wujcio Stefan wujcio Stefan
259
BLOG

O historii nauczaniu

wujcio Stefan wujcio Stefan Polityka Obserwuj notkę 1

Jak powszechnie wiadomo, polski system edukacji od dłuższego czasu znajduje się w nieustannej reformie, mającej na celu a to wykształcenie "świadomych Europejczyków", albo "przystosowanie absolwentów do rynku pracy" bądź "zapewnienie awansu cywilizacyjnego". Każdy minister edukacji precyzuje swoją reformę we własny, autorski sposób. I pośrodku tego wszystkiego znajduje się nauczanie historii, które zbiera bolesne kopniaki z każdej strony.

Nie jest bowiem znajomość historii potrzebna "świadomemu Europejczykowi". Pełno w niej wojen, okrucieństwa i bezeceństw, co nie sprzyja "integracji europejskiej". Zresztą z lekcji historii wyniesie on tylko przekaz, że Polacy od zawsze byli bandą kłótliwych idiotów i zawsze dostawali, dostają i będą dostawać łomot na przemian od Niemców i Rosjan, bo im się należy.

Trudno również wytłumaczyć jednemu czy drugiemu potrzebę znajomości historii u "absolwenta, który ma się odnaleźć na rynku pracy". Szczerze mówiąc, żadna szkoła poza zawodową nie przystosowuje nikogo do rynku pracy. Z całej czeredki szkolnych przedmiotow trudno wskazać choć jeden, który ułatwiałby wykonywanie jakiegoś zawodu, nawet nauczany w szkole język obcy. Każdy zresztą wie, że jeśli chce się dobrze nauczyć języka, to w 90% przypadków będzie musiał zapisać się na kurs po godzinach.

Aby odpowiedzieć na dwa arcyważne pytania: "w jakim celu" oraz "jak" nauczać historii, zajmijmy się wpierw sytuacją obecną.

W jakim celu naucza się historii?

Po pierwsze, są to hobbyści. Każdy z nas zna przynajmniej kilka osób, które wielbią historię II wojny światowej. Lubują się w przerzucaniu się datami, nazwiskami, tonażem czołgów. Nie ukrywam, że sam należę do tej grupy. Lektura opracowań historycznych sprawia mi po prostu przyjemność, oddziałuje w pewien sposób na moją wyobraźnię. Po prostu lubię wiedzieć.

Jak się to ma do nauczania historii w szkole? Otóż nijak. Każdy hobbysta ma swój ulubiony temat bądź okres, który nigdy nie będzie przerobiony dostatecznie bardzo, by go zainteresować. Z drugiej strony cała reszta będzie z jego punktu widzenia wiała nudą i już. Poza tym hobbysta poradzi sobie i bez szkoły.

Historia może być też narzędziem budowania dumy narodowej oraz świadomości, pełnić taką rolę jak sportowcy na olimpiadzie czy też parada wojskowa  w stolicy. Zabieg ten stosowany jest z powodzeniem czy to w Niemczech (gdzie okres 1933-1945 określa się jako Hitler Machtsubernahme, czyli przejęcie władzy (niejako siłą) przez Hitlera, który przecież wygrał w demokratycznych wyborach), Rosji czy USA. Polski uczeń opuści mury szkoły przekonany, że należy do narodu frajerów. Naprawdę. Nigdy nie lubiałem historii Polski nauczanej w szkole, gdyż właśnie w taki sposób jest wykładana. Nie wiem, czy jest to zabieg celowy, ale miałem taki okres w życiu (nie tylko ja zresztą), kiedy święcie wierzyłem, że polska szlachta powinna wybrać na króla jakiegoś Habsburga i podzielić los Czech bądź Węgier. Byłoby przynajmniej bezpiecznie, bo przecież "Polacy sami nie umieją się rządzić".

Trzecim celem jest poprawa ludzkiej świadomości, i tu jest proszę państwa prawdziwy dramat. Każdy z nas spotkał się pewnie ze stwierdzeniem, że historia jest nauczycielką życia. Jednak jest ona nauczana tak tragicznie, że mało kto właściwie wie, o co z tym magistra vitae w ogóle chodzi. Tymczasem chodzi ni mniej, ni więcej o poznanie procesów rządzących światem, polityką i ludzkimi zachowaniami.

Aby naświetlić lepiej, o co mi chodzi, cofnijmy się do czasów, gdy rynek myśli nie był zniekształcony przez monopol i przymus powszechnej edukacji. Wraz z upowszechnieniem się druku pośród ówczesnych myślicieli, polityków i dowódców furorę robiły opracowania dotyczące historii starożytnej oraz pamiętniki. Można oczywiście uznać, że pośród wielkich świata renesansu istniała nadreprezentacja hobbystów, ale to naiwne podejście. Lektura dzieł klasycznych była po prostu użyteczna. Machiavelli na przykład w dziełach starożytnych strategów doszukiwał się sposobu reformy sposobu prowadzenia wojny i nie był w tym odosobniony. Wielki reformator niderlandzkiej armii, Maurycy Orański twórczo i z powodzeniem zastosował rzymskie wzorce w swojej nowatorskiej taktyce piechoty. I choć teraz po polu bitwy jeżdżą czołgi, niektórzy wciąż z przekonaniem twierdzą, że Sun Tzu odmienił ich życie i sposób prowadzenia biznesu (choć muszę przyznać, że Chińczyk jest niesamowicie przereklamowany i nadaje się najwyżej na źródło bon-motów i wpisów do pamiętniczka na równi z Paolo Coelho).

Pośród naszych rodzimych szlacheckich polityków normą była znajomość dzieł Cezara, Tacyta czy Liwiusza. Teoretycznie można by uznać, że nasi pradziadkowie po prostu lubili zadawać szyku w trakcie obiadów i przerzucać się cytatami po łacinie, szczególnie jak sobie wypili miodu czy okowity. Niemniej nasi przodkowie byli dalece bardziej od nas praktyczni. Historia starożytna była po prostu tak dobrze zbadana i opisana przez pamiętnikarzy i historyków, że zapewniała tak przekrojowe spojrzenie przez wszystkie warstwy prowokacji, tajemnicy i prawdziwych znaczeń, że trudno było do niej podejść infantylnie. Wystarczy przeczytać ze zrozumieniem zaledwie kilka pozycji, by uświadomić sobie, że praktycznie cała historia Rzymu to dzieje brudnych sztuczek, prowokacji, manipulacji tłumem, intryg i skrytobójstw. Nie da się jej podać na tak dziecinnym talerzu, jak podaje się średniowiecze na przyklad. Dobra znajomość starożytności prowadzi do świetnego zrozumienia mechanizmów polityki, i to tej prawdziwej, nie produkowanej w telewizorni.

Tymczasem w szkole z lekcji poświęconych starożytności uczeń wyniesie umiejętność rozróżniania piramid od akweduktów. Dlaczego akurat te cholerne piramidy? Nie wiem. Po prostu istnieje silne przeświadczenie, że "człowiek wykształcony" musi wiedzieć, jak wygląda stożkowata (a, przepraszam, to ostroslup jest) kupa kamieni. Potem dowie się, że był jakiś triumwirat, potem Cezara zadźgali i potem były dwie wojny domowe. No po prostu kłótliwi jacyś ci Rzymianie. Na najważniejsze pytanie: "w jakim celu?" nikt chyba nie zna w MEN odpowiedzi.

Z kolei nauczanie średniowiecza i czasów późniejszych to również dramat. Wyjaśnienia zdarzeń są serwowane w sposób tak infantylny i nonsensowny, że woła to o pomstę do nieba. Możnaby odnieść wrażenie, że ludzie tamtych czasów byli generalnie prymitywni, głupi i wszystko działo się z rozpędu. Wiedza serwowana nie tylko w szkole, ale również w polskich opracowaniach naukowych poraża swoją powierzchownością. Odnoszę wrażenie, że panuje powszechny lęk przed wnioskowaniem i odnajdywaniem prawdziwych intencji, przez co badacze ograniczają się do skąpych i mało wiarygodnych "tekstów" źródłowych (zwłaszcza w średniowieczu).

Niestety, przez to historia ze szkolnych podręczników staje się przedmiotem właściwie zbędnym. Służy wyłącznie jako źródło anegdotek bądź spostrzeżeń, którymi można kogoś zagiąć w rozmowie towarzyskiej. Absolwent liceum nie ma dzięki historii ani o jotę większego zrozumienia świata współczesnego niż absolwent przedszkola. Dzięki temu bez problemu ruguje się historię z planu lekcji: przez pierwsze dwa lata liceum miałem jej dwie godziny w tygodniu, w ostatniej już tylko jedną. Miałem za to godzinę "edukacji europejskiej" i dwie godziny "podstaw przedsiębiorczości".

Zatem dopóki ktoś w MEN nie zacznie przy układaniu programu nauczania historii zadawać sobie nieustannie pytania "W jakim celu?", tylko będzie wrzucał do bezkształtnego wora z informacjami i datami co mu się żywnie podoba bez jakiejś sensownej przyczyny, historia umrze w szkole taką samą śmiercią, jak Imperium Rzymskie: nie z głośnym hukiem, ale z jękiem ulgi.

Lubię rano zaparzyć sobie kubek obrzydliwej kawy, poprzeglądać wiadomości z mainstreamowych serwisów informacyjnych i potłumaczyć z orwellowskiego na nasze. Ostatnio coraz częściej gram na basie. Moja strona jest warta2,73 Mln zł

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka