Zbigniew Kopczyński Zbigniew Kopczyński
192
BLOG

Zupełny brak zaskoczenia

Zbigniew Kopczyński Zbigniew Kopczyński Polityka Obserwuj notkę 1

Jak to brak zaskoczenia? Kto mógłby spodziewać się tak agresywnej postawy Rosji? Przecież i jej prezydent i minister spraw zagranicznych wielokrotnie zapewniali o dążeniu jedynie do pokoju. No tak, zapewniali. Pewien niemiecki krzykacz z małym wąsikiem też tak zapewniał.

Przykro było przez ostatnie dziesięciolecia patrzeć, jak rozsądni, wydawałoby się, ludzie nabierają się na maskirowkę z demokratyczną i pokojową Rosją. Byli wprawdzie tacy, którzy ostrzegali, ale robiono z nich oszołomów albo rusofobów, co szczególnie stosowano do Polaków. Zignorowano nawet ostrzeżenia tych agentów GRU i KGB, którzy zdecydowali się zmienić front. W miłej atmosferze samooszukiwania dążono do jak najściślejszych kontaktów ekonomicznych, politycznych, a nawet wojskowych, nie zważając na płynące stąd zagrożenia dla wolnego świata.

Miłość zachodnich demokracji do Rosji, jak to z miłością bywa, okazała się ślepą. I to zaślepienie nie pozwalało zauważyć, że nawet za panowania gołąbków pokoju, Gorbaczowa i Jelcyna, Rosja interweniowała zbrojnie na Litwie, w Azerbejdżanie i Naddnieprzu, wywołała wojnę w Gruzji, oderwała od niej części terytorium, i prowadziła wojnę w Czeczenii. Następca tych dwóch gołąbków, w którego oczach pewien były amerykański prezydent ujrzał szczerego demokratę, był jedynie bardziej konsekwentny. Dokończył pacyfikacji Czeczenii dziesiątkując jej ludność, później napadł na Gruzję i Ukrainę. A teraz stawia Zachodowi ultimatum, grożąc wojną na dużą skalę.

Jak to się stało, że może sobie na to pozwolić? Ano, Włodzimierz Putin realizuje zapowiedź swego poprzednika, też Włodzimierza, Lenina i kupuje od kapitalistów, czyli zachodnich demokracji, sznur, na którym chce ich powiesić. Ten sznur to nie tylko nowoczesne uzbrojenie, ochoczo sprzedawane mu przez kraje Zachodu, przede wszystkim Niemcy. To również, a może przede wszystkim uzależnienie od dostaw surowców energetycznych, szczególnie gazu.

Opłaciło się wieloletnie, cierpliwe inwestowanie w płatnych agentów, agentów wpływu, a również w nieświadomych, pełnych dobrej woli pożytecznych idiotów: obrońców pokoju, środowiska i klimatu. Agenci wpływu to osobny, obszerny temat. Wystarczy sprawdzić, kto jest ostatecznym właścicielem firm czy sponsorem think tanków, w których dorabiają sobie wpływowe persony Unii Europejskiej.

W ideologicznym amoku, zacięcie walcząc z emisją dwutlenku węgla, Europa likwiduje inne źródła energii i uzależnia się od rosyjskiego gazu, bo energia ze źródeł odnawialnych jest daleko niewystarczająca. By zmniejszyć emisję CO2, likwiduje się zarówno elektrownie węglowe, jak i atomowe, choć te ostatnie emitują zbrodniczego dwutlenku węgla 0 (słownie: zero). Jaka w tym logika? No, przecież nie mówimy o logice, tylko o ideologii.

A logicznie działa Rosja, zwiększając dostawy gazu do Europy. Sama w tym czasie spokojnie wydobywa węgiel i spala go w swych elektrowniach. Widocznie CO2 z emisji rosyjskich (i kilku innych krajów) mniej zagraża klimatowi niż z europejskich. Podobnie wygląda z gazem, jako alternatywą dla węgla. Wiadomo, że spalanie węgla generuje dwutlenek tegoż węgla właśnie, choć współczesne filtry znacznie ograniczają jego emisję. Podobnie spalanie gazu ziemnego, składającego się z węgla i wodoru, wytwarza, oprócz wody, tenże dwutlenek węgla. Być może jednak dwutlenek węgla z rosyjskiego gazu nie zagraża klimatowi, tak jak radzieckie rakiety jądrowe nie zagrażały nikomu?

Jak stoi wyżej, miłość jest ślepa i nie spostrzega ewidentnych zapowiedzi kłopotów, a były nimi ograniczenia w dostawach gazu, w celu wywarcia presji na odbiorców. Nie spostrzegła też expressis verbis wyrażonych zapowiedzi, do czego może (a raczej powinno) prowadzić postawienie na rosyjski gaz. „Zapotrzebowanie na energię w Europie stwarza okazję do zbudowania trwałej zależności energetycznej kontynentu od dostaw ze Wschodu" – tak napisał w swej pracy doktorskiej w 1997 roku skromny acz ambitny doktorant o nazwisku Putin a imieniu Włodzimierz. I teraz to realizuje.

Kierując się czystym uczuciem, Niemcy przekazały rosyjskiemu Gaspromowi swoje magazyny gazu ziemnego, a Rosjanie skrzętnie opróżnili je przed zimą. Rozpoczęli też miarkowanie dostaw, by wzbudzić obawy przed ich zatrzymaniem. I jak tu teraz Rosji podskoczyć, gdy na zewnętrz coraz chłodniej?

Polska, po PRL, odziedziczyła zupełne uzależnienie od rosyjskich dostaw ropy i gazu. Jeśli spojrzymy na minione ponad trzydzieści lat, widzimy jak przez wiele lat niewiele zrobiono, w zasadzie nie zrobiono niczego, by zmienić ten stan rzeczy. Tak, jakby uzależnienie od Rosji miało być czymś trwałym i naturalnym.

Dopiero rząd Jerzego Buzka (Akcja Wyborcza Solidarność), jako pierwszy podjął realne kroki w celu dywersyfikacji dostaw. We wrześniu 2001 PGNiG podpisało z grupą firm norweskich umowę na dostawy gazu ze złóż na Morzu Północnym i budowę służącego do jego przesyłu gazociągu biegnącego po dnie Bałtyku, czyli tego, co dziś nazywamy Baltic Pipe.

Niestety, krótko po podpisaniu tej umowy AWS przegrał z kretesem wybory i do władzy powrócili towarzysze z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Nie trzeba było długo czekać, by ówczesny premier, Leszek Miller, anihilował umowę, przywracając stan poprzedni, być może w ramach spłaty moskiewskiej pożyczki. Bałtyk był więc czysty i nic nie stanęło na przeszkodzie budowy gazociągu Nord Stream, dzięki któremu nie tylko dało się ominąć Polskę ale też zablokować rozwój portów w Szczecinie i Świnoujściu.

Kolejny, tym razem po latach skuteczny, krok na drodze do dywersyfikacji dostaw podjął rząd Prawa I Sprawiedliwość z premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem, decydując w roku 2006 o budowie gazoportu w Świnoujściu. Budowa ciągnęła się jak spaghetti, przy nikłym zainteresowaniu rządu Platformy Obywatelskiej, ale po dziesięciu latach gazoport ruszył.

W międzyczasie, w roku 2010, rząd PO-PSL pod kierunkiem Donalda Tuska, reprezentowany przez wicepremiera Waldemara Pawlaka podpisał długoletnią, bo obowiązującą do roku 2037 umowę uzależniającą Polskę od dostaw gazu z Rosji na bardzo niekorzystnych dla nas warunkach. Te warunki spowodowały interwencję Komisji Europejskiej i doszło do sytuacji niespotykanej: przedstawiciel Komisji Europejskiej wynegocjował w Moskwie warunki korzystniejsze dla Polski wbrew stanowisku rządu polskiego. Skrócono wtedy czas obowiązywania umowy do roku 2022.

W tym roku planowane jest uruchomienie Baltic Pipe, którego budowę podjął i, mimo problemów, doprowadza do końca rząd Prawa i Sprawiedliwości. W kwestii gazu Polska nie będzie już skazana na dyktat Rosji.

Ważną rolę w dążeniu do zróżnicowania dostaw paliw odegrał prezydent Lech Kaczyński. Echo tych działań w polskich mediach było śladowe. Interesowały się one wtedy odwrotnie założonym szalikiem prezydenta czy plastykową torbą trzymaną przy wchodzeniu do samolotu. A tymczasem Lech Kaczyński podjął próbę zbudowania rurociągu dostarczającego ropę z Kazachstanu i Azerbejdżanu, omijającego Rosję i przez Ukrainę dostarczającą ją do Polski.

W tym celu odbył podróże do roponośnych republik a w maju 2007 w Krakowie odbył się szczyt energetyczny, na którym prezydenci Polski, Ukrainy, Litwy, Azerbejdżanu i Kazachstanu zadeklarowali współpracę w celu zbudowania możliwości przesyłu ropy z rejonu Morza Kaspijskiego do Europy. 14 kwietnia 2008 w obecności prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki oraz prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego została podpisana umowa na realizację techniczno-ekonomicznego uzasadnienia projektu „Odessa – Brody – Płock – Gdańsk”, pierwszego etapu tego projektu.

Niestety, wkrótce po tragedii smoleńskiej prezydenci Azerbejdżanu i Kazachstanu wycofali się z tej inicjatywy i umarła ona śmiercią naturalną.

A teraz pomyślmy w jakiej sytuacji bylibyśmy, gdyby udało się zrealizować ten i podobne projekty. Ropociąg, a w ślad za nim gazociąg, dostarczające surowce znad Morza Kaspijskiego z pominięciem Rosji dałby i Polsce, i Europie inną pozycję negocjacyjną w stosunku do Rosji. Zróżnicowanie dostaw zmniejszyłoby siłą rzeczy ilość rosyjskich paliw sprzedawanych na rynku europejskim. Tym samym zmniejszony zostałby strumień pieniędzy zasilający rosyjskie zbrojenia. Zniknął by też sens budowy gazociągu Nord Stream, jako że nie byłby w stanie pełnić swej głównej funkcji: szantażu energetycznego. Byłoby pięknie.

I dlatego musiał zginąć Lech Kaczyński.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka