Z wielkim "bulem" i bez "nadzieji" przyjmuję do wiadomości fakt, że o losach polskich wyższych uczelni w ostateczności decyduje swym podpisem (chyba jakaś wariacja na temat krzyzyków) czołowy analfabeta kraju...
Odniosę się w tej chwili tylko do jednego z zapisów tego genialnego dokumentu: zakaz pracy wykładowców na dwóch etatach.
Czy gajowy komorowski zamierza w zwiąku z tym dołożyć do pensji naszych naukowców z własnej kieszeni? A w ogóle czy rząd ma prawo dyktować obywatelom ile i gdzie mają pracować? Jak to się ma do wolności obywatelskich, demokracji itp?
Spróbujmy przez chwilę rozwazyć skutki tej zbawiennej decyzji. Otóz obecnie wielu doktorów i profesorów wykłada jednocześne na przykład w Akademii Kozmińskiego i na Uniwersytecie Warszawskim. W Kozmińskim im za to płacą, UW to raczej prestiz i spłata długu wobec państwa, które kiedyś im zapewniło wykształcenie, bo o realnych dochodach chyba nie moze być mowy. Teraz, gdy okaze się, że muszą wybrać: albo Kozminski, albo UW, to jak myślicie co wybiorą? Muszą przeciez z czegoś zyć...
W efekcie polskie panstwowe uczelnie zostaną bez kadry, a przynajmniej z kadrą z załozenia trzeciej kategorii, ale oczywiscie temu rządowi to nie przeszkadza... Moznaby odniesc wrazenie, ze wręcz przeciwnie - im więcej zrujnują tym bardziej są z siebie zadowoleni.
(PS - przepraszam za brak z z kropką ale ilekroć próbuję je wprowadzić znikają mi co najmniej dwie poprzednie linijki...)
Komentarze