absolwent energetyki absolwent energetyki
386
BLOG

Energetyka w drodze do polexitu?

absolwent energetyki absolwent energetyki Gospodarka Obserwuj notkę 5
Czy otrzeźwienie eurokratów może nastąpić tylko w przypadku jeśli brak energii elektrycznej miałby skutkować rzeczywistym i śmiertelnym zagrożeniem dla życia mieszkańców jakiegoś unijnego kraju? Takim zagrożeniem jakie opisał Marc Elsber w swoim bestselerze „Blackout? A może takim jakie obecnie rzeczywiście zagraża mieszkańcom Ukrainy?

Kwestie naszych relacji wewnątrz UE, a w szczególności próba oceny bilansu kosztów i korzyści zawsze budzą emocje, które przeważnie odzwierciedlają poglądy polityczne dyskutantów.

Merytorycznie też łatwo nie jest, bo jak bilansować jednocześnie obszary związane z edukacją, rolnictwem i polityką zagraniczną? Czy i jak otwarcie rynku wewnętrznego sumuje się z funduszami dla rolnictwa?

Ponieważ unijne „jabłka” i „gruszki” są tak różne, dyskusja, w najlepszy razie, grzęźnie w obszarze ogólników. Częściej jednak brnie w złośliwości lub inwektywy.

Dotychczasowa bezskuteczność ocen nie może jednak przekreślać kolejnych prób kwantyfikacji. Ucieczka od nich to nie dojrzałość, ale infantylizm.

Chcą go uniknąć, ale jednocześnie widząc faktyczne ograniczenia podsumowań totalnych chciałbym, dziś zaproponować próbę przeglądu „plusów dodatnich i ujemnych” dla jednego, jednak dzisiaj tak ważnego tylko podobszaru - bezpieczeństwa energetycznego.

Gospodarcze skutki agresji Rosji na Ukrainę, ale jeszcze bardziej widoczne rezultaty niszczenia ukraińskiej infrastruktury energetycznej zmuszają do ponownego przeanalizowania powiązań pomiędzy uznanymi trzema uwarunkowaniami polityki energetycznej: rynkiem-skutkami środowiskowymi i bezpieczeństwem.

O ile nikt formalnie nie podważa potrzeby zachowania równowagi celów w zdefiniowanym „trójkącie energetycznym” to jednak wydarzeń ostatnich lat nie można ocenić pozytywnie z punktu widzenia wkładu polityki unijnej do zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego Polski.

Przecież próba „okrążenia” nas podmorskimi rurociągami gazowymi to nie tylko agresja Rosji, ale także przyzwolenie, a raczej wręcz aktywna współpraca naszych unijnych sojuszników.

Tutaj nie mogą nas mylić wydarzenia ostatnich miesięcy. Odsunięcie, ale jeszcze nie likwidacja, zagrożenia trwałej utraty konkurencyjności, dopiero co powstającej, naszej energetyki opartej to nie rezultat strategicznych rozwiązań polityki unijnej , ale raczej skutek moralnego szantażu Polski zagrożonej wojną. Nord Stream chociaż częściowo zatopiony, wciąż jest w grze o serca i portfele unijnych inwestorów i stanowi realne zagrożenia dla Polski.

Ale nie chodzi tylko o wciąż tęskne spoglądanie Unii na tanie rosyjskie surowce energetyczne.

Poraża sam brak refleksji co do współdziałania niektórych elementów polityki unijnej ze skutkami agresji. Okołowojenna eksplozja cen surowców energetycznych jest wciąż widziana przez władze Unii w całkowitym oderwaniu od stosowanych narzędzi polityki energetyczno-klimatycznej takich jak np. system ETS.

W swoim założeniu miał on, stopniowo pogarszając ekonomikę wykorzystywania paliw kopalnych, zmuszać ekonomicznie przedsiębiorców do odchodzenia od spalania węgla na rzecz wykorzystania energii ze źródeł odnawialnych. Proces miał być stopniowy i przewidywalny, z „chwilowym przystankiem” na produkcję energii w jednostkach gazowych. W chwili uruchomienia systemu akceptowano trajektorię zmniejszania się dostępności pozwoleń emisyjnych, których cena, do czasu wyłączenia ostatnich europejskich elektrowni węglowych miała być praktycznie określana na podstawie parytetu zmiennych kosztów wytwarzania w elektrowniach węglowych i gazowych (tzw „fuel switching”).

W krótkim jednak czasie dodatkowe regulacje unijne zachwiały przewidywalnością i bezpieczeństwem systemu wprowadzając przyspieszone tempo zmniejszania się dostępności aukcyjnej pozwoleń tak w skali rocznej jak też poprzez skokowe zmniejszanie ilości pozwoleń będących już w obrocie.

Jak by było tego mało zwiększono ryzyko zmienności cen w wyniku dopuszczenie do obrotu pozwoleniami instytucji finansowych.

Nowe rozwiązania nie zostały skorygowane nie tylko w sytuacji gwałtownego wzrostu cen samych pozwoleń, ale także równie gwałtownego wzrostu kosztów wytwarzania energii jako skutku wzrostu cen paliw w wyniku wojny na Ukrainie.

Mimo, że przy obecnych cenach energii produkcja energii z OZE nie wymaga wsparcia za pośrednictwem cen pozwoleń emisyjnych to jednak nie podjęto żadnych kroków w celu zmniejszenia obciążeń związanych z systemem EU ETS, który w obecnej sytuacji pełni przede wszystkim rolę fiskalną wobec konsumentów energii, zwiększając problem ubóstwa energetycznego.

O ile w sytuacji wysokich cen paliw kopalnych koszt emisji CO2 nie stanowi już przysłowiowych 60% ogłaszanych przez wytwórców na początku b.r. to jednak obciążenie ceny energii w Polsce dodatkowymi kosztami na poziomie ok. 250 PLN/MWh jest dotkliwe.

Dotkliwości tej nie mogą zmniejszyć bzdurne dywagacje nt korzyści jakie odnosi państwo polskie ze sprzedaży aukcyjnej swojej puli pozwoleń.

Po pierwsze dlatego, że nabywcami pozwoleń są w ostatecznym rozrachunku obywatele tego samego państwa (poprzez zakup samej energii lub wytworzonych z jej wykorzystaniem produktów).

Przekładanie pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej żadnej dodatkowej wartość nie generuje.

Tym bardziej, że wobec szybszej , niż pierwotnie zakładano redukcji ilości dostępnych pozwoleń cześć środków polskich konsumentów CO2 ląduje w kieszeniach naszych bogatszych partnerów europejskich.

Poza bezpośrednimi stratami finansowymi związanymi z koniecznością importu pozwoleń szybszy, niż kiedykolwiek planowano, wzrost ich cen pogarsza rentowność posiadanych aktywów wytwórczych elektroenergetyki i ciepłownictwa opartych na wykorzystaniu węgla zagrażając ich funkcjonowaniu.

Krajowa energia elektryczna traci konkurencyjność wobec importu, ciepłownictwo węglowe objęte systemem ETS staje się zbyt drogie dla lokalnych odbiorców.

Jest oczywiste, że w perspektywie krótko- i średnioterminowej system handlu emisjami, z ostatnio dodanymi „dopalaczami” tylko pogarsza poziom bezpieczeństwa energetycznego Polski.

Drugim, obok systemu ETS podstawowym składnikiem polityki energetycznej UE silnie wpływającym na kwestie bezpieczeństwa jest nakaz maksymalizacji wykorzystania energetyki odnawialnej.

Jego znaczenie z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego łatwiej ocenić w połączeniu z regulacjami rynkowymi i tymi dotyczącymi pomocy publicznej.

O ile wciąż jeszcze wszystkie opcje rozwoju energetyki odnawialnej są dostępne to jednak w kluczowej dla Unii perspektywie roku 2050 tylko elektryfikacja oparta na elektrowniach wiatrowych i fotowoltaice może dawać, co najmniej, złudzenie możliwości osiągniecia celów unijnych.

Jeszcze kilkanaście lat temu wydawało się, że energetyka wiatrowa może być rozsądnie rozwijana wyłącznie w pasie wzdłuż wybrzeży Atlantyku, gdy fotowoltaika powinna korzystać z warunków jakie panują na południu Europy, w basenie Morza Śródziemnego.

Okazuje się jednak, że pieniądze mogą niwelować wpływ warunków naturalnych.

Cóż z tego, że okolice Berlina to nie wybrzeże Szkocji, a Bawaria to nie Costa del Sol?

Mimo, że droższa od konkurentów ze Szkocji i Hiszpanii energia odnawialna może być produkowana gdziekolwiek jeśli tylko inwestorowi starczy pieniędzy i determinacji.

W rezultacie, przy wsparciu systemu ETS i rozwiązaniach prawnych, które pozwalając „bogatym” na wspieranie rozwoju OZE i wymagają jednocześnie otwarcia granic sąsiadów „tania” energia z importu dodatkowo wykańcza energetykę krajową. A stanie się to jeszcze bardziej widoczne od roku 2026, gdy wygaśnie nasza derogacja od obowiązku udostępniania 70% fizycznych zdolności wymiany transgranicznej dla potrzeb importu energii.

Nieuczciwa konkurencja?

Oczywiście, że nie! Przecież także Polsce nikt nie zabrania budować wiatraków i paneli. Wystarczy tylko odpowiednia doza determinacji … .

Przy pomocy zestawu instrumentów klimatyczno-pomocowo-rynkowych zostajemy zmuszeni do udziału w wyścigu, którego ostateczną stawką jest wspominane już kilka razy bezpieczeństwo energetyczne.

Nie mogąc rozwijać OZE w tempie bogatszych sąsiadów będziemy zmuszeni do importu ich dotowanej energii co dodatkowo zniszczy ekonomiczne podstawy posiadanego obecnie majątku wytwórczego zmniejszając czas wykorzystanie mocy zainstalowanej posiadanych jednostek wytwórczych.

Tania energia dobrze wygląda to jednak ta importowana niesie ze sobą koszty ukryte.

Pierwszym jest brak gwarancji, że ta tania energia (polski odbiorca nie ponosi wprost kosztów zagranicznych systemów wsparcia) pozostanie taka już po zdobyciu naszego rynku. Kłania się tutaj popularne powiedzenie o dostępności „darmowych obiadów”.

Drugim kosztem ukrytym jest brak zobowiązania eksportera do zapewnienia dostaw w sytuacjach ekstremalnych.

Co prawda istnieje unijna regulacja w tym zakresie (Rozporządzenie 2019/941 w sprawie gotowości na wypadek zagrożeń w sektorze energii elektrycznej), ale żaden powstały na jej podstawie krajowy plan zapewnienia bezpieczeństwa nie zawiera wiarygodnych narzędzi wsparcia np. w sytuacji fizycznego zagrożenia dla infrastruktury jak to ma dziś miejsce na Ukrainie. Ten brak dotyczy także planów naszych unijnych sąsiadów.

Ostatecznie pełna odpowiedzialność za bezpieczeństwo pozostaje po stronie kraju członkowskiego.

Gdy 1 lipca 2025, zgodnie z prawem unijnym, skończy się rynek mocy dla elektrowni i elektrociepłowni węglowych i nastąpią ich wyłączenia z przyczyn ekonomicznych, żadna regulacja unijna nie zabezpieczy nas przed tym, żeby „nie zobaczyć ciemności”.

Ale nie tylko zniknie energetyka węglowa.

O ile obecni posiadacze jednostek gazowych mogą się czuć bezpiecznie to jednak regulacje unijne zadbały o to, żeby na europejskim rynku energii nie pojawiła się dla nich konkurencja.

Unijna „soft power” przejawiła się tym razem w regulacjach dotyczących tzw zrównoważonych inwestycji.

O ile jeszcze kilka lat temu oczywistą alternatywą dla energetyki węglowej miało być wykorzystanie paliwa gazowego to po opublikowaniu aktu delegowanego Komisji Europejskiej z dnia 15 lipca 2022 wszystko jest jasne: nowe inwestycje w jednostki energetyki gazowej nie będą praktycznie mogły być uznane za zgodne z wytycznymi.

Komisja osiągnęła swój cel w sposób pokrętny, ale skuteczny.

Z jednej strony inwestycji w jednostki gazowe nie wykluczyła wprost, ale jednocześnie uwarunkowała je spełnieniem niewykonalnych warunków technicznych.

Faktyczny wymóg formalnego zagwarantowania dostaw biometanu i wodoru ze źródeł odnawialnych, gazów, których dostępności nikt nie może dziś zagwarantować nie pozwoli na raportowanie budowy i eksploatacji nowych jednostek gazowych jako działalności zrównoważonej, czyli popieranej przez UE.

O ile nie przeszkodzi to może w powstawaniu źródeł małych, finansowanych ze środków własnych przedsiębiorstwa to jednak wymogi unijne będą skutecznie powstrzymać od współpracy instytucje finansowe, których środki są niezbędne dla realizacji dużych projektów.

W praktyce uniemożliwi to powstawanie nowych elektrowni gazowych jak też przechodzenie z węgla na paliwo gazowe w dużych systemach ciepłowniczych.

Eksploatacja jednostek istniejących jednostek gazowych nie będzie jednak piętnowana.

Ci, którzy mają nadal mieć będą, a ci którzy nie mają nie będą mieli nawet szansy.

Reguły unijna niszcząc energetykę węglowa i uniemożliwiając rozwój energetyki gazowej nie poprawiają także szans na rozwój energetyki jądrowej.

Tutaj nie ma miejsca na niedomówienia. Niezależnie od woli władz krajowych w powstaniu pierwszej i kolejnych polskich elektrowni jądrowych UE pomóc nie może. Nie dostarczy funduszy, ani poparcia politycznego.

Unia nie może pomóc. A co może?

Po uruchomieniu elektrownia jądrowa będzie w stanie wytwarzać prąd po koszcie zmiennym wyższym od elektrowni wiatrowych i fotowoltaicznych, ale też znacznie niższym od kosztu elektrowni gazowych (węglowe pomijamy, bo ich już nie będzie).

Jednak nawet w przypadku utrzymania w systemie, po roku 2030, istniejących elektrowni gazowych brak jest przesłanek wskazujących na możliwość kształtowania się cen rynkowych na poziomie pozwalającym na samofinansowanie budowy krajowych elektrowni jądrowych.

Jedyną możliwością sfinansowania inwestycji jest pokrycie kosztów budowy przez inwestora bezwzględnie zainteresowanego utrzymaniem bezpieczeństwa energetycznego jakim w przypadku pierwszej polskiej elektrowni jądrowej może być państwo polskie, lub stworzenie systemu dopłat inwestycyjnych i/lub operacyjnych jak w przypadku komercyjnej elektrowni jądrowej jaką mieliby budować Koreańczycy.

Oba rozwiązania finansowe stanowiłyby jednak tzw. pomoc publiczną, która, poza zdefiniowanymi wyjątkami, jest w krajach Unii niedozwolona.

W tym kontekście trzeba podkreślić, że żadna regulacja nie zobowiązuje instytucji i krajów unijnych do akceptacji inwestycji w energetykę jądrową nawet, gdyby warunkowała ona zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego jednego z krajów członkowskich.

Na pomoc publiczną Unia zgodzić się może, ale Unia zgodzić się nie musi.

Pewnym wskazaniem co do intencji Komisji Europejskiej w zakresie wsparcie rozwoju energetyki jądrowej będzie przebieg trwającej już procedury notyfikacyjnej pomocy publicznej dla nowej inwestycji w elektrowni atomowej Dukowany w Czechach.

Czy wsparcie dla nowej elektrowni jądrowej w Czechach będzie zaakceptowane przekonamy się wkrótce. Ale co to będzie oznaczać dla Polski?

W kontekście rozważań o akceptacji pomocy publicznej dla elektrowni atomowej „wisienką na torcie” wydają się dodatkowo rozważania co do możliwości podważenia legalności wyboru przez Polskę partnera amerykańskiego z punktu widzenia właściwego stosowania regulacji o zamówieniach publicznych.

Podsumowując, jest tak:

1) Likwidowana ma być energetyka węglowa bez praktycznej możliwości jej zastąpienia energią z gazu ziemnego.

2) Warunki dla rozwoju energetyki jądrowej są niejasne i mogą być kształtowane indywidualnie wobec każdego z wnioskodawców co rodzi szczególne zagrożenia wobec krajów, takich jak Polska, które chciałyby dopiero zacząć swoją historię z elektrowniami atomowymi.

3) Jedynym akceptowalnym rozwiązaniem jest prowadzenie licytacji z potęgami gospodarczymi na inwestycje w energetykę odnawialną.

O ile zaprezentowana lista uwarunkowań rozwoju energetyki nie jest z pewnością kompletna to jednak jest wystarczająca do sformułowania jednego wniosku: bilans unijnej polityki energetycznej dla bezpieczeństwa elektroenergetycznego jest dla Polski jednoznacznie ujemny.

Pokazują to jednoznacznie także ostatnie analizy PSE, który w „Projekcie Planu rozwoju w zakresie zaspokojenia obecnego i przyszłego zapotrzebowania na energię elektryczną na lata 2023-2032” z czerwca b.r. zapisał, że:

…dla zapewnienia spełnienia w przyszłości standardu bezpieczeństwa konieczne jest podjęcie pilnych działań prowadzących do zwiększenia dostępnych mocy dyspozycyjnych. Źródłem takiej mocy mogą być w szczególności:

▪ nowe elektrownie gazowe – ponad zakontraktowane na rynku mocy – wg wiedzy PSE S.A. na istotnie zaawansowanych etapach koncepcyjnych i przygotowawczych są obecnie projekty o łącznej mocy co najmniej 4 GW,

▪ przedłużanie eksploatacji istniejących jednostek węglowych – przyjęty scenariusz pesymistyczny zakłada wyłączenie ponad 7 GW mocy do roku 2026,

▪ nowe magazyny energii, w różnych technologiach oraz towarzyszący im dalszy rozwój OZE,

▪ nowe elektrownie biomasowe i biogazowe,

▪ elektrownie jądrowe, w latach 30-tych, zgodnie z harmonogramem określonym w PPEJ,

▪ technologie wodorowe i paliw alternatywnych typu P2P, prawdopodobnie w latach 30-tych,

po osiągnięciu przez nie wystarczającej komercjalizacji,

▪ ewentualny import energii (w tym w trybie pomocy międzyoperatorskiej) oraz formy ograniczania

popytu, np. usługi typu DSR, w odpowiedzi na występowanie warunków skrajnych i zdarzeń

ekstremalnych

Jak wskazuje PSE utrzymywanie obecnych uwarunkowań na zapewnienia niezbędnych mocy wytwórczych nie pozwoli.

Czy otrzeźwienie eurokratów może nastąpić tylko w przypadku jeśli brak energii elektrycznej miałby skutkować rzeczywistym i śmiertelnym zagrożeniem dla życia mieszkańców jakiegoś unijnego kraju? Takim zagrożeniem jakie opisał Marc Elsber w swoim bestselerze „Blackout? A może takim jakie obecnie rzeczywiście zagraża mieszkańcom Ukrainy?

Póki co symptomów pozytywnej zmiany nie widać.

Czy w związku z tym powinniśmy realnie rozważać możliwość tytułowego polexitu?

Jeśli traktujemy na poważnie zagrożenia dla fizycznego bytu obywateli wynikające z nieodpowiedzialnej polityki energetycznej to oczywiście ta opcja musi być zawsze w zanadrzu.

Wydaje się jednak, że wciąż istnieje szeroki wachlarz działań alternatywnych prowadzących do korekty najbardziej szkodliwych rozwiązań prawnych.

To co człowiek zepsuł złym prawem, człowiek może skorygować.

Wprowadzenie rozwiązań pomocowych i rynkowych spowalniających „wypadanie z rynku” elektrowni węglowych, faktyczne odblokowanie inwestycji w energetykę gazową, gwarancja bezpieczeństwa prawnego inwestycji w elektrownie atomowe to nie jest wypis z jakieś partyjnego programu. To musi być plan minimum, ale i ambicja dla wszystkich opcji, które mogą wywrzeć realny wpływ na „Brukselę”!

Oszustwem byłoby szukać usprawiedliwienia dla bezczynności innego niż chęć „ogrzania się przy ognisku” unijnych potentatów.

Jednak także w takim warto pamiętać, że, „niedoskonałości” unijnej polityki bezpieczeństwa energetycznego i skutki braku energii nie będą wybierały swoich ofiar według klucza partyjnego.

Gdybyśmy jednak wierzyli w taki „szczęśliwy” przypadek to warto zawczasu uprzedzić o tym wyborców.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka