam, że nie stawi się po raz kolejny, zapewne zachoruje…”

Ale Tobiasz nie choruje, lecz na kilka dni przed wyznaczonym terminem stawienia się w Sądzie umiera podczas zabawy tanecznej w Radomiu. (Podobny los spotyka Mariana Cypla). Nie ma Tobiasza – nie ma konfrontacji. Mój mentor, prokurator Andrzej Witkowski zajmujący się wyjaśnianiem okoliczności zamordowania Księdza Jerzego Popiełuszki zwykł w takich razach pytać: qui bono? (kto zyskał?)… Ponieważ na początku tej historii były trzy osoby: Leszek Tobiasz, Aleksander L. i Bronisław Komorowski, domagam się, by Prezydent Bronisław Komorowski złożył zeznania przed Sądem. Tobiasz nie zdążył, L. milczy jak grób (jako oskarżony ma do tego prawo), pozostaje ten trzeci - Prezydent Polski. Ale Prokuratura oponuje i robi wszystko, by do przesłuchania Prezydenta nie doszło. Wbrew stanowisku Prokuratury domagałem się, by świadka Bronisława Komorowskiego jednak przesłuchać. Gdy w efekcie zabiegi Prokuratury kończą się fiaskiem i gdy okazuje się, że Prezydent Bronisław Komorowski  w związku z moim wnioskiem, zmuszony będzie do złożenie zeznań w Sądzie, 1 grudnia br. Prokuratura Apelacyjna składa wniosek o wyłączenie jawności rozprawy. Działania Prokuratury - podobnie jak ograniczenie przez Kancelarię Prezydenta do minimum dostępności udziału w tej bezprecedensowej rozprawie mediom i publiczności - mają doprowadzić do ukrycia przed opinią publiczną prawdy o niepochlebnej roli Prezydenta RP w tej historii oraz do ukrycia prawdy o całej tej intrydze w ogóle.

  Gdy także i ten wniosek prokuratury kończy się niepowodzeniem, w trybie pilnym zostaję wezwany na dzień 12 grudnia do Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie (pod rygorem przymusowego doprowadzenia) do kancelarii tajnej, gdzie przedstawia mi się kilkustronicowe pismo z zapisem szeregu spraw i wątków, o których mówienie publiczne - jak wskazuje treść pisma - będzie złamaniem tajemnicy państwowej, za co grozi kara pozbawienia wolności. I zapewne tylko przez „przypadek”większościowy zakres rzeczonych spraw i wątków określonych w piśmie dotyczy wprost lub pośrednio Bronisława Komorowskiego. Te działania, to desperacka próba Prokuratury at consortes ograniczenia do minimum wiedzy opinii publicznej o roli Prezydenta Bronisława Komorowskiego w całej historii. Temu samemu służy miejsce składania zeznań przez Prezydenta RP (Pałac Prezydencki zamiast Sądu), akredytacje udzielane tylko stacjom sympatyzującym z Prezydentem (które miast transmitować jego zeznania, blokują przekaz informacji), a nawet przedświąteczny czas, bo w obliczu Świat Bożego Narodzenia wszystkie sprawy schodzą na plan dalszy. Temu samemu służy zresztą także sposób zeznań Prezydenta, który pobił niechlubny rekord Pawła Grasia (77 razy „nie pamiętam”, „nie umiem powiedzieć” lub - najlepsze – „nie chcę kłamać”) i pamiętał jeszcze mniej, niż były rzecznik rządu. A gdy już coś sobie przypomniał, to – delikatnie mówiąc – drastycznie mijał się z prawdą, (jak np. wówczas, gdy zapewniał, że jako Marszałek Sejmu, miał prawo do zapoznania się z Aneksem, więc gdy wyraził zainteresowanie przed Aleksandrem L. wykradzeniem Aneksu, to tak naprawdę nie był tym zainteresowany, bo i tak by go otrzymał – kłamstwo, nie miał prawa poznać treści Aneksu, miałby je dopiero wówczas, gdyby prezydent Lech Kaczyński zdecydował się upublicznić Aneks, a to nie nastąpiło) lub bronił się tak infantylnie, jak wówczas, gdy opowiadał o swoich zeznaniach składanych w prokuraturze. Po odczytaniu Prezydentowi jego zeznań z lipca 2007 roku powiedział on podczas rozprawy sądowej: skoro tak zeznałem w prokuraturze, to jest to prawda. Po chwili nastąpiło odczytanie Prezydentowi kolejnych jego zeznań, tym razem ze stycznia 2008 roku (które podważały jego zeznania z lipca 2007 roku). Po ich odczytaniu, ku zdumieniu obecnych, Prezydent odpowiedział jak wcześniej: tak zeznałem w Prokuraturze, więc jest to prawda. Zadałem więc proste pytanie: proszę świadka, to wreszcie które z tych dwóch zeznań są prawdziwe, bo przecież jedne podważają i wykluczają drugie? Na tak postawione pytanie Prezydent RP, najważniejsza osoba w państwie, odpowiedział:  wszystko, co zeznałem w prokuraturze, jest prawdą i nic więcej nie mam do dodania. No, konia z rzędem temu, kto potrafi to zrozumieć bez wykładni zawartej w powieści Josepha Hellera pt. „Paragraf 22”, w której kluczem do zrozumienia rzeczywistości jest absurd…

   Zainteresowanych rozszerzeniem tego z konieczności szalenie skrótowego opisu „Afery Marszałkowej” i wydarzeń z nią związanych muszę odesłać do książek „Z mocy bezprawia” oraz „:Z mocy nadziei” - siłą rzeczy historia to bowiem na książkę - i to nie jedną - nie na forum w Internecie. Ta historia będzie miała swój ciąg dalszy, i to zarówno w postaci przewodu sądowego, jak i książki poświęconej Prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, która ukaże się na rynku wydawniczym w marcu przyszłego roku, a w której nie będę ograniczony wąskim zakresem doboru pytań i spraw nawiązujących do rozprawy sądowej. Zapewniam, że będzie to książka niezwykła - ale to już historia na całkiem inną opowieść…

    Korzystając z okazji, w nawiązaniu do Świąt Bożego Narodzenia, dzięki któremu w żadnym momencie życia nie jesteśmy sami, życzę wszystkim Czytelnikom, by Mądrość Boża zapaliła w nas pragnienie życia w nieśmiertelności, chwały w sprawiedliwości, prawdy w wolności i wolności w prawdzie, trwania w Świętości. Błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia – z Panem Bogiem.

Wojciech Sumliński   

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości