Paweł Łęski Paweł Łęski
132
BLOG

Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się – na próbę. (JPII)

Paweł Łęski Paweł Łęski Kultura Obserwuj notkę 1

Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się – na próbę. (JPII) 


Motylkowy szpital


Oczekiwania nasze w stosunku do kina są znacznie większe niż jego możliwości. Nie da odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące naszych problemów. Może jednak zmienić ich postrzeganie. Dlaczego tak się stało? Czy mogliśmy temu zapobiec? Pytają rodzice nieprzygotowani, zaskoczeni przerwanym oczekiwaniem, chorobą czy śmiercią dziecka. Często spotykają się ze społecznym brakiem przyzwolenia na przeżywanie żałoby. Zmagają się po stracie, chcą wyrazić to co czują, podzielić się bólem, nawet jeżeli jest to filmowiec i jego kamera.


Niezwykłym, emocjonalnym świadectwem, wzruszającą, wymagającą wielkiej cierpliwości i delikatności przy realizacji, opowieścią o osobistych przeżyciach stał się film kilkunastoletniego chłopca, ucznia drugiej klasy liceum Mateusza Buławy, "Motylkowy szpital", wyróżniony na festiwalu filmów młodzieżowych.


Początkowo miał to być obraz o niezwykłym kapelanie dziecięcego szpitala onkologicznego, jednak tak jak przy wielu realizacjach dokumentalnych zastana rzeczywistość sprawia, że twórcy dokonują nowych wyborów. Ksiądz i jego pełna poświecenia praca schodzi na plan dalszy. Zainteresowanie twórcy skierowane zostaje ku małym pacjentom. Rozpoczyna się równoległa opowieść o dwóch chorych dzieciach, z których tylko jedno wychodzi zwycięsko z walki z rakiem.


 Tak mówi reżyser: ” Poprosił mnie tata Oskara, chłopca, który nie widział i nie mówił, bym towarzyszył im z kamerą w przygotowaniach do Pierwszej Komunii Świętej, udzielanej przez księdza Darka. Zyskałem niezwykle bliskie relacje z ludźmi, którym towarzyszyłem miesiącami. Oprócz Oskara pojawił się drugi, kontrastowy bohater, Mikołaj. Jeden w niezwykle ciężkim stanie, drugi pełen życia. I w ten sposób powstała historia codzienności oddziału szpitalnego, gdzie dramatyzm spotyka się z niezwykłym ciepłem ludzi, tragedia przeplata się z nieskończonymi pokładami miłości rodziców. Gdzie nie ma łatwych happy endów. Jeśli w ogóle są...”



Mateusz twierdzi, że ma tak „przepracowany” ten temat, że staje się on niemal jego obsesją. Nie wie też, czy nie przekroczył jakichś barier intymności. Jego wrażliwość widać na filmie, ale czy ludzie chcą oglądać filmy o cierpieniu?


„Pierwszy raz na oddziale pojawiłem się we wrześniu 2012 roku. Ks Darek nie uprzedzając mnie zabrał mnie na czwarte piętro "Jurasza". Sam obawiałem się swojej reakcji na widok tego miejsca. Nie byłem pewien co tam zobaczę i czy widok dzieci pozbawionych włosów oraz fizycznie wycieńczonych, nie będzie dla mnie bolesny. Zdziwiło mnie to , że każdej napotkanej osobie ksiądz tłumaczył po co tu jestem i jaki cel ma mój filmowy projekt. W szpitalu każdy lekarz, pielęgniarka czy ksiądz stara się stworzyć poczucie bycia w drugim domu. Nawet korytarze są ozdobione malunkami po to by nie przypominać oddziału onkologii. Czwarte piętro jest miejscem gdzie trafiają osoby na diagnostykę i które nie wiedzą jeszcze na co i czy w ogóle są chore. Ksiądz zabrał mnie też na trzecie piętro gdzie dzieci otrzymują chemioterapię. Jest to zdecydowanie spokojniejsze miejsce niż oddział piętro wyżej. Wśród pacjentów są małe dzieci ale też osoby które mają już ponad osiemnaście lat. Zdziwiło mnie to, że zobaczyłem w tym miejscu tyle życia, wprawdzie część pacjentów przypięta jest do stojaka pełnego kroplówek ale jednak co chwilę ktoś krąży po oddziale. Pierwsza wizyta pozwoliła mi poczynić pewne założenia do filmu a mnie samego napełniła dziwnym uczuciem spełnienia i radości. Wychodząc ze szpitala byłem napełniony nadzieją , że następne miesiące będą niezwykłe a mój projekt odniesie sukces. „



Choć według mnie powinien ubiegać się o miano najlepszego filmu festiwalu, projekt Mateusza odniósł duży sukces nawet jeżeli otrzymał „tylko” specjalne wyróżnienie . Nakręcony obraz, niosący ze sobą wartości również poza filmowe, udowodnił dużą świadomość i dojrzałość realizatorską.



.....

image


Jasna świadomość śmierci jest wymiarem radości życia. / Max Fischer/


„Mam 34 lata. Ważę 56 kg przy wzroście 171 cm. Urodziłam pięć lat temu przez cięcie cesarskie chłopczyka. Od kilkudziesięciu godzin mam raka."


Tak zaczynała swoją opowieść dwuletniego zmagania się z rakiem znana w całej blogosferze „Chustka” działaczka kampanii Rak’n’roll: „zbierania na cycki, nowe fryzury i dragi”. Matka kilkuletniego Giancarla oraz Nieżona swego ukochanego Niemęża. Pisała jakby na przekór, bo śmierć staje się dziś czymś wstydliwym, od której odcinamy się murami szpitalnymi, hospicjami, maskami tlenowymi, plątaniną kabli, ideologiami oświeconych. Jej blog przełamywał tabu związane z "upierdliwym towarzyszem podróży", nowotworem.


 Przypadkiem wpadła na kontrolne badania, by załatwić to szybko, bo zajęcia, bo weekend na Mazurach, może by jakąś pastylką szybko pozbyć się bólu brzucha. "Niepokój lekarza podczas badania USG sparaliżował mnie. Dalsze badania - przeraziły!"


Dokonano wycięcia żołądka. Rak był rozległy. "Jestem szczęśliwa, że zachorowałam. Przede wszystkim, dzięki rakowi zrozumiałam, że niewiele jest spraw wartych martwienia się. (…) Moje życie jest całkowicie inne niż przed zachorowaniem (…). Umrę bez bólu, bo są mili i dadzą mi przeciwbólowe leki w syropku i w plasterku.(…) Zostało, statystycznie rzecz ujmując, kilka miesięcy.(…) Obezwładniający strach przed zostawieniem najbliższych będzie mi towarzyszył już zawsze.”



Jej blog zdobył ogromną popularność. Opisywał moment umierania nie jako krótką chwilę, lecz jako wypełniony, czasami humorystycznie, wieloma gestami i zachowaniami proces przygotowania. Wzruszał i przerażał. Opisywał ars bene moriendi, akt w pełni świadomy, bo nie ma śmierci neutralnej, jest tylko śmierć dobra lub zła. Czytali go szukający pocieszenia. Zgłaszali się filmowcy chcący kręcić z nią film. Wszystkim odmawiała. W końcu pewnie uznała, że żadna śmierć nie powinna iść w zapomnienie. Tak jak życie, tak i śmierć ma swoje znaczenie, ma znaczenie też dla jej syna. Zostawi mu cząstkę swej siły, jak testament. Jednak nikomu nie ufała. Pierwszą stała się Aneta Kopacz. Najpierw tylko umowa, że zdjęcia będą kręcone poza domem, by nie ingerować w intymność bohaterki, z czasem granice się przesuwają, ekipa zostaje wpuszczana coraz dalej, nie odstępując miesiącami od „ Chustki”, uzyskując obrazy pełne naturalności, jakby kręcone poza świadomością bohaterów. Kopacz udowadnia, że samo umieranie jest procesem, którego nie można zredukować do jednego momentu, zwłaszcza gdy mamy do czynienia ze śmiercią powolną, gdy trzeba przygotować najbliższych stopniowo na to, co ma niedługo przyjść. Pokazuje batalie o przyszłość, o miłość syna, bo jak śmierć, potężna jest właśnie do niego miłość.



......



Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się – na próbę. (JPII)


Odlatujący w przestworza prawdziwy helikopter, rejestracja zdarzenia zaczerpniętego z archiwum domowej filmoteki. Potem mieszkanie, mały świat przedmiotów, zbliżenie na helikopter- zabawkę, wielkości kolibra, wykonany niewprawną ręką dziesięcioletniego chłopca. Dar bożonarodzeniowy wnuczka dla dziadka. Przypominają się słowa chłopca: „ Jaką rzecz tak naprawdę chciałbyś mieć?” „….Helikopter, żeby móc wyjść za drzwi, wskoczyć do niego i odfrunąć”- odpowiedział, trochę rozbawiony, zaskoczony pytaniem dziadek. Zabawka, może mieć nawet i 21 gramów. Podobno w chwili śmierci tracimy właśnie te 21 gramów naszej wagi. Każdy.


Dziwny widok „międzypokoleniowego uzdrawiania” . Stary człowiek w różowym swetrze obsypany kwiatami, wokół niego gromadka przytulających się dzieci, głaszczących go po twarzy, uczestniczących w procesie transformacji, bo nie w czymś ostatecznym, zdobywających najtrudniejszą umiejętność życia, akceptację śmierci . Rzadki to widok, jakby wyrosły z innej świadomości, bo przecież wciąż chcemy się od niej odizolować okłamując, że stoi ona poza ziemską egzystencją, nie liczymy się z nią w tym życiu, nie uwzględniamy jej. „Zobacz nawet nie ma zmarszczek”– mówi jedno z dzieci. Brutalnym wyłomem w uporczywie pogodnym nastroju jest przybycie ekipy zabierającej ciało. Płacz.


Za oknem kwitnące drzewa, to dowód, że by dotrwać do przedostatniego aktu dokumentu „Morfar & Jag Och helikopter hill himlen” („Dziadek i ja i śmigłowiec do nieba”), ukazującego prywatny świat humoru, ciepła, miłości, uczącego pokonywania lęków przed śmiercią, opowiadającego o utracie najlepszego przyjaciela, Åsa Blanck, Johan Palmgren wraz z ekipą filmową musieli spędzić tutaj wiele miesięcy.


Åsa Blanck poznała Davida gdy miał zaledwie kilka lat, byli sąsiadami, wiedziała o jego niezwykłych relacjach z dziadkiem, wraz z Johanem Palmgrenem postanowiła zrobić o nich film. Mieli plan jak tego dokonać, ale jak w wielu filmach dokumentalnych zastana rzeczywistość mija się z propozycją scenariuszową. Wiedzieli, że dziadek jest przykuty do łóżka, jednak choroba okazała się bardziej poważna niż dało się to przewidzieć.  


Jedenastoletni David jest bardzo związany ze swoim dziadkiem. Staruszek jest byłym nauczycielem, miał świetny kontakt z wnukiem. Razem bawili się, łowili ryby, chodzili na grzyby, kwitło ich krótkie, pełne tęsknoty życie. Niestety dziadek jest już bardzo stary i chory – powoli szykuje się do śmierci. Film “Morfar och jag” pokazuje ich ostatnie spędzane razem chwile budowania wzajemnego pocieszenia i oparcia. Odnosi się czasami wrażenie fikcji, ale nie w sensie dowolnego zmyślenia, to raczej efekt przemyślanego, błyskotliwego dialogu wynikającego zapewne ze spotkania uzdolnionego chłopca i dziadka, człowieka pełnego mądrości i humoru.


Miłość rodzi się tu z drobnych działań, takich jak przekazanie sekretu poszukiwania i rozpoznawania kurek, ich właściwego przygotowania aż do momentu gdy trzaskając na patelni zaczną do ciebie mówić. W filmie Anety Kopacz „Joanna” tym elementem było jeszcze przed śmiercią nauczenie syna jazdy na rowerze. Ten rytuał przekazywania doświadczeń, cząstki siebie, nabiera duchowego znaczenia.



......



Tkanki ludzkie stają się odwodnione i mniej elastyczne, ulegają atrofii… lubię pomagać starym ludziom- mówiła do mnie lekarka- ich wysuszone pomarszczone dłonie gdy dotykam, jakbym dotykała ręki swojej matki, której nie zdążyłam okazać przed śmiercią całej miłości, oddać choćby fragmentu poświęcenia, gdy jej śmierć mnie zaskoczyła, było już na to za późno. To niezwykłe, że śmierć ludzi starych zawsze nas zaskakuje.



 Gdy Ona podsłuchiwała pod drzwiami jak się kochają, cieszyła się bo to dla dziecka była gwarancja bezpieczeństwa, że się nie rozstaną i nic się nie zmieni, zawsze będą razem. Gdy pada słowo „musimy poważnie porozmawiać” to znaczy, że dziecko już dorosło i gotowe jest do zmian, bezpieczeństwo nie jest mu już potrzebne, to początek pozbywania się ciężaru opieki nad starymi ludźmi. Racjonalny rozpad rodziny w nowoczesnym społeczeństwie.



 Spotykając się z brakiem pomocy i pogardą tracą komunikację ze światem. Styl szekspirowski musi być łatwiejszym wyborem rozwiązania wielkich miłości.



 Brak zewnętrznego tła muzycznego, bezkres w rodzinnych pejzażach Michaela Haneke. Choć podobieństwo do Boga nadaje życiu każdego człowieka, mimo pozornego rozkładu, psychicznej i fizycznej degradacji, nieskończoną wartość, to wbrew monoteistycznym standardom, w imię drzemiącego wciąż w nas barbarzyńskiego pogaństwa, ocalamy zwierzę, gołębia a składamy w ofierze cierpiącą osobę.


 Nie ma co tu wymieniać nagród dla „Amour” i Michaela Haneke bo mają na koncie wszystko co najcenniejsze, hołdów złożonych powoli odchodzącym od nas wielkim aktorom Jean-Louis Trintignant, Emmanuelle Rivie i nic nie tracącej na atrakcyjności sześćdziesięcioletniej Isabelle Huppert.

There have been many comedians who have become great statesmen and vice versa.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura