absolwent energetyki absolwent energetyki
1383
BLOG

Czyste ręce Tomasza Grodzkiego i energetyka.

absolwent energetyki absolwent energetyki Energetyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 17
Za cenę pogorszenia bezpieczeństwa energetycznego części mieszkańców Polski udało się rządowi utrzymać wiarygodność naszej argumentacji ws bezwzględnej potrzeby wstrzymania importu surowców energetycznych, w tym przede wszystkim gazu ziemnego, z Rosji do UE. Wiarygodność argumentacji, która była faktycznie podważana przez Tomasza Grodzkiego.

Zaczynając w listopadzie ub. roku swoje pisanie o energetyce umieściłem w tytule bloga słowo: wojna.

Jednak , chociaż w tym czasie wywiady naszych sojuszników miały już mieć pewną wiedzę co do decyzji Putina o zaatakowaniu Ukrainy, nie będę udawał: o dzisiejszej gorącej wojnie na Ukrainie żadnej wiedzy nie miałem, a tytuł miał nawiązywać do nieuniknionej, jak mi się wtedy wydawało, wojny energetyczno-ekonomicznej w ramach Unii Europejskiej.

Chociaż ta energetyczna wojna kryła się jeszcze na zasłoną dyplomatycznej narracji już wtedy nie miałem wątpliwości, że unijne „brygady” „nie będą brały jeńców” i będziemy skazani na diabelską alternatywę: albo otwarty konflikt o europejską politykę klimatyczną i jego wszelkie konsekwencje, albo przyjęcie rozwiązań, które wprost, na długie lata, zepchną nas na pobocze ścieżki szybkiego rozwoju gospodarczego.

24 lutego 2022 pokazał z jednej strony, że słowo wojna nie musi wcale być przenośnią, ale z drugiej potwierdził, że jej gorący charakter nie unieważnia dotychczasowych dyskusji o kwestiach energetyki. Dodaje tylko nowy kontekst.

O ile kwestie szczegółowych uwarunkowań decyzji Rosji napadającej na Ukrainę będą, z pewnością, przedmiotem analiz specjalistów przez długie lata, to jednak jedno jest już pewne. Rosja mogła pozwolić sobie na tą napaść dlatego, że przez wiele lat zarówno Unia Europejska jak też inne kraje zapewniły finansowanie jej zbrojeń poprzez zakupy surowców energetycznych.

Gaz, węgiel, ropa naftowa. Wszystkie te surowce, niezbędne w dzisiejszych czasach do normalnego funkcjonowania, Rosja mogła i może nadal dostarczyć do Europy na lepszych warunkach niż konkurenci.

Kupowała także Polska. Ropę, bo jeszcze za czasów RWPG powiązani zostaliśmy z rosyjskimi złożami rurociągiem „Przyjaźń”. Kupowaliśmy i nadal jeszcze kupujemy gaz bo w czasach, kiedy Rosja nie wydawała się jeszcze tak odrażającą wybudowaliśmy wspólnie gazociąg Jamalski, który uzupełnił istniejący system przesyłu gazu przez Białoruś i Ukrainę.

Wreszcie zaczęliśmy kupować węgiel, bo tańszy i lepszej jakości od krajowego, co istotne w szczególności dla mniejszych instalacji ciepłowniczych i gospodarstw domowych.

Czy przed 24 lutego, a może lepiej , jeszcze kilka lat temu mogliśmy zrezygnować z tych zakupów?

Tak, mogliśmy. Chociaż to trudne do wyobrażenia to jednak możliwe jest odstawienie samochodów i kuchenek gazowych. Kopciuchy też mogły spalać krajowy miał.

Oczywiście taka wizja chociaż teoretycznie możliwa jeszcze doniedawna musiałaby bazować na ideologicznym zacietrzewieniu.

Co najmniej do roku 2008, a może jeszcze do 2014 nikt nie kwestionował oczywistego faktu istnienia Rosji jako wiarygodnego i konkurencyjnego dostawcy surowców energetycznych.

Jednak po roku 2008 po agresji Rosji na Gruzję w roku 2008, Polska jako pierwsza właściwie zidentyfikowała problemy z uzależnieniem od dostaw surowców energetycznych z Rosji.

Gazoport, Baltic Pipe, dywersyfikacja kierunków dostaw ropy naftowej są tego niekwestionowanymi dowodami.

Czy można było szybciej? Pewnie tak, ale trzeba by wcześniej skutecznie pozbyć się pożytecznych idiotów, którzy w międzyczasie piastowali stery polityki krajowej.

Znamienne jest jednak to , że mając na pokładzie tych idiotów, a może nawet ewidentnych dywersantów, Polsce, jako krajowi sąsiadującemu z Rosją, udało się osiągnąć stopień dywersyfikacji zaopatrzenia energetycznego większy niż u wielu naszych unijnych partnerów. Więc jednak mimo „sypania piasku w tryby” poszło nie najgorzej.

Czy teraz, kiedy maski opadły i fakt agresywnego stosowania polityki energetycznej przez Rosję wydaje się oczywistością, może być już tylko łatwiej?

Rozważania można zacząć od opisu sytuacji na rynku gazu ziemnego.

Przez wiele lat Niemcy wspierały Rosję w działaniach na rzecz uniezależnienia dostaw gazu dla Europy od tranzytu przez terytorium Polski i Ukrainy i tak powstały cztery nitki gazociągów Nord Stream I i II.

Polska wielokrotnie, ale i bezskutecznie deklarowała swój negatywny stosunek do tych inwestycji Gazpromu i jego zachodnioeuropejskich partnerów.

Oba Nord Streamy ostatecznie powstały, a za pośrednictwem pierwszego z nich corocznie tłoczone są do Niemiec dziesiątki miliardów m3 gazu rocznie.

Oficjalnym powodem sprzeciwu Polski wobec wykorzystania alternatywnym dróg transportu gazu były aspekty fizycznego bezpieczeństwa dostaw gazu do Polski. Potencjał transportowy obu Nord Streamów pozwoliłby zabezpieczyć odpowiedni poziom dostaw do Europy nawet w przypadku zatrzymania dostaw przez systemy rurociągów białoruskich i gazociąg Jamalski, które zapewniają obecnie dostawy gazu rosyjskiego do Polski.

W przypadku konfliktu z Polską Rosja, korzystając z systemu Nord Stream, mogłaby wstrzymać dostawy gazu do Polski nie uderzając jednocześnie w zaprzyjaźnionych odbiorców zachodnioeuropejskich.

O ile zagrożenie bezpieczeństwa fizycznego dostaw ma charakter faktyczny to jednak powoływanie się na jego potencjalne skutki nie wywoływało oczekiwanej reakcji po stronnie naszych europejskich partnerów.

Odpowiedzią na wskazywanie zagrożeń ze strony Nord Stream, było wskazywanie na możliwość dalszej integracji naszego systemu gazowego z systemem niemieckim, co poprzez zwiększenie zdolności importowych z tego kierunku pozwoliłoby na uniezależnienie fizycznych dostaw od ewentualnych indywidualnych restrykcji Rosji wobec Polski.

Brak reakcji uzasadniano też prywatnym i czysto biznesowym charakterem inwestycji co miało dodatkowo usprawiedliwiać bezczynność władz niemieckich.

Ale tak naprawdę to właśnie biznesowy charakter inwestycji w trasy transportu gazu omijające Polskę, ale także Ukrainę i Białoruś jest tutaj rzeczywistym problemem, o którym nie mówią Niemcy. Nie mówi też otwarcie Polska.

Przy imporcie gazu za pomocą gazociągu Jamalskiego można oczekiwać, że w przypadku braku bezprawnej dyskryminacji cenowej ze strony Rosji cena gazu dostarczonego do Polski powinna być niższa niż cena tego samego gazu w Niemczech.

Wynika to z faktu, że w przeciwieństwie do europejskiego systemu handlu energią elektryczną, gdzie handel transgraniczny nie uwzględnia kosztów przesyłu pomiędzy różnymi punktami systemu elektroenergetycznego, handel gazem uwzględnia w cenach koszty transportu. Mówiąc wprost: im dalej tym drożej.

I z tego właśnie powodu musimy oczekiwać, że rosyjski gaz, przetransportowany do Niemiec za pośrednictwem Nord Streamu i następnie przesłany do Polski czy to za pomocą rozbudowanego tzw rewersu na gazociągu Jamalskim , czy to za pośrednictwem innego nowego „interkonektora” będzie w Polsce droższy. Co najmniej o koszty transportu pomiędzy nowym niemieckim hubem gazowym i punktem poboru w Polsce.

Wyższe ceny gazu to nie tylko zagrożenie np. dla funkcjonowania przemysłu nawozów sztucznych.

To przede wszystkim zagrożenie dla polskiej elektroenergetyki.

Brak opłat przesyłowych dla handlu transgranicznego powoduje, że droższa energia elektryczna z droższego gazu w Polsce będzie wypierana przez tańszą energię elektryczną wyprodukowaną z tańszego gazu w Niemczech.

W sytuacji pełnego wykorzystania systemu Nord Stream polska elektroenergetyka traci na zawsze konkurencyjność wobec energetyki niemieckiej. Nawet skokowy wzrost wykorzystania OZE do poziomu naszego zachodniego sąsiada nie rozwiąże całkowicie tego problemu.

I właśnie o to bezpieczeństwo ekonomiczne dostaw energii elektrycznej toczy się głównie nasza gazowa batalia.

Patrząc z punktu widzenia konkurencyjności cen gazu na rynku polskim, do czasu wybuchu wojny w Ukrainie, staliśmy na z góry przegranej pozycji.

Uruchomienie obu nitek gazociągu Nord Stream II powodowało, że, niezależnie od naszej decyzji o podpisaniu bądź nie, nowego kontraktu długoterminowego na dostawy gazu z Rosji, bylibyśmy skazani na ryzyko droższego gazu w Polsce.

W przypadku podpisania kontraktu, dlatego, że naiwnością byłoby oczekiwać, że Rosja zaproponuje nam ceny gazu niższe niż swoim partnerom z Nord Stream.

Z kolei przy braku nowego kontraktu długoterminowego i konieczności nabywania gazu na rynku niemieckim w sposób oczywisty w naszych cenach gazu musielibyśmy uwzględniać dodatkowe koszty przesyłu gazu z Niemiec do Polski.

Tak, czy inaczej bez zmiany polityki UE gaz w Polsce będzie droższy i polskie elektrownie gazowe, które muszą powstawać choćby w celu realizacji europejskiej polityki klimatycznej będą przegrywały konkurencję ze swoimi niemieckimi odpowiednikami.

Może trudno o tym mówić w obliczu tragedii rozgrywającej się w Ukrainie, ale barbarzyńska agresja Rosji dała, wciąż jeszcze nikły, promyk nadziei na powstrzymanie scenariusza katastrofy polskiej elektroenergetyki.

Wojna, wstrzymując uruchomienie Nord Stream II i uruchamiając dyskusję o całkowitej rezygnacji z importu rosyjskiego gazu do UE stwarza szansę na poprawę naszej sytuacji.

Jeśli rynek niemiecki nie będzie mógł być zaopatrywany w całości w tańszy gaz z Rosji stworzy to miejsce dla równej konkurencji w pozyskiwaniu gazu ze strony Polski.

Dzięki wybudowaniu portu LNG i po uruchomieniu Baltic Pipe będziemy mieli nie gorsze od naszych partnerów warunki dla importu gazu z kierunków innych niż rosyjski.

W tym przypadku wygrana lub przegrana cenowa przy zakupie gazu będzie już głównie wynikiem talentu handlowców wspieranych przez politykę Państwa, a nie rezultatem naszego położenia na mapie.

Czy jednak w wyniku napaści Rosji na Ukrainę Niemcy ostatecznie zrezygnują z budowy swojej przewagi energetycznej w oparciu o wykorzystanie wyjątkowych relacji z putinowską Rosją?

Nie wiadomo.

Wiadomo na pewno, że w krótkim, średnim, a nawet dłuższym horyzoncie czasowym rezygnacja krajów UE z importu gazu z Rosji doprowadzi do jego deficytu na rynku europejskim i dotkliwej dla wszystkich drożyzny.

Stąd chyba niedawne uwagi Fransa Timmermansa o możliwości złagodzenia restrykcyjnej polityki w zakresie szybkiego odejścia od wykorzystania węgla w elektroenergetyce i konieczności ograniczenia inwestycji w nowe jednostki gazowe.

Jeśli miałoby dojść do faktycznego ograniczenia podaży gazu na rynku europejskim to z kolei ograniczenie konkurencji w pozyskiwaniu byłoby rozwiązaniem korzystnym. Oczywiście przede wszystkim dla dotychczasowych użytkowników, aktywów gazowych.

Czy rzeczywiście Komisja Europejska, w zamian za rezygnację z konkurowania przez Polskę o ograniczone zasoby niskoemisyjnego gazu byłaby gotowa stworzyć warunki dla fizycznego i ekonomicznego utrzymania Polskiej energetyki węglowej?

Mimo, że Timmermans ani Komisja Europejska nie rozwija dalej pomysłu czasowej abolicji dla energetyki węglowej to jednak sam pomysł uruchomił już na gruncie krajowym nowe nadzieje.

Pojawiły się komentarze, o konieczności rewizji polityki wygaszania górnictwa węgla kamiennego i potrzeby reanimacji węglowej energetyki.

O ile z punktu widzenia fizycznego bezpieczeństwa dostaw miałoby to jakiś sens to jednak nie można oprzeć się wrażeniu, że sygnały z Komisji Europejskiej co do zmniejszenia presji na likwidację energetyki węglowej mogą wepchnąć nas tylko w kolejną pułapkę.

Stać się tak może za sprawą utrzymania, w niezmienionej formie, systemu handlu emisjami ETS.

Ponieważ system ten ma prowadzić do dekarbonizacji gospodarki, w tym przejściowo poprzez zastąpienie energetyki węglowej przez energetykę gazową, jest rzeczą oczywistą, że po chwilowym zawirowaniu związanym z wybuchem wojny jego dalsze funkcjonowanie będzie nadal nakierowane na uzyskiwanie przewag ekonomicznych przez energetykę gazową nad energią z węgla. Ceny pozwoleń na emisje CO2 będą rosły. Nie ma i nie będzie innej drogi do osiągnięcia europejskich celów klimatycznych, nawet w przypadku deficytu gazu na rynku unijnym.

Ale deficyt i embargo na dostawy z Rosji nie musi być rozwiązaniem pierwszego wyboru.

Ciągle bardziej pożądanym przez wielu europejskich graczy pozostaje chyba wznowienie normalnej polityki zakupowej w sytuacji zakończenia (z dowolnym skutkiem) wojny w Ukrainie.

Dzisiaj wydaje się to jeszcze nieprawdopodobne. Także ze względu na silną presję ze strony Polski.

Ale za kilka, kilkanaście tygodni, w szczególności gdyby udało się podważyć wiarygodność polskiego stanowiska?

Na tle takich rozważań pojawiło się głośne wystąpienie Tomasza Grodzkiego, w którym zarzucił on Polsce polityczną obłudę i długoletnie finansowanie agresywnej polityki putinowskiej Rosji.

W związku z tym, uzupełniając bazową propozycję polskiego rządu dotyczącą wstrzymania wykorzystania Nord Stream, Marszałek polskiego Senatu wskazał na konieczność natychmiastowego wstrzymania importu rosyjskiego węgla spalanego w gospodarstwach domowych i małych ciepłowniach.

Pryncypialność Marszałka bez trudu poradziła sobie z potencjalnymi problemami z ogrzewaniem. Przecież szła wiosna!

Chociaż podstawową reakcją przedstawicieli większości parlamentarnej na wystąpienie Grodzkiego było zdumienie i oskarżenia o zdradę interesów Polski, to jednak kilka dni później premier Morawiecki sam ogłosił decyzję o zaprzestaniu przez Polskę importu rosyjskiego węgla.

Za cenę pogorszenia bezpieczeństwa energetycznego części mieszkańców Polski udało się rządowi utrzymać wiarygodność naszej argumentacji ws bezwzględnej potrzeby wstrzymania importu surowców energetycznych, w tym przede wszystkim gazu ziemnego, z Rosji do UE. Wiarygodność argumentacji, która była faktycznie podważana przez Tomasza Grodzkiego.

„Alibi węglowe” pozwoliło rządowi na odrzucenie kolejnego pomysłu Senatu na „dokręcanie śruby”, czyli zakazu importu z Rosji LPG. W tym przypadku wicepremier Sasin mógł już pozwolić sobie na jednoznaczne zaprezentowanie stanowiska ws szkodliwości propozycji Senatu.

Trudno powiedzieć, czy Marszałek Grodzki był ostatecznie zadowolony ze skutków swojego wystąpienia.

Chyba nie do końca, o czym świadczy spóźniony pomysł z szachowanie rządu za pomocą kwestii LPG.

Z jednej strony jego interwencja pozwoliła na osiągnięcie celu deklarowanego, czyli ograniczenia transferów finansowych z Polski do Rosji z tytułu zakupów węgla.

Z drugiej strony działania rządu spowodowane inicjatywą Tomasza Grodzkiego potwierdziły jednak wiarygodność i trwałość rządowej polityki energetycznej.

W przeciwieństwie do, znanych sobie z wcześniejszych lat, działań na sali operacyjnej, kiedy ręce profesora Grodzkiego musiały być ubrudzone krwią ratowanych przez niego pacjentów, tym razem Marszałek Grodzki rąk sobie nie pobrudził.

Co prawda uruchomił procesy zwiększające ogólną drożyznę, ale zawsze i zgodnie z prawdą może twierdzić, że to nie on podjął ostateczną decyzję.

Mimo ewidentnego sukcesu Marszałka Grodzkiego nie odnotowałem jego podziękowań dla Premiera za podjęcie i zrealizowanie pomysłu „węglowego”.

Być może dlatego, że nie wszystkie cele Marszałka Grodzkiego zostały zrealizowane.

A może brak podziękowań dla szefa rządu wynikał też z faktu, że do Marszałka Grodzkiego dotarły w międzyczasie informacje, o wieloletnich płatnościach samej Ukrainy za import rosyjskiego gazu i opłatach pobieranych za jego tranzyt np. do Polski.

Czy w tej sytuacji można było dalej ciągnąć narrację o polskim zakłamaniu w blokowaniu importu rosyjskiego gazu do krajów UE?

Tak, czy inaczej dodatkowe ograniczenia importowe dotyczące ropy naftowej i węgla, wspierając postulaty wobec polityki gazowej krajów Unii Europejskiej, zostały zakomunikowane przez polski rząd już bez dalszych komentarzy Tomasza Grodzkiego.

Z jednej strony będą one tworzyć dodatkowe zagrożenia dla naszej gospodarki. Rząd deklaruje, że znajdzie rozwiązanie.

Z drugiej strony pozytywna odpowiedź na postulaty Marszałka Grodzkiego ws węgla utrudniły złagodzenie sankcji gazowych UE wobec Rosji.

Następne tygodnie i miesiące, a w szczególności zima 2022/2023 pokażą, czy warto było słuchać szefa naszego Senatu podejmować ryzykowne decyzje.

A Marszałek Grodzki i inni zwolennicy sankcji w zakresie węgla i LPG będą mogli nas przekonać, że występując nawet z niespotykanym w innych demokracjach atakiem na interesy gospodarcze własnego kraju nadal zachowują mają czyste ręce. Inaczej niż w pracy chirurga.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka